Który hegemon byłby najlepszy dla Polski? A może świat wielobiegunowy? – analiza opcji

USA, Rosja, Niemcy (UE), Chiny, a może świat wielobiegunowy? Która z tych wizji ładu światowego byłaby najlepsza w kontekście interesów Rzeczpospolitej?

Postanowiłem poruszyć na blogu tego rodzaju luźne rozważania z uwagi na fakt, iż tak naprawdę niemal cała polska dyskusja wokół geopolityki sprowadza się właśnie do tej jednej prostej odpowiedzi na postawione wyżej pytanie. Wszelkie spory z zakresu światowej geopolityki i jej skutków dla Polski znajdują ostateczne źródło w przekonaniu tej czy innej osoby o tym, iż dana opcja (z tych wyżej wymienionych) będzie dla naszego kraju bardziej korzystna od innych.

Oczywiście wszyscy pragnęlibyśmy, by to nasz kraj stał się niekwestionowanym hegemonem globalnym, jednak realia są takie, a nie inne. I w tych warunkach najważniejsze pytanie brzmi: jaki układ sił na światowej szachownicy najbardziej sprzyja rozwojowi i wzmacnianiu się naszego państwa? Dlatego postanowiłem w możliwie jak najbardziej zwięzły sposób opisać poszczególne opcje. Zastrzegam przy tym, iż są to oczywiście moje subiektywne opinie i rozważania, co nie zmienia faktu, że jestem otwarty na dyskusję i argumenty nie poruszone w niniejszym tekście.

Zachęcam jednocześnie do komentowania, myślę, że temat jest z rodzaju tych, na które każdy może się wypowiedzieć i posiada jakieś wyrobione zdanie. Konfrontujmy wzajemnie poglądy i stawiane tezy. To rozwija. A teraz do rzeczy.

Opcja rosyjska – imperium Słowian 😉

Kwestię “imperium słowiańskiego” traktuję z przymrużeniem oka. Oczywiście, że nie chodzi tutaj o żadną wspólną konfederację państw/ludów słowiańskich, w której każda z krain opływałaby mlekiem i miodem. Moskwie zawsze chodziło o twarde zdominowanie jak największego obszaru i centralne, odgórne zarządzanie peryferiami. Peryferiami, które powinny pracować na potęgę Kremla. Część z komentatorów współczesnej geopolityki uprawia niejako propagandę w myśl której, USA i rządzące nimi elity to banda zdegenerowanych banksterów chcących przejąć kontrolę nad całym światem. To oczywiście jest w dużej mierze prawdą (nie wiem jak z tą degeneracją, ale określenie celu uważam za prawidłowe). Osoby takie stawiają przeciwko temu “złu” szlachetną i walczącą o pokój (sic!) na świecie Federację Rosyjską z Władimirem Putinem na czele. Wskazując, że strategia i polityka Kremla zasadza się na powstrzymywaniu mrocznych sił “imperium” (niczym w Gwiezdnym Wojnach). W tym miejscu przechodzimy oczywiście do narracji, której nie można nazwać inaczej jak czystą propagandą. Całe zasadzenie geopolityki i polityki międzynarodowej na wartościach dobra i zła jest zresztą zabiegiem propagandowym mającym na celu uderzenie w ludzkie emocje. Często osoby stosujące ten zabieg mienią się zwolennikami polityki realnej. O ironio.

Tymczasem polityka międzynarodowa to gra interesów (co zresztą podkreślają wszyscy) i w grze tej, o swoje interesy grają również Rosjanie (co część komentatorów już pomija). W tym celu, Moskwa również nie cofa się przed decyzjami, które określilibyśmy z moralnego punktu widzenia jako niegodziwe. Podkreślam tą trywialną, zdawałoby się, kwestię z tego względu, iż na co dzień obserwuję osoby prowadzące kompletnie bezrefleksyjną narrację, w świetle której wszelkie geopolityczne ruchy Rosjan są niejako usprawiedliwione, natomiast wszelkie działania USA traktowane są jako agresywny przejaw dominacji. Tymczasem najlepiej odwołać jest się do historii. A historycznie, z naszego, polskiego punktu widzenia nie było istotne to, kto rządził w Moskwie. Czy byli to “biali” czy “czerwoni”. Czy nasz wschodni sąsiad mienił się Księstwem Moskiewskim, Carstwem Rosji czy Związkiem Socjalistycznych Republik Radzieckich. Dla nas Polaków niewiele zmieniało to, czy okupację Polski zarządziła caryca Katarzyna II czy też Józef Stalin. Dla Polski i Polaków absolutnie każde oblicze Rosji było i nadal zresztą jest zagrożeniem. Dlatego między bajki należy włożyć argument, że oczywiście, za czasów ZSRR Kreml był naszym największym wrogiem, ALE… Władimir Putin i dzisiejsza Rosja to ZUPEŁNIE coś innego. Oczywiście, że rządy Władimira Putina to coś innego niż rządy aparatczyków z ZSRR. Innego, ale dla samym Rosjan. Prezydent Putin nie jest prezydentem Polski, tylko Rosji. I nie będzie działał w naszym interesie. Wręcz przeciwnie, ponieważ w interesie Rosji jest zdominowanie części świata w której leży Polska, to Władimir Putin będzie dążył do zdobycia właśnie takiej dominacji (co wcale nie musi dziać się drogą siłową – wojny czy inwazji).

