Od kilku lat w publicystyce geopolitycznej modnym jest, by przynajmniej raz na tekst lub wypowiedź wspomnieć o głośnym „końcu historii” opisywanym przez Francisa Fukuyamę. I skrytykować ową koncepcję wskazując, jak bardzo mylił się cały świat z Fukuyamą na czele. Owa krytyka ma zazwyczaj na celu podniesienie prestiżu osoby krytykującej jako tej, która dostrzega(-ła) więcej i nie zgadza(-ła) się z teorią dotyczącą – błędnie upraszczając – zakończenia konfliktów.
Przez lata tego rodzaju narracja robiła często duże wrażenie na polskich odbiorcach. Zupełnie niezasłużenie.
Wystarczy bowiem wspomnieć, że esej „Koniec historii?” Francisa Fukuyamy został opublikowany po raz pierwszy w… 1989 roku. Gdy Związek Sowiecki się rozpadał, czego symbolem był upadek Muru Berlińskiego. Po licznej krytyce popularnego wówczas tekstu, w 1992 roku została opublikowana książka „Koniec historii i ostatni człowiek”. Czy część polskich intelektualistów w 2023 roku wciąż walczy z tezą opublikowaną ponad trzydzieści lat wcześniej, która została skrytykowana już w momencie publikacji? Tak.
Jesteśmy świadkami kaznodziejskiego boju z intelektualnym dinozaurem. A raczej wręcz smokiem, który nigdy nie istniał (a przynajmniej nie tak, jak go się przedstawia o czym dalej). To tak jakby polscy don Kichoci przeczytali książkę z 1992 roku dopiero np. w 2020 i stwierdzili, że jest to zupełnie świeża i aktualna pozycja, z którą należy polemizować… Zresztą tak właśnie mogło być.
Walka z „końcem historii” jest niezwykle popularna i nośna, choć należy ją uznać za nic innego, jak walkę z chochołem. Bowiem Fukuyama wcale nie twierdził, że po 1989 roku nastał świat bez konfliktów. Udowadniał jedynie, że demokracja liberalna jest najlepszym ustrojem, wobec czego rozwój ludzkiej cywilizacji polega na dążeniu do funkcjonowania w takim właśnie porządku. Przedstawiał teorię, zgodnie z którą obserwujemy proces prowadzący do globalizacji demokracji. Możemy się tego wszystkiego dowiedzieć już ze wstępu polskiego wydania „Końca historii…”. Co prowadzi do wniosku, że walczący z Fukuyamą rycerze „realizmu” nie przeczytali nawet wstępu krytykowanej książki. Fukuyama nie twierdził bowiem, że ludzkość i ład światowy osiągnęły po 1989 roku moment uważany przez niego za idealny. Wciąż na świecie istniały wówczas i nadal funkcjonują państwa o innych ustrojach niż demokracja liberalna. I póki taki stan rzeczy się utrzymuje, póty wojny i konflikty są niejako naturalnym porządkiem rzeczy.
Tak więc nie dość, że część polskich intelektualistów objęła sobie za ambicję okładanie starej i dawno już ogranej teorii (w USA spory na temat teorii Fukuyamy miały miejsce na początku lat 90-tych), to jeszcze przedstawia się tę teorię zupełnie błędnie. Tak, by można było łatwo ją zanegować.
Tego rodzaju działalność trafia w gusta polskich odbiorców zainteresowanych geopolityką, bowiem w Polsce zainteresowanie to wzrosło dopiero po 2014 roku na skutek aneksji Krymu oraz wojny w Donbasie. Bowiem osoby, które nie były zainteresowane sprawami międzynarodowymi przed 2014 lub nawet 2022 rokiem, chętniej przyjmują stanowisko, że skoro one nie posiadają wiedzy na tematy geopolityczne sprzed kilku lat, to oznacza, że nic na świecie się nie działo (bo trudniej jest przyznać przed sobą, że ma się małą wiedzę). A skoro nic się nie działo, to zapewne wszyscy uwierzyli w owy fałszywie przedstawiany „koniec historii”. I się mylili. I tu – na tak przygotowane do zaorania intelektualne pole – wjeżdżają niczym na białym koniu specjaliści od „realizmu”. Bijąc wyobrażonych „idealistów”, którzy rzekomo naiwnie uwierzyli Fukuyamie.
Oczywiście, że teoria Fukuyamy była głośna i miała swoich zwolenników. Wydaje się, że właśnie w jej duchu Stany Zjednoczone wyciągnęły rękę do Chin włączając je do światowego systemu handlowego. Warto jednak pamiętać, że proces ten został zapoczątkowany w latach 70-tych XX wieku, a więc kilkanaście lat przed publikacją eseju Fukuyamy. Innymi słowy, uznawany przez realistów za jednego z nich Henry Kissinger i prezydent Richard Nixon doszli do wniosku – zupełnie w oderwaniu od później stworzonych ideologicznych teorii Fukuyamy – że odwrócenie Chin będzie korzystne dla interesów USA. Bum. Koniec historii. Tylko tej związanej z mitem, jakoby Fukuyama i jego teorie odgrywały ogromną rolę na prowadzenie spraw międzynarodowych i ład światowy – zwłaszcza współcześnie.
Fukuyama w 1989 roku – w kontekście upadku ZSRR – stworzył teorię, która już wówczas budziła wiele kontrowersji. Teorię, która być może nawet kiedyś ma szansę się ziścić (kto wie?), ale która sama zakłada, że zanim „koniec historii” nastanie, to będziemy świadkami jeszcze wielu wydarzeń stopujących lub nawet cofających proces. Tak więc nawet, gdyby ktokolwiek w polityce zagranicznej kierował się zgodnie z duchem teorii Fukuyamy, to i tak musiałby zakładać, że będzie mierzył się nie ze światem idealnym – bezkonfliktowym – a z takim, w którym napotka państwa rządzone np. w sposób autorytarny, a więc nie unikające konfliktów.
I z pewnością nikt rozsądny (włącznie z Fukuyamą) nie uwierzył w bezkonfliktowy świat po 1989 roku, zwłaszcza, że takiego idealnego stanu nigdy nie udało się osiągnąć. Tym dziwniejsze wydaje się zjawisko rosnącego przekonania w polskim społeczeństwie o tym, że „głupi Zachód” uwierzył w koniec historii i dał się zaskoczyć biegowi wydarzeń. To jedna wielka intelektualna mistyfikacja. Decydenci i przywódcy na całym świecie, nieprzerwanie od 1989 roku (a w zasadzie od zarania życia politycznego na Ziemi), musieli podejmować decyzje w oparciu o jak najbardziej racjonalne przesłanki. Kalkulując interesy, ale i uwzględniając innego rodzaju pobudki (w tym również te moralne). Popełniano z pewnością przy tym wiele błędów, czego wyeliminować się zupełnie nie da.
„Koniec historii” na świecie
Teoria o tym, że ktokolwiek uwierzył w „koniec historii” – błędnie rozumiany jako bezkonfliktowy ład światowy – upada przy pobieżnej analizie chronologii wydarzeń. Po 1989 roku wybuchło szereg konfliktów zbrojnych – również w Europie – które wymagały ciągłego reagowania, nadzorowania lub choćby monitorowania przez największe mocarstwa świata. Ledwie w 1992 roku skończyła się Wojna w Jugosławii, a już wybuchła wojna w Bośni i Hercegowinie (1992-1995). Następnie kolejny konflikt wybuchł w Kosowie (1998-1999).
W tamtym czasie, w 1994 roku rozgorzała jednocześnie wojna czeczeńska i trwała do 1996 roku. Po czym nastąpiła dogrywka trwająca dziesięć lat (II Wojna Czeczeńska 1999-2009). Ledwie Moskwa uporała się z Czeczenami, a już rosyjskie czołgi wjeżdżały do Gruzji (2008 rok).
