Francja w przededniu rewolucji [Analiza geopolityczna]

Francja jest i niemal zawsze była europejskim mocarstwem (od momentu powstania państwa). Toteż, teoretycznie, nie powinien dziwić fakt, że współczesna Republika Francuska stara się prowadzić politykę mocarstwową. W listopadzie 2018 roku prezydent Emanuel Macron w wywiadzie dla amerykańskiej telewizji stwierdził, iż jeśli kraje UE mają zwiększać budżet na obronność, to tylko po to, by budować własną autonomię w zakresie obronności. Nie zaś po to, by kupować amerykańskie uzbrojenie. W tym czasie, francuski prezydent przeprowadził całą kampanię medialną na rzecz europejskiej armii. Z kolei w lutym 2020 roku, na spotkaniu w Warszawie, Macron przedstawił ofertę zacieśnienia współpracy z Polską m.in. w zakresie obronności. Pojawiła się nawet nieoficjalna informacja, że Paryż zaprosiłby Warszawę do rozmów o nuklearnej strategii Francji i Europy.

Wszystkie ww. inicjatywy pozostały jednak bez wyraźnej odpowiedzi i aprobaty nie tylko ze strony Polski, ale i Niemiec. Wobec czego rodzi się pytanie, na ile pozycja Francji jest silna? Czy Paryż posiada wystarczający potencjał, by zastąpić przywództwo USA w europejskiej architekturze bezpieczeństwa? Czy Berlin jest gotowy, wbrew woli Waszyngtonu, podążyć w kierunku militarnej autonomii europejskiej?

Jak silna jest pozycja Francuzów w partnerskim duecie z Niemcami? Czy oś Paryż-Berlin może dyktować warunki Europie? To ważne pytania zwłaszcza w kontekście ostatniego pomysłu francusko-niemieckiego by uwspólnić długi w UE oraz przekazać 500 mld euro grantów dla najmocniej dotkniętych kryzysem sektorów i regionów w Unii (w zw. z Covid-19). Czy Niemcy i Francja przełamią opór grupy „oszczędnych”, a tj.: Austrii, Holandii, Danii i Szwecji? Czy też spór o tą kwestię stworzy kolejny podział w Europie?

GEOGRAFIA

Francja posiada naturalne, górskie oraz morskie granice, a także żyzne niziny w głębi kraju.

Naturalne granice i dostęp do najważniejszych akwenów

Położenie Francji w Europie jest idealne. Zbyt idealne. Być może, gdyby zamienić miejscami Niemcy i Francję, wszyscy rozmawialibyśmy dziś w języku niemieckim. Jednak we Francji mieszkają Francuzi (pisząc ogólnie, bo w rzeczywistości sprawa wygląda nieco inaczej, o czym będzie dalej). I nie jest to wcale zarzut związany z jakimiś szczególnymi cechami tej czy innej nacji. Chodzi o to, że populacja zamieszkująca terytorium współczesnej Republiki Francuskiej jest zwyczajnie zbyt mało liczna, by móc wykorzystać wszelkie atuty tej krainy.

Francuzi posiadają, w mojej opinii, najlepsze położenie geograficzne w całej Europie. Na północy ich lądowe terytorium kończy się na wodach Kanału La Manche. Francja dysponuje całym południowym wybrzeżem nad tym kanałem, co w teorii, pozwala jej przejąć kontrolę nad najważniejszą drogą między Atlantykiem, a Morzem Północnym.

Co więcej, można się nawet pokusić o stwierdzenie, że dzięki Dunkierce, Francja posiada bezpośredni dostęp do Morza Północnego. Czyli najważniejszego akwenu na północy Europy. Patrząc jednak bardziej na zachód, Francuzi mają możliwość wpływania na Ocean Atlantycki. Dzięki czemu Paryż mógł prowadzić ekspansję kolonialną, obok Portugalii, Hiszpanii i Wielkiej Brytanii. Tymczasem wszystkie państwa północnej Europy położone na wschód od Francji, były i są zależne w kwestii dostępu do Atlantyku od Brytyjczyków (zresztą te położone nad Morzem Śródziemnym również – z uwagi na Gibraltar).

Południowa, lądowa granica Francji oparta jest o niezwykle trudne do przebycia Pireneje oddzielające ten kraj od Półwyspu Iberyjskiego. Ponadto Francuzi posiadają nieskrępowany i bezpośredni dostęp do najważniejszego akwenu na południu Europy. Czyli do Morza Śródziemnego, za pośrednictwem którego można oddziaływać i prowadzić ekspansję w Afryce Północnej.

Na południowym-wschodzie francuskie terytorium jest oparte o Alpy, które oddzielają Francję od Włoch. Następnie nieco bardziej na północ, znajduje się francuski bufor w postaci Szwajcarii. Również odgrodzonej od Francji łańcuchem górskim (Jura). Począwszy od szwajcarskiej Bazylei położonej na styku trzech państw, aż po francuski Lauterbourg, granicę francusko-niemiecką wyznacza nurt Renu. W tym miejscu, rzeka ta płynie niejako w wąwozie pomiędzy Wogezami (Alzacja), a Szwarcwaldem (Badenia-Wirtembergia).

Dopiero na północno-wschodnim krańcu  Francji, jej granica staje się nieco bardziej otwarta. Zwłaszcza w Lotaryngii, w luce pomiędzy gęstym lasem Parku Regionalnego Wogezów Północnych, a rzeką Mozelą oraz Ardenami znajdującymi się na styku Belgii, Luksemburga i Francji.

Francuzi mają również dobry dostęp do Beneluksu, gdzie znajdują się największe i najważniejsze porty na północy kontynentu. Belgijska Antwerpia, czy holenderskie: Rotterdam i Amsterdam.

Podsumowując, francuska kraina jest niemal z każdej strony w naturalny sposób osłonięta przed ewentualnymi zagrożeniami z zewnątrz. Jednocześnie, z terytorium Francji w łatwy sposób można dostać się do Włoch położonych na południe od Alp, jak również wedrzeć się do centrum kontynentu po północnej stronie alpejskich zboczy. Co w przeszłości z sukcesem wykorzystywał Napoleon Bonaparte. Francuzi mogą pokusić się o zajęcie strategicznie ważnego terytorium Beneluksu, ale i w łatwy sposób okrążyć je, wylewając się niejako na Nizinę Środkowoeuropejską, która ciągnie na wschód przez tysiące kilometrów, przechodząc w Nizinę Wschodnioeuropejską.

Stąd płynie prosty wniosek, iż Francja należy zarówno do Europy Północnej jak i Południowej. Może skupić swoją uwagę tak na interesach w krajach Beneluksu, jak i na morzu śródziemnym. Ponadto jest to jedyne państwo Europy, które jednocześnie posiada bezpośredni dostęp do Oceanu Atlantyckiego oraz do Niziny Środkowoeuropejskiej.  Te unikalne warunki geograficzne niewątpliwie dają ogromne możliwości.

Doskonałe położenie Francji daje dostęp do: Atlantyku, Niziny Środkowoeuropejskiej, świata śródziemnomorskiego oraz Afryki i Bliskiego Wschodu

 

Przy odpowiednio silnej flocie, Francuzi mogą ekspandować i poszerzać własne wpływy na Morzu Śródziemnym, w Afryce Północnej, a nawet na Bliskim Wschodzie. Co rzeczywiście byli w stanie osiągnąć w przeszłości. Dostęp do Atlantyku poprzez Zatokę Biskajską oraz Morze Celtyckie, daje możliwość stania się jedną z najważniejszych globalnych potęg. Co objawiało się niegdyś poprzez zdobywanie kolonii w Ameryce Północnej, Afryce, a nawet na Dalekim Wschodzie (Wietnam). Był również w historii taki moment, w którym Brytyjczycy obawiali się francuskich desantu i inwazji przez Kanał La Manche…

Geograficzna spójność wewnętrzna

Terytorium Francji to dość spójna geograficznie kraina, w której dominują dwie główne niziny: Basen Paryski oraz Basen Akwitański. W Bretanii i Normandii występuje mniejszy Masyw Armorykański, natomiast na południu Francji znajduje się Masyw Centralny. Istotną rolę we francuskiej geografii pełni Dolina Rodanu, która rozdziela Alpy od Masywu Centralnego, stanowiąc niejako drożny korytarz z północy na południe kraju.

Dolina Rodanu świetnie komunikuje południową i północną część kraju.

Poszczególne regiony Francji są połączone gęstą siecią rzek i kanałów co ułatwia komunikację wewnątrz państwa, a także jego centralizację.

Największe rzeki Francji komunikują jej ziemie zarówno na linii południkowej , jak i równoleżnikowej

Sekwana i jej odnogi (Marna, Yonne) łączą Kanał La Manche, Paryż oraz położone bardziej na wschód i południe: Châlons-en-Champagne, Chaumont, Troyes oraz Auxerre.

Najdłuższa rzeka Francji – Loara mająca ujście w Zatoce Biskajskiej, spaja niejako południowy wchód kraju z zachodem. Komunikuje położone nad nią miejscowości: Nantes, Angers, Tours, Orlean, Nevers, a także za pośrednictwem dopływów: Bourges, Poitiers, Limoges, Moulins czy Vichy. Źródła Loary znajdują się dopiero we wschodniej części Masywu Centralnego. Loara jest ponadto połączona z Sekwaną i Saoną kanałami.

Inną niezwykle ważną rzeką jest Rodan, która jest drugą co do wielkości przepływu rzeką uchodzącą do Morza Śródziemnego. Ta najbardziej zasobna w wodę rzeka Francji, jest również skomunikowana z Loarą (poprzez Saonę), Garonną (poprzez Kanał Południowy), jak również z Renem. Sama Rodan swoje źródła posiada w Szwajcarii i przepływa poprzez Jezioro Genewskie. Tym samym Rodan (wraz z dopływami) komunikuje miasta położone nad Morzem Śródziemnym (jak Marsylia czy Montpellier) z Awinion, Lyonem i Genewą.

Wspomniana wcześniej Garonna, której źródła znajdują się w Pirenejach, łączy z kolei południe kraju (w tym m. Tuluzę) z Bordeaux i Zatoką Biskajską.

Dzięki korzystnemu układowi rzecznemu, jak również sieci kanałów, terytorium Francji łączy ze sobą wszystkie trzy opływające je akweny: Morze Śródziemne, Zatokę Biskajską oraz Kanał La Manche (choć Anglicy upierają się przy nazwie Eglish Channel J). Ponadto połączenie francuskiej sieci rzecznej z Renem, daje dostęp do niemieckiego Zagłębia Ruhry, a także niderlandzkich portów nad Morzem Północnym.

Francuska sieć rzeczna samodzielnie łączy Morze Śródziemne z Kanałem La Manche oraz Zatoką Biskajską, a za pośrednictwem Renu, z Morzem Północnym

Terytoria zależne (regiony zamorskie)

Francja była niegdyś imperium kolonialnym, po którym to okresie pozostały jej niektóre terytoria tj.: Gujana Francuska (Ameryka Południowa), a także szereg wysp i wysepek tj.: Saint-Pierre i Miquelon  (Północny Atlantyk) Gwadelupa, (wyspy na Małych Antylach, Ameryka Środkowa), Martynika (wyspa na Karaibach, A. Środkowa), Reunion i Majotta (wyspy na Oceanie Indyjskim), wyspy Polinezji Francuskiej (Ocean Spokojny) czy Nowa Kaledonia. Francja posiada również Francuskie Terytoria Południowe i Antarktyczne.

Co ciekawe, jeśli uwzględnić zarówno metropolię jak i terytoria zamorskie, to Francja posiada najdłuższą granicę państwową z … Brazylią.

Sąsiedztwo polityczne

Francja graniczy z Hiszpanią i Andorą (południowy-zachód), Włochami i Monako (południowy-wschód), Szwajcarią i Niemcami (wschód), a także z Luksemburgiem oraz Belgią (północny-wschód).  Ponadto, poprzez Kanał La Manche, Francuzi sąsiadują również z Wielką Brytanią. Niemal każde z tych państw (pomijając państwa-miasta) przechodziło na pewnym etapie historii okres swojej mocarstwowości. Wobec czego, władze z Paryża często musiały borykać się przynajmniej z jednym bardzo poważnym przeciwnikiem (a często z kilkoma na raz). Jednocześnie, rywalizacja z konkurentami odbywała się zarówno w domenie lądowej, jak i morskiej. Co często stwarzało niemożliwe do wypełnienia potrzeby (budowa silnych: armii i marynarki jednocześnie). Zwłaszcza, że potencjalni przeciwnicy mogli koncentrować się na wybranej sferze (Brytyjczycy na flocie, a Niemcy na armii lądowej).

Geografia gospodarcza

Warto również odnotować, że Francuzi mają stosunkowo blisko do dwóch najbogatszych regionów Europy. Na południu, jest to włoska Nizina Padańska (Turyn, Mediolan), z kolei na północy – niemieckie Zagłębie Ruhry (Bonn, Kolonia, Dusseldorf, Essen, Dortmund). Podobnie sprawa wygląda z dostępem do najważniejszych współczesnych lub historycznych ośrodków handlowych. Północ Francji sąsiaduje z najważniejszymi portami Morza Północnego: w Antwerpii, Rotterdamie i Amsterdamie. Z kolei z Lazurowego Wybrzeża jest zupełnie blisko do włoskiej Genui. Nie można nie wspomnieć też o podwodnym tunelu Calais-Dover łączącym kontynent z Wielką Brytanią i londyńską metropolią. Ponadto najbogatsze regiony Półwyspu Iberyjskiego, tj. Katalonia i Kraj Basków także graniczą bezpośrednio z francuskim terytorium.

GOSPODARKA

Garść danych

W 2019 roku Francja wygenerowała PKB w wielkości 2,89 bln usd (Polska – 605 mld $), co w przeliczeniu na jednego mieszkańca dało wynik 43.664 dolary. Przy uwzględnieniu parytetu siły nabywczej waluty, na jednego Francuza przypadło średnio 39.556 $ (Polskie PKB per Capita Ppp – 28.752 $). Tak więc francuska gospodarka jest trzecia największa w Europie (po niemieckiej i brytyjskiej, która jest porównywalna) oraz druga w Unii Europejskiej. Choć dystans dzielący Francuzów od Niemców jest dość spory (PKB Niemiec w 2019 roku wyniosło 4,04 bln $) i odpowiada dystansowi Francji do trzeciej, włoskiej gospodarki Unii (PKB Italii – 1,98 bln $). Warto odnotować, że jeszcze w 2019 roku Francuzi nie odrobili strat po kryzysie z 2008 roku. I już jest pewnym, iż w 2020 roku również im się to nie uda z uwagi na pandemię.

Na francuskie PKB pracują najbardziej usługi (aż 70%) oraz inwestycje (ponad 23% w 2018 roku).  Co ciekawe, pomimo tego, że Francja jest jednym z europejskich liderów w sektorze rolniczym, to branża ta odpowiedzialna jest jedynie za ok. 2% francuskiego PKB (i ok. 3% miejsc pracy).

 

Życie na kredyt

Poziom zadłużenia publicznego Francji jest jednym z najwyższych w Europie i wyniósł na koniec 2019 roku 98,1% PKB. Jeszcze gorzej jest w sektorze prywatnym, którego łączne zadłużenie sięgnęło 266% PKB, co jest siódmym najgorszym wynikiem na świecie.

W rankingu najbardziej zadłużonych państw  (publiczny + prywatny), Francja zajmuje niechlubne czwarte miejsce na globie po USA, Chinach i Japonii – biorąc pod uwagę wartość dolarową zadłużenia. W przypadku relacji długu do PKB Francja znajduje się na piątym miejscu po: Luksemburgu, Japonii, Hongkongu i Belgii.

Kosztowny sektor publiczny

Co jest również niezwykle istotne, Francja od kilku dekad posiada najbardziej rozrośnięty sektor publiczny (jeśli chodzi o wydatki) w relacji do wielkości gospodarki mierzonej w PKB. Na świecie. Suma wydatków rządowych w 2019 roku osiągnęła poziom 55,6% PKB, co i tak jest najlepszym wynikiem od 10 lat.  Dla porównania, w Polsce poziom wydatków rządowych sięgnął 42% PKB. Co winno pokazywać różnicę między stawiającym na rozdawnictwo i programy socjalne polskim rządem, a obcinającym socjal rządem Emmanuela Macrona… Poziom na którym zaczyna się nasza „rozrzutność” (choć tak naprawdę wydajemy w relacji do PKB mniej niż przed 2015 rokiem),  jest nieosiągalny dla „oszczędzających” Francuzów. Warto również dać przykład Niemców, którzy w 2019 roku wydali za pośrednictwem rządu 45,4% PKB. To pokazuje, jak mocno obciążony jest budżet francuski.

Młody, (nie)wykształcony, (nie)zdolny, (nie)pracowity…

Na koniec I kwartału 2020 roku stopa bezrobocia we Francji wyniosła 7,8% (w PL – 5,4%), co jest wynikiem dość słabym, nawet biorą uwagę fakt, iż marzec był pierwszym miesiącem gospodarczego lockdownu. I należy pamiętać, że jeszcze niedawno bezrobocie we Francji wynosiło ponad 10% (lata  2013-2016).

Jeszcze gorzej wygląda sytuacja na rynku pracy, jeśli chodzi o osoby młode. Stopa bezrobocia wyniosła na koniec marca 20,4% i nie jest to efekt pandemii. Około 20% wynik utrzymuje się już bowiem od wielu lat (w Polsce wskaźnik ten spadł w sierpniu 2019 roku poniżej 10% i taki poziom utrzymał się jeszcze w kwietniu 2020). Jeszcze w 2016 roku o czwarty Francuz w wieku poniżej 25 lat znajdujący się na rynku pracy, był bezrobotny. Ponadto aż 17% osób w wieku 15-29 lat należało do tzw. NEET-ów (no education, no employment, no training). Zmusiło to władze do wprowadzenia w 2018 roku rządowego programu, który wydaje się, że zaczął powoli przynosić pozytywne efekty. Program ten zderzył się jednak ze ścianą w postaci COVID-19 i nie wiadomo, jak Francuzi poradzą sobie z tym problemem po pandemii.

Import/export

Francja należy do czołowych handlarzy świata. Jest drugim największym eksporterem w UE. W 2018 roku zajęła 8 miejsce na świecie pod względem wartości eksportu przeliczonej na dolary (568 mld usd) oraz 6 miejsce, jeśli chodzi o wartość rocznego importu (673 mld usd). Jednak od lat Paryż notuje ujemny bilans handlowy, co jest niebezpieczne w przypadku posługiwania się międzynarodową walutą, jaką jest euro. W 2019 roku łączny francuski deficyt handlowy wyniósł 58,9 miliardów euro (w 2018 roku było jeszcze więcej – 62,8 mld euro). Z samą Unią Europejską deficyt handlowy osiągnął wielkość 32,5 mld euro (w 2018 roku – 35,1 mld euro). Co świadczy o tym, iż na francuskim rynku z każdym rokiem ubywa z tego powodu gotówki. Przy czym, inaczej niż w przypadku walut narodowych, euro wydane na towar i usługi zagraniczne niejako przepada. O ile bowiem Niemiec, który sprzeda mercedesa w Polsce, nie może wydać zarobionych złotówek w RFN (musi je albo zainwestować w PL, albo przewalutować, czyli kupić euro i sprzedać złotówki), o tyle Hans, który sprzeda mercedesa w Paryżu, może wypłacić zarobione euro w Berlinie i wydać je na niemieckim rynku zasilając niemiecką gospodarkę. Ta zależność zdołała już wykończyć Grecję, a lada moment padnie prawdopodobnie Portugalia. Bowiem waluta została niejako wyssana z tych małych i płytkich gospodarek, a jej ponowny dopływ wprowadzono na zasadzie kredytowania. Zwiększając wydatnie długi Greków i Portugalczyków, którzy mają problem ze spłatą samych tylko odsetek.