Wielu “obrońców” współczesnej Rosji gra na fakcie, iż zachodnia, głównie amerykańska propaganda (przecież Ci z Waszyngtonu też nie są tymi “dobrymi” i stosują podobne metody) oskarża niejako Rosję o pewnego rodzaju działania, które są de facto prowokowane, a czasem wręcz podejmowane przez USA. Zjawisko to rzeczywiście występuje, ale brak wiarygodności propagandy amerykańskiej (o ile propaganda może być wiarygodna) nie oznacza automatycznej wiarygodności narracji prowadzonej z Kremla. I o tym należy pamiętać. Wszyscy istotni gracze stosują te same metody wpływania na świat. Różnią się może jedynie skutecznością i subtelnością.

Ponieważ adwokaci Moskwy nie lubią dyskutować o tym, co dzieje się na Kremu i na rozkaz Kremla, zamiast tego wolą uderzać w Waszyngton, podejmę ten sposób dyskusji oraz poświęcę tutaj nieco miejsca również dla USA. Otóż prawdą jest, że USA niejako narzuciło i rozpowszechniło: swoją kulturę, język (choć to akurat bardziej zasługa Wielkiej Brytanii), a także środek płatniczy (dolar). Oczywistym jest, że Waszyngton starał się zdobyć władzę na światem, m.in. poprzez utworzenie własnego światowego systemu finansowego, który działa na korzyść hegemona i uzależnia wszystkich, którzy się w tym systemie z różnych przyczyn znaleźli. Amerykanie stosują tego rodzaju “miękki” środek eksploatacji i nadzorowania swojej strefy wpływów, ponieważ są na to dość silni. Ale odwróćmy sytuację i spójrzmy, jak zachowywali się Rosjanie w czasach, gdy to oni dominowali nad sporą częścią Azji (vide Azja Środkowa) i połową Europy. Otóż zawsze (czy to za czasów Caratu, czy ZSRR) peryferia były eksploatowane, wykorzystywane i trzymane na mniejszej, lub większej uwięzi. Amerykański system finansowy wprowadza pewnego rodzaju system niewolniczy (i jednostek, ale także całych państw), przy czym jest to metoda dosyć łagodna, subtelna i mało widoczna (przez co z pewnością groźniejsza w dłuższej perspektywie). Moskale za to wysyłali np. do Warszawy swojego notabla, który mówił: “Słuchajcie no towarzysze, miesięcznie musicie wysłać do Moskwy tyle i tyle węgla, tyle i tyle stali oraz tyle i tyle innego rodzaju produktów. Wykonać, albo w pysk.”. Różnice? Współczesna światowa finansjera okrada nas bez używania pistoletu. Tymczasem Kreml łupił nas za pomocą bata. Nie było tutaj mowy o żadnych “braciach” , “przyjaciołach Słowianach” czy innego rodzaju dobroduszności. I nie było mowy o niepodległości Polski (nawet takiej jaką mamy teraz).

Historia i czasy współczesne pokazują, że pewnego rodzaju geopolityczne prawidła się nie zmieniają. Rosjanie dążą do opanowania jak największej strefy buforowej na zachód od Moskwy. Gdy tracą ten bufor (np. Ukrainę), używają brutalnej siły militarnej ponieważ nie posiadają żadnych innych argumentów nacisku (no może jeszcze eksport surowców energetycznych). Reasumując. “Opcja rosyjska” nigdy tak naprawdę nie istniała, nie była opcją i absolutnie nie działałaby na naszą korzyść. I uprzedzając pewien argument. Za czasów Zygmunta III Wazy, mariaż z Moskwą nie był opcją rosyjską. To była opcja polska. To my, siłą resztą, narzucaliśmy własne warunki i to Rzeczpospolita miała być tym ważniejszym i silniejszym partnerem w ewentualnej Unii. I tu warto porównać myślenie polskich i rosyjskich elit. Gdy nasi przodkowie zdobywali Moskwę, Rosjanie otrzymali propozycję wielkiej unii. Na dogodnych zasadach. Gdy to Rosjanie zdobywali Warszawę, mogliśmy liczyć tylko i wyłącznie na twardy, moskiewski but okupanta. Należy o tym pamiętać.

Opcja niemiecka – gospodarcza potęga i prosperity?

W tytule sekcji kolejny mit. Mit dotyczący tego, że Polska będzie zwiększać swoją siłę dzięki wpięciu w niemiecki system gospodarczy. I od razu należy tutaj przejść do podstawowej definicji siły państwa. Państwo jest silne, wówczas, gdy posiada słabszych sąsiadów. W konsekwencji: państwo staje się silniejsze wtedy, gdy zyskuje na sile względem sąsiadów. W tym jednym krótkim zdaniu znajduje się w zasadzie całe sedno sprawy. Niemiecki system polityczno-gospodarczy (UE) działa na korzyść Niemiec. Najbardziej. Oczywiście, że Polska na członkostwie w Unii korzysta, ale się nie wzmacnia. Przynajmniej nie względem Niemiec. Jest zresztą wręcz odwrotnie. Zamiast doganiać Berlin, dystans pomiędzy nim, a Warszawą stale się powiększa. Szybko. Oczywiście “specjaliści” od ekonomii zaraz podadzą nam odpowiednie statystyki, które wykażą, że Polska gospodarka rozwija się od wielu lat w większym tempie niż gospodarka niemiecka. Odrzućmy jednak na chwilę procenty i przejdźmy do twardych danych. Niemieckie PKB to 3 biliony 677 miliardów USD. Polskie PKB to 525 miliardów. Innymi słowy, niemiecka gospodarka jest 7 razy większa od gospodarki polskiej. By myśleć choćby o utrzymywaniu dzielącego nas od Niemców dystansu, musielibyśmy corocznie osiągać ok. 7-krotnie wyższy wskaźnik wzrostu gospodarczego niż RFN* (na każdy 1% niemieckiego wzrostu, my musimy osiągać ok. 7%). By zbliżać się do potęgi Niemiec, nasza gospodarka musiałaby rosnąc jeszcze szybciej.

I odpowiedzmy sobie teraz na pytanie, czy jest tak w rzeczywistości? Podporządkowanie się Berlinowi, w krótkim okresie, dało nam widoczny dla społeczeństwa przeskok cywilizacyjny. Wrażenie to było silniejsze z uwagi na fakt, iż przepaść między komunistyczną częścią świata, a zachodnim kapitalizmem była przeogromna. Jednak w rzeczywistości powstało wiele książek na temat tego, jak zachód (w tym najbardziej Niemcy) wykorzystał nasze słabości (“elitę” polityczną) w celu zniszczenia polskiego przemysłu i wydobycia oraz przejęcia ogromnego 38 milionowego rynku dla firm zza naszej zachodniej granicy. Oczywiście, że członkostwo w UE przynosi również korzyści. Ale patrząc na sprawę z perspektywy dziesiątek lat, podległość gospodarcza i polityczna Berlinowi skazuje nas na marginalizację i powolną degradację naszego państwa w stosunku do Niemiec. Z każdym kolejnym rokiem takiej podległości Warszawa traciła, traci i będzie tracić siłę względem Berlina. Co ostatecznie doprowadzi do sytuacji, w której już nic nie będziemy mieli do powiedzenia i metodą pokojową, polskie państwo zostanie całkowicie podbite i być może nawet utraci formalną suwerenność (nawet nie chodzi o aneksję, a np. o “wspaniały” pomysł federalizacji Unii) . Tzw. “opcja niemiecka” to zarzucenie naszych ambicji, oddanie do prowadzenia polskich spraw w cudze ręce, zrzeczenie się z suwerenności i niepodległości (nawet takich jakie mamy teraz) i powolna agonia państwa polskiego. Co jakże dobitnie pokazują realia, w której polskie władze nie mogą nawet wyciąć polskiego lasu na polskim terytorium (nieistotne czy to słuszna decyzja czy też nie), a co dopiero pisać o próbach reformy państwa w celu jego wzmocnienia i rozwoju.

Państwo niemieckie od zawsze było zainteresowane zdominowaniem słabszej gospodarczo wschodniej części Europy. Dominacja ta była historycznie osiągana przy użyciu siły. Dziś stajemy przed perspektywą podboju nowego rodzaju. Gospodarczo-politycznego. I o czym nie należy zapominać, Polska jest tutaj największym, najbliższym i najbardziej apetycznym kąskiem dla Niemiec. Obiektywnie.

Pozostaje tylko pytanie, czy Polska, tak uzależniona przecież od niemieckiej gospodarki, jest w stanie samodzielnie w oderwaniu od Unii rozwijać się oraz zmniejszać dystans do Niemiec? Z jednej strony chciałoby się napisać, że oczywiście tak (tu zakładamy przyjazne, wolnorynkowe stosunki z wszystkimi sąsiadami i całą Europą). Z drugiej, wszystko zależy od postawy Berlina. A ta, śmiem twierdzić będzie nastawiona na “zdyscyplinowanie” nieposłusznego sąsiada, co zresztą obserwujemy już od kilku lat (dokładnie od 2015 roku). Wobec tego, realnie można zakładać, że w przypadku chęci opuszczenia Unii, Niemcy szybko “przekonają” nas, że poza Unią czeka nas polityczna izolacja i gospodarcza śmierć. Jak widać, alternatywa nie jest różowa, co nie oznacza, że nie powinniśmy próbować powstrzymać niemieckich kleszczy zaciskanych powoli na naszej szyi.

Opcja chińska – “Orwellowski” świat wesołej republiki ludowej.

Czyli huawei dla wszystkich! Opcja chińska wydaje się być niezwykle atrakcyjna w porównaniu do dwóch wyżej wymienionych. Dlaczego? Geografia. Chiny nigdy nie były naszym przeciwnikiem, ponieważ nigdy nie graniczyły z Polską i nigdy nie pragnęły jej zajęcia, podporządkowania czy unicestwienia. Innymi słowy, chiński cesarz myśląc o Polsce zawsze używał staro-japońskiego wyrażenia: “wisimito”. I jakkolwiek zwolennicy orientacji na Pekin będą przekonywać o ogromnej roli jaką ma pełnić Polska w chińskim projekcie Nowego Jedwabnego Szlaku (OBOR), tak głęboka filozofia “wisimito” wyznawana przez decydentów z Pekinu wcale nie odeszła w zapomnienie. Jeśli bowiem niektórzy używają w stosunku do polsko-amerykańskiego sojuszu wyrażenia “sojusz egzotyczny”, to jak należałoby nazwać ewentualny pakt z Azjatami z dalekiego wschodu? W tym miejscu powinien pojawić się argument, że Polska jest niezbędna dla projektu NJS/OBOR. Dlatego też, argument ten niniejszym się tu sam podnosi. Bowiem ja nie mam odwagi tego zrobić. Teza ta jest bowiem całkowicie błędna. To nie Polska jest kluczem NJS (zresztą tylko dla jednej z nitek), tylko jej terytorium. To, kto realnie będzie zarządzał tymże terytorium tranzytowym, jest dla Chińczyków drugorzędne. Mało tego, ich niedawne działania wskazują na to, że sami chętnie przejęliby nasze ziemie w zarząd, po to, by samemu zarabiać na hubie transportowym pod Łodzią. Władze z Pekinu chcą nieskrępowanego tranzytu własnych towarów do Europy, drogą lądową, przez terytorium Polski. Kto będzie taki tranzyt gwarantował, innymi słowy, kto podpisze z nimi na taki tranzyt umowę jest sprawą drugorzędną. Mogą to być równie dobrze Niemcy, Czesi czy Litwini. Byleby tylko sygnatariusz posiadał realną władzę nad siecią przesyłu. Innymi słowy. Niepodległość czy niezależność Polski od sąsiadów nie jest dla Chin warunkiem sine qua non do stworzenia lądowego szlaku handlowego przez polskie terytorium. Na taką tezę często w odpowiedzi stawiany jest argument, iż Chinom potrzebny jest sojusznik na zachodzie, który niejako pozwoliłby wziąć Moskwę (nota bene konkurenta Pekinu) w dwa ognie. Który oddzielałby słabą Rosję od silnych Niemiec. No więc zadajmy sobie to pytanie. Jak poważnym wydaje się być sojusznikiem Polska, jeśli chodzi o powstrzymywanie Rosji na jakiejkolwiek płaszczyźnie? Samodzielnie nie jesteśmy gotowi do rzucania jakichkolwiek wyzwań Moskwie, a tym bardziej nie jesteśmy w stanie przeciwstawiać się jakimkolwiek paktom Niemiec z Rosją. Doskonale rozumieją to nie tylko Chińczycy, ale i Amerykanie. Dlatego też współczesny projekty tzw. “Międzymorza” czy “Trójmorza’ opierane są o siłę USA. I tylko dzięki niej, Warszawa może próbować tworzyć w środkowej części Europy jakikolwiek blok. Gdyby powstrzymanie połączenia sił przez Niemcy i Rosję, było dla Chin priorytetem, to nie Donald Trump, a Xi Jingping wizytowałby Warszawę z płomiennym przemówieniem. To Pekin dawałby Warszawie siłę do budowy środkowoeuropejskiego bloku. Tymczasem nic takiego się nie dzieje. Chińczycy wolą rozmowy dwustronne, z każdym, kto takie rozmowy podejmuje. Działają wielowektorowo, są nastawieni na mnogość opcji, a przez to nie są zainteresowani zaangażowaniem ogromnych sił i środków w jedno miejsce. Chcą posiadać drogi alternatywne na NJS, tak by przy blokadzie jednej nitki (co starają się robić Amerykanie), dostępna była inna. W tej strategii silne zaangażowanie i wspieranie jednego państwa/bloku/regionu jest zbyt dużym i ryzykownym wysiłkiem. Zamiast tego Chińczycy grają elastycznie dopasowując się do istniejących warunków. Nie próbują ich kreować. Nie chcą stawiać tam, a jedynie próbują korygować naturalny rzeczny nurt. Jest to znacznie łatwiejsze. I tańsze. Poza tym Chińczykom chodzi o transport i sprzedaż towarów. A im przy tego rodzaju transakcji mniej jest pośredników, tym lepiej. I taniej. Układ Paryż-Berlin-Moskwa-Pekin już sam w sobie zawiera wiele stolic, a gdzie tu jeszcze miejsce na Warszawę, której trzeba by wydzielić osobny udział w zyskach? I tak dochodzimy do być może smutnej dla niektórych, ale w moim przekonaniu poprawnej konkluzji. Chińczycy dogadają się na tranzyt przez polskie terytorium z każdym, kto bezpośrednio lub pośrednio będzie kontrolował to terytorium. Jeśli w Polsce władzę zyskają np. siły pro-niemieckie, Pekin nie zrobi nic, by zmienić taki stan rzeczy, a zwyczajnie podpisze umowę z tymi, którzy będą mieli akurat władzę. I tym opcja chińska w sposób diametralny różni się od amerykańskiej, do omówienia której przejdę poniżej.

Opcja amerykańska – Niedobry Wujek (Sam), Wujek samo zło.

I tak o to przechodzimy do scenariusza, który w zasadzie się toczy. Czy amerykańska hegemonia jest dla Polski korzystna? Czy powinniśmy na nią grać? Na temat hegemonii USA i jej przejawów napisano chyba setki książek (z których kilka nawet przeczytałem). Treści, które ponad wszelką wątpliwość obnażają wyrachowane, chłodne, interesowne i żądne władzy nad światem oblicze Stanów Zjednoczonych. Przyznajmy to, prawdziwe oblicze. Ideały i górnolotne hasła propagandowe przewijające się w kulturze (vide produkcje Hollywood), mediach informacyjnych, a także oświadczeniach politycznych mają za zadanie jedynie ocieplić nam wizerunek USA. I przekonać, że wszelkie działania hegemona są uzasadnione i posiadają moralne usprawiedliwienie. Oczywiście, na miejscu USA każdy robiłby podobnie… A może jednak nie? Może jednak zajmując pozycję hegemona Rosjanie, a już zwłaszcza Chińczycy zachowywali by się zupełnie odmiennie? W moim przekonaniu rzeczywiście, chińskie czy rosyjskie panowanie nad światem wyglądałoby zgoła inaczej. Podkreślenia wymaga to, że USA jest państwem demokratycznym (a konkretnie republiką federalną). Czy uznamy tą demokrację za fasadę, czy też nie, jedno nie ulega wątpliwości. Decydenci z Waszyngtonu zanim podejmą jakiekolwiek działania, muszą do tych działań przekonać amerykańskie społeczeństwo. Innymi słowy, władza w USA nie jest władzą absolutną. Czyli jest znacznie słabsza, niż władza centralna w Rosji (vide pozycja Putina) czy komunistyczna władza centralna w Chinach (vide pozycja jedynej słusznej partii). Słabsza władza wykonawcza światowego hegemona, oznacza większą swobodę dla państw zależnych od tegoż dominanta. Demokratyczny profil hegemona, to większa lub mniejsza kontrola jego władz przez społeczeństwo. Społeczeństwo demokratyczne, które wybiera własne władze, które jest świadome “dobra” i “zła’ i które jest świadome własnej pozycji w ustroju. Społeczeństwo, które może zmienić osoby rządzące krajem i które może wyjść na ulice w obronie tych czy innych wartości, interesów, praw. Wprawdzie władze z Waszyngtonu starają się zmanipulować własnych wyborców, ale już sam ten fakt świadczy o tym, że władze te muszą liczyć się z wolą “ludu”. A lud działa pod wpływem emocji i na bazie wartości moralnych i społecznych. Gdy światło dzienne ujrzały dowody na stosowanie niehumanitarnych metod przesłuchań w więzieniu w Guantanamo, w Ameryce wybuchł olbrzymi skandal. Wyobraźmy sobie, że podobna sprawa wypływa w Rosji czy Chinach. Zapewne nawet byśmy o niej nie usłyszeli (tak jak społeczeństwa Rosji czy Chin), z uwagi na cenzurę i specyficzne “załatwianie” spraw z wrogimi władzy dziennikarzami. Co jest standardem, a nie pojedynczymi incydentami.

Podsumowując, hegemonia amerykańska jest znacznie mniej szkodliwa dla Polski, niż inne wymienione w tym artykule. Z uwagi na warunki społeczne, kulturowe, ustrój, historię, a także współczesną sytuację geopolityczną, gospodarczą i finansową. Jeśli chodzi o Rosję i Niemcy, myślę że sprawa jest oczywista (z polskiego punktu widzenia). Natomiast w kwestii ewentualnej dominacji chińskiej, należy pamiętać, że partia prowadzi często brutalną politykę wewnętrzną (vide polityka jednego dziecka, gdzie kobiety były zmuszone do decydowania się na aborcję). Politykę nastawioną na totalną i totalitarną kontrolę obywateli (wiem, skądś to znamy, ale to wciąż nie ten stopień), w której obywatele otrzymują od władzy punkty za “dobre sprawowanie”. Gdy dana osoba jest “złym” obywatelem, nie może np. podróżować po kraju pociągami czy liniami lotniczymi, nie pisząc już o podróżach zagranicznych. Czysty Orwell. Nad chińskimi władzami nie ma w zasadzie żadnej kontroli, a społeczeństwo od dziesiątek, a nawet setek lat było przyzwyczajane do posłuszeństwa wobec centrali. Czy naprawdę chcielibyśmy mieć nad sobą władze z Pekinu? Zwłaszcza, gdy peryferia zawsze były i będą traktowane gorzej niż obszar rdzeniowy hegemona.

Wracając do Stanów Zjednoczonych. Pamiętać należy, dzięki komu odzyskaliśmy niepodległość taką jaką mamy. Zresztą USA przyczyniło się do powstania państwa polskiego dwukrotnie. Zarówno po I Wojnie Światowej, jak również doprowadzając do upadku ZSRR i wciągając Polskę w natowską strefę wpływów. Nie oznacza to, że powinniśmy być komukolwiek dozgonnie wdzięczni. Amerykanie robili to we własnym interesie. Tak samo, jak we własnym interesie wyciągnęli niejako Polskę z kieszeni kanclerz Merkel i rozpoczęli budowę środkowoeuropejskiego bloku, który stanowiłby przegrodę między Berlinem i Moskwą. To pokazuje, że Amerykanie posiadają interes w tym, by Polska była niepodległa i niezależna od Moskwy i Berlina. Przynajmniej na ten czas. Pragną w tej chwili silnej, a przynajmniej silniejszej niż dotychczas Warszawy, choć chcieliby osiągnąć taki efekt jak najtańszym kosztem. A najlepiej jeszcze na tym zarobić. Im większy Amerykanie mają problem z Rosją, tym Polska znajduje się, paradoksalnie, w lepszej pozycji przy stole na arenie międzynarodowej. Oczywiście należy pamiętać o tym, że gdy nikt nie podważał amerykańskiej dominacji, wówczas Waszyngton przekazał niejako pieczę nad Polakami do Berlina. Jednak w tej chwili, póki sytuacja w europie środkowej jest niepewna, to jest nasz czas. Posiadamy zbieżne z amerykańskimi interesy. Choć nie wiem, czy potrafimy to do końca wykorzystać. Ale takie są fakty.

Znajdujemy się w wyjątkowym dla nas okienku geopolitycznym, w którym możemy przeciwstawiać się nie tylko woli Moskwy, ale i woli Berlina. Daje nam taką możliwość protekcja ze strony Waszyngtonu. Protekcja, która póki co wydaje się być kosztowna (vide sprawa roszczeń żydowskich), ale wszystko wskazuje na to, że bylibyśmy częstowali tą samą cierpką i zimną herbatą przez niemieckiego hegemona. Berlin chętnie pozbyłby się poczucia winy za holokaust, zrzucając ciężar odpowiedzialności na polskie barki. Więc w tym względzie nie ma co liczyć na którąkolwiek ze stron. Rosja zawsze chętnie osłabiłaby Warszawę, a Chińczycy w tej kwestii hołdowaliby starożytnej zasadzie “wisimito“.

Wracając jednak do kwestii geopolitycznych, sceptycy względem opcji amerykańskiej wskazują, iż rychło dojdzie do tzw. drugiego resetu amerykańsko-rosyjskiego, czy też drugiej Jałty. Może się tak rzeczywiście stać, ale póki co, sytuacja jest inna. Póki co, mamy możliwość reformacji państwa, gospodarki i budowy sił zbrojnych, co wcześniej było skutecznie blokowane. Jak wykorzystujemy tą możliwość, to jest zupełnie odrębny temat. Amerykanie nie są przecież winni temu, jak władze w Warszawie postanowiły wykorzystać otrzymane narzędzia. W zakresie prognoz dotyczących układu Waszyngton-Moskwa, osobiście jestem bardzo sceptycznie nastawiony do prawdopodobieństwa zaistnienia takiego scenariusza. Oceniam, że dla Rosji, sojusz z USA przeciwko Chinom, byłby samobójstwem. Chiny są zbyt potężnym konkurentem dla Rosji, która stałaby się pierwszym frontem rywalizacji amerykańsko-chińskiej. Przypomnijmy, gołym frontem. A w zasadzie Moskwa jest frontem ustawiona do Europy, natomiast tyłem do chińskiego smoka. Na dalekim wschodzie Rosjanie nie posiadają ani infrastruktury, ani siły gospodarczej i populacji, ani zdolności militarnych by konkurować z Chinami. Cała rosyjska gospodarka nie jest gotowa do konkurowania z Pekinem. Uzasadniałem to w jednym ze wcześniejszych artykułów. Reasumując. W mojej ocenie żaden reset amerykańsko-rosyjski nie nastąpi. Dojdzie do konfrontacji na tej czy innej płaszczyźnie (finansowa, gosp. energetyczna, polityczna, a nawet militarna), zwycięzca będzie jeden i weźmie wszystko. I w takim kontekście, w interesie Polski jest wspierać Amerykanów, bowiem stawką tej gry jest podległość Kremlowi całej strefy buforowej jaką jest Europa Wschodnia (Białoruś, Ukraina), a nawet Europa Środkowa (w tym Polska).

Świat wielobiegunowy – każdy sobie…

Czyli dlaczego właściwie mielibyśmy wybierać między hegemonami? Czy nie lepszy byłby świat, w którym nikt nie zajmuje dominującej pozycji?

W kwestiach ideowych jest to bardzo kusząca propozycja, jednak pamiętać należy o jednym. Świat wielobiegunowy charakteryzuje się o wiele bardziej niebezpiecznymi warunkami dla małych i średnich państw niż świat jedno, czy nawet dwubiegunowy. Tu znów odpowiedzi udziela nam historia. W ładzie, gdzie nie występowało jeden podmiot alfa, poszczególne mocarstwa zawsze dążyły do konsolidacji i zwiększania własnej władzy oraz strefy wpływów. Na YT znajduje się wiele filmików z cyklu np.: “granice Europy/świata od X do XXI wieku“. To co samo nasuwa się na myśl, po obejrzeniu chronologicznie ułożonej historii granic państwowych, to wniosek, że gdy nie ma siły krępującej mocarstwa, to dokonują one szybkiej ekspansji kosztem mniejszych państw. Wszelkie spory załatwiane są w gronie lokalnych graczy/mocarstw, które dzielą region na strefy wpływów, a następnie wchłaniają mniejsze organizmy. Tak Rzeczpospolita traciła niepodległość. Dwukrotnie. Trzeci raz wpadliśmy pod okupację ZSRR już w świecie dwubiegunowym.

Czy to oznacza, że Polsce nie opłaca się świat wielobiegunowi i musimy godzić się na czyjąś dominację w każdym przypadku? Absolutnie nie.

Świat wielobiegunowy jest korzystny dla silnych podmiotów będących regionalnymi potęgami.

Póki Polska jest słabsza od swoich sąsiadów (Rosja, Niemcy), póty chaos międzynarodowy i wielobiegunowość będą dla Warszawy zagrożeniem, a utrzymanie niepodległości w takich warunkach olbrzymim wyzwaniem.

Zwłaszcza w sytuacji, gdy Berlin i Moskwa konsekwentnie dążą do partnerstwa, które musiałoby zostać zawarte ponad naszymi głowami (ponieważ jesteśmy zbyt słabi by być partnerem lub choćby oprzeć się naciskom dwóch pozostałych stolic – o czym pisałem w innej analizie). Polska nie posiada argumentów by zablokować partnerstwo niemiecko-rosyjskie. Z tego powodu nikt nas o zgodę pytać w tej sprawie nie będzie, zostaniemy pominięci, a postanowienia tego rodzaju układu zostaną nam przedstawione do wiadomości. Tymczasem takie partnerstwo niemiecko-rosyjskie oznacza marginalizację Polski i skazanie jej na niebyt w dłuższej perspektywie. Pamiętać tutaj jednocześnie należy, że jedynym czynnikiem jaki przeszkadza w tej chwili realizacji planów Berlina i Moskwy jest sprzeciw USA. Czyli globalnego hegemona. I przechodząc już definitywnie do sedna dzisiejszej sytuacji geopolitycznej Polski. Jaka ścieżka polityczna jest dla naszego kraju optymalna w tej chwili?

Polskie ambicje, a możliwości

Oczywistym jest, że nasze tęsknoty i marzenia sięgają czasów, gdy Rzeczpospolita była największym i najpotężniejszym graczem w całej Europie środkowo-wschodniej. Gdy to decydenci z Warszawy mieli wpływ na to, co dzieje się w Wilnie, Rydze, Mińsku, Kijowie czy Odessie. Takie właśnie ambitne cele powinniśmy stawiać sobie na każdym etapie naszej trudnej przecież historii. Nawet, gdy wydaje się to być zupełnie nierealne, tak jak wydaje się to współcześnie. Czy i jak możemy doprowadzić do powrotu świetności Rzeczpospolitej? Jedni wskazują drogę niemiecką, unijną. Inni chińską lub wielobiegunową. Na szczęście nie znam takich, którzy otwarcie proponowaliby opcję moskiewską, choć niektórzy nieśmiało to sugerują. Jeszcze inni wskazują na, utopijną w mojej ocenie, opcję Berlin-Warszawa-Moskwa, a nawet szerszą Paryż-Berlin-Warszawa-Moskwa. W końcu pozostaje również zajęcie pozycji po stronie aktualnego hegemona.

Odpowiedź na powyższe, kluczowe pytanie, nie jest jednak tak prosta. W zależności od konkretnych warunków geopolitycznych, gospodarczych, ekonomiczno-finansowych i geostrategicznych, optymalny kierunek jaki powinna obrać Warszawa może się zmieniać. Dlatego warto, choćby w dużym skrócie przeanalizować obecną sytuację Polski i zastanowić się, na co współczesne warunki nam pozwalają i co potencjalnie może się zmienić.

Układ sił w naszym regionie jest następujący. Polska jest położona pomiędzy Niemcami i Rosją. Jest słabsza od każdego z tych państw, nie mówiąc już o połączonej ich sile. Wniosek? Gdybyśmy jutro obudzili się w wielobiegunowym świecie, mielibyśmy olbrzymi problem. Przy zaniku wszelkich norm i zasad ustalonych przez hegemona (np. takiej normie, że nie zniewalamy/anektujemy siłą innych państwa i każdy naród ma prawo do samostanowienia), mogłoby się okazać, że niepodległość Warszawy jest zagrożona. A już z pewnością Berlin i Moskwa podzieliliby między siebie strefę buforową i przejęli władzę polityczną i gospodarczą nad danymi stolicami (co nie jest takie niewyobrażalne, pamiętamy czasy poprzednich rządów). Opcję, w której znajdujemy się w roli wasala Berlina również przerabialiśmy zupełnie niedawno. Pamiętamy również dobrze okres okupacji Polski przez Moskwę. Czy Chiny miałyby zdolność, chęci i możliwość wsparcia polskiej niezależności względem Berlina i Moskwy? To kwestia mocno dyskusyjna, bowiem mocarstwa zwyczajnie się dogadują. I handlują. Dla Pekinu, Warszawa to nie jest kwestia gardłowa. Zapewne przy jakiś ustępstwach ze strony Rosji i Niemiec, Chińczycy stwierdziliby krótko: “wisimito“. A co Chinom mogłaby w swojej obronie zaproponować Polska? Czy bylibyśmy w stanie przebić ofertę Berlina czy Moskwy? Wątpię.

W tym punkcie rozważać wyraźnie widać, że hegemonia USA nam się zwyczajnie opłaca. Jesteśmy beneficjentami dotychczasowego ładu światowego. Jesteśmy również zbyt słabi by rywalizować z sąsiadami i zbyt biedni by pozyskać sobie konkretnych sojuszników gwarantujących naszą niepodległość (nie mamy wiele do zaoferowania, a to co mamy – terytorium, władztwo nad tym mogą przejąć nasi sąsiedzi poprzez osadzenie własnych pro-rosyjskich czy pro-niemieckich władz). