Trwa zbieranie zamówień na drugi nakład:
W polskiej przestrzeni publicznej funkcjonuje pewien mit, zgodnie z którym władze Federacji Rosyjskiej – niczym wytrawny szachista – planują każdy kolejny ruch oraz ogrywają na arenie międzynarodowej przedstawicieli szeroko rozumianego zachodu. Zachodu reprezentowanego przez demokratycznych liderów, którzy wydają się być słabi jak nigdy dotąd. Można spotkać się z narracją, zgodnie z którą włodarze z Kremla z łatwością rozgrywają poszczególne kwestie w międzynarodowym układzie sił na swoją korzyść. Wypierając Amerykanów i obnażając ich słabości. Czy tak jest naprawdę?
Czy może jednak fatalna polityka Władimira Putina doprowadziła do utraty przez Federację Rosyjską już zajętej – doskonałej dla niej – pozycji? Czy władze z Kremla podążają ślepo w przepaść?
Zapraszam 🙂
Jak Putin wygrał wszystko przy pokerowym stole
By odpowiedzieć sobie na pytania ze wstępu, warto wrócić do wydarzeń sprzed ponad dziesięciu lat. Oto bowiem w 2009 roku administracja Baracka Obamy ogłosiła słynny reset w relacjach z Federacją Rosyjską. Stało się to zaledwie rok po wojnie rosyjsko-gruzińskiej, na skutek której Moskwa zablokowała marsz Gruzinów w stronę NATO. Nie ulega wątpliwości, że Władimir Putin zagrał wówczas stanowczo, przy użyciu siły oraz osiągnął to na czym mu zależało. Krótko pisząc – wygrał. Efekty?
- Gruzja pozostała poza Paktem Północnoatlantyckim.
- Stany Zjednoczone zgodziły się zlikwidować Drugą Flotę US Navy, która była odpowiedzialna za północny Atlantyk, kontrolowała GIUK oraz obserwowała ruchy rosyjskiej Floty Północnej na Morzu Norweskim, a nawet na Morzu Barentsa.
- Prezydent Barack Obama zgodził się wycofać z budowy tarczy antyrakietowej w Polsce i Czechach.
- Już w lutym 2010 roku Rosja odzyskała kontrolę nad Ukrainą, za sprawą zwycięstwa w wyborach prezydenckim Wiktora Janukowicza, co odwróciło pro-zachodni trend Kijowa, który został obrany po pomarańczowej rewolucji z 2004 roku.
- Rosja i Niemcy uzyskały zgodę USA na „Unię od Lizbony po Władywostok”, który to projekt Władimir Putin przedstawił w listopadzie 2010 roku.
- Amerykanie (przy udziale Francji oraz akceptacji i zielonym świetle Rosji, a także Niemiec, co zostało potwierdzone na szczycie G8 w Deauville z 2011 roku) zaangażowali się w „przemeblowanie” Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej, co zniweczyło wszelkie plany unii arabskiej, która wspólnie mogłaby stworzyć konkurencyjny dla innych blok polityczno-gospodarczy kontrolujący światowy rynek ropy naftowej (wizja Kaddafiego – inna kwestia czy ona w ogóle była realna).
- USA zaangażowało się w obalanie Baszara Assada w Syrii, dzięki czemu nie zbudowano konkurencyjnego dla Rosji ropociągu Iran-Irak-Syria do Europy.
Reasumując. Już w 2010 roku Federacja Rosyjska uzyskała wszelkie strategiczne dla niej ustępstwa. Odzyskała Ukrainę dla własnej strefy wpływów, zastopowała groźbę rozszerzenia NATO na wschód (Ukraina i Gruzja), rozpoczęła budowę projektu Eurosji dzięki któremu mogła pozyskiwać kapitał i technologie na rozwój. Moskwa wspólnie z Berlinem miały też wspólnie decydować o Europie Środkowej. NATO nie wprowadzało obecności wojskowej w Polsce i w krajach bałtyckich, natomiast Rosjanie nie robili tego na Białorusi. Jednocześnie Stany Zjednoczone zaangażowały się w czasie tzw. „arabskiej wiosny” na Bliskim Wschodzie, co doprowadziło do destabilizacji i rozpadu Syrii oraz Iraku. Dzięki temu nie zrealizowano planowanej przez Iran, Irak i Syrię inwestycji budowy ropociągu do Europy, który uniezależniłby Unię Europejską od dostaw rosyjskiej ropy (temat ten rozwijałem w książce: „Trzecia Dekada. Świat dziś i za 10 lat”). Jednocześnie obalenie Kaddafiego oraz chaos w Libii zdestabilizowały region Maghrebu oraz stworzyły problemy z transferem libijskich surowców energetycznych do Europy Południowej. Nieco wcześniej Angela Merkel storpedowała projekt budowy gazociągu z Turkmenistanu do Europy. Zamiast tego, powstał Nord Stream z Rosji do Niemiec (ukończony w 2011 roku), natomiast kaspijski gaz zaczął płynąć w przeciwnym kierunku – do Chin (gazociąg Azja Centralna-Chiny, pierwsza nitka ukończona w 2009 roku).
Tak. Po roku 2009 roku – na skutek porozumienia z Niemcami oraz USA – Władimir Putin wygrał wszystko.
To nie wzrost Chin zaskoczył Amerykanów
W tym miejscu może pojawić się pytanie, dlaczego Stany Zjednoczone poszły na tak dalekie ustępstwa na rzecz Federacji Rosyjskiej? Jest to odrębny temat wart osobnej analizy, niemniej należy pamiętać o innym micie. Takim, w którym USA zostały niejako zaskoczone przez Chiny i rozpoczęły rywalizację z nimi zbyt późno czyli dopiero za prezydentury Donalda Trumpa. W rzeczywistości kwestia Chin była dostrzegana jeszcze przez administrację Georga W. Busha, natomiast pierwsze kroki w kierunku powstrzymywania Chin podjął Barack Obama. To za jego kadencji, w 2008 roku, ogłoszono, że większość nowych produkowanych okrętów podwodnych będzie trafiać na Pacyfik. Likwidacja Drugiej Floty – uzgodniona z Władimirem Putinem – również wpisywała się strategię przerzutu sił US Navy w tamtym kierunku. W tym kontekście reset amerykańsko-rosyjski z 2009 roku nie powinien był dziwić. Stany Zjednoczone już wówczas zabezpieczały sobie sojuszników i partnerów do rywalizacji z Chińską Republiką Ludową. I Rosja miała takim zostać.
Wszystkie te wydarzenia były ogłaszane publicznie, tak więc uważni obserwatorzy sceny międzynarodowej mogli obserwować amerykański zwrot w polityce międzynarodowej przynajmniej od 2008 roku. By nie pozostawić nikomu wątpliwości w tym zakresie w 2012 roku ówczesna sekretarz stanu Hilary Clinton oficjalnie ogłosiła piwot na Pacyfik. Co nie było wcale zapowiedzią przyszłej polityki Stanów Zjednoczonych, a jedynie formalnym potwierdzeniem trwającego od wielu lat procesu. Jest zupełnie naturalnym, że poważne państwa ogłaszają zwrot w swojej polityce zagranicznej dopiero wówczas, gdy podejmą wcześniej szereg działań oraz zapewnią sobie możliwość wykonania takiego zwrotu. Tak więc narracja, która pojawiła się w polskiej przestrzeni publicznej (około 2015/2016 roku), jakoby Amerykanie nie rozumieli zagrożenia i zareagowali na nie ze sporym opóźnieniem jest w dużej mierze nieuprawniona. Zwłaszcza, że tego rodzaju głosy pojawiły się dopiero kilka lat po opisywanych wydarzeniach. Tymczasem w 2012 roku (3 lata od resetu) Amerykanie byli pewni, że Unia Europejska oraz Rosja stoją po stronie USA i gotowali się do powstrzymania pochodu Chin. Wydawało się wówczas, że wszystkie elementy sporej układanki na arenie międzynarodowej zostały ułożone na właściwe miejsce…
Zwycięstwo to za mało – zmiana planów
Jest rok 2012, Federacja Rosyjska zbiera profity porozumienia z USA. Druga Flota US Navy nie istnieje, podobnie jak tarcza antyrakietowa w Polsce i Czechach. Nie istnieje również gazociąg z Turkmenistanu do Europy, za to ukończony został Nord Stream, a strona rosyjska rozpoczyna negocjacje w sprawie Nord Stream II. Ukraina znajduje się w rosyjskiej strefie wpływów, natomiast Syria i Irak pogrążyły się w wojnie domowej wobec czego plany budowy ropociągu spaliły na panewce. Maghreb i Bliski Wschód płoną. Libijskie, syryjskie i irackie złoża ropy naftowej przechodzą z rąk do rąk. Co ogranicza możliwość stabilnego eksportu. Ceny ropy notują od kilku lat bardzo wysokie wyniki (ponad 100$ za baryłkę). Rosyjskie eldorado.
Decydenci z Kremla dostrzegają, że nie ma potrzeby wspierania Stanów Zjednoczonych w czymkolwiek. Moskwa nie zamierza również podejmować walki przeciw Chinom w interesie hegemonii USA. Ponadto dla Kremla każdy nowy problem – z którym USA muszą się mierzyć – jest dowodem słabości Waszyngtonu. Słabości, którą należy wykorzystać. W związku z powyższym, Moskwa decyduje się skomplikować plany konkurenta. Zwłaszcza, że Federacji Rosyjskiej nie zależy na obalaniu przyjaznego Baszara Assada, a jedynie na uniemożliwieniu mu przeprowadzenia groźnych dla Rosji inwestycji. Już sam wybuch wojny domowej w Syrii przekreślił jakiekolwiek plany w zakresie budowy ropociągu. Dlatego Władimir Putin postanawia wyciągnąć pomocną dłoń do syryjskiego dyktatora. W czerwcu 2012 roku u wybrzeży Szkocji zostaje skontrolowany statek płynący do Syrii, w którego ładowniach znajdowały się rosyjskie śmigłowce bojowe. Sprawa wychodzi na jaw i pojawiają się pierwsze zgrzyty na linii Waszyngton-Moskwa. Ostatecznie Rosjanie decydują się na wsparcie Assada wbrew sankcjom na Syrię.
Administracja Baracka Obamy zdaje sobie sprawę, że została wywiedziona w pole przez Władimira Putina. Amerykanie poczynili szereg ustępstw i decyzji, których nie sposób było już cofnąć. Tymczasem Rosjanie zmienili zasady gry i zaczęli działać przeciwko interesom Stanów Zjednoczonych. Włodarze z Kremla czuli się dość silni by podjąć taki krok, zwłaszcza, że prawdopodobnie byli umówieni z Angelą Merkel. Na wspólną budowę Eurosji od Lizbony po Władywostok oraz całkowite wypchnięcie USA z Europy. Najwyraźniej wycofanie się ze Starego Kontynentu przez Baracka Obamę w 2009 roku uznano za niewystarczające. Jednocześnie w 2012 roku mogło się wydawać, że Amerykanie sami pozbawili się wszelkich wpływów w Europie Środkowej, wobec czego ich wyrzucenie z Europy przez oś Paryż-Berlin-Moskwa wydawało się być formalnością.
Barack Obama – jeszcze chyba nie do końca świadomy powagi sytuacji – w sierpniu 2012 roku ogłasza, że jeśli Syria użyje broni chemicznej, Stany Zjednoczone dokonają inwazji. Oczywiście takie casus belli pojawia się niemalże natychmiast. Jednakże Francja i Niemcy stanowczo sprzeciwiają się interwencji USA w Syrii. Okazuje się, że Waszyngton (inaczej niż w przypadku Libii) musiałby pójść na wojnę z Assadem w osamotnieniu. Jednocześnie należało kalkulować, że Syria otrzyma wsparcie od Rosjan. Od tego momentu spięcie na linii Waszyngton-Moskwa nabiera rumieńców. Staje się wówczas jasne, że Francja i Niemcy także nie zamierzają kontynuować współpracy z USA.
Chciwość nie popłaca
Po czteroletniej przerwie, w 2013 roku decydenci z Kremla postanawiają wrócić do dyplomacji siłowej. Sugerują wysłanie wojska do Syrii, a jednocześnie dają zachodowi sygnał, że posiadają przewagę militarną z którą należy się liczyć. Jednym z takich sygnałów była symulacja bombowego (atomowego) ataku na szwedzką Gotlandię. Ćwiczenia zakończyły się sukcesem, a żaden ze szwedzkich myśliwców nie został podniesiony w celu przechwycenia rosyjskich samolotów. Jednak pod koniec 2013 roku sprawy zaczynają przybierać niekorzystny dla Rosjan obrót.
Utrata Ukrainy
Na przełomie lat 2013/2014 dochodzi do protestów na Majdanie w Kijowie. Pro-rosyjski prezydent Wiktor Janukowicz salwuje się ucieczką do Rosji. Władzę przejmują pro-zachodni liderzy.
Wobec takiego przebiegu wypadków – i tym razem – Rosjanie decydują się reagować przy użyciu siły. W lutym 2014 roku rosyjskie wojsko rozbraja ukraińskich żołnierzy na Krymie, przejmuje kontrolę nad półwyspem, w wyniku czego ten ostatecznie staje się de facto częścią Rosji. Tego rodzaju działanie oceniane jest przez niektórych komentatorów jako niewątpliwy sukces Rosji. Choć jeśli wpisać to taktyczne zwycięstwo w szerszy kontekst (utrata kontroli nad całą Ukrainą) to bilans musi być dla Kremla ujemny.
Wobec trwającego chaosu na Ukrainie oraz raczej niespecjalnie uciążliwych sankcji ze strony UE, Rosjanie decydują się kontynuować obraną ścieżkę. Rosyjskie wojska wkraczają do Donbasu i rozpoczynają konflikt militarny z Ukrainą. Zajęcie Doniecka i Ługańska, a także ofensywa w kierunku Mariupola nie pozostawiają złudzeń co do tego, kto jest rzeczywistym agresorem. Intensywne starcia z nieprzygotowanym do wojny i źle dowodzonym wojskiem ukraińskim kończą się korzystnym dla Rosji zawieszeniem broni. Donbas pozostaje w rękach „separatystów”, a potyczki graniczne są intensyfikowane ilekroć leży to w interesie Kremla. Ukraina będzie krwawić kolejne długie lata. Niemniej Rosjanie muszą pokryć koszty utrzymania zajętych regionów, a także inwestycji umożliwiających sprawowanie nad nimi kontroli (vide most na Krym). Ogromnym kosztem wizerunkowym i skandalem kończy się kwestia zestrzelenia cywilnego samolotu pasażerskiego, na pokładzie którego leciało wielu obywateli UE, zwłaszcza Holendrów. Władze z Amsterdamu – podobnie jak sami Holendrzy – na długo zapamiętają to wydarzenie.
Co istotne, tlący się latami konflikt wymaga od Rosji utrzymywania na granicy z Ukrainą dwóch korpusów armijnych (Donbas), a także części 8 (HQ – Nowoczerkask) oraz 20 armii (HQ – Woroneż). Ponieważ 20 Armia wcześniej zabezpieczała Moskwę na Bramie Smoleńskiej, to Rosjanie w to miejsce formują 1 Gwardyjską Armię Pancerną (HQ – Moskwa). Koszty utrzymywania wysokiej gotowości bojowej wielu brygad na granicy z Ukrainą systematycznie rosną, ponieważ Ukraińcy reformują i zwiększają swoją armię (w 2020 roku będzie sobie liczyć już ponad 200 tys. żołnierzy – bez mobilizacji).
Najważniejszą zmianą wywołaną rosyjską agresją na Ukrainę jest jednak zmiana optyki w ukraińskim społeczeństwie. Po raz pierwszy od wieków, Rosja stała się wrogiem, Polska sojusznikiem, a Niemcy (z własnej winy) niewiarygodnym oferentem. Wydaje się, że już nigdy ukraińskie społeczeństwo nie zaufa Moskwie, a odzyskanie przez Rosjan kontroli nad Kijowem (w jakikolwiek sposób) nie zapewni im już przychylności samych Ukraińców. Co będzie podnosić koszty zdobycia i utrzymywania wpływów.
Surowce w dół
Po wydarzeniach na Ukrainie dochodzi do załamania cen na rynku surowców. Cena ropy spada z blisko 110 dolarów/baryłkę w lipcu 2014 roku do zaledwie 60$ w grudniu. To nie koniec, bowiem w lutym 2016 ww. cena wynosi już tylko nieco ponad 30$. Podobny „dołek” notowany jest w okolicach kwietnia 2020 roku (to już z uwagi na lockdown związany z pandemią COVID-19). Warto jednak zauważyć, że pomiędzy lutym 2011 a wrześniem 2014 (3,5 roku) cena ropy nie spadała w zasadzie poniżej 100$/baryłkę, a tymczasem od listopada 2014 aż do listopada 2021 roku (czyli przez 7 lat!) cena ropy ani razu nie przebije granicy 80$/baryłkę. Konsensus cenowy oscylować będzie w tym czasie mniej więcej w okolicach 60$ czyli na poziomie dwukrotnie niższym niż wcześniej. Niemal bliźniaczo wygląda sytuacja z cenami gazu ziemnego. Trudno nie dostrzec korelacji pomiędzy rosyjską agresją na Ukrainie, a załamaniem się cen na rynku surowców energetycznych.
Należy pamiętać, że wielkość zysków rocznych z eksportu węglowodorów odpowiada wielkości połowy rocznego budżetu Rosji. Sankcje nałożone przez zachód blokują import technologii, również tych służących do wydobycia surowców energetycznych. Rosyjskie sankcje zwrotne przyczyniają się z kolei do odcięcia społeczeństwa od dóbr konsumpcyjnych z zachodu. Co obniża jakość życia Rosjan. Nie to jest jednak zmartwieniem władz z Kremla.
Bierny partner i kolejne koszty
Porozumienie na linii Berlin-Moskwa, które wydawało się solidne jeszcze w 2013 roku, staje się nieaktualne. Unia Europejska, a także Niemcy wdrażają szereg sankcji przeciwko Rosji, co wydaje się być zbieżne z oczekiwaniami Stanów Zjednoczonych. W 2018 roku dochodzi do zamachu na Sergieja Skripala. Sprawa nabiera rozgłosu, a państwa Unii Europejskiej (włącznie z Niemcami i Francją) wydalają rosyjskich dyplomatów. Cierpi wizerunek władz z Kremla, co minimalizuje nadzieje na porozumienie z zachodem. Zwłaszcza w kontekście zachodnich opinii społecznych. Rosjanie wciąż jednak liczą, że twarde interesy okażą się ważniejsze. Trwa budowa Nord Stream II, który ma być skończony na początku 2020 roku…
Tymczasem w grudniu 2019 roku prezydent Donald Trump stawia twarde warunki Berlinowi nakładając sankcje na budowę gazociągu. W wyniku wycofania się europejskich firm, Rosjanie stają z pracami na wiele miesięcy. Muszą zainwestować w dostosowanie własnych statków by kontynuować przedsięwzięcie. Znacznie podnosi to jego ogólne koszty, co jeszcze bardziej stawia pod znakiem zapytania opłacalność inwestycji. Zwłaszcza, że wcześniej zostają wydane niekorzystne dla gazociągu rozstrzygnięcia unijne, które będą limitować wielkość przesyłu.
Przez Nord Stream II nie popłynie gaz co najmniej do stycznia 2022 roku.
W związku z przewidywanymi spięciami z zachodem, Rosjanie budują gazociąg Siła Syberii do Chińskiej Republiki Ludowej. Problemy są dwa. Pełna przepustowość gazociągu wyniesie zaledwie 30 mld m³ gazu/rok, jednak w pierwszych latach po uruchomieniu będzie to dużo mniej. Ponadto gaz nie pochodzi z tych samych złóż, z których czerpią Europejczycy. Innymi słowy, Rosjanie nie mogą pokryć sobie strat na kierunku zachodnim, przesyłając więcej surowca na wschód. Zresztą byłoby to problematyczne, ponieważ eksport na zachód dotyczy innego rzędu wielkości. Sam Nord Stream posiada przepustowość 55 mld m³ gazu/rok (Nord Stream II może podwoić ten wynik), a do tego dochodzi gazociąg Jamał-Europa (34 mld m³ gazu/rok) jak również Braterstwo i Sojuz (łącznie 130 mld m³ gazu/rok). Należy również pamiętać o gazociągach do Turcji, z których Blue Stream posiada przepustowość na poziomie 16 mld mld m³ gazu/rok, a Turkish Stream ok. 32 mld m³ gazu/rok.
Innymi słowy, chiński kierunek to zaledwie kropla gazu w morzu eksportowych potrzeb. I tak prawdopodobnie pozostanie, bowiem Chińczycy nie są zainteresowani budową drugiego gazociągu.
Konkurencja w Europie – Amerykańskie LNG i norweski gaz ziemny
Polityka szantażu energetycznego stosowana przez władze z Kremla również zbiera swoje niekorzystne dla Rosjan żniwo. Za nim o tym, warto najpierw przypomnieć kilka istotnych okoliczności.
Głównym odbiorcą gazu ziemnego (90% rosyjskiego eksportu) jest Europa wraz z Turcją. Tymczasem na skutek rewolucji łupkowej, w 2018 roku Amerykanie przystępują do ofensywy na europejskim rynku gazowym. Donald Trump podpisuje porozumienie z Claude’em Junckerem, dzięki któremu amerykańskie LNG wchodzi na rynek UE. Gdy w grudniu 2021 roku – na skutek działań Kremla – pojawi się niedobór gazu w Europie, a ceny osiągną zawrotne wysokości, Amerykanie wyślą do Europy 30 tankowców z drogocennym gazem.
Niezależnie od konkurencyjnych działań USA, również kraje Europy Środkowej (regiony najbardziej uzależnionego od importu rosyjskiego gazu) inwestują w swoją niezależność od Moskwy. Litwa nabywa pływający terminal LNG, przez który można obsłużyć również resztę państw bałtyckich.
Swoje inwestycje przeprowadza również Polska, kończąc budowę terminalu LNG w Świnoujściu, a także podejmując decyzję o jego rozbudowie. Ponadto władze z Warszawy rozpoczynają budowę Baltic Pipe, który ma gwarantować dostawy norweskiego gazu do Polski. Równolegle realizowane są inwestycje infrastrukturalne, jak gazociąg z Finlandii do Polski, gazociąg północ-południe (z Polski do Chorwacji). Gdy projekty te zostaną ukończone, Polska stanie się swoistym hubem gazowym w Europie Środkowej – dzięki jej sieci infrastrukturalnej będzie można dostarczać norweski gaz (lub LNG) tak w kierunku państw bałtyckich, jak i na Ukrainę (gdy Ukraińcy wreszcie zbudują rurę po swojej stronie) lub na Bałkany. Pozwoli to na zwiększenie bezpieczeństwa energetycznego oraz zmniejszenie zależności od rosyjskiego gazu w najbardziej dotąd uzależnionej w tym zakresie części Europy. Co warto podkreślić, budowę własnego terminalu LNG planują także Niemcy.
Białoruś – o mały włos
Od 2017 roku postawa Aleksadra Łukaszenki zaczyna być coraz bardziej niejednoznaczna. Białoruski dyktator zaczyna prezentować coraz bardziej asertywną postawę wobec Moskwy. Publicznie rzuca nawet groźby w kierunku Rosji, wskazując na jej zaborczy – w stosunku do Białorusinów – charakter. W pierwszej połowie 2018 roku tego rodzaju sygnały nasilają się i zostają dostrzeżone przez Waszyngton. Jesienią 2018 roku Amerykanie podejmują grę o Mińsk. Wysyłają dyplomatów na Białoruś, a ci podejmują historyczny dialog z Aleksandrem Łukaszenką. Dzieje się to w momencie, gdy władze z Kremla naciskają na Białoruś w kwestii jej integracji. Łukaszenko rozpoczyna flirt z zachodem i niebezpieczny balans na linie.
Włodarze z Kremla tracą wreszcie cierpliwość. W styczniu 2020 roku Władimir Putin odcina Białoruś od gazu i ropy naftowej. Jednak Waszyngton wciąż widzi szansę. Polska oferuje puszczenie rosyjskiego gazu rewersem na Białoruś. Jednocześnie ustalona zostaje dostawa LNG poprzez litewski port w Kłajpedzie. Wygląda na to, że Rosjanie tracą możliwość gazowego szantażu. Białoruś zdaje się dryfować na zachód.
Przed zbliżającymi się wyborami prezydenckimi na Białorusi (sierpień 2020), Łukaszenko aresztuje opozycjonistów (tych powiązanych z Kremlem również). W przeddzień głosowania, białoruskie służby zatrzymują na terenie kraju rosyjskich najemników z Grupy Wagnera. Wygląda na to, że białoruski dyktator obawia się rosyjskiej ingerencji w wybory. W dzień wyborczy białoruska armia otacza kordonem stolicę.
Wybory prezydenckie na Białorusi i ich wynik wzbudzają oburzenie społeczne. Dochodzi do masowych i nieprzerwanych protestów. Władza Łukaszenki stoi na włosku. Dyktator dokonuje nagłego zwrotu w kierunku Moskwy i prosi o pomoc Putina. Amerykanie są zaskoczeni sytuacją. Bowiem gdy już wydawało się, że porozumienie z Mińskiem jest jednak możliwe to protesty i kryzys polityczny na Białorusi niweczą starania Waszyngtonu. Wydaje się, że Białorusini wybrali nie najlepszy moment na zryw przeciwko prezydentowi.
Od tego momentu Aleksandr Łukaszenko staje się gorącym zwolennikiem integracji i wspiera rosyjskie stanowisko w sprawach międzynarodowych, a w Moskwie wielu ludzi zaczęło spać spokojniej.
Węzeł kurdyjski pętlą na szyi Putina?
Federacja Rosyjska notuje z początku szereg sukcesów na Bliskim Wschodzie. Dzięki wysłaniu rosyjskich wojsk do Syrii, wojska Assada przejmują inicjatywę oraz przechodzą do kontrofensywy. Inicjatywa okaże się skuteczna, reżim zostanie obroniony, a władze z Kremla będą mogły ogłosić zwycięstwo. Podobnie jak Amerykanie, którzy w zamian za kapitał (w tym zyski z ropy), uzbrojenie i wsparcie polityczne mogli skorzystać z kurdyjskich bojowników w walce z ISIS.
Wsparcie Kurdów ze strony USA jest bardzo niewygodne dla Turków. Recep Erdogan, który oskarżył Waszyngton o próbę obalenia jego władzy, rozpoczyna naciski na Stany Zjednoczone w kwestii kurdyjskiej. Na linii Waszyngton – Ankara sprawy stają na ostrzu noża. Turcja popada w problemy finansowe, gospodarkę trawi wysoka inflacja i deprecjacja wartości waluty. Turecki przywódca oskarża Waszyngton o ekonomiczną agresję. Postanawia jednocześnie zagrać ostro. W październiku 2019 roku, gdy sytuacja w Syrii i Iraku wydaje się być ustabilizowana, wojska tureckie przekraczają granicę atakując Kurdów, którzy przejęli kontrolę nad częścią Iraku i Syrii. Amerykańskie wojska – chcąc uniknąć walki z sojusznikiem z NATO – wycofują się. Wydaje się, że los Kurdów zostaje przypieczętowany.
Na tamtą chwilę relacje rosyjsko-tureckie wydają się dobre jak nigdy dotąd. Jeszcze w lipcu 2019 roku Erdogan oświadczył, że Turcja zakupi rosyjskie systemy obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej S-400. W odpowiedzi na tą informację, Amerykanie wstrzymali realizacje kontraktu na dostawę F-35 dla Turcji. Kwestia kurdyjska była i jest dla władz z Ankary sprawą kluczową dla bezpieczeństwa i stabilności wewnętrznej kraju. Amerykańska współpraca z Kurdami oraz protekcja były jednym z poważniejszych powodów sporu na linii Ankara – Waszyngton.
Przy tak korzystnej dla Rosji sytuacji, w której kluczowy regionalny sojusznik NATO był w konflikcie z liderem Paktu Północnoatlantyckiego Władimir Putin zdecydował się na zastanawiający krok. Gdy opuszczeni przez Trumpa Kurdowie zwrócili się do Moskwy o protekcję, władze z Kremla rzeczywiście jej udzieliły.
Władimir Putin tym zagraniem dokonał dwóch rzeczy. Kompletnie zdewastował budowane od dłuższego czasu relacje z Turcją. Jednocześnie uratował skórę Amerykanom. Trump wprawdzie stracił wizerunkowo opuszczając Kurdów (choć nie miał wyboru – Turcja to oficjalny sojusznik NATO), jednak Ci ostatni zostali uratowani przez Putina. Wyobraźmy sobie teraz reperkusje dla USA, w sytuacji gdyby Erdogan rozpoczął krwawą walkę z Kurdami. Jak duży problem mieliby Amerykanie, którzy będąc wciąż skłóceni z Turkami, próbowaliby jednocześnie w jakiś sposób tonować ich działania.
Reasumując, z niezwykle korzystnej dla siebie sytuacji na Bliskim Wschodzie, Federacja Rosyjska – tylko i wyłącznie w wyniku własnej decyzji – skonfliktowała się z Turcją, wzięła na siebie obowiązek ochrony Kurdów, a jednocześnie zwolniła z tego ciężaru Amerykanów. I choć wielu komentatorów wskazywało wówczas na mistrzowskie zagranie Putina, to de facto przyczyniło się ono do osłabienia rosyjskiej pozycji na Bliskim Wschodzie. I nie tylko tam.
Kaukaskie porachunki
Erdogan nie zapomniał Putinowi ingerencji w sprawy turecko-kurdyjskie. I szybko przygotował ripostę. W styczniu 2020 roku Turcja wysyła swoje siły i sprzęt do Libii, gdzie w trwającej wojnie domowej popiera stronę przeciwną niż Rosjanie. W sieci co rusz pojawiają się nagrania z ataków tureckich dronów na rosyjski sprzęt wojskowy, w tym na systemy przeciwlotnicze bardzo krótkiego zasięgu Pancyr (co podważa efektywność tej broni, a co ma przełożenie na eksport).
Jednak prawdziwy cios ma zostać wyprowadzony gdzie indziej i nieco później. We wrześniu 2020 roku rusza – zaskakująca i niespodziewana – ofensywa Azerbejdżanu przeciwko Armenii w Górskim Karabachu. Azerowie korzystają m.in. z tureckiego sprzętu. Ich przewaga na polu bitwy jest znacząca. Ormianie przegrywają starcie, a Rosjanie w ostatniej chyba chwili doprowadzają do rokowań o zawieszeniu broni. Rokowań, w których udział bierze Turcja. Efekty są tutaj niejednoznaczne. Z jednej strony Rosjanie powstrzymali pro-zachodni kierunek polityczny obrany przez Erewań pokazując, że bez pomocy Rosji Ormianie nie przetrwają (stabilizacja pozycji Rosji w Armenii). Z drugiej jednak perspektywy, Turcy pokazali zaangażowanie na Zakaukaziu oraz zacieśnili współpracę z Azerbejdżanem. Co z kolei w długofalowej perspektywie będzie groziło rosyjskim interesom i w każdej chwili państwa te – uderzając w Armenię – będą mogły podważyć rosyjskie gwarancje bezpieczeństwa, a tym samym wiarygodność władz z Kremla.
W konsekwencji stworzenie sobie wroga w postaci Erdogana, na dłuższą metę osłabia interesy rosyjskie tak na Bliskim Wschodzie jaki na Zakaukaziu. Federacja Rosyjska staje się z jednej strony oczywistym gwarantem bezpieczeństwa dla Kurdów i Ormian, z drugiej, nakłada na siebie ciężar ich ewentualnej obrony. Co wprowadza niepewność i zagrożenie na tych frontach, które są frontami pobocznymi (np. w stosunku do ukraińskiego), a które rozpraszają uwagę Kremla.
Pobudka Wikingów
Tymczasem cała zachodnia ściana Federacji Rosyjskiej wymaga sporej uwagi. Poczynając od samej północy. Opisana wcześniej prowokacja skierowana przeciwko Szwecji (2013 rok), a także pojawienie się u wybrzeży tego państwa (niedaleko stolicy) rosyjskiego okrętu podwodnego (październik 2014) sprawiają, że ten dotychczas pacyfistycznie nastawiony kraj budzi się. Władze ze Sztokholmu kilka kolejnych lat poświęcą na realizację głębokich reform w szwedzkiej armii. W 2017 roku przywrócona zostaje powszechna służba wojskowa.
Także Norwegowie stają się celem rosyjskich manewrów wojskowych. Rosjanie regularnie, co roku ćwiczą nalot na stację radarową w Vardo. Incydenty, w których rosyjskie okręty podwodne naruszają norweską strefę morską stają się normalnością. Rosjanie zwiększają kilkukrotnie intensywność lotów maszyn wojskowych tak na Bałtyku, jak i na Morzu Norweskim. We wrześniu 2015 roku norweska MON informuje o zakupie aż 52 amerykańskich myśliwców F-35, co ma być odpowiedzią na nowe zagrożenia. Władze z Oslo inwestują również marynarkę wojenną (vide zakup okrętów podwodnych), a nawet siły lądowe. W ramach tych ostatnich powstają jednostki specjalne, a także siły do reagowania w warunkach arktycznych.
W marcu 2015 roku Duńczycy informują o chęci uzbrojenia fregat w zaawansowane antyrakietowe systemy radarowe – co miałoby wzmocnić natowską tarczę antyrakietową. Władze z Kremla reagują alergicznie dając do zrozumienia, że jeśli do tego dojdzie, duńskie okręty staną się celami dla rosyjskiej broni atomowej. Groźba ta podziałała na wszystkich Skandynawów niczym chluśnięcie lodowatą wodą w twarz. Wszystkie państwa należące do NORDEFCO wyraziły solidarność z Duńczykami. W Sztokholmie, Kopenhadze, Oslo i Helsinkach zaczynają rodzić się projekty dotyczące zacieśnienia współpracy w zakresie bezpieczeństwa, a także potencjalnego sojuszu militarnego (zwłaszcza, że np. Szwecja i Finlandia nie należą do NATO). W 2018 roku – w poszukiwaniu bezpieczeństwa – Finlandia i Szwecja podpiszą umową obronną z USA. Natomiast w 2021 roku Szwecja, Dania oraz Norwegia zawrą umowę o współpracy obronnej.
W zakresie zbrojeń nie próżnują również Finowie. Już w styczniu 2014 roku podpisują kontrakt na dostawę 100 czołgów Leopard 2A6NL z nadwyżek holenderskiej armii. Wkrótce zapada decyzja o modernizacji tych maszyn jak również setki starszych Leopardów 2A4. Wzmocniona zostaje artyleria, poprzez zakup koreańskich K9 Thunder. W 2019 roku Finowie startują z własnym programem „Miecznik” w ramach którego mają pozyskać nowe lekkie fregaty wielozadaniowe. Będzie to jeden z kilku problemów potencjalnie ograniczający ewentualne ruchy rosyjskiej floty z bazy w Kronsztadzie. W grudniu 2021 roku Finowie postanawiają zastąpić posiadane F/A-18 Hornet przez 64 sztuki myśliwców wielozadaniowych V generacji – F-35.
Państwa Bałtyckie myślą o obronie
Po agresji na Ukrainę, w państwach bałtyckich zarówno elity jak i społeczeństwa zrozumiały powagę sytuacji. Amerykańskim „bólem głowy” staje się potencjał do zagwarantowania Bałtom bezpieczeństwa, a także problematyka tzw. przesmyku suwalskiego. Powstaje mnóstwo analiz oraz narracja, że w razie rosyjskiej agresji, państw bałtyckich nie da się obronić. W Wilnie, Rydze oraz Tallinie szybko odczytano ten sygnał i zrozumiano, że bez sił własnych nie może być mowy o przeciwstawieniu się ewentualnej, rosyjskiej nawałnicy. Bałtowie w krótkim czasie wydatnie zwiększają finansowanie armii oraz zaczynają budować siły zbrojne na miarę własnych możliwości. Co istotne, wpisuje się to w NATO-wski plan i system obronny, o czym świadczy estoński zakup wyrzutni pocisków przeciwokrętowych. Po ich dostawie, wychodzenie rosyjskiej floty z Zatoki Fińskiej może stać się problematyczne. Inną ważną inwestycją jest litewski zakup z 2016 roku dotyczący systemu obrony przeciwlotniczej NASAMS – co wydatnie wesprze NATO-wskie myśliwce w czasie patrolów nadbałtyckiej strefy powietrznej. Litwini zakupili także polskie pociski bardzo krótkiego zasięgu: GROM. W kraju przywrócono pobór. Zwiększono liczbę brygad piechoty (z jednej do trzech). Zainwestowano również (podobnie jak w Estonii) z artylerię oraz środki przeciwpancerne.
Polska i Rumunia intensyfikują zbrojenia
Również dwa największe państwa stanowiące wschodnią granicę NATO wprowadzają temat bezpieczeństwa na listę priorytetów. Przyśpieszone zostaje tempo zwiększania wydatków na obronność. Oba państwa w pierwszej kolejności dokonują zakupów systemów obrony przeciwlotniczej i przeciwrakietowej średniego zasięgu (Patrioty). Polska decyduje się odtworzyć rezerwy ludzkie dla armii w postaci Wojsk Obrony Terytorialnej, a także na odtworzenie czwartej dywizji, która zostaje rozlokowana w centrum Polski (z nastawieniem na kierunek wschodni). Następnie podpisane zostają liczne kontrakty na dostawy uzbrojenia oraz modernizację tego, będącego na wyposażeniu WP (to opisałem w oddzielnych artykułach pt.: „Polska Armia w 2030 roku”).
Inwestują również Rumunii, którzy podpisują kontrakt na dozbrojenie dwóch posiadanych fregat, jak również dostawę czterech nowych korwet – w celu wzmocnienia obrony wybrzeża oraz zwiększenia obecności NATO na Morzu Czarnym. Zakupiono również – choć stare i wymagające modernizacji – samoloty F-16.
Obecność NATO na wschodniej flance
Rosyjskie działania mobilizują i jednoczą państwa NATO, które graniczą z Federacją Rosyjską. Spory polsko-litewskie zostają odłożone na bok (m.in. Litwini odbudowują wcześniej rozebrany odcinek kolejowy do Możejek). NATO – z inicjatywy USA – rozmieszcza rotacyjnie wojska w państwach bałtyckich oraz Polsce. Trwa również dostosowywanie rumuńskiej infrastruktury (bazy lotnicze) do wymagań US Air Force.
Ukraina otrzymuje pomoc finansową tak ze strony Unii Europejskiej jak również Stanów Zjednoczonych. Trwają dostawy defensywnego uzbrojenia (jak pociski przeciwpancerne, czy bezzałogowe statki powietrzne).
Azja Centralna wymyka się z rąk
Wszystkie problemy wynikające z rosyjsko-amerykańskich przepychanek na wszelkich możliwych frontach pochłaniają uwagę Kremla. Tymczasem w strategicznie istotnym dla Rosji regionie – Azji Centralnej – wpływy zaczynają uzyskiwać Chińczycy. Rosjanie, w grze o swoją rolę w nowym międzynarodowym układzie sił, upatrują swojej szansy w kontroli surowców energetycznych. Byłaby to ich jedyna poważna przewaga nad Chińską Republiką Ludową, która jest uzależniona od importu ropy naftowej i gazu ziemnego. Władze z Kremla starają się kontrolować kaspijskie surowce poprzez Flotę Kaspijską, która ma niepodważalne panowanie na tym akwenie. Jednocześnie zbudowanie sojuszy Rosja-Indie, a także Rosja-Iran, może pomóc w przecinaniu lądowych chińskich szlaków handlowych przez Azję, a także chińskich projektów infrastrukturalnych w zakresie surowców energetycznych.
Rzut oka na mapę jasno pokazuje, że przecięcie chińskich macek pewnego rodzaju blokadą na linii północ-południe nie będzie możliwe (nawet przy pomocy Iranu i Indii) bez utrzymania wpływów w Azji Centralnej. Tymczasem Chińczycy w zasadzie ukończyli już gazociąg Azja Centralna-Chiny (pierwsza nitka otwarta została w grudniu 2009r., ale łącznie mają być cztery), dzięki któremu kraje regionu (Turkmenistan, Uzbekistan i Kazachstan) mogą eksportować surowiec na wschód i to bez pośrednictwa Rosji. Wcześniej cały region eksportował gaz tylko na zachód i tylko poprzez rosyjską sieć gazociągów. Rosjanie nakładali przy tym złodziejskie marże, a gdy było im to potrzebne, wstrzymywali transfer gazu w ogóle. Po to by poprzez odcięcie od kapitału, nacisnąć politycznie na państwa regionu.
Odkąd prosperity regionu zaczęło bardziej zależeć od Chin, pozycja Rosji słabła. I to na tyle, że w momencie gdy Rosjanie w grudniu 2021 roku rozstawili znaczne siły militarne na granicy z Ukrainą, to na początku stycznia 2022 roku w Kazachstanie wybuchły protesty i zamieszki. Gdyby Moskwa pewniej dzierżyła kontrolę w regionie, wówczas nie doszłoby do takiej sytuacji, a władze z Kremla nie musiałyby wysyłać wojsk do Kazachstanu. Tak więc sam fakt, że w kraju tym doszło do protestów i wewnętrznego chaosu pokazuje, że Władimir Putin nie ma mocy rozwiązywania lub zapobiegania problemów w regionie poprzez samo podniesienie brwi (a tak było – pisząc nieco w uproszczeniu – do niedawna). Federacja Rosyjska musiała demonstracyjnie dokonać przerzutu wojska, by zademonstrować swoją stanowczość. W tym przypadku użycie przez Putina siły militarnej nie jest objawem siły, a słabości na płaszczyźnie wpływów polityczno-gospodarczych (soft-power). I to nawet jeśli sytuacja w Kazachstanie zostanie rozegrana w najbliższej przyszłości na korzyść Rosji.
Utrata wiarygodności i wiązanie rąk przychylnym partnerom
W ostatnich latach Federacja Rosyjska została obarczona odpowiedzialnością za:
- zestrzelenie nad Donbasem cywilnego samolotu boeing 777 malezyjskich linii lotniczych ze 298 osobami na pokładzie, w tym 193 os. były obywatelami Niderlandów,
- nieudaną próbę zabójstwa Siergieja Skripala na terytorium Zjednoczonego Królestwa,
- nieudaną próbę zabójstwa rosyjskiego opozycjonisty Aleksieja Nawalnego (przypomnijmy też o kompromitacji, gdy Nawalny upublicznił nagranie w którym jego niedoszły zabójca przyznaje się do winy), a następnie jego aresztowaniem.
Incydenty te należy wpisać w szerszy kontekst polityki władz z Kremla, które zdecydowały się na agresję militarną wobec Ukrainy. Jednocześnie należy pamiętać o np. wcześniejszej próbie otrucia ukraińskiego prezydenta Wiktora Juszczenki (gdy zaczął ubiegać się o prezydenturę w czasie pomarańczowej rewolucji).
Działania te mocno wpłynęły na opinie publiczną wielu zachodnich państw, przez co rządzący tymi krajami – nawet gdyby chcieli prowadzić inną politykę – muszą przyjmować twarde i nieustępliwe stanowisko wobec strony rosyjskiej.
Jednocześnie mobilizacja sił wojskowych na granicy z Ukrainą rozpoczęta w końcówce 2021 oraz groźby dotyczące możliwości dokonania inwazji na Ukrainę w sposób bezsprzeczny pokazały zachodniej opinii publicznej (a także liderom), że Putin jest niebezpiecznym gangsterem, który trzyma odbezpieczony pistolet. I nie będzie respektował żadnych porozumień, wręcz należy spodziewać się, że ugodowa postawa zachodu zachęci go do dalszych roszczeń. Decydenci z Moskwy wysłali sygnał – już bez żadnej maskirówki – że są gotowi wywołać w Europie konflikt zbrojny, a Rosja będzie w nim agresorem.
Nadto, żądania z końcówki 2021 roku wobec USA i NATO zostały poparte niejako szantażem, a jednocześnie ich treść jest tyleż bezczelna co nie do zaakceptowania dla Paktu Północnoatlantyckiego oraz samych Amerykanów.
W konsekwencji Rosjanie sami pozbawiają się szans na osiągnięcie celu swojej polityki, jakim byłoby porozumienie z Zachodem. Ich działanie nie pozostawia wyboru nawet Niemcom, którym nijak nie wypadałoby bronić polityki Władimira Putina. Przez co Berlin jest jeszcze bardziej podatny na ewentualne naciski ze strony USA w sprawie zablokowania Nord Stream II.
Wiarygodność Putina jest równa zeru tym bardziej, że wcześniej zerwał on doskonałą dla Rosji umowę (reset z 2009 roku), zgodnie z którą otrzymał niemal wszystko, na czym zależało władzom z Kremla.
Brak perspektyw na drugą dobrą ofertę
Polityka zagraniczna Władimira Putina wpuściła w Rosję w samonakręcają się spiralę eskalacji w relacjach z zachodem. W wyniku tego, Rosja podbija ciągle stawkę i używa polityki gróźb i siły, jednocześnie nie dając pola manewru stronie zachodniej. NATO i UE nie mogą w tej chwili ulec szantażom Rosji, ponieważ groziłoby to ich spójności, wiarygodności, a także podważałoby pozycję na arenie międzynarodowej. Dla zachodu stawienie czoła zagrożeniu ze strony Rosji stało się – w szerszym kontekście – walką o przetrwanie. Do czego doprowadzili sami Rosjanie, którzy w celu zajęcia lepszej pozycji negocjacyjnej, zaczęli grozić i uderzać w wiarygodność NATO i UE, a także w spójność tych podmiotów. W efekcie instytucje te, a także USA, przestały traktować kwestię negocjacji z Rosją jako rozmów w zakresie dealu dotyczącego pewnych spraw, a jako sprawę wizerunkowo-polityczno-geostrategiczną, której nie mogą przegrać.
Jednocześnie władze z Moskwy nie chcą wycofać się z podbijania stawki, bowiem w głowie wciąż mają porozumienie, jakie osiągnęły w 2009 roku. A pamiętajmy, że ich celem było zajęcie jeszcze lepszej pozycji w przyszłym układzie sił. Tymczasem w obecnej sytuacji, Federacja Rosyjska znajduje się w znacznie gorszej pozycji i ma problem choćby z odzyskaniem wpływów na Ukrainie, której przynależność do sfery moskiewskiej nie była jeszcze w 2013 roku kwestionowana.
Innymi słowy, Władimir Putin celuje w porozumienie lepsze niż to z 2009 roku, tymczasem Stany Zjednoczone nie widzą potrzeby, dla której miałyby rezygnować z już „zdobytego” atutu w postaci Ukrainy. Zwłaszcza, że nawet gdyby w Waszyngtonie zgodzono się na nie ingerowanie w porachunki moskiewsko-kijowskie, to Ukraina w tej chwili jest zdeterminowana nawet do samodzielnej obrony swojej suwerenności. Z pozycji do jakiej doprowadził się Władimir Putin, nie może on uzyskać choćby powrotu do warunków z 2009 roku. I to nawet, gdyby Amerykanie zaufali mu drugi raz (co jest wysoce nieprawdopodobne).
Jednak nie można nie wspomnieć o presji, jaka ciąży na władzach z Waszyngtonu. Europa Środkowa, a także państwa Bałtyckie oczekują od lidera NATO zdecydowanej postawy oraz dowodów na wiarygodność całego sojuszu. Holendrzy chcieliby rozliczyć Moskwę za ofiary zestrzelenia samolotu. Natomiast – co jest chyba jeszcze ważniejsze – Japończycy, Tajwańczycy, Koreańczycy, a także inne państwa Indo-pacyfiku (jak Indonezja, Wietnam, Filipiny, a nawet Australia) uważnie obserwują działania Stanów Zjednoczonych. Bowiem gdyby USA nie było zdolne przeciwstawić się słabej Federacji Rosyjskiej, to czy można by polegać na amerykańskich gwarancjach bezpieczeństwa w kwestii chińskiej?
Jak gdyby tego było mało, mamy do czynienia z sytuacją, którą opisywałem wielokrotnie (również w książce). Obie strony – tak USA jak i Rosja – mają zupełnie inne oczekiwania do drugiej strony. Rosjanie chcą lepszego dealu niż ten z 2009 roku (co już nie jest możliwe), a do tego nie zamierzają iść na wojnę z Chinami w imię amerykańskich interesów i hegemonii (bo byłoby to dla nich samobójstwem). Tymczasem Amerykanie chcą podporządkować sobie Moskwę tak, by ta nie mogła w czasie starcia z Chinami zmienić stron. Innymi słowy, Amerykanie chcą pozyskać prokurenta, który podejmie w ich imieniu walkę z Chinami. Jednocześnie – by Władimir Putin nie wycofał się znów z umowy – Stany Zjednoczone próbują pozyskać lewar na Rosję w postaci potencjału do blokowania Rosji dostępu do kapitału. Gdyby np. Amerykanie mogli w każdej chwili zakręcić kurki Nord Stream I i II bez szkody dla Europy, wówczas mogliby szantażować Rosję. Na to władze z Kremla nie mogą jednak pozwolić i próbują obronić swoją niezależność oraz partnerstwo dwustronne z Niemcami. Dla Amerykanów sprawa jest więc prosta. 1) lewar na Rosję 2) Rosja jako amerykańskie ramię przeciw Chinom. Są to warunki nieakceptowalne dla Moskwy. Jednocześnie władze z Kremla chcą 1) niezależności od USA 2) zgody na Eurosję – konkurencyjną de facto w stosunku do USA 3) kapitału i technologii. Co z kolei nijak nie urządza Amerykanów, bowiem ryzykowaliby, że wzmocniona dzięki zachodniemu wsparciu Rosja mogłaby i tak (za jakąś cenę) stanąć po stronie Pekinu.
Im dalej w las tym gorzej…
W świetle wszystkich ww. okoliczności nie powinno ulegać wątpliwości, że Rosja chcąc wykorzystać słabości NATO – swoją agresywną polityką – przyczynia się do jego wzmocnienia i konsolidacji. Jeszcze kilka lat temu Skandynawia, Europa Środkowa, a nawet Ukraina dysponowały mizernym potencjałem militarnym. Były słabe i podatne na argument siły. To wszystko się zmienia i z każdym kolejnym rokiem otoczenie Rosji staje się coraz silniejsze, a więc i mniej podatne na szantaż czy groźby. Mało tego, nawet kraje z zachodu Europy zaczynają dostrzegać, że z Rosją nie da się inaczej rozmawiać jak stanowczo, odpowiadając demonstracją siły na demonstrację siły. Dawniej, Polska i kraje bałtyckie były odosobnione w kwestii oceny rosyjskiego zagrożenia. Postawę Warszawy postrzegano jako rusofobiczną. Dziś już nikt nie ma wątpliwości co do tego, że Federacja Rosyjska rzeczywiście jest zagrożeniem dla pokoju i stabilności w Europie.
Nieuchronność konfliktu i gra na zwłokę
Biorąc pod uwagę:
- istniejący konflikt interesów,
- rozdźwięk pomiędzy oczekiwaniami obu strony, a także
- dotychczasową linię działania władz z Kremla,
nie sposób być optymistą. Rosyjscy decydenci wepchnęli siebie jak i zachód w drogę o jednym możliwym – i to wcale nie szczęśliwym – zakończeniu. Jednocześnie Rosjanie są zbyt zdeterminowani i pewni własnych autów (siły) by zawrócić z drogi prowadzącej w przepaść. W zasadzie, gdyby powrócić do tytułowego porównania, chcieli wzlecieć wyżej niż pozwalały im na to ich możliwości (zlepione woskiem skrzydła), przez co runęli w kierunku wodnej czeluści. Problem w tym, że władze z Kremla wciąż uważają, że to pikowanie jest celowym i kontrolowanym przez nich manewrem…
Wydaje się, że Stany Zjednoczone już rozpoznały klincz, w jakim się znalazły. I traktują poważnie rosyjskie groźby ataku na Ukrainę. Porażka Ukrainy byłaby również wizerunkową porażką USA, podważającą wiarygodność hegemona. Może nie całego NATO i nie Unii Europejskiej (bo Ukraina do nich nie należy) , ale właśnie samego USA, które za czasów duetu Obama-Biden stało się protektorem Kijowa. Dlatego właśnie to Ukraina została obrana na cel Moskwy, a nie np. Polska. Rosjanie chcą uderzyć w USA, nie ryzykując wojny z NATO, a jednocześnie nie niszcząc sobie kompletnie relacji z Unią Europejską i Niemcami (bo jeszcze mają nadzieje na porozumienie z Berlinem i Brukselą).
Mając tego świadomość, administracja USA musi z jednej strony pokazywać stanowczość i brak podatności na szantaż, a z drugiej postarać się jak najbardziej opóźnić rosyjską agresję. Tak by dać Ukrainie, ale i państwom NATO ze wschodniej flanki czas na przygotowanie się na taki scenariusz. Nie wykluczone bowiem, że NATO mogłoby w jakiś sposób i w określonych warunkach wesprzeć Kijów. Porażka Rosji w wojnie z Ukrainą byłaby klęską projektu politycznego Putina w zakresie negocjacji dotyczących pozycji Rosji w międzynarodowym układzie sił.
W tym miejscu należałoby rozwinąć, w jaki sposób i w jakim scenariuszu NATO mogłoby się pokusić o pomoc Ukrainie, a także jaką formę mogłaby przybrać ta pomoc. Niemniej, wykraczałoby to poza temat niniejszego wpisu, który i tak stał się już nazbyt obszerny.
Z tej przyczyny dziękuję za wytrwanie do tego momentu, a także zachęcam do składania zamówień na drugi nakład książki „Trzecia Dekada. Świat dziś i za 10 lat”, gdzie ww. problem został już opisany. J
Pozdrawiam
Krzysztof Wojczal
Geopolityka, polityka, gospodarka, prawo, podatki – blog.
Spoko… już jedno Sarejowo (…)zmarnowaliśmy(…). Smoleńsk wygląda na całkowicie wygaszony.
Moim zdaniem Pana anliza jest wadliwa, Pan używa projekcji i próbuje wyjaśnić co będzie kiedy to rozdanie jest już dawno rozstrzygnięte. Polska przegrała dzisiejszy konflikt z Rosją co najmniej, w dniu w którym wybraliśmy Lecha Wałęse na prezydenta o ile nie wcześniej. Wystarczy odrobinę czytać po angielsku, żeby zrozumieć, że już jest po obiedzie.
https://thehill.com/homenews/administration/591903-biden-says-hell-send-troops-to-eastern-europe-in-near-term
Proszę w słowniku sprawdzić co oznacza wyrażenie “Not too many.”
Proszę nie zagrzewać do walki, bo to jest zgubne dla Polaków. My powinniśmy się w tym rozdaniu odzywać jak najmniej, próbować jedynie minimalizować straty a nie je powiększać, tak jak Pan propnuje.
Jeżeli jest Pan zainteresowany podniesieniem jakości swoich analiz proszę zacząć oglądać Pana Dr. Martina, szczerze polecam.
https://www.youtube.com/watch?v=ZI4q2N70UeA
xD
Hehe….uważam ze pana analiza jest błędna….i może pan sobie dr . Martina…..szczerze polecać….
slyszal Pan o rzekomym sojuszu Polska-Ukraina-UK , ktory ma byc ogloszony w przyszlym tyg? wg rewelacji BBC i ukrainskich mediow
To już nasz ostatnio klecone przez rząd sojusze z Turcją i Iranem nie wystarczą?
A co z naszym sojuszem z węgierskimi bratankami i bratnią duszą Kaczyńskiego-Orbanem?
A co z sojuszami politycznymi z Marine Le Pan, Orbanem, Matteo Salvinim i całą tą proputinowską resztą co ostatnio tak często nasz premier się spotyka?
Z ciekawości jak ma wyglądać sojusz Ukraina-Polska-UK? Mamy walczyć w imieniu UK (bezpiecznej na wyspie) o Ukrainę, bez pytania NATO? Coś mi się zdaje, że czary bojowe licznych w naszej armii formacji kapelanów nie wystarczą…
I od razu Francja i Niemcy zaproponowały wznowienie Trójkata Weimarskiego – znaczy, że sojusz GB – PL – UK mocno uderza w ich plany z Deauville.
Zwraca uwagę, że USA okazują wstrzemięźliwość w tych kwestiach i że nie ma na razie mowy o dołączeniu do sojuszu Turcji i NORDEFCO ( choć już widać, że Dania nie ogląda się na Francję i Niemcy ). A to by zupełnie zmieniło obraz sojuszu wojskowego, a dołączenie do sojuszu Turcji umozliwiłoby pociągnięcie gazociągu z Iraku i Azerbejdżanu przez Turcję ( o co pośrednio był konflikt w Karabachu – o korytarz Zangezur )
To już wiesz jak na to zareaguje na to Turcja? Czyżbyś zapomniał, że toczą własną grę… której częścią jest panislamizm (vide przekształcenie Hagia Sophi w meczet)?
Ciekawe na czym miałoby to polegać… bo wojskowo (nawet w UK) o wygląda raczej marnie. No to zostaje tylko zgadywać, że chodzi o rozszerzenie Międzymorza o Morze Północne… tylko też nie bardzo widać tu sens. Bo Południe Europy z Morzem Północnym najlepiej integrować poprzez twór a’la CPK w Budapeszcie, którego proces budowy i to w materiale, jest mocno zaawansowany… https://fundacjarepublikanska.org/hub-budapesztenski-jako-konkurencja-dla–portu-komunikacyjnego/ i dalej pocisnąć przez Dunaj-Ren. Takowego układu przez Polskę niestety nie widzę… nasz CPK ma dostać MasterPlan dopiero do połowy TEGO roku, a do tego sam Baranów leży jakieś 20-30 km. od doliny Wisły, która razem z Dniestrem stać rdzeniem układu komunikacyjnego tegoż Czwórmorza. A wogóle te rozważania o CPK są bezprzedmiotowe, bo nie dość, że po planach użeglugowienia królowej polskich rzek słuch zaginął to jeszcze skasowana dedykowane Ministerstwo Gospodarki Morskiej i Żeglugi Śródlądowej co w jaskrawy sposób pokazuje, jaki stosunek ma DobraZmiana do spraw morskich tzn. czysto instrumentalny… szkoda tylko, że nie obejmuje on polskiego wkładu do wysiłku morskiego NATO (Tak! Chodzi o te fregaty.).