Z kolei na Zachodzie, gdy sytuacja na Bałkanach została ustabilizowana (co wymagało misji ONZ), nastąpił atak na World Trade Center, który skutkował inwazją USA na Afganistan (2001). Zaledwie dwa lata później Stany Zjednoczone uderzyły na Irak. Po obu wojnach nastąpił wieloletni okres prób stabilizacji militarnej zaatakowanych państw.
Gdy wojska Stanów Zjednoczonych były pochłonięte działaniami w Iraku (do 2011 roku) i Afganistanie (do 2021 roku), w Afryce Północnej a później na Bliskim Wschodzie wybuchły rewolucje nazwane łącznie „Arabską Wiosną” (2010-2012). Chaos z tym związany doprowadził do upadku Libii, gdzie do dziś trwa wojna domowa. Jednocześnie w 2011 roku rozgorzała wojna domowa w Syrii, która skutkowała powstaniem ISIS (2013), z którym walczono aż do 2018 roku (zaangażowane były skonfliktowane w tej sprawie tak USA jak i Rosja).
To tylko przykłady dotyczące najbardziej burzliwych wydarzeń. Warto pamiętać o inicjatywach dyplomatycznych. Reset relacji z Rosją z 2009 roku, czy wojna celna z Chinami rozpoczęta w 2018 roku wymagały dużego zaangażowania intelektualnego oraz politycznego. Podobnie jak deal z Iranem (JCPOA) zawarty przez Baracka Obamę w 2015 roku.
Relacje między USA a Rosją można by przedstawić na amplitudzie. Dość przychylne między 1991 a 1999 rokiem. Wrogie około 2000 roku (rozszerzenie NATO w 99’, Putin u władzy i sprawa zatopionego Kurska). Przyjazne pod 2001 roku (atak na WTC). Sceptyczne po 2003 roku (inwazja USA na Irak, a w 2004r. pomarańczowa rewolucja w Ukrainie). Ponownie wrogie w 2008 roku (inwazja Rosji na Gruzję). Pełne nadziei po 2009 r. (reset, światowy kryzys gosp.). Sceptyczne po 2011 roku (wojna w Syrii) i znów wrogie po 2013 roku (majdan na Ukrainie).
Każdy średnio zorientowany w sprawach międzynarodowych czytelnik z pewnością mógłby dopisać tutaj jeszcze długą listę bardziej lub mniej istotnych dla ładu światowego wydarzeń. O których powstawały książki, a które to wydarzenia wymagały ogromnego wysiłku intelektualnego, proceduralnego, a także realnych działań ze strony najważniejszych organizacji i państw na świecie.
Napisać, że w ostatnich 30 latach działo się dużo i szybko, to nic nie napisać. Stwierdzenie, że mieliśmy do czynienia z „końcem historii” byłoby równie trafne, jak ocena ślepego i głuchego kreta, który wychynąłby głowę z kopca na środku Fifth Avenue w Nowym Jorku po czym schowałby się na powrót do podziemnego tunelu w przeświadczeniu, że na powierzchni jest cisza, spokój i nawet stara wioska Indian gdzieś zniknęła.
„Koniec historii” w Polsce
Nasi rodzimi krytycy „końca historii” lubią powtarzać, że w Polsce uwierzyliśmy, że dojechaliśmy do geopolitycznej mety. W związku z tym polityka zagraniczna (zwłaszcza po 1999 roku) miała być prowadzona w III RP w sposób oparty na idei, a nie na pojęciu interesów narodowych. Czy to stwierdzenie wytrzymuje zderzenie z rzeczywistością?
Po rozpadzie ZSRR i Układu Warszawskiego, wojska Federacji Rosyjskiej opuściły Polskę dopiero w 1993 roku. Do tego czasu polskie elity wciąż nie mogły być pewne, że Polska rzeczywiście uciekła z moskiewskiej strefy wpływów. Nic więc dziwnego, że priorytetem polskiej racji stanu było zadbanie o własną niezależność i niepodległość. III RP była wówczas państwem bardzo słabym, przechodzącym kryzys oraz transformację ustrojową. Trzeba o tym pamiętać w kontekście krytyki, zgodnie z którą już wówczas Warszawa powinna grać na regionalnego lidera, rozgrywając partię szachów choćby z Białorusią.
Przed 1999 rokiem, polskie władze dążyły do tego, by wstąpić do NATO. Było to szalenie istotne z geostrategicznego punktu widzenia i cel ten został osiągnięty nad wyraz szybko. Po atakach na WTC w 2001 roku Polska wzięła udział misjach w Afganistanie które trwały nieprzerwanie między 2002 a 2021 rokiem. Polska uczestniczyła także w działaniach wojennych w Iraku oraz późniejszych misjach stabilizacyjnych (lata 2003-2008). Polacy dowodzili w Iraku w ramach Dywizji Wielonarodowej Cetrum-Południe.
Równolegle starano się o akcesję do Unii Europejskiej, co udało się w roku 2004. Tak więc co najmniej przez 15 lat od powstania III RP, polskie elity były zaprzątnięte realizacją kluczowych dla Polski z perspektywy bezpieczeństwa (na różnych płaszczyznach) projektów geopolitycznych.
I tu kusi by stwierdzić, że tak, ale już po 2004 roku zapadliśmy w Polsce na geopolityczną drzemkę. Czyżby?
Na przełomie 2004-2005 na Ukrainie miała miejsce pomarańczowa rewolucja. Polska i jej elity zaangażowały się w ten proces w sposób jednoznaczny. Wsparcie dla rewolucji wyrazili wówczas: były prezydent Lech Wałęsa, ówczesny prezydent Aleksander Kwaśniewski oraz przyszli prezydenci: Lech Kaczyński i Bronisław Komorowski. Polska odegrała wtedy kluczową rolę w negocjacjach.
Zaledwie trzy lata później – w roku 2008 – Federacja Rosyjska dokonała inwazji na Gruzję. Gdy rosyjska armia podchodziła pod Tbilisi, prezydent Lech Kaczyński zebrał sojuszników w postaci liderów: Litwy, Łotwy, Estonii oraz Ukrainy, a następnie udał się do gruzińskiej stolicy na wiec, gdzie wygłosił wówczas historyczne i pamiętne słowa. Wcześniej Polska wysłała do Gruzji uzbrojenie, w tym ręczne wyrzutnie przeciwlotnicze GROM, które odegrały swoją rolę w walkach.
Wprawdzie od 2009 roku mieliśmy do czynienia z polityką „resetu” relacji z Moskwą, to jednak już w 2013 roku polityka ta stała się historią. Wówczas bowiem doszło do starcia interesów amerykańsko-rosyjskich w Syrii, a pod koniec roku wybuchł ukraiński majdan. Nie należy zapominać, że w międzyczasie Niemcy rozpoczęli budowę gazociągu Nord Stream, który ukończyli w 2011 roku. Inwestycja ta była oprotestowywana przez Polskę od samego początku. Tak więc dostrzegano interesy Polski, ale i także zagrożenie dla Ukrainy.
Już w roku 2014 wybuchła wojna na Ukrainie, co miało kolosalne znaczenie dla postrzegania własnego bezpieczeństwa przez Polskę. Od tego momentu zdecydowano w Warszawie o zwiększaniu budżetu obronnego, rozbudowie Sił Zbrojnych RP, a także modernizacji armii. Jednocześnie prowadzono jasną politykę anty-rosyjską ze świadomością, że tylko twarda postawa Zachodu może powstrzymać zapędy Putina. Dziś wszyscy na Zachodzie przyznają, że mieliśmy w tej kwestii rację.
Nie można więc powiedzieć, że Polska „przespała” jakikolwiek geopolityczny okres. Jedyna pauza polityczna jaką mieliśmy w ostatnich 30 latach miała miejsce między 2009 a 2013 rokiem i pokryła się z geopolityczną odwilżą na całym świecie (spowodowanej m.in. przez kryzys światowy, kiedy też się dużo działo, ale pożary gaszono na płaszczyźnie ekonomiczno-finansowej). To zaledwie cztery lata, a więc czas odpowiadający długości jednej sejmowej kadencji…A i wówczas było mnóstwo spraw do załatwienia oraz decyzji do podjęcia.
Autoreklama: Zakup najnowszą książkę: „#To jest nasza wojna”, w której znajdziesz analizy dotyczące m.in.: interesu Polski w kontekście zmagań wojennych na Ukrainie; Wielkiej Strategii Polski w kontekście budowy sił Zbrojnych RP; relacji Polska-Ukraina dziś i w przyszłości. W pakiecie z „Trzecią Dekadą” taniej! Wszystkie książki zamówione przez bloga będą podpisane 🙂
Nawet jeśli ktoś w tym okresie myślał o „końcu historii” i geopolitycznej mecie dla Polski, to takie przeświadczenie zostało bardzo szybko zweryfikowane. Mieliśmy zaledwie cztery dość spokojne geopolitycznie lata przez cały okres trwania III RP. Czas, w którym mogliśmy pozwolić sobie na komfort braku podejmowania samodzielnych inicjatyw na arenie międzynarodowej. Tymczasem takich inicjatyw wymagały: starania o pełną niepodległość (do 93’), wstąpienie do NATO ( 99′) i UE (do 2004), wsparcie pomarańczowej rewolucji (2004-2005), wsparcie Gruzji (2008), wsparcie majdanu (2014), neutralizacja polityki Rosji poprzez przekonywanie sojuszników do zajęcia bardziej stanowczej postawy (do 2022 roku).
Jest to bardzo wymagająca lista wyzwań geopolitycznych, z którymi mierzyła się dotychczas III Rzeczpospolita. Zwłaszcza, jeśli porównamy to do innych państw regionu tj. Węgry, Czechy, czy patrząc dalej na południe: Rumunia czy Chorwacja. Tak więc teza o jakimś „uśpieniu” polskich elit i społeczeństwa jest kompletnie odrealniona.
W latach 1989-2022 Polska brała aktywny i często kluczowy udział we wszystkich najważniejszych wydarzeniach geopolitycznych regionu, a nawet świata (Afganistan/Irak). Jeśli ktoś tego nie dostrzega to oznacza, że sam przespał wydarzenia ostatnich trzech dekad i stał się ofiarą fałszywej teorii o „końcu historii”.
Podsumowanie
Konkludując, nie tylko teoria „końca historii” ma już za sobą 30 lat. Nie tylko jest często błędnie przedstawiana jako teza o bezkonfliktowym świecie jaki miał nastać po 1989 roku. „Koniec historii” ani zwyczajnie nigdy nie miał miejsca, ani nikt z politycznych decydentów w niego specjalnie nie uwierzył. I właśnie między innymi dlatego stał się wygodnym workiem do obijania, bowiem nikt tego fałszywego obrazu teorii Fukuyamy nawet nie broni. Jedynymi ofiarami teorii o „końcu historii” (w rozumieniu świata bez konfliktów) byli obywatele zachodnich społeczeństw, którzy skupili się na życiu osobistym i nie zwracali uwagi na wielką politykę międzynarodową. W tym spora część polskiego społeczeństwa, która własną, dotychczasową ignorancję oraz brak wiedzy przykrywa zarzutem, że to politycy (w Polsce i na Zachodzie) zasnęli i byli jak dzieci we mgle – zwodzeni przez Putina i Xi Jingpinga. Tymczasem warto pamiętać, że gdy nasi geopolitycy głosili odkrywczo około 2016 roku o tym, że Chiny staną się hegemonem a USA przespało swoją szansę, to Stany Zjednoczone od 4 lat (w 2012 roku Clinton ogłosiła Pivot na Pacyfik) oficjalnie działały w kierunku ujarzmienia Pekinu. Wzrost Chin dostrzegała już administracja G.W.Busha, a przygotowywano się do pivotu co najmniej od 2009 roku, o czym pisałem na lamach tego bloga wielokrotnie.
„Koniec historii” to tylko jeden z wielu starych, odgrzewanych kotletów przywiezionych z Ameryki, którymi karmi się nowe rzesze Polaków. Ci – starając się nadgonić zaległości – często chłoną jak gąbka każdą niespotkaną dotąd frazę. Nawet, jeśli nie ma ona żadnego pokrycia w rzeczywistości.
Zjawisko to stało się impulsem do powstania niniejszego tekstu i mam nadzieję, że treść pobudzi do bardziej krytycznego myślenia choćby tylko część osób interesujących się obecnie sprawami międzynarodowymi. Ukaże nieco szerszą perspektywę i skłoni do samodzielnego zgłębiania wiedzy w przedmiocie. Tak by nie trzeba było opierać własnych poglądów tylko na chwytnych uproszczeniach lub manipulacjach, a także wierze, że za nimi kryje się jakaś tajemna wiedza lub prawdziwa historia.
Krzysztof Wojczal
geopolityka, polityka, gospodarka, prawo, podatki – blog
Te dwa ostatnie wpisy to właśnie taki konfederacki lub platformerski jazgot; każdy akapit to kłamstwo a już pasuss o religii to totalna bzdura- jedna godzina w tygodniu w liceum! Co to ma to niskiej jakości nauczania? Wina jest bolszewickie komunistyczne ZNP, które od 30 lat strajkuje TYLKO o podwyżki a nie np by powiązać wynagrodzenia z wynikami i ocenami przez uczniów; lub różnicować wynagrodzenia nauczycieli w zależności od przedmiotu, bo chore jest ze matematyk zarabia tyle samo co pani od plastyki.
No a już fragment o Korei to brak wiedzy oparty o stereotypy. Rozwój tego kraju to wynik 50 letniej wojskowej zamordystycznej dyktatury i uwaga bo to szokujące- w 89 roku PRL i oni mieli podobny poziom PKB!!!!! Co pokazuje że KAPITALIZM + WYSTARCZY NIE KRASC w największym skrócie. Nie dali się okradać przez sąsiadów Chiny i Japonię i dali radę. No i ścisły sojusz z USA, co wywraca bełkot tow Anny i Lublina hehe
Co za belkot w powyrzszym komentarzu do artkułu? Przepraszam za słowo „bełkot” ale nic nie zrozumiałam z tego komentarza.
Z analizami Pana Krzysztofa można się nie zgadzać ale ja mogę je rozumieć gdy czytam.
Za to sam pozostawiony feedback i skróty myślowe w nim zawarte położyły mnie na łopatki. Nawet jakbym chciała coś sprawdzić czy doczytać to nie wiem od czego zacząć by zrozumieć o co w nim chodzi. Najwidoczniej jestem za prosta i mam za ciasny umysł by ogarnąć zawarte w nim przesłanie.
Panie Krzysztofie. Dziękuję za Pana analizy.
Nie mam wiedzy do weryfikacji, przytaknięcia lub zaprzeczenia pana analizom. Natomiast pana wpisy są zawsze pisane językiem, który pozwala mi zrozumieć meritum pana analiz. Po ich przeczytaniu zawsze wiem o czym traktowały. Nigdy nie czuję że pana punkt widzenia jest mi narzucany i zawsze doceniam pana komentarz o tym, że przedstawiana rozprawa jest pana subiektywnym punktem widzenia. Doceniam nienarzucanie się z przekonaniami. I doceniam również język i ton w jakim pan pisze.
Nie przyjmuję pana teksów jako dogmaty a raczej jako impulsy do zastanowienia się nad różnymi tematami.
Dziękuję.
Droga Elu, przepraszam za mój bełkot lecz przecież wystarczy napić się piwa jak radzi drobny pijaczek ze sklepowej ławeczki Sławek Mentzen kamrat Korwina i paputczik Putina abyś WSZYSTKO zrozumiała!
Korea Południowa to zupełnia inna kultura niż Polska. Żadne „wystarczy nie kraść” bo u nich korupcyjne skandale bywały że hej, a wystarczy choćby sprawdzić czemu padło Daewoo. Za to podejście do edukacji u nich, czyli zapier…. od małego i parcie na efekty, plus jedne z największych wydatków w % PKB na R&D od lat robi swoje. Ich wydatki na R&D wielokrotnie wyższy % niż to co przeznacza na R&D Polska, nie wspominając jak u nas te wydatki na R&D są ściemą – najlepszy przykład to jak dzisiejsza władza rozdzielała miliony z Narodowego Funduszu Badań i Rozwoju. Do tego gigantyczne finansowanie porzez polskiego podatnika koreańskiej gospodarki i R&D – bo zdaje się wszyskie te wielkie zamówienia haubic, czołgów, wyrzutni rakiet i szkolnych samolotów to łacznie 76 mld (o tyle jeździli nasi po kredyt w Korei), czyli tak mniej więcej kilka KGHMów czy więcej niż Orlen. Od nas kasa wypływnie, a Koreańczycy dzięki tej kasie znów nam odskoczą jeszcze dalej. No, tyle że też mają podobny problem co my – demografię. Kultura zapierd…olu nie sprzyja dzietności (choć sprzyja bogactwu ludzi i sile gospodarki).
Najgorszy wpis na blogu,taki maistreamowy.
„wszystko jest dobrze,śpij spokojnie.”
I to wejscie do UE jako konieczność dziejowa..a nic o autonomii.
Jak zawsze lubiłem analizy pana Krzysztofa to ten wpis pokazał, ze nawet niesamowicie inteligentna osoba, lubi zakładać blinkery, by obraz świata zgodził się jej z poglądami i nie doświadczyć dysonansu poznawczego. Szkoda.
„Demografia zdechła, dobita przez obecny rząd” – Jezu, jak ludzie mają wyprane mózgi.
Demografia wszystkich białych społeczeństw zdechła przez ich laicyzację, feminizację i zlewaczenie oraz niszczenie cywilizacji łacińskiej. A przy okazji dodatkowo właśnie przez przez powszechną „edukację” do dwudziestu kilku lat życia.
Polska przez ostatnie 33 lata miała najwyższy wzrost PKB w Europie – tylko że niestety, nie na własny rachunek jak azjatyckie tygrysy, ale jako jako poddostawca na smyczy Zachodu, z przejętym za bezcen i zniszczonym miejscowym przemysłem i handlem (np. WSZYSTKIE duże sieci handlowe w PL nie są PL i zarabiają dla właścicieli na Zachodzie), bezwzględnie i niestety zwykle skutecznie przydeptywany buciorem, kiedy tylko próbował w czymś podskoczyć.
BTW, nie da się również w żaden sposób porównać Korei z tym, co się działo przez ostatnie 3,5 wieku na ziemiach polskich – nieustannych hekatomb, zniszczeń i rabunku średnio praktycznie co pokolenie. I wreszcie wykończenia rodzimych elit i zastąpienia ich dzisiaj pseudo elytką pochodzenia iudeoubeckiego.
Bez odbioru, bo ilość idiotyzmów na cm kw wskazuje na niereformowalnego leminga.