Udział eksportu w PKB wynosi 30%. Francuzi sprzedają głównie maszyny, samoloty, pojazdy samochodowe, urządzenia elektroniczne oraz produkty farmaceutyczne i kosmetyki. Francja jest jednym z największych eksporterów produktów rolnych, wina oraz sera. Jednocześnie Francja jest jednym z najchętniej odwiedzanych krajów na świecie przez turystów. Warto nadmienić, iż 1/3 eksportu trafia poza Europę, a więc jest uzależniona od morskich szlaków handlowych.

Największym partnerem handlowym Francji są Niemcy, które absorbują 17% francuskiego eksportu oraz posiadają 19% udział we francuskim imporcie. Następni w kolejności, jeśli chodzi o wielkość wymiany handlowej z Francją, są: Belgowie, Włosi, Hiszpanie i Brytyjczycy.

Francuzi najwięcej zarabiają na eksporcie do Niemiec (14,1% całego eksportu w 2019 roku), USA (8,5%), Włoch (7,6%), Hiszpanii (7,5%) Belgii (6,9%), Wielkiej Brytanii (6,8%) oraz Chin (4,2%).  Jednak po odliczeniu wartości importu, najlepszy dodatni bilans handlowy Francja osiąga z Wielką Brytanią (14 mld usd netto zarobku w 2018 roku), Singapurem (5,9 mld usd), Hong Kongiem (5,7 mld usd) , USA (4,4 mld USD) oraz Katarem i Szwajcarią (po 3,5 mld usd). Z kolei największy deficyt handlowy Francuzi mają z: Chinami ( – 35,3 mld usd w 2018), Niemcami (-16 mld usd), Holendrami (-8,7 mld usd) oraz Włochami (-6,4 mld usd).

Atom i uzależnienie od węglowodorów

Francja w zasadzie nie dysponuje własnymi złożami gazu ziemnego i ropy naftowej na własnym terytorium (wydobycie zaledwie na poziomie 1% zapotrzebowania). Dlatego Republika Francuska jest drugim (po RFN) największym importerem tych surowców w Unii Europejskiej. Jeszcze w 2018 roku Francuzi importowali 54,5 milionów ton ropy naftowej. Głównie z Kazachstanu (15%), Arabii Saudyjskiej (14,6%), Rosji (14%), Algierii, Libii i Norwegii (6,1%). Natomiast import gazu, przeliczając na energię, wyniósł wówczas (2018 rok) 565 TWh, z czego 21% pochodziło z LNG. Główni dostawcy gazu to: Norwegia (42,3%), Rosja (19%), Holandia (10,2%), Algieria (7,9%) i Nigeria (6,2%).

Pojawienie się na europejskim rynku LNG Amerykanów, zaczęło zmieniać sytuację. W 2019 roku wzrost importu LNG do Francji w stosunku do 2018 roku wyniósł aż  87%. Przy czym Francuzi wydatnie zwiększyli zamówienia z USA i Kataru, głównie kosztem rosyjskiego dostawcy. Jednocześnie Francja zaopatruje (jako państwo tranzytowe) w gaz Hiszpanię, Szwajcarię oraz Włochy. Oznacza to, że nie dość, iż Paryż sam jest dużym klientem, to jeszcze prowadzi redystrybucję do innych, dużych odbiorców.

Jednak z uwagi na blisko 100% uzależnienie od importu surowców energetycznych, władze z Paryża stoją w europejskiej awangardzie, jeśli chodzi o promowanie odnawialnych źródeł energii (a w zasadzie na negowaniu węgla, gazu i ropy). Chcąc się uniezależnić od węglowodorów, Francuzi naciskają na unijne programy dotyczące tzw. neutralności klimatycznej. Stawiają się jednocześnie jako wzór państwa, które jest zdeterminowane do porzucenia przez światowe gospodarki węgla, gazu i ropy. Francja planuje zaprzestać wydobycia ropy na swoim terytorium do 2040 roku. Co jest hasłem tyleż głośnym, co symbolicznym. Co ciekawe, Francuzi powrócili niejako do oparcia swojej energetyki na atomie. Dzięki Planowi Messmera z lat 70-tych ubiegłego wieku, we Francji powstało 58 reaktorów atomowych (z planowanych 170) , co zaspokaja dzisiaj 75% zapotrzebowania na energię. W ubiegłym roku, Paryż zaplanował powrót do tej strategii i wybudowanie kolejnych 6 elektrowni atomowych. Wszystko to w momencie, gdy Niemcy zmierzają w zupełnie odwrotnym kierunku, czyli dążą do redukcji udziału energii jądrowej w energetycznym mixie. Nie powinno to jednak dziwić, bowiem Francuzi znajdują się w światowej czołówce, jeśli chodzi o technologię jądrową wykorzystywaną w energetyce.

 

Milionerzy niemile widziani [system podatkowy]

Spory deficyt handlowy Francji wynika między innymi z niskiej konkurencyjności francuskiej gospodarki. Zwyczajnie, produkty „made in France” są często droższe niż te pochodzące z importu. Jak to możliwe, skoro we Francji pracownicy zarabiają średnio mniej, niż np. w Niemczech? Za taki stan rzeczy odpowiada między innymi system podatkowy, a konkretnie wysokość danin publicznych. Przed 2017 rokiem we Francji stawka podatku dochodowego od osób prawnych (nasz CIT) wynosiła nawet aż 33,33%. Tak więc państwo pobierało od osób prawnych (spółki z o.o. i akcyjne) 1/3 zysków. Dość kosztowny wspólnik, jeśli uwzględnimy fakt, iż w zasadzie nic w biznesie nie pomagał, a jeszcze przeszkadzał (Francja to jeden z najmniej przyjaznych państw dla biznesu w UE). Jak gdyby tego było mało, podatek dochodowy od osób fizycznych  – PIT – (pracownicy, jednoosobowa działalność, spółki osobowe) wynosił aż 45%, a jeśli ktoś miał dochód roczny wyższy niż 500 tys. euro, to nawet 49%!!! Mało tego, od 2013 roku (dzięki prezydentowi F. Hollandowi) najbogatsi przez dwa lata płacili nawet 75% podatku dochodowego, a prócz tego podatek solidarnościowy (,75-1,8%). Jednak pomysł super-podatku szybko zarzucono, bowiem okazało się, iż nie znalazło się wielu chętnych, by go płacić… Tak więc osoba, która prowadziła intratny biznes w formie spółki kapitałowej, najpierw musiała oddać do państwa 1/3 zysku z tytułu CIT, a wypłacając sobie dywidendę na prywatny rachunek, jeszcze raz oddawała prawie połowę dochodów (lub nawet ¾)…

Jeśli ktoś się dziwił, że francuscy milionerzy i celebryci uciekali przed francuskim fiskusem do Belgii, Szwajcarii czy nawet Rosji (jak Gerard Depardieu) to od tego momentu powinien wykazać się większym zrozumieniem. Co ciekawe, duża część przedstawicieli lewicy francuskiej (podobnie zresztą jak ich bezrefleksyjni naśladowcy w Polsce) twierdziła wówczas, że jeśli bogacze w tak dużym stopniu unikają podatków to ostatni próg podatkowy powinien być jeszcze wyższy. By zrekompensować straty wywołane uciekinierami… Ignorancja ludzka nie zna granic. Najwyraźniej niektórzy zapragnęli zmusić do ucieczki nawet tych „ bogatych frajerów”, którzy zdecydowali się we Francji zostać.

Na całe szczęście dla Paryża, w końcu przyszło opamiętanie. W Ministerstwie Finansów ktoś wziął się w końcu do roboty i policzył słupki nie sugerując się przy tym żadną ideologią i „sprawiedliwością społeczną”.  Po latach eksperymentów, ktoś doszedł do wniosku, że matematyki i życia nie da się oszukać. Od 2017 roku wdrażana jest stopniowo reforma podatkowa polegająca na obniżaniu podatków dochodowych, która ma swój koniec właśnie w 2020 roku. Stawki podatku CIT obniżono do poziomu 28% dla obrotów powyżej 50 mln euro (obrotów, nie dochodów) oraz dochodów powyżej 38.120 euro. Tak więc jeśli ktoś ma mniejszy obrót niż 50 mln euro i mniejszy roczny dochód niż 38,12 tys. euro może płacić 15% podatku. Co i tak jest de facto podwójnym opodatkowaniem dochodu, bowiem istnieje jeszcze przecież podatek PIT. Tutaj stawki również nieznacznie obniżono i kolejne progi kształtują się w ten sposób:

  • Dochód do 10 064 euro – 0%
  • Dochód od 10 064 euro do 25 659 euro – 11%
  • Dochód od 25 659 euro do 73 369 euro – 30%
  • Dochód od 73 369 euro do 157 806 euro – 41%
  • Dochód powyżej 157 806 euro – 45%

Co w zasadzie na dobrą sprawę nie będzie miało dużego wpływu na konkurencyjność gospodarki i ściągnięcie z Belgii, Szwajcarii i innych państw francuskich milionerów. Dla nas, Polaków, 0%, a nawet 11%-stawka podatkowa dla dochodów rocznych poniżej ok. 110 tys. złotych wydaje się być niezwykle atrakcyjna. Dla Francuzów, których średnio roczne zarobki wniosły w 2019 roku ponad 57 tys. euro brutto, pierwsze dwa poziomy podatkowe są niemal niezauważalne. Zwłaszcza, że osoba zarabiającą pensję minimalną rocznie osiąga dochód w wysokości 18,2 tys. euro. Tak więc nie uprawnia to do 0%-stawki, a niewiele już brakuje do załapania się na 30%. Przeciętny Francus oddaje 1/3 dochodów dla państwa (w Polsce jest to 18% lub 19%). Natomiast dwa ostatnie, bardzo wysokie progi podatkowe (41% i 45%) dotkliwie karzą osoby przedsiębiorcze i prowadzące biznes. Nic więc dziwnego, że francuska gospodarka, pomimo znakomitego potencjału (wynikającego również z położenia geograficznego), drepta niemal w miejscu. Wysokie podatki, ogromne wydatki rządowe, zniechęcający do podejmowania pracy socjal, a także problemy z edukacją i przygotowaniem ludzi młodych do zawodów, są wielką słabością Francji.

I wcale nie pomagają w tym nieco niższe stawki podatku od towarów i usług (podatek konsumencki), gdzie podstawowa stawka wynosi 20% (obniżone to 10%, 5,5% oraz 2,1% i 0%).

 

Za duża by upaść?

Francuska gospodarka jest oczywiście znacznie większa od greckiej czy portugalskiej, a władze z Paryża mają dużo więcej do powiedzenia w kwestii ekonomii i finansów w UE. Tak więc, problemy Francuzów nie są ani tak widoczne, ani tak ogromne. Ostatecznie bowiem, w przypadku sytuacji podbramkowej, będą oni mieli sporą siłę przebicia w negocjacjach z Niemcami, by rozwiązać kwestie gospodarcze w sposób polityczny. Warto w tym miejscu odnotować, że pod koniec zeszłego roku szefem Europejskiej Banku Centralnego została francuska – Christine Lagarde. Kandydaturę tę mocno forsował Emmanuel Macron, pomimo tego, że na Lagarde ciąży wyrok za współodpowiedzialność za defraudację publicznych pieniędzy (przestępstwo popełniła, gdy była francuskim ministrem finansów). Więcej chyba nie trzeba pisać, jeśli chodzi o kwestię bezstronności i apolityczności EBC.

Christine Lagarde zastąpiła wcześniejszego włoskiego prezesa EBC – Mario Draghiego (który jeszcze wcześniej był prezesem banku centralnego Włoch). Znany jako „Super Mario”, Draghi uznawany jest przez niektórych za zbawiciela  euro po kryzysie z lat 2008-2009. Tekę prezesa EBC objął w 2011 roku i natychmiast dwukrotnie obniżył stopy procentowe, dzięki czemu najwięksi dłużnicy w strefie euro (Hiszpania, Włochy, Francja) mogli taniej rolować swoje długi (spłacać zadłużenie oprocentowane wysokimi odsetkami, za pomocą nowych pożyczek i kredytów niżej oprocentowanych). W 2015 roku Super Mario wprowadził niekonwencjonalne rozwiązanie, polegające na bezpośrednim skupowaniu przez Europejski Bank Centralny (za wydrukowane euro) obligacji państw strefy euro, ale i również papiery wartościowe prywatnych korporacji i banków. Co w rezultacie uratowało np. włoski system bankowy, który wręcz tonął z powodu toksycznych aktywów (tzw. złe długi, czyli niespłacalne przez dłużników kredyty i pożyczki, które rujnowały sektor bankowy). W ciągu czterech lat trwania tegoż programu, EBC wpompował w sektor finansowy 2,6 bln euro. Tego rodzaju „luźna” polityka monetarna rodziła sprzeciw Berlina, co wreszcie przyniosło efekt w 2019 roku w postaci zakończenia oddłużania państw i sektora finansowego za pomocą dodruku z ECB. I wywołało dodatkowe napięcia pomiędzy rządem Włoch (które najbardziej korzystały na polityce Draghiego), a władzami z Berlina.

Co z tym wszystkim ma wspólnego nowa, francuska prezes Christine Lagarde? Otóż jest ona zwolenniczką i obrońcą polityki poprzednika. I nic dziwnego, bowiem Włoch ratował zarówno Rzym jak i Paryż. Zwłaszcza, że Francuzi nie tylko sami toną w długach, ale  i są największym wierzycielem Włochów w Europie. W 2018 roku Francja posiadała włoskie obligacje o łącznej wartości 285,5 mld euro. Nominacja Lagarde była dla Francuskich finansów kluczowa, ponieważ zapowiadała kontynuowanie luzowania ilościowego w ECB. Co zresztą już stało się faktem, a do czego przyczyniła się również pandemia COVID-19 i gospodarczy lockdown, który uzasadnił potrzebę masowego dodruku. Ostatnio ECB zwiększył cel dodruku do 1,35 bln euro pomimo sprzeciwów z Berlina, a także wyroku niemieckiego Trybunału Konstytucyjnego, który zakazał Bundesbankowi uczestniczenia w opisywanym programie. Oznacza to, że polityka monetarna promowana przez Francuzów i Włochów, zaczyna w dużym stopniu rozjeżdżać się z interesami Republiki Federalnej Niemiec.

Pomimo opisywanych powyżej zabiegów, trudna sytuacja budżetowa Francji jest nie do naprawienia bez radykalnych i wyraźnych cięć wydatków rządowych. Co musiałoby się wiązać z ograniczeniem świadczeń socjalnych. Bez tego, Francuzi będą jedynie walczyć z efektami niewydolnego systemu i administracji poprzez zalewanie rynku dodrukowanymi euro (za zgodą lub raczej niechętną akceptacją ze strony Niemiec). Jednakże próby równoważenia francuskiego budżetu już wielokrotnie przyczyniały się do masowych protestów społecznych. Wywołujących polityczny i gospodarczy chaos. Czasem strajki paraliżowały również transport (vide strajki kolejarzy), co uderzało z kolei w handel. Francja znajduje się w sytuacji, w której przymus dokonania radykalnych reform (obniżki podatków, ograniczenie wydatków socjalnych) przegrywa z przyzwyczajoną do dotychczasowego systemu większością społeczną. I nawet delikatne kroki, podejmowane przez Emmanuela Macrona, spotykają się często z olbrzymim sprzeciwem Francuzów. I nie tylko zresztą ich.

 

POPULACJA

Wg statystyk podanych przez Centralną Agencję Wywiadowczą (są spore różnice w danych, ostatecznie zdecydowałem się na to źródło) obecnie kontynentalną Francję zamieszkuje ok. 62,8 mln obywateli, natomiast licząc łącznie z terytoriami zamorskimi, populacja tego kraju wynosi 67,8 mln mieszkańców. Roczny przyrost populacji jest niski, jednak wciąż dodatni i wynosi ok. 0,35%. Jednak minimalne wartości (między 0,2-0,3%) utrzymują się już od kilku lat. Średnia wieku to ok. 41,7 lat (podobnie jak w Polsce). Co istotne w 2018 roku we Francji żyło ok. 6,5 miliona imigrantów.

Francuska piramida demograficzna nie wygląda najgorzej (zastępowalność pokoleniowa), co Francja w dużej mierze zawdzięcza ludności pochodzenia imigranckiego.

Francuskie społeczeństwo to w przeważającej ilości mieszczanie. Aż 81% z nich mieszka w miastach. Najwięcej w aglomeracjach miejskich (miasto+okolice):  Paryża (11 mln), Lyonu (1,7 mln), Marsylii (1,6 mln), Lille (1 mln) oraz Tuluzy (1 mln).

Najgęściej zaludnione są: południowe (lazurowe) wybrzeże Francji, Dolina Rodanu, Alzacja, pogranicze z Belgią, a także oczywiście serce kraju: Ile-de-France ze stolicą w Paryżu. Na zachodzie kraju największe skupiska mieszkańców znajdują się w trzech wielkich aglomeracjach miejskich: Rennes, Nantes (Kraj Loary) oraz Bordeaux (Nowa Akwitania).

Gęstość zaludnienia we Francji.

Grupy etniczno-językowe

Choć Francja, od zarania swojej państwowości, może się kojarzyć  z dość zcentralizowanym i znacznym obszarowo krajem, to jednak w rzeczywistości składa się ona z szeregu mniejszych regionów, zamieszkiwanych przez kolejne pokolenia ludności o kompletnie różnym pochodzeniu etnicznym. Do dziś zresztą, utrzymały się np. regionalne dialekty językowe. I tak w celtyckiej Bretanii, gdzie żyją potomkowie dawnych mieszkańców Wielkiej Brytanii, używany jest wciąż język bretoński. Brytowie dość długo utrzymywali niezależność od Paryża, a jednocześnie osiedlili się na skraju Francji, na półwyspie otoczonym z trzech stron wodami morskimi. Dzięki temu byli zdolni utrzymać swoją kulturę i język. Co nie udało się Normanom, którzy osiedli tuż obok Bretanii, na południowo-zachodnim wybrzeżu Kanału La Manche. Tych samych Normanów, którzy przybywszy ze Skandynawii, przeprowadzili inwazję na Wielką Brytanię. Część z nich osiedliła się właśnie we Francji, skąd następnie Wilhelm I Zdobywca podbił Anglię zostając w 1066 roku jej królem.

Pogranicze francusko-belgijskie zamieszkiwane jest przez Flamandów, natomiast Alzacja oraz północna, przygraniczna część Lotaryngii przez ludność pochodzenia niemieckiego. Francuzi żyjący w północnej części kraju porozumiewają się językami d’oil w skład których wchodzą różne, bliskie sobie dialekty romańskie powstałe z mieszanki z językami celtyckimi i germańskimi (ogólnie można to nazwać językiem francuskim). Z kolei na południu kraju niegdyś przeważały języki prowansalskie (oksytańskie), będące mieszaniną celtycko-romańską. I choć regionalne dialekty wciąż są w użyciu , to jednak zostały już w dużej mierze wyparte przez urzędowy język francuski.

Na styku Francji, Szwajcarii i Włoch wytworzył się z kolei język franko-prowansalski, któremu obecnie zagraża wyginięcie.  Inaczej niż w przypadku j. baskijskiego, do którego przywiązani się Baskowie zamieszkujący pogranicze francusko-hiszpańskie nad Zatoką Biskajską. Z kolei na drugim krańcu Pirenejów, nad wybrzeżem Morza Śródziemnego, mieszkają Katalończycy posługujący się własnym tradycyjnym językiem. Odrębną grupę etniczno-językową stanowi również populacja Korsyki, która była małą ojczyzną Napoleona Bonaparte.

Pomimo tej różnorodności, Francji nie grozi separatyzm poszczególnych regionów. Przez kolejne stulecia, część mniejszości etnicznych ulegała stopniowej asymilacji. Co było tym łatwiejsze, że Bretończycy i Normanowie nie sąsiadowali bezpośrednio z żadną inną nacją niż Francuzi d’oil. Zamieszkiwane przez nich regiony położone są niejako w głębi, a w zasadzie na zachodnich tyłach Francji i całej Europy. Wspomniane mniejszości nie były również obiektem rozgrywek politycznych inspirowanych z zewnątrz. Jednocześnie położenie geograficzne Francji i jej ukształtowanie terenu oraz sieć rzeczna sprzyjały integracji całego francuskiego terytorium od Lazurowego Wybrzeża po Kanał La Manche. I tak zostało po dziś dzień.

 

Imigracja

Francja od ponad wieku ma reputację jednego z najbardziej otwartych na imigrację krajów w Europie, a nawet na świecie. Już pomiędzy 1850, a 1914 rokiem kraj ten przyjął ok. 4,3 miliona imigrantów. W dwudziestoleciu międzywojennym przybyło kolejnych 3 miliony, co stanowiło ok. 6% całej populacji Francji. Rząd z Paryża prowadził dość otwartą politykę migracyjną z uwagi na olbrzymie straty ludności w toczonych wojnach. Trwające w czasie wojen rzezie młodych mężczyzn, pozbawiały państwo tak potrzebnej do rozwoju w czasie pokoju siły roboczej. Z początku imigrantami byli głównie Europejczycy. Włosi, Polacy, Hiszpanie czy Belgowie. Wszyscy oni asymilowali się dość szybko i stawali się kołem zamachowym francuskiej gospodarki, a nawet elit. Podobnie było już po II Wojnie Światowej, kiedy to przez pierwsze dwie dekady imigranci byli odpowiedzialny za 40% wzrostu populacji. W drugiej połowie XX wieku nadeszła fala emigrantów z byłych kolonii francuskich. Głównie z Algierii, Maroka czy Tunezji, ale i nie brakowało imigrantów z Afryki Środkowej. W 2002 roku blisko 31% imigrantów pochodziło z Afryki Północnej. Prawie 21% z Unii Europejskiej, kolejne 15% z Afryki subsaharyjskiej. Niemal drugie tyle pochodziło z Azji.

Niezwykle trudno jest dotrzeć do precyzyjnych i aktualnych danych dotyczących imigracji we Francji, z uwagi na to, że od pewnego czasu rząd (z powodu regulacji ustawowych) nie prowadzi oficjalnych statystyk. Niemniej, w styczniu 2016 roku Eurostat oszacował ilość ludności zagranicznej (osoby urodzone poza granicami Francji) na 7,9 miliona ludzi, co stanowiło 11,8% całej populacji Francji. Do tego należy dodać kilka kolejnych milionów ludzi urodzonych we Francji, których przynajmniej jedno z rodziców było obcokrajowcem. W 2010 roku aż 27,3% narodzonych dzieci pochodziło z rodziny, gdzie jedno lub dwoje rodziców było imigrantami. Gdyby wliczyć do tego dzieci, których dziadkowie byli imigrantami, wówczas dane te mogłyby zostać nawet podwojone.

W 2008 roku badanie The National Institute of Statistic wykazało, że we Francji żyło 12 milionów imigrantów lub dzieci imigrantów (2 pokolenie), co stanowiło ok. 20% całej populacji. Ponad połowa z nich nie pochodziła z Europy (głównie byli to imigranci z muzułmańskich państw Afryki i Azji). Wszystkie te dane nie uwzględniają tzw. kryzysu migracyjnego, który nadszedł w 2015 roku, a który uderzył najmocniej (oprócz Niemiec) właśnie we Francję.

Ta budowana od ponad półtora wieku wieloetniczność do pewnego momentu nie stwarzała większych problemów. Póki imigrantami byli zbliżeni kulturowo Europejczycy, póty asymilacja następowała stosunkowo szybko. Równie szybko asymilowali się znający język francuski migranci z byłych kolonii, którzy przybywali w mniejszych ilościach jeszcze w latach 70-80 XX wieku. Jednak wraz z intensywnym wzrostem imigrantów z regionów odmiennych pod względem kultury, rasy i religii, którzy nie znali języka francuskiego, w pewnym momencie procesy integracyjne zaczęły niebezpiecznie spowalniać. Ściągający głównie do wielkich miast imigranci z Afryki zaczęli grupować się w konkretnych dzielnicach, co osłabiło potrzebę nauki lokalnego języka, zwyczajów i stylu życia.

Od początku XXI wieku Francja ma olbrzymi problem z rzeszami niepracujących, młodych ludzi imigranckiego pochodzenia (głównie afrykańskiego). Co jest oczywiste gołym okiem dla każdego, kto odwiedzi stolicę Francji przylatując na lotnisko Charlesa de Gaulla i jadąc z niego do centrum Paryża koleją. Lub każdego, kto odwiedzi paryski Dworzec Północy (Gare du Nord). Jakże skrajny jest obraz stołecznego społeczeństwa w powyższych rejonach od tego, jaki spotkamy w samym sercu Paryża i po jego południowej oraz zachodniej stronie.

 

Wyznania

Szacuje się, że około 58% Francuzów jest katolikami (religia państwowa). Kolejnych 31-33% określa się jako ateiści, natomiast około 7-8% obywateli (głównie pochodzenia imigranckiego) wyznaje islam. Są to bardzo szacunkowe dane ponieważ francuskie prawo zabrania zbierania tego rodzaju informacji (o wyznaniu, rasie i pochodzeniu etnicznym) przez instytucje państwowe. Niemniej, co potwierdzają wszystkie niezależne od rządu badania, społeczeństwo francuskie ulega bardzo szybkiej laicyzacji. W 1986 roku aż ok. 82% Francuzów było katolikami, a tylko ok. 15,5% nie wyznawało żadnej religii. Od tego momentu odsetek wiernych Kościoła Rzymskokatolickiego znacząco zmalał, natomiast liczba ateistów podwoiła się. Należy też wskazać, iż od początku XXI wieku regularnie rośnie ilość muzułmanów, co jest spowodowane w głównej mierze napływem znacznej ilości imigrantów z byłych kolonii francuskich.

Islamizacja Francji?

W 2016 roku Francuski Institut Montaigne opisał niezależne badania (wykonane na próbce ok. 15 tys. mieszkańców Francji), z których wynikało, że 5,6% ludzi deklarowało się jako muzułmanie, a kolejny 1% ludzi przyznało, że co najmniej jeden rodzić był muzułmaninem (choć sami nie wyznają islamu). Niektóre wnioski z analizy instytutu:

  1. w kontynentalnej Francji, spośród osób powyżej 15-stego roku życia, 5,6% w 2016 roku było muzułmanami,
  2. wśród osób poniżej 25 roku życia, odsetek muzułmanów wyniósł 10%,
  3. wśród muzułmanów w wieku produkcyjnym, odnotowano nadreprezentację (w stosunku do reszty społeczeństwa) jeśli chodzi o ilość zatrudnionych na „umowach śmieciowych”, pracowników najniższego szczebla lub bezrobotnych,
  4. 46% „milczącej większości” muzułmanów wierzy, że mogą wyznawać islam wpisując się jednocześnie we francuski system społeczny (pokojowa koegzystencja),
  5. ¼ muzułmanów zalicza się do konserwatystów, którzy często są w środku walki polityczno-ideologicznej oraz są podatni na radykalizm,
  6. Aż 28% muzułmanów (głównie młodzi, nisko wykwalifikowani i często bezrobotni), została zakwalifikowana jako „autorytaryści”, którzy traktują islam jako formę buntu przeciwko reszcie francuskiego społeczeństwa.

Z powyższej analizy (sporządzonej nota bene przez Hakima El Karoui, speech writera premiera Francji z 2002 roku  – jego ojciec był muzułmańskim imigrantem z Tunezji, który został profesorem na Sorbonie w dziedzinie antropologii prawnej nad islamem) wynika, że ponad połowa muzułmanów we Francji ma problem z asymilacją społeczną. Dodatkowo ponad ¼ z nich wykorzystuje islam do usprawiedliwiania swojej buntowniczej postawy wobec władz i społeczeństwa. Co w zasadzie każe sądzić, iż są to ludzie wysoce podatni na radykalizację i wciągnięcie do grup przestępczych, a nawet terrorystycznych. Co istotne, są to przeważnie ludzie młodzi , którzy stanowią wysoki, 10% odsetek całego pokolenia.

Nic więc dziwnego, że co roku, w trakcie różnych imprez (np. noworocznych) czy protestów, dochodzi we Francji do masowych dewastacji mienia. Na co dowody (w postaci nagrań) łatwo znaleźć na popularnym portalu z zamieszczanymi materiałami video. Odnalazłem ponadto świetny raport amerykańskiego instytutu: GATESTONE INSTITUTE (z linkami do francuskich źródeł), w którym autor zebrał wszystkie wydarzenia związane z tematem problemu z islamem we Francji, zaistniałe w 2015 roku (ujmując je chronologicznie od stycznia po grudzień). Ilość „incydentów” związanych z przemocą na tle religijnym,  jakie miały miejsce we Francji w trakcie owego roku, każe sądzić, że problem islamizacji tego państwa nie jest ani zmyślony, ani teoretyczny. Choć władze z Paryża zdają się wmawiać inaczej.

Co ciekawe, o ile temat islamizacji Francji jest dość popularny w Polsce, o tyle w samej Francji podlega praktycznej cenzurze bądź przemilczeniu. Z jednej strony, uniemożliwia to dotarcie do rzetelnych i bliskich rzeczywistości danych, z drugiej, każe sądzić, że problem ten jednak istnieje. Gdyby bowiem go nie było, wówczas francuskie władze nie trwoniłyby swoich energii i zasobów, na walkę z tego rodzaju narracją. W 2015 roku poczytny francuski pisarz Michel Houellebecq wydał książkę pt.: „Soumission” („Uległość”) , która podobno biła rekordy sprzedaży. Podobno, ponieważ największa francuska sieć księgarń  zakazała udzielania informacji dotyczącej tej pozycji oraz jej popularności (akcja powieści została umieszona w przyszłej, zislamizowanej Francji). Być może zakaz wypowiedzi nałożony na pracowników księgarń wynikał ze strachu przed skutkami, jakie mogłaby wywołać informacja o sprzedaży takiej, a nie innej książki w dużych ilościach.  Co jest prawdopodobne z uwagi na to, iż na początku właśnie 2015 roku (dokładnie 7 stycznia) dokonano zamachu terrorystycznego na paryską redakcję pisma satyrycznego „Charli Hebdo”. W akcie zemsty za opublikowanie karykatury Mahometa… O ile wyśmiewanie się z religii i wiary nie należy do żartów najwyższych lotów, o tyle reakcja w postaci zamordowania kilku osób, jest dowodem na istnienie patologii we francuskim społeczeństwie. Zwłaszcza w jego muzułmańskiej części.

Władze są tego prawdopodobnie świadome. W styczniu tego roku pojawiła się informacja, że francuski kontrwywiad (DGSI – Dyrekcja Generalna Bezpieczeństwa Wewnętrznego) sporządził tajny raport dotyczący problemu radykalizacji islamskiej w społeczeństwie. Z tegoż raportu wynika, że 150 dzielnic francuskich miast i aglomeracji znajduje się w rękach islamistów. Oczywiście należy pamiętać, że ta aura tajemniczości i domniemań owiewająca opisywane zagadnienie jest dogodna dla osób szerzących celową propagandę. I wykorzystujących milczenie francuskiego rządu w tej sprawie. Wobec czego należy podchodzić dość ostrożnie do wszelkich artykułów i narracji dotyczących islamizacji Francji. Mogą one być zmanipulowane i zawierać wyolbrzymienia. Jednak prawdą jest też, że nie ma jak ich zweryfikować ponieważ władze Francji milczą – co samo w sobie jest bardzo zastanawiające. Informacje na ten temat są usuwane z przestrzeni medialnej i Internetu. Artykuły archiwalne zwyczajnie „znikają”, a francuska prasa stara się unikać słów: „islam” czy „muzułmanin” w przypadku głośnych medialnie przestępstw, popełnianych na tle religijnym.  W samej Francji, osoby poruszające tematykę problemów z islamem są oskarżane o szerzenie mowy nienawiści. Co dotyczy nawet chronionych immunitetem polityków.

Niemniej, kwestia ta przebija się od czasu do czasu w sferze publicznej i można ją wychwytywać na bieżąco. Zwłaszcza, gdy konkretne informacje są powielane przez np. polskie media (których Francuzi nie mogą cenzurować). Ostatnio we francuskim radiu pojawiła się informacja, iż służby mundurowe mają duży problem z radykalizującymi się policjantami.  Sporo potencjalnych terrorystów pracuje również w liniach lotniczych i ludzie podejrzewani o radykalizm są pod obserwacją służb. Niemniej, póki nie podejmą jakiś nielegalnych działań, są w zasadzie nietykalni.

Terroryzm

Nie jest tajemnicą, że we Francji dochodzi chyba do największej ilości zamachów terrorystycznych z udziałem islamistów w Europie. Wystarczy wymienić te najgłośniejsze z ostatnich lat: 7.01.2015 – atak na Charlie Hebdo, 13.11.2015r. – zamachy w Paryżu i Saint-Denis (130 ofiar śmiertelnych i ponad 300 rannych), 14.07.2016 (Dzień Bastylii) – masakra na promenadzie w Nicei (87 ofiar śmiertelnych i 200 rannych), 3.02.2017r. – atak przez wejściem do Luwru, 20.04.2017 – zamach na polach elizejskich,  3.10.2019 – zamach na terenie prefektury policji . Lista zamachów terrorystycznych we Francji zamieszczona na Wikipedii jest naprawdę długa.

Dość napisać, że stan wyjątkowy (z uwagi na działania antyterrorystyczne) trwał we Francji od czasu zamachów z dnia 14 listopada 2015 roku, aż  do 1 listopada 2017 roku. Czyli blisko dwa lata. Wg globalnego rankingu dot. terroryzmu sporządzonego przez Institute for Economics & Peace Francja w 2019 roku znalazła się na 36 miejscu na świecie, jeśli chodzi o zagrożenie i wpływ terroryzmu, co oprócz Zjednoczonego Królestwa (28 miejsce)  jest najgorszym wynikiem spośród państw UE (dla porównania Polska znalazła się na 106 miejscu na 138 – przy czym klasyfikowanych państw jest nieco więcej, ale na końcu tabeli wiele z nich zajmuje ex aequo ostatnie miejsce). Uwzględniając również cały tzw. świat zachodu (z Ameryką Północną i Australią włącznie) , Francja osiągnęła w tym indeksie trzeci najgorszy wynik (najgorzej wypadły Stany Zjednoczone).

Nie sposób również nie dostrzec korelacji pomiędzy rosnącym odsetkiem muzułmanów we francuskim społeczeństwie, a wysokim zagrożeniem terrorystycznym. Nie jest to tematem niniejszej analizy i nadawałoby się na odrębny tekst, jednak faktem jest, iż europejskie państwa o większej jednorodności etnicznej i religijnej są zdecydowanie mniej zagrożone terroryzmem (czego dowodzi choćby wyżej linkowany ranking). Jednocześnie tam, gdzie muzułmanów jest więcej, tam również pewna ich część jest podatna na ekstremizm. Jednocześnie faktem jest, iż wszystkie wymienione wyżej zamachy we Francji były przeprowadzone przez islamistów, którzy powoływali się na jihad (świętą wojnę). Więc pobudki natury religijnej są tutaj albo usprawiedliwieniem przemocy, lub też nawet jej powodem. A często zapewne mamy do czynienia i z tym i z tym.


Uwaga! Czytasz ten artykuł dzięki temu, że autor bloga znajduje dość samozaparcia i mobilizacji by go dla Ciebie pisać 🙂 Dlatego, jeśli uważasz ten tekst za wartościowy i wart tego, by zapoznało się z nim więcej osób – UDOSTĘPNIJ (likowanie jest miłe, ale realnie nic nie daje) lub POLEĆ GO znajomym. Kilka dodatkowych sekund, które na to poświęcisz nijak mają się do czasu, który już spędziłeś przy czytaniu niniejszego wpisu. Ja pisałem go znacznie, znacznie dłużej. Miło będzie również przeczytać Twój komentarz pod tekstem 🙂 Dziękuję. KW.

USTRÓJ I POLITYKA

Ustrój

Republika Francuska jest państwem o ustroju semiprezydenckim (a nie prezydenckim, jak się czasem wskazuje). Władza wykonawcza należy do prezydenta wybieranego na pięcioletnią kadencję w wyborach powszechnych, a także do premiera i rządu, które są powoływane przez prezydenta. Powołania te jednak muszą zostać zatwierdzone przez Zgromadzenie Narodowe, czyli niższą izbę parlamentu. Drugim organem władzy ustawodawczej jest senat. Posłowie Zgromadzenia Narodowego są wybierani w wyborach powszechnych również na 5-letnią kadencję, z kolei senatorzy sprawują urząd 6 lat i są wybierani przez lokalne władze departamentów Francji i niektóre instytucje centralne. Inicjatywa ustawodawcza w dużej mierze należy do prezydenta i rządu. Prezydent kieruje ponadto polityką narodową, jest głównym zwierzchnikiem sił zbrojnych, może wydawać dekrety i kontrasygnować ustawy.

Tak więc to władze wykonawcze kształtują w dużej mierze prawo, a także zarządzają państwem. I o ile prezydent wybierany jest w wyborach powszechnych (a więc ma silny mandat społeczny), o tyle rząd składa się przeważnie z powołanych przez niego technokratów i specjalistów. Natomiast wybierani w wyborach powszechnych posłowie Zgromadzenia Narodowego pełnią jedynie obywatelski dozór nad władzą wykonawczą.

Proces legislacyjny przebiega w ten sposób, iż wnoszone przez rząd projekty ustaw są w pierwszej kolejności opiniowane przez Radę Stanu. Organ ten pełni bardzo ważną funkcję w całym procesie i generalnie jego celem jest niedopuszczenie do tego, by ustawy były niezgodne z konstytucją czy traktatami międzynarodowymi. Dopiero po korektach i redakcji ze strony Rady Stanu, projekt ustawy trafia do niższej izby parlamentu. Po przegłosowaniu projektu ustawy w parlamencie, musi ona na końcu zostać podpisana przez prezydenta (który ma prawo veta). Zanim się to jednak stanie parlament może jeszcze zaskarżyć projekt legislacji do Rady Konstytucyjnej, która pełni rolę trybunału konstytucyjnego.

 

Scena polityczna

Późną wiosną 2017 roku we Francji odbyły się zarówno wybory prezydenckie (maj), jak i parlamentarne (czerwiec). Zwycięzcą obu stał się Emmanuel Macron, który został prezydentem, a jego nowo założona partia En Marche! („Naprzód!”) uzyskała ponad 53% mandatów (dokładnie 308) w Zgromadzeniu Narodowym. Partia ta stworzyła koalicję z Ruchem Demokratycznym (42 mandaty – 7,28%), który popierał kandydaturę prezydencką Emmanuela Macrona. Tak więc większość prezydencka we francuskim Zgromadzeniu Narodowym posiada łącznie 350 mandatów, co stanowi 60,66% wszystkich miejsc w niższej izbie parlamentu.

Drugi najlepszy wynik w wyborach parlamentarnych osiągnęli Republikanie (112 mandatów – 19,41%), którzy są liderami prawicy parlamentarnej (łącznie 136 mandatów). Lewica parlamentarna pod przewodnictwem Partii Socjalistycznej dysponuje w sumie 45 głosami. W Zgromadzeniu Narodowym zasiada ponadto blisko pół setki posłów z ośmiu innych partii. Co ciekawe aż 16 ugrupowań politycznych posiada swoich reprezentantów w parlamencie. Co jest efektem tego, że we Francji nie istnieje żaden próg wyborczy.

Patologiczna ordynacja wyborcza

Co jest niezwykle ciekawe i specyficzne, francuski system wyborczy został skonstruowany w taki sposób, że proporcja mandatów w Zgromadzeniu Narodowym jest niewspółmierna do osiąganego przez dane ugrupowania polityczne poparcia w społeczeństwie. Ta swoistego rodzaju patologia jest bardzo dobrze widoczna na podstawie wyników Frontu Narodowego. Na partię Marine Le Pen zagłosowało blisko 3 mln ludzi (13,2% oddanych ważnych głosów). Dało to efekt w postaci 8 (ośmiu) mandatów, co stanowi 1,39% w 577 osobowym Zgromadzeniu Narodowym. Podobnie sprawa wygląda z partią Francja Niepokorna, która przy blisko 2,5 mln głosów uzyskała 17 mandatów. Warto to porównać z wynikiem Republikanów, którzy otrzymawszy poparcie od 3,5 mln wyborców uzyskali aż 112 mandatów. Mało tego, zwycięska En Marche uzyskała ponad połowę miejsc w niższej izbie parlamentu, przy poparciu zaledwie 28,21% głosujących…

Ten niemalże brak reprezentacji w parlamencie w przypadku Frontu Narodowego jest tym bardziej rażący, że Marine Le Pen uzyskała w wyborach prezydenckich drugi najlepszy wynik po Emmanuelu Macronie – tj. 21,3% (I tura) i przeszła do drugiej tury wyborów, gdzie zagłosowało na nią blisko 34% wyborców. Mimo tego, FN nie ma żadnego realnego wpływu na to, co dzieje się w kraju.

Dzieje się tak, ponieważ wybory do ZN odbywają się wg większościowej ordynacji wyborczej. Wygląda to w ten sposób, iż Francja została podzielona na 577 okręgów wyborczych, w których mandat zdobywa ten, który osiągnie większość wszystkich oddanych głosów. Wybory do Zgromadzenia Narodowego odbywają się wobec tego (podobnie jak prezydenckie) w dwóch turach (chyba, że ktoś osiągnie wynik >50% już w I turze). W pierwszej turze startują wszyscy kandydaci, a w drugiej przeważnie tylko dwóch, którzy osiągnęli wcześniej najlepszy wynik. Zwycięzca bierze mandat. W takim systemie, ugrupowania o skrajnych poglądach, nie posiadające zdolności koalicyjnej, zwyczajnie nie mają szans na zwycięstwo. Ponieważ umiarkowany elektorat stanowi w olbrzymiej ilości okręgów większość wyborczą, a często jest tak, że partie będące nawet największymi rywalami na scenie politycznej, działają w lokalnych okręgach wspólnie, by nie dopuścić żadnej trzeciej opcji do osiągnięcia dobrego wyniku.

Efekt tego jest taki, że 7,5 mln wyborców mniej popularnych partii (nie należących do żadnej koalicji) wystawiło 43-osobową reprezentację w Zgromadzeniu Narodowym. Innymi słowy 1/3 głosującej części społeczeństwa, wprowadziła do niższej izby parlamentu nieco ponad 7% posłów. Z kolei niemal taka sama ilość głosów dała większości prezydenckiej wynik na poziomie 350 mandatów (60%).

W mojej opinii, jest to jeden z powodów, dla których we Francji bardzo popularną formą sprzeciwu społecznego są masowe protesty. Czy to uliczne, czy też w postaci różnego rodzaju akcji przeprowadzanych przez dane grupy zawodowe lub społeczne. Jeśli 1/3 wyborców nie posiada w praktyce żadnego głosu w organach władzy państwowej, to nic dziwnego, że wybory parlamentarne nie są postrzegane jako wystarczająca manifestacja nastrojów dużej części społeczeństwa. Tak więc podsumowując, trzecia część wyborców w kraju, nie ma żadnego wpływu na to, co się dzieje we Francji. Jeśli ktoś w Polsce narzeka na to, że uczestnictwo w wyborach jest pozbawione sensu, a jego głos nie ma za dużego wpływu, to powinien zapoznać się z systemem francuskim (zresztą w Niemczech też jest ciekawie, ale to już temat na kolejna analizę). Oczywiście polska ordynacja wyborcza również nie jest najlepsza pod względem wyłaniania proporcjonalnej (w stosunku do poparcia społ.) reprezentacji sejmowej, jednak istnieją jak widać systemy znacznie bardziej wypaczające ideę demokratyzmu (co nie zmienia faktu, że potrzeba w Polsce radykalnej reformy).

SIŁY ZBROJNE

W popularnym rankingu globalfirepower za 2020 rok (który jednak należy traktować z pewnym dystansem) Francja zajmuje dość wysokie, siódme miejsce. Aktywny personel służący w armii liczy sobie 268 tys. ludzi, a dodatkowo 183 tys. znajduje się w rezerwie. Zdolnych do służby jest blisko 24 mln Francuzów (ok. 35% populacji). Republika Francuska przeznaczyła na siły zbrojne 41,5 mld dolarów, co jest dziesiątym najlepszym wynikiem na świecie. Francja to atomowe mocarstwo, które aspiruje do najbardziej wpływowych i najsilniejszych państw na świecie. Co nie zawsze idzie w parze z posiadanym potencjałem.

Siły powietrzne

Francja, jako jedna z nielicznych na świecie, posiada własny dość nowoczesny (4 gen.) samolot wielozadaniowy Dassault Rafale. Produkowana od lat 90-tych ubiegłego wieku maszyna miała zresztą zastąpić wcześniejszy francuski myśliwiec Mirage 2000.  Tak więc Armée de l’air ma tą przewagę, iż korzysta w przeważającej mierze z maszyn rodzimej konstrukcji i produkcji (również, jeśli chodzi o helikoptery). Co znacznie ułatwia utrzymanie floty, jej serwis, eksploatację, jak również pozwala dość szybko ją rozbudować.

Niemniej, problemem dla francuskiego lotnictwa okazały się finanse. Jeszcze w 1996 roku Armée de l’air dysponowała 390 samolotami bojowymi (do czego należało doliczyć 70 maszyn marynarki wojennej). Obecnie szacuje się, iż redukcja floty powietrznej wyniosła prawie połowę stanu (do poziomu poniżej 200 maszyn w siłach powietrznych i kilkudziesięciu w marynarce). Z 286 planowanych Rafale zamówiono jedynie 180. W użyciu znajduje się jeszcze kilkadziesiąt najnowszych wersji Mirage 2000, które w końcu będą jednak musiały zostać zastąpione. Co niezwykle istotne, Francja nie posiada jeszcze samolotu V generacji. Jej przemysł nie jest w stanie dostarczyć takiej maszyny. A ponieważ Francuzi stawiają na własną produkcję, to nie byli skłonni inwestować w zakup amerykańskich F-35. To może w przyszłości sprawić, że francuskie lotnictwo pozostanie daleko w tyle nie tylko za USA, Rosją (pracującą nad Su-57) czy Chinami (pracującymi nad Chengdu J-20), ale i Norwegią, Holandią czy… Polską, które zakupiły już F-35.

By uniknąć takiego scenariusza francuska Dassault Aviation i Airbus przystąpiły do wspólnego projektu budowy europejskiego myśliwca wielozadaniowego nowej generacji. W czerwcu 2019 roku został zaprezentowany model koncepcyjny maszyny, która ma zostać wykonana w technologii stealth. Jednakże ukończenie pierwszej maszyny testowej i jej oblot zostały zaplanowane dopiero na 2026 rok. Czyli w momencie, gdy Polska otrzyma już F-35. Pamiętając długotrwałość procesu doskonalenia amerykańskiego samolotu, a także wieloletnie prace Rosjan i Chińczyków nad własnymi maszynami (które do dziś nie są w pełni gotowe), wątpliwym jest, by europejska współpraca zaowocowała seryjną produkcją przed 2030 rokiem. Niemniej, mówi się o tym, że Future Combat Air System (FCAS) ma zastąpić francuskie Rafale, a także niemieckie Tornado i Eurofightery już w 2040 roku. Przy założeniu, że projekt nie będzie miał żadnych poważnych opóźnień. Warto w tym miejscu wskazać, że Amerykanie w grudniu 2019 roku przyznali się do prac nad samolotem VI generacji… Tak więc „gonitwa” kontynentalnych Europejczyków za resztą świata w omawianej dziedzinie jest mocno spóźniona. Co zresztą nie jest żadną nowością, bowiem Amerykanie rozpoczęli produkcję F-22 Raptor już w 1997 roku, czyli dokładnie w tym samym czasie, gdy Francuzi rozpoczynali produkcję Rafali… Nic więc dziwnego, że Wielka Brytania nie chciała czekać i już zakupiła 42 sztuki F-35B (dla swoich lotniskowców) i planuje zakup kolejnych  96 amerykańskich samolotów V generacji.

Jeśli prace nad FCAS ulegną opóźnieniom, to może się  zdarzyć, że francuscy i niemieccy piloci zamiast latać na maszynach w technologii stealth będą musieli przez 20-25 lat udawać, że ich nie ma… I modlić się, by w trakcie tej trwającej ćwierć wieku luce, nie wybuchł żaden konflikt zbrojny przeciwko stronie używającej trudno wykrywalnych maszyn. Pocieszeniem może być natomiast fakt, iż być może FCAS okaże się konstrukcją, która „przeskoczy” te należące do V generacji i od razu zostanie zakwalifikowana do VI generacji, korzystającej z wielu bardziej zaawansowanych technologii. W co rzeczywiście Airbus oraz Dassault celują. Jaki będzie tego efekt? Być może dożyjemy i zobaczymy 😉

Oprócz maszyn typowo bojowych, Francuzi dysponują jeszcze kilkunastoma tankowcami powietrznymi oraz kilkoma samolotami wczesnego ostrzegania (AWACS i ELINT), a także pokaźną flotą transportową. Co jest tyleż istotne, że francuskie siły zbrojne wciąż mają w swoich kompetencjach misje ekspedycyjne. Francuzi nadal bowiem postrzegają się jako mocarstwo post-kolonialne, które musi mieć zdolność do obrony swoich interesów w dawnych koloniach i strefach wpływu (zwłaszcza w Afryce). Co było widać choćby w roku 2014, kiedy to Armée de l’air zaangażowała się w działania militarne w wojnie domowej w Libii. Co zresztą obnażyło jej słabości (zwłaszcza, jeśli chodzi o zapas uzbrojenia).

 

Marynarka wojenna

Marine Nationale składa się sił: nawodnych, podwodnych, powietrznych, lądowych (fizylierzy i komandosi morscy) oraz żandarmerii. Chlubą marynarki francuskiej jest atomowy lotniskowiec „Charles de Gaulle” (wodowanie 2001r.), który ma pozostać w służbie do 2030 roku (a następnie zostać sprzedany). Francuska doktryna dla sił morskich zakłada, że Marine Nationale potrzebuje dwóch jednostek tej klasy. Jednak w 2000 roku , Francuzi sprzedali Brazylii przestarzałego już „Focha” typu Clemenceau (wodowanie 1957r.). Tak więc przez kolejne dwie dekady XXI w. francuska marynarka musiała zadowolić się jednym lotniskowcem. Rząd jest bliski podjęcia decyzji o budowie nowej jednostki (dokumentacja i analizy koncepcyjne są już gotowe), która ma zastąpić obecnie użytkowaną.

Lotniskowiec Charles de Gaulle

Niemniej, skupiając się na razie na tym, czym już Francuzi dysponują. Charles de Gaulle posiada maksymalną wyporność 40 tys. ton i napędzany jest dwoma reaktorami atomowymi. Osiąga prędkość 27 węzłów i jest całkiem nieźle uzbrojony, jeśli chodzi o obronę PLOT-PRAK. Cztery wyrzutnie (8-prowadnicowe) pocisków Aster 15 (pocisk przeciwlotniczy i przeciwrakietowy krótkiego zasięgu – do 30 km) są wspierane przez dwie wyrzutnie (6-prowadnicowe) pocisków Mistral oraz osiem działek kalibru 20 mm.  Uzbrojenie to jest imponujące i czyni z francuskiej jednostki jednym z najlepiej ochranianych przed atakiem powietrznym lotniskowców na świecie. Na pokładzie Charlesa de Gaulla mieści się do 40 wielozadaniowych samolotów myśliwskich Dassault Rafale (M) i cztery samoloty wczesnego ostrzegania typu Grumman E-2C Hawkeye.

Oprócz pełnokrwistego (choć średniej wielkości) lotniskowca, Francuzi dysponują jeszcze trzema okrętami desantowymi typu Mistral o wyporności 21 tys. ton, które mogą pełnić również rolę okrętów dowodzenia oraz śmigłowcowców (maks. poj. 16 śmigłowców). Dwie kolejne jednostki tego typu zostały zbudowane z myślą o rosyjskiej flocie, jednak z uwagi na sankcje, ostatecznie okręty kupił Egipt (pamiętamy kontrowersje związane z tym tematem).

Eskortę dla wyżej wskazanych jednostek stanowią nowoczesne fregaty rakietowe typu FREMM (7 sztuk, ósma w budowie) oraz Horizon (dwie sztuki) jak również nieco starsze (lata 1996-2001) La Fayette (5 sztuk). Do 2030 roku Francuzi planują wprowadzić kolejne 15 fregat najnowszego typy (FDI), które zastąpią La Fayette oraz kilka starych korwet.

Całość floty nawodnej uzupełnia kilkanaście niszczycieli min, kilkanaście okrętów patrolowych, mniejsze okręty desantowe, trzy okręty rozpoznawcze wywiadu wojskowego, okręty zaopatrzeniowe, hydrograficzne oraz łodzie patrolowe.

Istotną rolę w doktrynie bezpieczeństwa Francji pełnią siły podwodne składające się z czterech okrętów atomowych typu Triomphant uzbrojonych w 16 wyrzutni balistycznych  i 4 wyrzutnie torped. Eskortę jednostek przenoszących broń jądrową stanowi sześć okrętów atomowych typu Rubis, które mają zostać zastąpione przez nowe Barracudy (pierwsza została już zwodowana w 2019 roku). Co ciekawe tuzin Barracud zamówili Australijczycy.

Warto zwrócić jeszcze uwagę na to, z jakich portów operuje Marine Nationale. Główna, śródziemnomorska baza dla okrętów floty znajduje się w Toulonie, który jest zabezpieczany przez bazy lotnicze w Marsylii i Hyeres. Ekspozycję na Atlantyk oferuje natomiast Brest, który znajduje się niemal na cyplu Półwyspu Bretońskiego. Liczne bazy lotnicze zlokalizowane w tym miejscu nie powinny dziwić, bowiem z Bretanii można również sprawować kontrolę nad Zatoką Biskajską, jak również zachodnim wejściem do Kanału La Manche. Niejako w centrum tego kanału znajduje się z kolei port w Cherbourgu. Niezwykle istotny, jako baza logistyczna, w czasie II Wojny Światowej po operacji D-Day (lądowanie w Normandii).

Bazy francuskiej marynarski wojennej

 

Wojska lądowe

Francuskie wojska lądowe (fr. Armée de terre) liczą sobie obecnie około 117 tys. personelu. Po reformie i profesjonalizacji armii z przełomu XX i XXI wieku, struktura wojsk lądowych opiera się o brygady (zlikwidowano dywizje). Francuzi dysponują dziewięcioma brygadami bojowymi (dwie pancerne, dwie lekkie pancerne, dwie zmechanizowane, górska, powietrznodesantowa i śmigłowców) oraz czterema wsparcia bojowego (łączności, artylerii, inżynieryjna i logistyczna). Ponadto Francuzi dysponują brygadami: wywiadu, sił specjalnych oraz Brygadą Francusko-Niemiecką w Müllheim. Oprócz sił stacjonujących w metropolii, zostały również wydzielone specjalne jednostki na terytoria zamorskie do baz w Dżibuti, Libreville, Dakarze i innych.

Chlubą francuskich wojsk lądowych są rodzimej produkcji czołgi AMX-56 Leclerc w ilości 241 sztuk. Są to jedne z najlepszych i najnowocześniejszych czołgów na świecie, choć jednocześnie należały do tych najdroższych w produkcji. Co ciekawe maszyny te są używane w największej ilości nie we Francji, a w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, które zakupiły ich aż 436 sztuk. Produkcja Leclerca zakończyła się w 2007 roku i już myśli się o jego następcy. Jakim ma być europejski (głównie francusko-niemiecki) czołg przyszłości MGCS (Main Ground Combat System). Nowy czołg miałby zostać wdrożony do produkcji w 2035 roku, co w tym przypadku wcale nie jest datą zbyt odległą. Bowiem zarówno francuskie Leclerki jak i niemieckie Leopardy 2A7 wciąż należą do światowej czołówki, jeśli chodzi o nowoczesność, potencjał  i siłę. Tak więc prace nad MGCS mogą posuwać się w tempie dostosowanym do potrzeb konstruktorów, a wręcz przedwczesne ukończenie projektu byłoby mało opłacalne. Im później MGCS powstanie, tym nowocześniejsze systemy zostaną w nim zainstalowane. Jednocześnie zwiększy się zapotrzebowanie na ten czołg, co pozwoli odnieść komercyjny sukces (w tej chwili bowiem ani Francuzi ani Niemcy nie potrzebują wymieniać floty czołgów, ale za kilkanaście lat, sytuacja powinna do tego dojrzeć). Jest to też pewnego rodzaju wskazówka dla strony polskiej, bowiem Wojsko Polskie znajduje się w zupełnie odmiennej sytuacji. Znaczna część naszego parku maszyn wymaga wymiany już teraz lub w najbliższej przyszłości (czołgi z rodziny T-72, w tym „Twarde”).

Francuska artyleria opiera się o kilkadziesiąt samobieżnych haubicoarmat kalibru 155 mm CEASAR osadzonych na ciężarówkach (blisko 80 sztuk + ok. 60 sztuk artylerii starszego typu) . Francuzi dysponują również kilkunastoma (13), amerykańskimi wyrzutniami rakiet M270 MLRS. W tym zakresie, francuskie siły artyleryjskie nie mogą budzić respektu. Warto porównać, że Polska będzie ostatecznie dysponowała 120 sztukami opancerzonej haubicoarmaty AHS Krab (do 2025 roku), gdy tymczasem starsze Dany (których mamy ponad setkę) mają zostać zmodernizowane. W 2018 roku WP dysponowało jednocześnie 75-sztukami Langust (modernizacja BM21-Grad), jak również zakupiono amerykański system HIMARS w ilości 18 sztuk (dostawa do 2023r.). Oczywiście należy mieć na względzie, że francuska armia szykuje się do wojny z zupełnie innego rodzaju przeciwnikiem oraz na innych polach walki niż Wojsko Polskie. Stąd francuska artyleria ustępuje, jeśli chodzi o priorytety, innym rodzajom uzbrojenia.

Armée de terre dysponuje ponadto blisko setką lekkich śmigłowców wielozadaniowych Aérospatiale SA 341/342 Gazelle , a także siedemdziesięcioma Eurocopterami Tiger. Oprócz tych typowo bojowych jednostek, w celu szybkiego przerzutu sił, Francuzi posiadają helikoptery  transportowe. Głównie SA 330 Puma oraz Super Cougar (a także 8 sztukami problematycznych Caracali).

 

Gwardia Narodowa

GN jest dość świeżym rodzajem sił zbrojnych Republiki Francuskiej, utworzonym w 2016 roku na skutek serii zamachów terrorystycznych. Niemniej Gwardia Narodowa (milicja) ma również silne ugruntowanie historyczne. Gdy prezydent Francois Hollande odtwarzał GN, miała to być formacja, której celem jest stabilizacja wewnętrzna kraju. Siły te mają wspierać policję i być używane na francuskich ulicach do pilnowania porządku. Stworzenie sił zbrojnych skierowanych niejako przeciwko obywatelom własnego państwa posiada w tym przypadku pewne uzasadnienie. Bowiem od lat we Francji dochodzi do licznych zamieszek ulicznych oraz dewastacji mienia. Czasami, niektóre dzielnice większych miast stają się wręcz strefami niedostępnymi dla francuskiej policji. Sytuacja pogorszyła się jeszcze bardziej, gdy we Francji pojawiły się rzesze nielegalnych imigrantów, którzy potworzyli całe miasteczka i osiedla. Zagrożenie terrorystyczne w kraju jest na bardzo wysokim poziomie, co zaowocowało trwającym dwa lata (2015-2017) stanem wyjątkowym. Stąd dość spory rozmach w planowaniu struktur Gwardii Narodowej, która już teraz miała liczyć blisko 90 tys. zatrudnionych. Nie znalazłem danych, które potwierdzałyby realizację tegoż ambitnego założenia, niemniej, GN rzeczywiście funkcjonuje i bywa widoczna na francuskich ulicach.

GEOPOLITYKA

Niemiecki ogier

Pomimo tego, iż Republika Francuska posiada nieskrępowany dostęp do oceanu światowego, to jednak traktować ją należy jako państwo kontynentalne. Trwale związane z lądem. Zwłaszcza w sytuacji, gdy sąsiaduje z potęgą zjednoczonych Niemiec. Siła grawitacyjna państwa niemieckiego była tak ogromna, że zdołała dokonać całkowitego przemeblowania na europejskiej scenie międzynarodowej. Na zachodzie, anglo-francuski antagonizm zamienił się w XX wieku w sojusz i przyjaźń. Na wschodzie, jeszcze za czasów pruskich, upadła Rzeczpospolita Obojga Narodów będąca niegdyś jednym z największych potęg Starego Kontynentu.

Współcześnie, zjednoczone Niemcy są najsilniejszym graczem w naszym regionie świata i póki tak jest, siłą rzeczy, francuska polityka międzynarodowa ciąży w kierunku priorytetowego ustalenia relacji z Berlinem. Francuzi dwukrotnie próbowali konfrontacji. Przegrali wojnę francusko-pruską, co umożliwiło zjednoczenie niemieckiego kraju, a następnie odnieśli pyrrusowe zwycięstwo w I Wojnie Światowej. Polityka appeasementu z dwudziestolecia międzywojennego doprowadziła z kolei do największej klęski nie tylko Francji, ale i całej Europy. Druga Wojna Światowa została tak naprawdę wygrana bowiem przez Amerykanów i Sowietów. Po takich doświadczeniach, Francuzi spróbowali trzeciej metody. Skoro ani konfrontacja, ani uległość nie przyniosły pozytywnego efektu, władze z Paryża postawiły na współpracę z Berlinem.

Koncepcja ta zaowocowała powstaniem Unii Europejskiej, w której militarny prymat wiodą Francuzi, natomiast inicjatywę w sprawach finansowo-gospodarczych przejęli Niemcy. W kwestiach polityki międzynarodowej, Paryż pełni rolę unijnego lidera na basenie Morza Śródziemnego (oraz Afryki Północnej). Jak również pośrednika między Unią Europejską, a światem atlantyckim (Stanami Zjednoczonymi). Republika Federalna Niemiec ma z kolei wolną rękę w Europie Środkowo-Wschodniej i na Bałkanach. Pośredniczy ponadto w zakresie polityki wschodniej (Rosja). Ten podział europejskiego tortu wciąż jest widoczny, podobnie jak fakt, iż po Brexicie, Francja wydaje się być przytłoczona obowiązkami, które na nią spadły. Brytyjczycy pełnili bowiem ważną rolę w unijnej układance. Ich obecność pozwalała złapać balans i stopować zapędy władz z Berlina. To oni byli w dużej mierze odpowiedzialni za europejskie wpływy na morzach i oceanach. Natomiast Francuska gospodarka jest zbyt niewydolna i mała, by konkurować z niemiecką. Francuska marynarka wojenna nie dość liczna, by uzupełnić wyrwę powstałą po odejściu Royal Navy. Polityczna siła Paryża również traci wraz z Brexitem, bowiem dzięki temu pozycja i rola Berlina w UE jeszcze bardziej wzrosła.

Po odejściu Londynu, władze z Paryża zostały postawione w sytuacji dżokeja jadącego na narowistym, niemieckim ogierze. Zwierzę, choć wciąż jest pod wpływem jeźdźca, nabiera prędkości oraz wiary w swoją siłę i rosnącą autonomię. Znajdujemy się w momencie, w którym francuski dżokej zaczyna się zastanawiać, czy to on decyduje jeszcze o kierunku jazdy, czy też bardziej poddaje się instynktowi i sile pędu wierzchowca. Robi przy tym wszystko, by utrzymać się w siodle, co staje się coraz trudniejsze. Francuzi starają się ratować sytuację poprzez wspieranie pogłębiania integracji w ramach Unii Europejskiej. Nie chcą balansować Berlina przy pomocy Europy Środkowej (jak przed II WŚ). Wolą spętać Niemców siecią polityczno-ekonomicznych powiązań i zależności. Dżokej, przy pomocy kolejnych lin i sznurów, przywiązuje się do końskiego cielska. Pytanie tylko, kto czuje się w tym wszystkim bardziej skrępowany?

Szorstka przyjaźń z Anglosasami i NATO

Kilkudziesięcioletnia współpraca francusko-angielska erodowała do stanu zobojętnienia jeszcze na początku drugiej połowy XX wieku. Jednocześnie francusko-amerykańskie partnerstwo coraz bardziej przypomina walkę kogutów o europejski kurnik. Wynika to z faktu, że Francuzi, stawiając na współpracę z Niemcami, przestali odczuwać potrzebę poszukiwania wsparcia ze strony Anglosasów. I budowania anty-niemieckiej koalicji równoważącej siłę Berlina.

Proces rozluźniania w relacjach z Londynem i Waszyngtonem nie przebiegał jednak w sposób jednostajny w jednym kierunku. Warto wskazać, że w czasie Zimnej Wojny (rok 1967), gdy Niemcy były podzielone, Charles de Gaulle wyprowadził w praktyce Francję z NATO. Jednak już pięć lat po Zjednoczeniu Niemiec (1995r.) prezydent Jacques Chirac zdecydował się na częściowy powrót do struktur Paktu Północnoatlantyckiego. W 2009 roku, decyzją Nicolasa Sarkozego, Paryż wrócił do NATO w pełnym zakresie. Rok później rozpoczęła się tzw. Arabska Wiosna, w której Francuzi wykazali początkowo spore zaangażowanie. W marcu 2011 roku francuskie myśliwce bombardowały cele w Libii, a w maju tegoż roku na szczycie G8 w Deauville poczyniono ustalenia dotyczące Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu. Paryż współpracował już wówczas na tych kierunkach z administracją Baracka Obamy.

Jednak Francja okazała się zbyt słaba militarnie i politycznie, by przejąć stery nad „demokratyzacją” południowego wybrzeża Morza Śródziemnego. Tymczasem Amerykanom wcale nie zależało na stabilizowaniu regionu własnymi siłami. Zwłaszcza, gdy w USA dokonała się tzw. rewolucja łupkowa i chaos wewnętrzny u konkurentów na rynku naftowym stał się nawet w pewien sposób pożądany. Efekt był taki, że Paryż, z braku sił, szybko wycofał się z gry o Bliski Wschód i Afrykę Północną. Co zerwało współpracę i zbieżność interesów z Waszyngtonem. Jednocześnie Francuzi angażowali się mocno w budowę kontynentalnej osi Paryż-Berlin-Moskwa wg zaproponowanej przez Władimira Putina w 2010 roku koncepcji Europy od Lizbony po Władywostok. Dla Amerykanów nie było to problemem do momentu, w którym okazało się, że władze z Kremla grają przeciwko hegemonii USA (najpierw potajemne, a później otwarte wspieranie Bashar al-Asada w Syrii). Wzrost napięcia między USA, a Rosją, majdan na Ukrainie i zbrojna interwencja władz z Kremla na Krymie i w Donbasie zmusiły państwa Europy Zachodniej do wyboru stron. Brytyjczycy poparli Waszyngton, co skończyło się ostatecznie rozwodem z kontynentalną Unią. Francuzi i Niemcy, mimo oficjalnego anty-rosyjskiego stanowiska, wspierają koncepcję kontynentalną zmierzającą do budowy Eurosji.

Tak więc o ile między rokiem 1990 (Zjednoczenie Niemiec), a 2012-13 obserwowaliśmy zbliżenie Francji do świata anglo-saskiego, o tyle od mniej więcej roku 2013 Francuzi ponownie oddalają się od NATO. Skutkiem tego jest promowanie przez obecnego prezydenta Francji – Emmanuela Macrona, projektu stworzenia europejskiej armii. Niezależnej od struktur NATO.

Tego rodzaju pewność siebie, prezentowana przez administrację francuskiego prezydenta, wynika prawdopodobnie z przekonania, iż Francja z jednej strony jest bezpieczna, z drugiej dość silna, by samodzielnie prowadzić politykę międzynarodową. Co nawiązuje do polityki Charlsa de Gaulle’a, który był zdania, że NATO krępowało politykę międzynarodową Paryża. Jednocześnie za czasów jego prezydentury, Francja była określana jako czwarte najpotężniejsze militarnie państwo świata. Co było zasadne także z uwagi na fakt, iż Francuzi całkowicie samodzielnie skonstruowali broń jądrową i stali się atomowym mocarstwem.

Współcześnie, siła militarna Republiki Francuskiej uległa inflacji. Obok Stanów Zjednoczonych i Rosji, powstały regionalne potęgi tj. Chiny, Indie, Japonia, Korea Południowa czy choćby Turcja. Dawny podział świata na wysoko rozwinięte militarnie państwa Europy i USA oraz biedną post-kolonialną, lub zdewastowaną wojną resztę ulega zatarciu. Sporym potencjałem zbrojnym, umożliwiającym obronę własnych interesów w regionie, dysponują ponadto np. Izrael, Brazylia, Egipt czy Pakistan. Natomiast słabości francuskiej armii obnażyła interwencja w Libii (kiedy to Francuzi bombardowali cele za pomocą…  Bomb z betonu ). Pomimo tego, władze z Paryża odchodzą od popularnej w latach 90-tych narracji, wg której brak realnego uczestnictwa w NATO pozbawiało Francję możliwości wpływania na obierany kierunek rozwoju tegoż paktu. Wydaje się, że Francuzi skłaniają się na powrót ku przekonaniu, że korzyści z uczestnictwa w Pakcie Północnoatlantyckim nie są warte podporządkowania się amerykańskiemu przywództwu.

Z tych powodów, Paryż prowadzi dość asertywną względem Amerykanów politykę zagraniczną. I to Francuzi przejęli rolę europejskiego lidera, czy nawet prowodyra, w zakresie budowy armii europejskiej. Wynika to również z faktu, że Francuzi od kilkudziesięciu lat definiują pozycję i rolę Francji, jako równorzędną w stosunku do Anglosasów.  Dopuszczają współpracę z USA, ale nie zamierzają im się podporządkowywać. W tym zakresie, V Republika Francuska była i wciąż jest jednym z najbardziej niezależnych państw na świecie. W odróżnieniu np. do Republiki Federalnej Niemiec. Różnicę tą można symbolicznie zobrazować porównując pokorną i spuszczoną głowę Angeli Merken na spotkaniu z Donaldem Trumpem ze słynnym „stalowym” uściskiem Emmanuela Macrona.

 

Iberyjska idylla

Od czasów śmierci generała Francisco Franko (1975 r.) relacje między Hiszpanią, a Francją zaczęły się zacieśniać. W 1982 roku Hiszpania dołączyła do NATO (choć Francuzi byli wówczas de facto obserwatorami w pakcie) natomiast wraz z początkiem 1986 roku Madryt dołączył do Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej (EWG). Hiszpanie przestali być zagrożeniem dla Francuzów jeszcze w XVII wieku i stan ten wciąż jest aktualny. Być może Hiszpania byłaby wspaniałym partnerem  dla Francji do równoważenia siły Niemiec, gdyby nie fakt, iż królestwo to jest zwyczajnie zbyt słabe gospodarczo, a także niezainteresowane kontynentalnymi układami sił. Peryferyjne, bezpieczne położenie Madrytu uchroniło kraj od udziału w obu wojnach światowych. Nic więc dziwnego, że Hiszpanie preferują dość neutralną postawę w polityce europejskiej. Jednocześnie pirenejski mur dzielący oba światy (iberyjski od francuskiego) dość wyraźnie i w sposób naturalny wyznaczył granice interesów sąsiadujących państw. Dzięki temu żadna ze stron nie przejawiała przesadnych ambicji, jeśli chodzi o wzajemne spory terytorialne na omawianym odcinku (co innego było w przypadku kolonii czy oderwanych terytoriów). Tak więc sąsiedztwo hiszpańsko-francuskie nie ciąży żadnej ze stolic. Hiszpańska uwaga skupiona jest na okolicach Cieśniny Gibraltarskiej, wschodnim wybrzeżu Afryki (vide Kanary) oraz Morzu Śródziemnym najdalej do Balearów. Północne, zimne wody atlantyckie Madryt pozostawiał Francuzom i Brytyjczykom. Paryż z kolei parł na Morzu Śródziemnym w kierunku wschodnim, do Kanału Sueskiego, aż po Syrię. Tak więc Hiszpanię i Francję można porównać do stojących do siebie plecami partnerów, opartych o wspólny pirenejski kręgosłup. W duecie tym Madryt zwrócony jest na południowy zachód, z kolei władze z Paryża kontrolują niemal cały wschodni i północny widnokrąg.

 

Śródziemnomorski…”Konkurent”?

Izolujące Italię od reszty kontynentu Alpy, pełnią podobną rolę co Pireneje. Odgradzają ludy Półwyspu Apenińskiego od reszty Europy. Także od Francji. I w tym przypadku, francusko-włoska granica lądowa jest dość naturalna. Niemniej, z racji ambicji związanych z panowaniem na Morzu Śródziemnym, Włosi są dla Francuzów morską konkurencją.

Geografia pozwala włoskim portom wygrywać rywalizację z Francuzami. Statki transportowe przepływające przez Kanał Sueski zamiast płynąć aż do Marsylii czy Tulonu, mogą zawijać do włoskich portów w: Trieście, Wenecji czy Genui. Stamtąd towar przewożony jest na północ, przez Alpy. Do Szwajcarii, Austrii i co najważniejsze: Niemiec.

Jednak najważniejszą osią współczesnego sporu na linii Rzym-Paryż są… Byłe kolonie. Warto pamiętać, że za wyjątkiem posiadłości w Algierii i Maroku, wszystkie inne kolonie francuskie w Afryce Północnej i na Bliskim Wschodzie znajdowały się bliżej Rzymu niż Marsylii. To nie Korsyka, a Sycylia znajduje się w samym sercu Morza Śródziemnego. I to właśnie Półwysep Apeniński jest tym miejscem, które w naturalny sposób ułatwia przejęcie kontroli nad tym najważniejszym, europejskim akwenem.

Może się wydawać, że czasy kolonialne odeszły na dobre, jednak Francuzi wciąż myślą inaczej. Zmontowanie koalicji Londyn-Paryż-Waszyngton przy akceptacji Niemiec i Rosji na wspomnianym wyżej szczycie G8 w Deauville miało odbudować francuskie wpływy w Tunezji, a także pozwolić na zwiększenie udziału w libijskich złożach ropy naftowej. Było to całkowicie sprzeczne z polityką ówczesnego premiera Włoch – Silvio Berlusconiego, który w 2008 roku zawarł historyczny włosko-libijski pakt przyjaźni z Muammarem al-Kaddafim. Porozumienie zakładało wielomiliardowe inwestycje włoskie w libijską infrastrukturę (budowa autostrady od granicy z Tunezją do granicy z Egiptem), w ramach odszkodowań za kolonialne represje. Przy czym należy pamiętać, że Rzym posiadał wówczas znaczne udziały w libijskim sektorze naftowym i importował z Libii aż 25% swojego całego zapotrzebowania na ten surowiec. Dlatego po szczycie w Deauville z 2011 roku, Silvio Berlusconi zdecydował się na próbę zbudowania koalicji broniącej Kaddafiego, która miała składać się z Włoch, Niemiec i Rosji. Problem był jednak w tym, że zarówno władze z Berlina jak i Moskwy już sygnowały wyrok na libijskiego dyktatora. Zgoda USA na powstanie Eurosji od Lizbony po Władywostok była ofertą, jakiej Włosi nie byli w stanie przebić. Tak więc próby Berlusconiego nie tylko nie przyniosły spodziewanego rezultatu, ale i jeszcze prawdopodobnie kosztowały premiera Włoch stanowisko. Przypomnieć bowiem należy, że szczyt w Deauville odbył się w maju, a Berlusconi utracił fotel premiera dokładnie 12 listopada 2011 roku. Na skutek rozmontowania jego partii i utraty przez nią większości parlamentarnej. Podkreślenia również wymaga, że władze UE odmówiły wówczas Włochom pomocy w postaci obniżenia wysokości odsetek od pożyczek z Europejskiego Banku Centralnego. Co miało pomóc Rzymowi odbić się po kryzysie z lat 2008-2009. Winą za swoją porażkę, a także storpedowanie kampanii wyborczej w 2013 roku, Silvio Berlusconi obciążył Unię Europejską, a zwłaszcza… Niemcy. Pisaliśmy o tym w analizie dotyczącej Włoch pt.: „ITALEAVE Republiki Włochy – kto i kiedy złoży wniosek o upadłość?”.

Sprawa francusko-włoskiego sporu o Libię nie zakończyła się jednak wraz z politycznym odstrzeleniem Berlusconiego. Po tej druzgocącej porażce, Włosi postanowili nie wpychać więcej kija w szprychy i nawet przyłączyli się (symbolicznie) do koalicji wprowadzającej demokrację w Afryce Północnej i na Bliskim Wschodzie. Nie mogąc bowiem przeciwdziałać, woleli ustabilizować swoją byłą kolonię na modłę Paryża i Waszyngtonu. Jednak i to, nie przyniosło owoców. Libia do dziś pogrążona jest w wojnie domowej, przez co Włochy zostały dotknięte kryzysem migracyjnym. Jednocześnie władze z Paryża postanowiły ignorować decydentów z Wiecznego Miasta. Prezydent E. Macron w maju 2018 roku zorganizował konferencję międzynarodową ds. Libii. Zaproszono na nią przedstawicieli około 20 państw. Zabrakło jednak delegacji z Włoch. Włosi postanowili ponownie wziąć sprawy w swoje ręce i podjęli próbę zorganizowania własnego szczytu. Przywódcy USA, Rosji, Niemiec i Wielkiej Brytanii odrzucili zaproszenia, a wieńcem upokorzenia była demonstracyjna wizyta prezydenta Tunezji w Paryżu (w terminie włoskiego szczytu).

Geopolityczna, francusko-włoska gra jest jednak tylko jednym z kilku antagonizujących relacje elementów. Włosi od dekady oskarżają Unię Europejską o traktowanie Włoch jako państwa drugiej kategorii (która to postawa jest zresztą charakterystyczna dla decydentów z Paryża). Rzym wskazywał wielokrotnie na panujące w Unii podwójne standardy, gdzie zadłużona po uszy Francja nigdy nie ponosiła konsekwencji podobnych do tych, jakie spotykają Włochów (np. ograniczenia w uchwalaniu deficytu budżetowego). Do tego należy dołożyć obecną wojnę ideologiczną wypowiedzianą przez Emmanuela Macrona całej pro-narodowej scenie politycznej w Europie. Macron, już na początku prezydentury, określił się jako wróg nacjonalistów i za przykład rządów, które jego zdaniem powinny utracić władzę, podał właśnie ten sformowany przez Ligę Północną oraz Ruch Pięciu Gwiazd.

W ramach tej wrogości, francuski prezydent zaangażował się w wewnętrzne sprawy Włoch i poparł w styczniu 2018 roku ówczesnego premiera Paolo Gentiloniego. W odwecie, po ustąpieniu Gentiloniego, nowy rząd włoski poparł liderów tzw. „Żółtych Kamizelek”. Nic więc dziwnego, że współczesne relacje na linii Paryż-Rzym określa się jako najgorsze, od czasów wojny z 1940 roku.

 

Afrykański bufor i neokolonializm

„Follow the money” to prawdopodobnie jedna z najważniejszych metod badawczych, które pozwalają zobrazować dość realne odzwierciedlenie rzeczywistości. W przypadku ambicji Francji, jak również kwestii procesu dekolonizacji, nie trzeba nawet badać przepływów pieniężnych. Wystarczy dotrzeć do jednego skrótu: CFA. Frank CFA jest wspólną walutą dla czternastu państw w Afryce (w zasadzie dzieli się na fanka zachodnioafrykańskiego –XOF oraz środkowoafrykańskiego – XAF, które są emitowane przez dwa różne banki centralne, ale kurs między nimi jest ustawiony na sztywno 1:1). Większość z nich (12) było koloniami francuskimi. Mowa o państwa tj.: Benin, Czad, Burkina Faso, Gabon, Kamerun, Kongo, Mali, Niger, Republika Środkowoafrykańska, Senegal, Togo, Wybrzeże Kości Słoniowej.

Frank CFA powstał w 1945 roku i został stworzony przez Francuzów, którzy chcieli w jakiś sposób zdewaluować franka. Co miało związek z ustaleniami w Bretton Woods. Paryż na sztywno powiązał kurs franka kolonialnego z frankiem francuskim i to w taki sposób, iż ten pierwszy był wyższy (1 CFA = 1,7 FRF). Powodowało to znaczne problemy gospodarcze w państwach Afryki, bowiem z powodu silnej waluty, nie mogły one tanio eksportować własnych wyrobów. To promowało towary importowane, których dostawcą była właśnie Francja.  Co ciekawe kurs CFA jest ustalony na sztywno do dziś, tyle że powiązano go z walutą euro. Gwarantem wciąż jest jednak skarb Francji, a państwa posługujące się CFA mają obowiązek depozytu połowy swoich rezerw w centralnym banku Francji. Sam ten fakt pokazuje, jak duże jeszcze ma wpływy w swoich byłych koloniach Republika Francuska (i jak potrafi z tego czerpać korzyści). Zwłaszcza, że próba zastąpienia CFA przez nową walutę (Eco) została skutecznie zastopowana przez Paryż. Dziesięcio letnia zwłoka z wprowadzeniem Eco skończyła się na porozumieniu z 2019 roku, kiedy to Macron zgodził się na de facto przemianowanie franka CFA na Eco oraz stopniowe zrywanie jedynie części zależności państw afrykańskich of Francji.

Nie powinien wobec tego dziwić fakt, że Francuzi są zaangażowani w Afryce nie tylko na płaszczyźnie politycznej, gospodarczej, ale i militarnej. Paryż ma zawarte bilateralne umowy dot. kwestii bezpieczeństwa z ok. 40 państwami Afryki. Na Czarnym Kontynencie stacjonuje ok. 4,5 tys. francuskich żołnierzy. Głównie w pięciu stałych bazach w: Senegalu, Republice Środkowej Afryki, Gabonie, Czadzie i Dżibuti. Historycznie, między 1945, a 2005 rokiem Francuzi interweniowali zbrojnie w Afryce ok. 130 razy, co nierzadko miało związek z obroną bądź obaleniem danego lidera państwowego. Odbywało się to jednak na ogół w sposób legalny, bowiem Francuzi zagwarantowali sobie możliwość interwencji zbrojnych w umowach z byłymi koloniami.

To wszystko wspierane było przez naturalny soft power w postaci tożsamości językowej i znacznych wpływów kultury francuskiej na afrykańskim kontynencie. Język francuski wciąż jest oficjalnym językiem w 20 państwach Afryki i posługuje się nim połowa populacji tych krajów. Wciąż do Francji ściągają rzesze migrantów w poszukiwaniu lepszego życia.

Francuska obecność w Afryce (2015)

Unijny lider?

Francuzi byli inicjatorami i współzałożycielami konstrukcji prawno-politycznych, które stały się fundamentem współczesnej Unii Europejskiej. To francuski minister spraw zagranicznych – Robert Schuman, w 1950 roku zaproponował krajom Beneluksu, RFN oraz Włoch utworzenie Europejskiej Wspólnoty Węgla i Stali (EWWiS). Projekt ten został sformalizowany Traktatem Paryskim z 1951 roku oraz w swoim podskórnym założeniu, miał pozwolić Francuzom na kontrolowanie niemieckiej produkcji strategicznych surowców niezbędnych do ewentualnego zbudowania potęgi militarnej. Koncepcja integracji Europy, napisana przez Schumana oraz Jeana Monneta, postępowała w dość szybkim tempie i już w 1958 roku powstało EWG (Europejska Wspólnota Gospodarcza), która traktatem z Maastricht (1992 r.) przerodziła się we Wspólnotę Europejską, a następnie w Unię Europejską (traktat Lizboński 2009 rok). Warto nadmienić, że ta ostatnia w dość istotny sposób odbiega kształtem i formą od koncepcji ojców integracji europejskiej (w dużym skrócie, Schuman był zwolennikiem raczej konfederacji niż federacji).

Niemniej, pomimo dążenia Francji do zacieśniania więzów w Europie i splątywania Niemiec ciągle to nowymi traktatami i umowami, władzom z Paryża zawsze przyświecał jeden cel. Obrona interesów narodowych. W tym ujęciu, dążenie do stworzenia federacji unijnej nie jest wcale przejawem rezygnacji z pierwszeństwa interesów narodowych przed interesami ponadnarodowymi, a właśnie narzędziem, które ma realizować francuską rację stanu. Bowiem nadrzędnym celem Paryża jest utrzymanie bezpieczeństwa państwa, zagrożonego ze strony potęgi zjednoczonych Niemiec. Koncepcja podjęcia współpracy z Berlinem, propagowanie i dążenie do integracji Europy są metodami zabezpieczenia stricte narodowych interesów francuskich. Jest to widoczne, gdy dostrzeżemy pewnego rodzaju dualizm francuskiej polityki , czy nawet jej wewnętrzną sprzeczność. Z jednej bowiem strony Francuzi dążą do stworzenia wspólnej europejskiej armii, federalizacji Europy i pogłębiania integracji. Z drugiej, chcą wykorzystywać tę armię do zagranicznych interwencji służących głównie francuskim interesom w basenie Morza Śródziemnego (czemu Niemcy są przeciwni). Jednocześnie kolejni prezydenci z Francji zachowują się tak, jakby UE nie istniała i samodzielnie, bądź wespół z kanclerz Merkel jeżdżą załatwiać sprawy w imieniu całej wspólnoty. Jeśli zaś chodzi o kwestie gospodarcze, władze z Paryża nie wahają się przed prowadzeniem interwencyjnej polityki wewnętrznej blokującej zagraniczną konkurencję (vide sprawa wynagrodzeń kierowców, przejeżdżających przez Francję, która obniżyła konkurencyjność m.in. polskich spedytorów).  Paryż prowadzi de facto politykę imperialną przybraną jedynie w niebieskie, unijne szaty.

 

PODSUMOWANIE

O ile u nas w kraju Francja często kojarzy się z państwem słabym i niewydolnym, które wręcz w kompromitujący sposób uległo III Rzeszy w 1940 roku, o tyle francuskie elity są przekonane o wyższości Francji, mając w pamięci epokę Napoleona Bonaparte oraz Charlesa de Gaulle’a. Zwłaszcza ten drugi pomógł Francuzom odbudować poczucie własnej wartości nadszarpnięte w czasie II Wojny Światowej. Francuscy prezydenci prowadzą w dużym stopniu samodzielną i dość niezależną politykę zagraniczną, przy czym mają świadomość, że znajdują się w wąskim, elitarnym gronie państw, które są do tego zdolne. Uzyskanie statusu potęgi nuklearnej osiągnięte własną pracą, a także kontynentalne przywództwo w Europie Zachodniej w czasie Zimnej Wojny pozwoliły Francuzom uwierzyć, iż Paryż wciąż jest stolicą Europy. Jednocześnie Francja nigdy nie wyzbyła się swoich ambicji kolonialnych, tak, jak zrobiło to Zjednoczone Królestwo (głównie z uwagi na presję ze strony USA).

Atutami Francji na arenie międzynarodowej są jej:

  1. doskonałe położenie geograficzne,
  2. najsilniejsza na kontynencie europejskim armia (nie licząc rosyjskiej),
  3. silna, polityczna pozycja w Unii Europejskiej,
  4. znaczne wpływy w Afryce,
  5. arsenał nuklearny,
  6. sporej wielkości gospodarka,
  7. zcentralizowany system rządów (semi-prezydencki) dający sporo władzy wybieranemu w powszechnych wyborach prezydentowi (dysponującemu silną legitymacją społeczną).

Francuskich słabości należy z kolei szukać głównie w polityce wewnętrznej państwa:

  1. mało konkurencyjna gospodarka z bardzo wysokimi podatkami,
  2. mocno obciążony wydatkami rządowymi budżet (socjal, administracja),
  3. wysokie zadłużenie państwowe,
  4. niż demograficzny u rdzennych Francuzów,
  5. nieodpowiedzialna polityka migracyjna, w której skala imigracji, a także zły system nie pozwalają na skuteczną asymilację nowoprzybyłych (co dawniej, do mniej więcej, lat 70-80 udawało się całkiem nieźle),
  6. dyskryminująca i wykluczająca z życia politycznego ordynacja wyborcza (brak parlamentarnej reprezentacji u dużej części społeczeństwa),
  7. różnorodność kulturowo-religijna w społeczeństwie, która grozi podziałem na płaszczyznach religijno-rasowych, a która może być wykorzystana przez graczy zewnętrznych do destabilizowania kraju,
  8. wysokie zagrożenie terrorystyczne,
  9. ogólnie wysoka niestabilność wewnętrzna, spowodowana uwarunkowaniami społecznymi.

 

PROGNOZA

Tradycyjnie zastrzegam, iż wszelkie predykcje należy traktować z dużą dozą ostrożności. Poniżej opisane tendencje mogą (choć nie muszą) doprowadzić do określonych skutków. Każdy proces może zostać zatrzymany lub odwrócony przez jakieś wcześniej nie dające się przewidzieć wydarzenie. Jednocześnie należy mieć świadomość tego, że nie posiadamy całego obrazu sytuacji, nie znamy szczegółów i konkretnych warunków czy decyzji decydentów. W związku z czym, wszelkiego rodzaju prognozy opierane są również o spekulacje czy domysły i należy je traktować jako intelektualną zabawę. Co nie zmienia faktu, iż warto podejmować wysiłek w celu podjęcia próby odgadnięcia możliwych kierunków rozwoju wypadków.

W pierwszej kolejności należy odnieść się do uwarunkowań wewnętrznych, bowiem to siła lub słabość wewnętrzna państwa decyduje o tym, na ile dany kraj kształtuje międzynarodową scenę polityczną. W tym kontekście zauważyć należy, iż państwo francuskie podąża w bardzo niebezpiecznym dla siebie kierunku. Elity polityczne starają się prowadzić imperialną (a co najmniej mocarstwową) politykę zagraniczną przy jednoczesnym ignorowaniu przyczyn problemów, jakie dotykają francuskie: gospodarkę, finanse i społeczeństwo.

Druga Rewolucja „Francuska”

W XXI wieku Francja weszła na tory dość otwartej polityki migracyjnej, co w obecnych warunkach może być niezwykle niebezpieczne dla stabilności społecznej państwa. O ile na początku XX wieku większość imigrantów pochodziła z Europy (np. z Hiszpanii, Polski, Włoch), co prowadziło do szybkiej asymilacji, o tyle współcześni przyjezdni pochodzą głównie z muzułmańskich państw Afryki. Przy czym ilość nowoprzybyłych osób doprowadziła do tworzenia się zamkniętych i odseparowanych kulturowo od reszty społeczeństwa dzielnic. Z jednej strony rdzenni Francuzi odchodzą od sfery religijnej (chrześcijaństwa), z drugiej, imigranci w dużej części wyznają konserwatywny, a nawet radykalny islam. Co wraz ze słabymi warunkami edukacyjno-życiowymi stwarza potencjał do wzrostu nastrojów buntowniczych, wywrotowo-rewolucyjnych, a nawet terrorystycznych. Społeczeństwo różnorodne rasowo, kulturowo i religijnie, jest bardziej narażone na powstanie społecznych podziałów, zwłaszcza, gdy dochodzi do tego wysokie rozwarstwienie majątkowe, a także wykluczenie polityczne (brak wpływu na politykę władz).

Wszystko to razem nie pozwala na pominięcie tematu związanego z podążaniem Francji w kierunku wewnętrznego chaosu i drugiej rewolucji. Zwłaszcza, że podzielone  społeczeństwo na różnych, przecinających się czasem w poprzek płaszczyznach, podatne jest również na inspirowane z zewnątrz prowokacje. Co czyni Francję wrażliwą na destabilizujące działania ze strony podmiotów zewnętrznych (choćby przy użyciu służb). Protesty „żółtych kamizelek” nie są ani pierwszymi, ani zapewne ostatnimi w V Republice Francuskiej. Rosnący chaos w kraju, a także liczne zamachy terrorystyczne dokonywane przed radykalnych islamistów, zmusiły władze do wprowadzenia stanu wyjątkowego i utworzenia Gwardii Narodowej. Bowiem tylko silny system represji może w tej chwili przeciwdziałać destabilizującym czynnikom wewnętrznym. Z drugiej jednak strony, siłowe działania francuskich służb mundurowych mogą budzić jeszcze większe sprzeciwy społeczne oraz prowadzić do eskalacji. W Internecie nie brakuje nagrań, które z jednej strony ukazują brutalne zachowania policji, z drugiej, bandyckie i dewastacyjne poczynania części protestujących. Łatwo również dotrzeć do materiałów ukazujących odizolowane od Francji dzielnice, w których ulice są blokowane dla reszty społeczeństwa przez demonstrujących swoją religijność muzułmanów. Nie można nie dostrzec, że muzułmańscy imigranci z Afryki przybyli do Francji w XXI wieku mają znacznie większy problem z dostosowywaniem się do nowej ojczyzny, niż ich ziomkowie z poprzednich pokoleń. Różnice między imigrantami z XX wieku (i ich potomstwie), a osobami przybyłymi w ostatnich 20 latach są dostrzegalne na ulicach Paryża gołym okiem. Ci pierwsi są po prostu czarnoskórymi Francuzami, Ci drudzy, obcymi, którzy często nie próbują nawet zintegrować się z lokalnym społeczeństwem (ubierają się, mówią i zachowują zupełnie inaczej). To jest olbrzymi problem, który będzie narastał wraz z każdym nowym pokoleniem osób pochodzenia imigranckiego, urodzonych w samo-izolujących się, muzułmańsko-afrykańskich dzielnicach.

Stąd wniosek, że jeśli władze francuskie nie poświęcą sprawom społecznym większej uwagi, a także nie podejmą bardziej skutecznych metod zwalczania przyczyn istniejących problemów, to wcześniej czy później kraj pogrąży się w wewnętrznym chaosie. Druga francuska rewolucja może się okazać islamsko-afrykańskim przewrotem we Francji, zwłaszcza, że młodzi, wykluczeni społecznie (często z winy własnej lub rodziców) muzułmanie są bardzo podatni na rewolucyjne i radykalne hasła, co jest wykorzystywane w rekrutacji przez organizacje terrorystyczne.

Stagnacja gospodarcza

Uwarunkowania społeczne będą olbrzymią przeszkodą w podejmowaniu reform gospodarczo-podatkowych. Opór przed zniesieniem przywilejów oraz świadczeń socjalnych dla grupy pracowników i bezrobotnych może być zbyt silny, by dokonać niezbędnych, radykalnych zmian (w tym by obniżyć podatki). Wydaje się być to oczywiste, po obserwacji protestów i nacisków na Emmanuela Macrona, który próbuje dokonywać reform metodą małych kroków. To prowadzi do konstatacji, że Francja nie będzie w stanie wesprzeć gospodarki tradycyjnymi metodami i odciążyć budżetu za pomocą cięć i oszczędności. Zamiast tego, Francuzi wciąż będą próbowali załatwić wszelkie problemy fiskalne za pomocą dodruku. Co będzie rodzić spory z Republiką Federalną Niemiec. Bowiem w sytuacji, gdy niemiecki przemysł sam wygrywa na europejskim (oraz światowym) rynku i poszerza swoje wpływy, to konkurencja z Francji będzie zapewne bezpośrednio wspierana przez swoje rządy. Uzyska w ten sposób (dzięki różnego rodzaju dotacjom, subwencjom i przywilejom) spory handycap względem Niemców (co już się zresztą dzieje). Jednak tego rodzaju patologia (państwowe podtrzymywanie sektora przemysłowego) ma swoją cenę. W postaci utraty impulsu i motywacji dla przemysłu, do rywalizowania z Niemcami za pomocą jakości i innowacyjności. Bezpośrednie wspieranie wybranych branż i firm przez państwo, prowadzi do oligarchizacji lub monopolizacji rynku wewnętrznego, co ogranicza konkurencję. Efekty tego widzimy już dziś, ponieważ większość PKB Francji opiera się o sektor usług. Rolnictwo, przemysł i produkcja są coraz bardziej uzależnione od państwa lub Unii Europejskiej (ulgi, wsparcia, dotacje unijne). Co z kolei sprawia, że władze mają coraz większy wpływ na poszczególne zakłady pracy, a więc są też obciążone odpowiedzialnością za ew. wzrost bezrobocia i zwolnienia w danym sektorze. Co z kolei ponownie, wzmaga tylko niezadowolenie społeczne skierowane przeciwko rządowi.

Mariaż niemiecko-francuski

Władze Francji w dalszym ciągu będą dążyły do integrowania w ramach Unii Europejskiej, a nawet jeśli ten polityczny twór miałby się rozpaść, Paryż zrobi wszystko by zachować specjalne relacje z Berlinem. Francuzi nie chcą kolejny raz stać się ofiarą niemieckiej agresji. Co współgra również ze stanowiskiem Niemców, którzy nie mają zamiaru po raz trzeci prowadzić wojny z całym światem. Tak więc jedni i drudzy, mając na względzie swoje doświadczenia historyczne, potrzebują siebie wzajemnie. Francuzi chcą mieć gwarancję bezpieczeństwa. Nad Niemcami z kolei wciąż ciąży widmo odpowiedzialności za dwie wojny światowe i związane z nimi okrucieństwa. Dlatego Berlin potrzebuje kogoś, kto będzie oficjalnie prowadził mocarstwową i odważną politykę wpisującą się w niemiecką rację stanu. Berlin tego robić nie może, ponieważ wywoływałoby to negatywne konotacje i strach w innych europejskich stolicach. W konsekwencji doprowadziłoby do upadku pokojowego projektu przejęcia Europy przez Berlin. Dlatego, za pomocą kontrolowania finansów (siedziba ECB znajduje się w byłej siedzibie niemieckiego banku centralnego) i ogromnych wpływów gospodarczych, Niemcy chcą lewarować Francuzów oraz pilnować, by Ci liczyli się z niemieckimi interesami prowadząc odważną politykę międzynarodową. Władze z Paryża z kolei, dzięki politycznym kajdanom oraz przywództwu militarnemu, mogą spać spokojnie bez obaw, przed kolejnym Blitzkriegiem. Jedna i druga strona płaci swoją cenę. Niemcy godzą się na ponoszenie kosztów związanych z francuskimi problemami fiskalno-gospodarczymi, natomiast Francuzi muszą utrzymywać silną armię, zamiast przeznaczyć te środki na konkurowanie z bogatymi Niemcami.

Dlatego właśnie zarówno Paryż jak i Berlin dążą do integracji i federalizacji Europy. Niemcy, działając jako oni sami, nie posiadają legitymacji do twardego i bezpardonowego prowadzenia polityki zagranicznej. Taką legitymację ma natomiast Unia, jako wspólnota, oraz Francja jako jej reprezentant. Francuzi z kolei wiedzą, że nie mają szans dotrzymać gospodarczego kroku Niemcom, więc potrzebują Unii oraz Berlina jako sponsora swoich ambicji. Dlatego oś Paryż-Berlin wydaje się być niezagrożona w perspektywie kolejnych lat, czego nie można powiedzieć o całej Unii Europejskiej. Bowiem federalizacja uderza w interesy mniejszych członków UE, a jednocześnie Niemcy muszą ponosić koszty problemów gospodarczych nie tylko Francji (która daje im wszakże opisane wyżej korzyści), ale Włoch, Hiszpanii, Portugalii czy Grecji. A to wszystko łącznie, staje się już całkiem ciężkim balastem.

Łapanie nowego balansu w UE

Po Brexicie, układ sił w Unii Europejskiej uległ drastycznej zmianie. Dlatego  też w ostatnim czasie jesteśmy świadkami pewnego rodzaju przepychanki w rodzinie. Francuzi próbują ugruntować swoją pozycję względem Berlina poprzez budowanie sojuszu z państwami Beneluxu lub Skandynawią. Macron odwiedził również w poprzednim roku kraje Europy Środkowej. Aktualne ochłodzenie relacji na linii Paryż-Berlin jest efektem obaw Francuzów, że nie zostaną oni należycie wycenieni przez Berlin, jako równorzędny partner. Stąd próba budowania koalicji pro-francuskiej (lub nawet anty-niemieckiej), która nie ma jednak docelowo blokować RFN, a jedynie być wsparciem dla Republiki Francuskiej przy negocjowaniu z Niemcami konkretnych, ale wspólnych ustaleń. Dlatego też nie należy się raczej spodziewać podziału lub rozwodu francusko-niemieckiego. Po „złapaniu” odpowiedniego balansu, tak Paryż jak i Berlin nadal będą współpracować i starać się narzucić ustalony wspólnie ton reszcie Europy. Co nie zmienia faktu, iż będą występować różnice zdań, nawet w inicjatywach, które wydają się być całkowicie popierane przez obie strony (jak europejska armia, pakiety klimatyczne, polityka wschodnia względem Rosji, asertywność wobec świata atlantyckiego z USA na czele).

 

Twarde zderzenie z rzeczywistością (Stanami Zjednoczonymi)

Francuzi do naród dumny, a niektórzy określają go nawet jako arogancki. Przypisywanie cech całym narodom, jest jak przypinanie łatek ludziom z uwagi na ich wygląd czy pochodzenie. Niemniej, niewątpliwie polityka elit francuskich, począwszy od końca II Wojny Światowej, rzeczywiście charakteryzuje się pewnego rodzaju poczuciem dumy, a momentami właśnie arogancji. Wystarczy przypomnieć słynne słowa prezydenta Jacquesa Chiraca o Polsce: „Stracili dobrą okazję do milczenia”. Wówczas chodziło o polskie poparcie w sprawie amerykańskiej inwazji na Irak. Odmawianie słabszym państwom prawa głosu, od lat cechuje politykę francusko-niemiecką. Różnica między Francuzami, a Niemcami jest taka, że na tych pierwszych nie ciąży historia, a uzyskana po II WŚ dość spora niezależność, pozwala na wygłaszanie swoich ocen w sposób otwarty i bezpardonowy. Tak jak to było w przypadku wypowiedzi Emmanuela Macrona z listopada 2019 roku, kiedy to francuski prezydent stwierdził, że brak przywództwa ze strony USA, powoduje „śmierć mózgową” NATO.

Pewność siebie władz z Paryża widać było również za każdym razem, gdy Emmanuel Macron spotykał się z Donaldem Trumpem. Jakże różniły się te wizyty od tych, gdy w USA gościła kanclerz Angela Merkel. Podczas, gdy francuski prezydent rywalizował o tytuł dla osoby z najsilniejszym uściskiem dłoni, niemiecka liderka wysłuchiwała z opuszczoną głową połajanek amerykańskiego gospodarza. Nie można jednak nie dostrzec, że francuska postawa ma coraz mniejsze uzasadnienie. Po Brexicie, potencjał unijnych marynarek wojennych stracił dwa, z trzech lotniskowców. UE straciła również jedno z dwóch mocarstw atomowych, pierwszą europejską potęgę morską, a także drugą, największą po niemieckiej, gospodarkę. Pozycja samej Francji względem Niemiec systematycznie słabnie. Francuzi są europejskim liderem, jeśli chodzi o sprawy nad Morzem Śródziemnym, a także w rejonie Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu. Tymczasem jedno wydaje się być oczywiste. Europy tam zwyczajnie nie ma. Francuzi nie podołali w Libii (wciąż trwa tam wojna domowa), a na Bliskim Wschodzie nawet dobrze nie zaistnieli. Tymczasem regiony te są buforem bezpieczeństwa dla całej Europy (zwłaszcza południowej).

Tak więc zarówno Francja, jak i cała Unia Europejska, są uzależnione w kwestii transportu i bezpieczeństwa morskiego od Anglosasów. Francuzi najlepiej zarabiają na wymianie z Wielką Brytanią, USA, Singapurem, Katarem i Hongkongiem. Sam duet Londyn-Waszyngton może w tej kwestii mocno przydusić Paryż, bowiem łączny, roczny zysk netto na handlu z tymi państwami wynosi blisko 20 mld usd. Jednocześnie Amerykanie kontrolują szlaki do Singapuru, Kataru i Hongkongu, co daje Francuzom kolejnych ponad 15 mld usd zarobku na rok.

Ponadto Francja jest uzależniona od importu gazu i ropy naftowej. Dużą część czarnego złota  (oraz LNG) Francuzi sprowadzają z Zatoki Perskiej, co znów promuje pozycję negocjacyjną USA. Jako podmiotu kontrolującego szlaki morskie, a jednocześnie eksportera cennych surowców energetycznych.

Z drugiej strony, Amerykanie dążą do przyduszenia Federacji Rosyjskiej w możliwie najbardziej dotkliwy sposób. Tymczasem jednym z największych francuskich dostawców ropy i gazu jest właśnie Rosja. Państwo, które nigdy nie było postrzegane jako zagrożenie dla Paryża, a często właśnie w Moskwie Francuzi szukali sojusznika. Ponadto francuskie władze od lat kwestionują przywództwo Amerykanów na Morzu Śródziemnym (gdzie zdaniem Paryża, winni wieść prymat Francuzi), a także krytykują amerykańską politykę na Bliskim Wschodzie (vide wojna w Iraku, sankcje przeciw Iranowi). Tak więc lista rozbieżności w polityce międzynarodowej jest dość długa.

Ponieważ Stany Zjednoczone nie będą w stanie zwyciężyć z Chinami bez Europy, a także nie będą mogły zdyscyplinować Rosji bez Unii Europejskiej, to należy spodziewać się, iż pierwszym celem polityki zagranicznej Waszyngtonu staną się niebawem Bruksela, Berlin i Paryż. I co najważniejsze, Amerykanie posiadają szereg istotnych lewarów, które mogą wykorzystać w rozmowach ze Starym Kontynentem. Należy się również spodziewać porozumienia z Brytyjczykami, którzy mogą otrzymać całkiem niezłe warunki handlowe, w zamian za wsparcie amerykańskiej sprawy. Zapewne wkrótce Stany Zjednoczone przystąpią do grillowania UE, a zwłaszcza Francuzów i Niemców. I wówczas sama duma i arogancja nie wystarczą. Gospodarka Francuska dźwiga olbrzymi balast, od którego dostała już garba, a zarówno Francuzi jak i Niemcy są mocno zależy w kwestii eksportu swoich towarów drogą morską. Amerykanie wciąż kontrolują zachodni system finansowy i to FED nadaje ton w świecie walut, a nie  Europejski Bank Centralny.

To wszystko każe przewidywać, że Francuzi będą musieli przełknąć żabę w całości i ostatecznie ugiąć się pod warunkami Amerykanów. Nie są bowiem zdolni do samodzielnego, militarnego i politycznego oddziaływania na strategicznie ważne dla siebie rejony (Afryka Północna), a jednocześnie ich gospodarka jest wciąż zależna od dostaw surowców energetycznych oraz handlu morskiego. Niewydolność fiskalno-budżetowa uzależnia z kolei Paryż od dodruku euro przez Europejski Bank Centralny. Tymczasem zachodni świat finansów nadal znajduje się pod wpływem USA.

Francja jest zbyt wielka i wpływowa, by zwyczajnie upaść. Dlatego, jeśli władze z Paryża poprzez radykalne działania nie odwrócą istniejących trendów, agonia V Republiki może trwać nawet dekady. Co z jednej strony może dawać nadzieję na pozytywny zwrot, z drugiej, czas gra tak naprawdę na niekorzyść Francuzów. Z każdym kolejnym rokiem będą się czuli w swoim kraju coraz bardziej obco. I będą mieli coraz mniej wpływu na kierunek, w jakim on podąża. W mojej ocenie, są to ostatnie lata, w których Francja ma szansę się wydźwignąć. O ile kraj ten już nie przekroczył momentu historii, który uniemożliwił możliwość powrotu…

 

Krzysztof Wojczal

Geopolityka, polityka, gospodarka, prawo, podatki – blog

Zapraszam do zapisywania się na newsletter (formularz po prawej stronie), a także śledzenia informacji związanych z nadchodzącą książką. Planowany czas publikacji: wrzesień/październik 2020, natomiast przedsprzedaż ruszy zapewne jeszcze latem 🙂 

 

UWAGA!

Niniejsze opracowanie (jak każde inne na tym blogu) nie ma charakteru profesjonalnej analizy, która mogłaby służyć jako podstawa decyzji inwestycyjno-biznesowych. Tekst ma na celu ogólnie przybliżyć czytelnikowi omawiany temat i jest na tyle szczegółowy lub precyzyjny, na ile autor uznał za stosowne. Jeśli szukasz głębszych informacji na poruszane tematy, zachęcam do sięgnięcia po prace specjalistów z danej dziedziny lub zajmujących się stosownym regionem/państwem/obszarem. Sam autor, na własne potrzebny, zbiera podstawowe informacje po to, by móc wyrobić sobie poglądy na interesujące go zagadnienia. Niniejszy artykuł jest efektem dociekań autora i chęci przekazania zdobytych informacji dalej w jak najbardziej przystępnej formie. KW.

 

Pozostałe źródła:

http://zbiam.pl/artykuły/nowosci-francuskiego-lotnictwa-wojskowego/
https://fae.pl/biuletynopiniefrancjaanato.pdf
https://www.researchgate.net/publication/323322729_Europejska_polityka_Francji
https://www.dw.com/pl/christine-lagardefrancuska-polityka-monetarna-w-ebc/a-50287262
https://weaponsandwarfare.com/2015/08/03/french-military-intervention-in-african-affairs/
Pożegnanie z francusko-niemiecką Europą
https://www.graphicnews.com/en/pages/22218/france-african-relations https://holistic.news/partnerstwo-i-interesy-czyli-jak-francja-gra-o-afryke/ https://www.cia.gov/library/publications/the-world-factbook/geos/fr.html https://wpolityce.pl/swiat/434300-francja-kontra-wlochy-czyli-bitwa-o-dusze-europy https://www.polskieradio24.pl/5/1223/Artykul/2259942,Francuskie-media-kryzys-w-relacjach-z-Wlochami-to-odbicie-rozlamow-w-Unii-Europejskiej http://historiagospodarcza.blogspot.com/2011/12/frank-cfa-wspolna-waluta-afryki-pod.html https://wiadomosci.wp.pl/berlusconi-i-kadafi-obiecali-sobie-wieczna-przyjazn-6036221368021633a https://pl.tradingeconomics.com/france/indicators
„Alpy coraz wyższe”. Konflikt francusko-włoski
https://www.bbc.com/news/business-36152571 https://en.wikipedia.org/wiki/Religion_in_France https://www.worldometers.info/world-population/france-population/ https://woofla.pl/jezyki-regionalne-francji-oksytanski-czesc-1/ https://tradingeconomics.com https://en.wikipedia.org/wiki/French_Navy https://pl.wikipedia.org/wiki/Stawki_podatkowe_w_Europie https://pl.wikipedia.org/wiki/Marine_nationale https://pl.wikipedia.org/wiki/Armée_de_l’air https://en.wikipedia.org/wiki/National_Guard_(France) https://en.wikipedia.org/wiki/French_Army https://pl.wikipedia.org/wiki/Armée_de_terre https://en.wikipedia.org/wiki/Main_Ground_Combat_System
Wartościowe? Pomóż rozwijać bloga
Twitter
Visit Us
Follow Me
RSS
YOUTUBE
YOUTUBE

162 komentarze

  1. List-apel 20 generałów i 1000 oficerów do Macrona w sprawie odwrócenia islamizacji i „lewicowego szaleństwa” zagrażającej bytowi republikańskiej Francji, dał szokujący efekt. Jeżeli dobrze rozumiem, badanie sondażowe Harris Interactive pokazało, że 58% Francuzów popiera sygnatariuszy tego apelu, a 49% Francuzów popiera ewentualny…wojskowy zamach stanu dla odwrócenia dotychczasowej długoletniej lewicowej i proislamskiej polityki kolejnych rządów [ https://www.lci.fr/societe/tribune-des-militaires-valeurs-actuelles-58-des-francais-soutiennent-l-initiative-des-signataires-2184708.html ]. Oczywiście Macron i Parly [szefowa francuskiego MON] zapowiedzieli ostre kroki wobec „zdrajców” i „puczystów” – z nagonką w mediach. Co pewnie tylko przysporzy jeszcze większego poparcia społecznego dla ewentualnego przejęcia władzy przez armię…i jeszcze większego rozczarowania rządem. A w dłuższym planie – kolejny przyrost islamskiej „asertywności” [która czuje już swoją siłę i ani myśli się podporządkować wartościom i prawu Republiki] i zwiększenie się poczucia zagrożenia reszty „tubylczych” Francuzów – będzie zwierało nożyce oczekiwań na zdecydowane działania z OBU stron – co pewnie po przekroczeniu progu krytycznego skończy się walkami na ulicach – stanem wojennym – a możliwe, że i owym przejęciem władzy przez armię – już z pełnym poparciem [nieislamskiego] społeczeństwa. Zresztą – pisałem o tym szczegółowo – rozjazd pomiędzy narastającymi potrzebami zwiększenia sprawności instrumentalnej państwa i strukturalnej zmiany strategicznego kursu w Polsce, a kontynuowaniem starego kursu – też może doprowadzić u nas w końcu do rządów silnej „twardej ręki” z poparciem społeczeństwa – nawet rządów armii., która pewnie powoła się „dla Ojczyzny ratowania” na casusy dyktatorów Kościuszki, Traugutta, Piłsudskiego…[dla powiększenia zaplecza poparcia społecznego, pewnie dorzucą i …Jaruzelskiego]. Cóż – czas pokaże wszystko – nieubłaganie.. Jeszcze wracając do Marianny w opałach – we Francji nie wolno badać i publikować statystyk wyznania obywateli [co skutecznie od dekad zamazuje temat islamu we Francji] – stąd nie wiadomo dokładnie, ilu jest tam muzułmanów – najostrożniejsze szacunki wahają się od 4,1 mln do… 11,8 mln. Plus ca 100-200 tys „białych” konwertytów na islam. Polecam: https://www.ekai.pl/muzulmanie-we-francji/ Dochodzą liczne szeregi uczestników i popierających protest „żółtych kamizelek” – i zbiera się masa krytyczna wielkich powszechnych zamieszek, czy raczej wojny domowej… U nas sytuacja jest nieco inna – zasadniczo Polska jest homogeniczna – podziały typu PO-PIS można w miarę zasypać [zw miarę = poniżej progu wybuchu wojny domowej] – ale właśnie „część wspólna” Polaków – czyli oczekiwanie na sprawne i dające bezpieczeństwo strategiczne państwo w wymagającej strefie zgniotu – tu oczekiwania społeczeństwa stawiają wysoka poprzeczkę – i tu nie wystarczą ani dobre chęci i dobre intencje naszych sterników, ani PR w mediach rządowych – ani tym bardziej kontynuacja pseudopolityki „wystarczy nie kraść” opartej o drabinę organizacyjną zbudowanej na ludziach typu „mierny, bierny, ale wierny”…to dużo, dużo za mało na strefę zgniotu – na PRZETRWANIE w niej…

    1. (…)podziały typu PO-PIS można w miarę zasypać [zw miarę = poniżej progu wybuchu wojny domowej](…)
      Ciekawe jak… zwolennicy obu tych partii wynaleźli na siebie takie epitety, że ich nie zacytuje, bo Pan Wojczal tego nie puści. Dla dania szansy wyobrażenia sobie o co chodzi powiem tylko, że to jest coś stylu Obajtek o swoim wuju.

      1. Politycy to politycy – ci jadą na wzajemnym atakowaniu się i na tokowaniu o ideałach. Chodziło mi o zasypanie różnic w „elektoracie”. Czyli wśród „zwykłych szarych” Polaków – w istocie homogenicznych . —— Zresztą – dla porównania popatrzmy na PRAWDZIWE PROBLEMY – czyli na kolejną odsłonę kryzysu we Francji. Teraz już 36 tys francuskich wojskowych służby czynnej zaapelowało wprost i bez owijania w bawełnę o zasadnicze działania, gdyż – cytuję: „chodzi o przetrwanie naszego kraju”. PRZETRWANIE. Polecam artykuł [10 maja 2021] : https://forsal.pl/swiat/unia-europejska/artykuly/8158727,francja-apel-wojskowych-o-ratowanie-panstwa-przed-islamizmem-chodzi-o-przetrwanie-kraju.html
        Cytuję: „Po pierwszym apelu emerytowanych generałów, oficerów i około tysiąca żołnierzy z 21 kwietnia, który wywołał krytykę ze strony premiera Jeana Castexa i minister sił zbrojnych Florence Parly, kolejny apel został podpisany przez ponad 36 tys. wojskowych – podała AFP.
        Lewica określiła pierwszy apel generałów jako nawoływanie do puczu, a premier Castex jako „sprzeczny z wartościami Republiki”. Jednak prokurator Paryża Remy Heitz odrzucił wniosek o wszczęcie śledztwa przeciwko autorom apelu, ponieważ nie stwierdził znamion przestępstwa”…..
        Przypomnę: pierwszy apel poparło 58% Francuzów, a 49% była za poparciem ewentualnego przejęcia władzy przez wojskowych. Ciekawe, jak to wygląda po drugim apelu? Przypomnę też – dzieje się to w kraju, gdzie statystycznie co dwa tygodnie burzy się 1 kościół/obiekt chrześcijański [bo są własnością „postępowego” państwa – które w burzeniu widzi właśnie „postęp”] i stawia się jednocześnie…. 1 meczet. Polecam: https://kresy.pl/wydarzenia/we-francji-co-dwa-tygodnie-powstaje-meczet-a-niszczony-jest-jeden-budynek-chrzescijanski/ I cytuję: „Co 15 dni we Francji wznoszony jest jeden meczet, podczas gdy w tym samym tempie niszczony jest jeden budynek chrześcijański – zaznacza Edouard de Lamaze, przewodniczący paryskiego Obserwatorium Dziedzictwa Religijnego. Co więcej, każdego dnia celem ataków są dwa zabytki chrześcijańskie, a dwie trzecie pożarów w budynkach sakralnych jest spowodowanych podpaleniem”…
        Czyli – we Francji de facto niszczy się fundament własnej kultury i tożsamości cywilizacyjnej, wspierając wrogą, obcą cywilizację inwazyjną. Tak wygląda „postęp” w różowych obłoczkach myślenia życzeniowego – a po twardym zejściu na ziemię – w istocie jest to samobójstwo cywilizacji wsparte taranem totalnego, medialnego terroru politpoprawności. Wygląda jednak na to, że nawet tak nachalne metody długotrwałego manipulowania i zbiorowego prania mózgów nie zdołały stłumić elementarnego instynktu samozachowawczego wśród „białych tubylczych” Francuzów. Biorąc pod uwagę, że ostrożnie licząc ca 11% ludności Francji to muzułmanie i zakładając ostrożnie, że poparcie dla apelu wojskowych czy przejęcia władzy przez armię utrzymało się na poprzednim poziomie [a spodziewałbym się raczej wzrostu poparcia o kilka punktów procentowych] – można przyjąć NA DZIŚ, że przynajmniej 60% „białych tubylców” we Francji popiera przejęcie władzy przez armię, a przynajmniej 69% „białych” popiera oba apele wojskowych.-a co będzie JUTRO? …i to jest dopiero zasadniczy narastający strukturalny i głęboki podział w państwie, społeczeństwie, oraz między władzą, a większością społeczeństwa… Dlatego powtarzam: w Polsce, przy odrobinie przygaszenia pieniactwa awanturników na górze, przy odrobinie zdrowego rozsądku na dole – możemy JESZCZE relatywnie łatwo i bardzo małym kosztem uniknąć katastrofy cywilizacyjnej, jaką Zachód pracowicie przygotował swoim narodom pod wodzą „elit” od „postępu”…bo sytuacja w Italii, Hiszpanii czy Niemczech – też dojrzeje – już raczej w tej dekadzie – zbliżając się do przekroczenia „czerwonej linii” fizycznych bezpośrednich zagrożeń i krytycznego rozdarcia społeczeństwa – i „białych tubylców” względem władzy… Oczywiście w każdym z państw sytuacja i jej specyfika inna – ale suma sumarum w każdym z nich, taki czy inny istniejący dotychczas stary kontrakt społeczny jest stopniowo, ale nieuchronnie i jednoznacznie demontowany pod wzrastającą presją zmian – na gorsze. Gdy dojdzie jeszcze kryzys ekonomiczno-finansowy, gdy zacznie się „ratunkowe” cięcie socjału [a socjał muzułmanie uznają za tzw. „dżizję” – czyli opłatę, a raczej należny im haracz za zostawianie „niewiernych” w „spokoju” – tak, jak ten spokój rozumieją…] – co najbardziej uderzy w strefy „no go” i w „doły” – wtedy naprawdę zacznie się robić chaos i zagrożenie na ulicach… Mój [niestety realistyczny, wręcz cyniczny] wniosek jest taki – bierzmy co prędzej pieniądze z Funduszu Odbudowy [a właściwie nazywając rzecz po imieniu – z Funduszu Zadłużenia] – i wykorzystajmy go na skok technologiczny i na kompetencje i zbudowanie zasobów na ciężkie czasy – i na przygotowanie się [gospodarcze i społeczne i militarne] i na presję Rosji – i na załamanie na Zachodzie. A gdy minie Wielki Chaos i Wielka Konfrontacja – i tak WTEDY [zapewne grubo po 2050 – a raczej typowałbym ustabilizowanie długofalowe na świecie na 2070] powstanie kompletnie nowy porządek – oparty w rozliczeniach już o realne AKTUALNE zasoby graczy – a nie o stare zobowiązania i nie o stare preferencyjne „układy” narzucane JESZCZE teraz przez Zachód. W szerszym aspekcie – przygotujmy się na ciężkie czasy w koalicji krajów szeroko rozumianej Flanki. Zagrożenie dla PRZETRWANIA idzie i z tytułu imperialnych ambicji Rosji – i z tytułu rozkładu Zachodu. Nadchodzą – powoli, ale nieubłaganie – czasy twardychi silnych rządów [inaczej dany gracz rozpadnie się i zniknie „pożarty” przez silniejszych] – ale i to też można by zbalansować zawczasu uświadomionym oddolnym masowym ruchem społecznym. Niestety – od 2014 nie widzę w Polsce żadnego istotnego przebudzenia i żadnej masowej uświadomionej mobilizacji społeczeństwa „na dole” – nadal króluje model bezmyślnego konsumpcjonizmu [zamiast zaciśnięcia pasa i inwestowania w przyszłość] i dalej zbiorowo klapki na oczach względem coraz wyraźniejszej perspektywy zmian na świecie i w naszym otoczeniu… Dlatego obawiam się, że w Polsce dojdzie do niezbalansowanych oddolnie rządów autorytarnych „silnej ręki” – oby nie rządów totalitarnych…Przejęcie rządów [wzorem zrywów od Konfederacji Barskiej i od Kościuszki – po Piłsudskiego i Rydza-Śmigłego i może nawet po…Jaruzelskiego] przez Naczelnika, Naczelnego Wodza, czy umownego Dyktatora Trybunału Ocalenia Narodowego – to już sprawa wtórna…

        1. (…)Politycy to politycy – ci jadą na wzajemnym atakowaniu się i na tokowaniu o ideałach. Chodziło mi o zasypanie różnic w “elektoracie”. Czyli wśród “zwykłych szarych” Polaków – w istocie homogenicznych .(…)
          O ile mogę uwierzyć, że politycy są zblatowani i w ogóle wszystkie te awantury to tylko teatrzyk dla gawiedzi to zostaje jeszcze kwestia elektoratu… a tu trzeba jednak powiedzieć, że na prawdę:
          – strajk atakował kościoły
          – Marsz Niepodległości kojarzy się z zadymami
          – dintojra między kibolami jest właściwie odwieczna. Widziałem nawet anegdotę jak zadyma między Krakowią, a Wisłą zapędziła się pod… delegaturę Gestapo.

        2. (…)Politycy to politycy – ci jadą na wzajemnym atakowaniu się i na tokowaniu o ideałach.(…)
          OK. Ale pozostają elektoraty, a te takie grzeczne już nie są, bo jednak na prawdą jest że:
          – strajk kobiet zaatakował kościoły
          – mało który Marsz Niepodległości nie był scenerią zadymy
          – dintojra kiboli to zjawisko właściwie odwieczne, w internecie udało mi się zoczyć anegdotę, wg. której zadyma Krakowii i Wisły zapędziła się pod… delegaturę Gestapo

          1. Panie Strzemieczny – ja patrzę zasadniczo i z dystansu – a także porównując generalnie do sytuacji w innych krajach – Pan wyszukuje sprawy w istocie pompowane i rozdmuchiwane medialnie – o nikłym znaczeniu na poziomie strategicznym. Zapewniam, że w razie zagrożenia podstawy piramidy Masłowa i bezpośredniego bezpieczeństwa – nikt nie będzie ani zwracał uwagi na Marsze Kobiet, manify LGBTQ itp. sprawy – ani nie będzie w nich uczestniczył – zresztą w moim odczuciu są to „ruchy” i „problemy” animowane sztucznie głównie z zagranicy – poprzez różne fundacje i organizacje „postępowe”. Co do kibiców – większość to kibice, nastawieni patriotycznie – a mniejszość to kibole. Dlatego właśnie kibicom – w ramach „postępu” – przyprawia się jako całości gębę „kiboli”. Natomiast bojówkom tzw. Antify, stokroć gorszym od „twardych” kiboli – bojówkom wprost stawiającym na „akcje bezpośrednie” z bejsbolami w ręku – tu na odwrót – im przypisuje się z góry „gwarantowane” medialnie i politpoprawnie wszelkie cnoty „postępu” i „walki z nazizmem” [sic]. Kwestia nowomowy, dwójmyślenia – i wypierania realu na rzecz myślenia ideologicznego.

          2. (…)Pan wyszukuje sprawy w istocie pompowane i rozdmuchiwane medialnie – o nikłym znaczeniu na poziomie strategicznym.(…)
            Tak się składa, że to takie sprawy rozwaliły partię Republikańską, z której nie wiadomo co się wykluje… przyszłe prawybory będą gorące.

  2. Nie tylko Marianna ma ostry konflikt wewnętrzny. Grupa 124 emerytowanych oficerów flagowych – jak w USA nazywa się generałów, kontradmirałów i admirałów – napisała list otwarty do Amerykanów. [dostępny https://flagofficers4america.com/opening-statement ].
    Ostro skrytykowali w nim administrację Bidena i ostrzegli Amerykanów, że ich kraj jest w niebezpieczeństwie.
    List otwarty został opublikowany 12 maja br. przez organizację „Oficerowie Flagowi dla Ameryki” (FO4A). Na samym wstępie wojskowi napisali, że „nasz naród jest w poważnym niebezpieczeństwie” i że trwa walka o przetrwanie USA jako konstytucyjnej republiki, najpoważniejsza od czasów rewolucji w 1776 roku. „To konflikt między zwolennikami socjalizmu i marksizmu i zwolennikami konstytucyjnej wolności” – uważają wojskowi. W swoim liście autorzy przypomnieli o innym liście otwartym, który w trakcie kampanii wyborczej podpisało 317 popierających Trumpa emerytowanych generałów i admirałów. W tamtym liście wojskowi napisali, że wybory 2020 mogą być najważniejszymi wyborami od powstania USA.
    Z powodu tego, że Partia Demokratyczna powitała w swoich szeregach socjalistów i marksistów, stawką stał się nasz historyczny sposób życia – ostrzegali wtedy.
    Krytykują też rozkład morale sił USA marksistowską ideologią, omijanie roli Kongresu bezpośrednimi dekretami prezydenckimi, wreszcie zagrożenia dla łańcucha decyzyjnego, w tym „atomowego guzika”.
    Co mnie uderzyło w apelach i francuskich i amerykańskich wojskowych? – wspólne słowo PRZETRWANIE odniesione do bytu narodu w pewnym porządku społeczno-polityczno-kulturowym, uważanym za sam rdzeń danego kraju. We Francji rozdźwięk idzie wokół skutków „postępowego” hołubienia islamizmu i deptania własnej tożsamości – w USA w istocie wokół skutków upadku klasy średniej i ubożenia społeczeństwa – gdy bogaci stali się jeszcze bogatsi, czego symbolami Wall Street i koncerny medialno-wirtualne w stylu Facebooka. We Francji „wróg” jest jakby bardziej „zewnętrzny” i łatwy do wskazania palcem – co po zmianie władzy, być może nawet przewrotem wojskowym w skrajnym przypadku, może skonsolidować zdecydowaną większość społeczeństwa [„białych tubylców”] . Oczywiście nie bez zamieszek czy nawet krwawej wojny domowej z islamistami – bo ci przecież nie będą stali biernie przy zmianie kursu i ich traktowania. W USA są owszem i podziały rasowe, ale główny podział – „bogatej góry” i zubożonego społeczeństwa – wydaje się nie do zasypania ani TYMCZASOWYM „przejęciem sztandaru marksistowskiej rewolucji” przez Demokratów [w ramach politycznej ucieczki do przodu], ani na dłuższa metę żadną socjotechniką wspierających mediów, bo na końcu i tak wychodzi pusty portfel – i brak konstruktywnych perspektyw zmiany sytuacji ekonomicznej. Francuzi mają problem głównie polityczny – przekierowania władzy – i mają nadzieję na zmiany na lesze, byle tylko samobójcza polityka władz nie była kontynuowana i zastąpioną „starą” – czyli opartą o interes większości obywateli. Amerykanie takiej nadziei się pozbędą – gdy w końcu przejrzą na oczy całą maskirowkę [firmowaną np. wydumanymi „priorytetami” a la gender, LGBT] i dostrzegą „przechwycenie i przekierowanie rewolucji” przez Demokratów, Wall Street i ze strony wielkich koncernów w istocie żerujących ich kosztem. A WTEDY – pozostanie im własna, prywatna broń w ręku [przypomnę – broni w USA w rękach prywatnych więcej, niż wszystkich obywateli, wliczając dzieci i starców]. I WTEDY większość dojdzie do skrajnego wniosku „nie mamy nic do stracenia, a wszystko do zyskania” – przynajmniej takie podejście się rozpowszechni. Nie będę zdziwiony, gdy USA zapłonie samobójczą wojną domową – o ochłapy – co jeszcze bardziej pogorszy sytuację [wystarczy przerwanie łańcuchów dostaw z rolniczych stanów do stanów „miejskich” – i zapanuje głód]. Typowałbym ten wybuch ca 2035+ czyli po utracie przez USA przewagi wojskowej nad Chinami – bo wtedy w ciągu kilku lat świat zacznie się zmieniać na chińską modłę – kosztem USA, w tym z ciosem zasadniczym – czyli upadkiem PUSTEGO dolara. A gdy dolar straci siłę nabywczą – upadnie i model gospodarczo-społeczny oparty o pompowanie konsumpcji emisją dolara – WTEDY USA zapłonie na pewno – jako bankrut w skrajnej desperacji. Tym bardziej winniśmy stawiać na własną siłę, na regionalny sojusz i regionalną współpracę ekonomiczną, na wspólny synergiczny rozwój REALNEJ sfery innowacyjno-technologiczno-produkcyjnej – i na budowanie gospodarcze w pełnych łańcuchach wartości – autonomicznych przynajmniej w obrębie sojuszu. Mamy jeszcze okno czasowe, nim Wielki Chaos na Zachodzie Europy i w USA się zacznie – a po nim siłowa Wielka Konfrontacja. Musimy stworzyć samemu i w sojuszu regionalnym siłę militarną do oparcia się Rosji [i innym silnym graczom, którzy by chcieli podporządkować siłowo region] – zanim siły USA wyjdą z Europy. Tu „bezpieczny” deadline dla stanięcia Polski i regionu na własnych nogach widzę ok. 2030. Natomiast najpóźniej do 2035 widzę potrzebę zbudowania autonomicznego [nie tylko w podstawie piramidy Masłowa – ale i w high-tech – przynajmniej dla uzyskania zbiorowo skutecznego odstraszania strategicznego nawet na najwyższych szczeblach drabiny eskalacyjnej] – w ramach maksymalnie wielkiego polityczno-ekonomicznego sojuszu regionalnego. Maksymalnie – byłoby to ca 200-250 mln ludzi i 2,5 do 3-krotność realnego PKB Rosji. Bardzo możliwy i militarnie i ekonomicznie udział UK, za konieczny uznaję udział Ukrainy – ale i NORDEFCO z Bałtami, Rumunii, części V4 [Węgry to 50/50], sporej części Bałkanów. W pewnym stopniu – ze względu na powstrzymywanie Rosji i ze względów ekonomicznych – możliwy sojusz, a przynajmniej bardzo pragmatyczna współpraca z Turcją – aczkolwiek ta [pomijając rozdźwięk islamizmu] może zostać zmielona w azjatyckim kotle w czasie Wielkiej Konfrontacji. Ale przynajmniej do 2030 – i przynajmniej w militarnym sojuszu – jest to realny i silny gracz, z którym można przynajmniej współpracować względem Rosji – i w ramach wymiany rynkowej. Polska – nie za darmo – winna wspierać i Ukrainę i Turcję – ale w ramach NASZEJ regionalnej strefy bezpieczeństwa i handlu – co jest wprost zasadniczo sprzeczne z planami i interesami Kremla, Berlina i Paryża – może budzić groźby [moim zdaniem puste] Waszyngtonu, który chciałby utrzymać układ „dziel i rządź” jako lider dogadujący się z każdym graczem regionu z osobna. Najmniejszy sprzeciw widzę w Pekinie – bo dla niego taka konsolidacja „strefy kordonu sanitarnego” rozdzielająca jądro karolińskie od Kremla – czyli uniemożliwienie budowy konkurencyjnego silniejszego euroazjatyckiego supermocarstwa Lizbona-Władywostok – jest geostrategicznie sprawą gardłową dla Chin. Względem USA możemy „sprzedać” i naszą rolę „kordonu sanitarnego” jako nadrzędną, z koniecznym scedowaniem „zarządzania Europą” na sojusz regionalny – jako agent USA zdejmujący ciężary zaangażowania USA w Europie – z rolą „dalszego” USA jako ostatecznego decydenta i gwaranta [przynajmniej przejściowo] zdeterminowanego odstraszania jądrowego, Czyli sojusz regionalny jako realna siła dla „dociśnięcia” i wymuszenia REALNEGO posłuszeństwa odizolowanej Rosji – i REALNEGO posłuszeństwa odizolowanego jądra karolińskiego, a przynajmniej Berlina. Czyli – my [jako sojusz regionalny] docelowo dostajemy koncesję USA na Europę – a nie Niemcy. A jak nas sytuacja zmusi – będzie sojusz i bez koncesji USA. Na pewno po wyjściu USA z Europy.

    1. @Georealista
      Cytując stąd:
      https://ruj.uj.edu.pl/xmlui/bitstream/handle/item/33350/kadzik_obrona_ziem_ruskich_przed_najazdami_tatarskimi_2016.pdf

      „(…) Na tym tle całkiem marnie wypada szlachta, która, co prawda, broniła ziem ruskich, natomiast sama nie zaproponowała żadnych zmian w systemie obrony. Przez cały czas uważała, że pospolite ruszenie było w stanie sku-tecznie walczyć z Tatarami. Nie dostrzegała, że jej poczynania były jedynie doraźną odpowiedzią na najazdy, a nie działaniami, które miały im trwale zapobiec.(…)”

      Chciałbym Panu zwrócić uwagę, że w IRP szlachta – pomimo niemalże 200 lat ciągłych, uciążliwych i niezmiennie się powtarzających najazdów tatarskich – czyli zagrożenia podstawy piramidy Masłowa i bezpośredniego bezpieczeństwa – nie zrobiła nic skutecznego, aby temu zaradzić. A wystarczyło ustanowić stałe zaciężne wojsko, żeby temu problemowi poradzić. Że tak by było, pokazał Jeremi Wiśniowiecki ze swoimi kilkoma tysiącami prywatnej armii, które to skutecznie dawały odpór najazdom tatarskim. Dopóki oczywiście on żył.

      I teraz spodziewa się Pan, że tu się nagle coś w ludziach zmieniło i przestaną wznosić ręce do nieba a zaczną brać sprawy we własne ręce?

      1. @PawełW – oczywiście, ma Pan rację – potrzebna zupełna zmiana myślenia – zwłaszcza oddolna. Inaczej będziemy „tradycyjnie” „zaskakiwani” i kopali na szturmówkę przysłowiową studnię do pożaru. Na razie – wedle fraszki Kochanowskiego – Polak jak przed szkodą tak po szkodzie głupi. Być może terapia szokowa erozji starego konsumpcyjno-liberalno-konstruktywistycznego ładu [wojny handlowe, COVID-19] zmieni to nastawienie. Oby nie za późno. Swoistą szczepionką i sygnałem ZAWCZASU na ciężkie czasy jest presja siłowa Kremla – co zmusza przynajmniej do refleksji względem postawy Zachodu, który przebiera nogami w swym jądrze do geostrategicznej współpracy z Kremlem – po naszym trupie. Obecni sternicy z Warszawy za wszelką cenę usypiają społeczeństwo mirażem „pewnego” sojuszu z USA, który ma gwarantować nam rzekomo bezpieczeństwo. Opozycja też nie lepsza – bo łudzi mirażem bezpieczeństwa dawanego rzekomo przez UE – jeżeli „tylko” będziemy posłuszni Berlinowi. Jedno i drugie jest szkodliwą dezinformacją paraliżująca społeczeństwo. USA jest w Europie tylko tymczasowo [czyli mamy tylko ograniczone okno czasowe na stanięcie na własnych nogach] , a Berlin z Paryżem pod przykrywką „federalizacji” przeciągają linę o hegemonię europejską – by docelowo po naszym trupie stworzyć z Kremlem supermocarstwo Lizbona-Władywostok. Liczyć możemy tylko na siebie – a gdy zbudujemy własną dostateczna siłę – wtedy staniemy się PARTNEREM w konfederacyjnym sojuszu regionalnym od Arktyki i GIUK po Morze Czarne. Co wymaga – podkreślę raz jeszcze – prowadzenia własnej suwerennej polityki – bez patrzenia na Waszyngton – bo tylko wtedy zbudujemy suwerenny potencjał odstraszania – i tylko wtedy gracze regionalni w ogóle będą z nami robili układy. Inaczej układy będą robili ze sobą – i rozmawiali z Waszyngtonem zamiast z Warszawą. Czas skończyć z państwem marionetkowym uczepionym ślepo po kompradorsku do obcej klamki – takiej czy innej. Dopiero po odzyskaniu [cybernetycznie patrząc] kontroli i samosterowności jako homeostat – dopiero wtedy powstanie pole dla zmian. Wniosek – obecny model sprawowania władzy [i kierunek „modernizacji” – dalej ekstensywnej, pokrywanej pustymi deklaracjami o innowacyjności] i obecny model geostrategii – są błędne – są do całkowitej zmiany. Dopiero wtedy można szeroko propagować [bardzo asertywnie i wręcz boleśnie dociskając do twardego realu] i wdrażać wszelkie działania oparte o nasz interes narodowy i naszą rację stanu – i dopiero wtedy „Polak będzie działał ZAWCZASU – przed szkodą – która z racji skutecznego działania prewencyjnego – nie nastąpi”.

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *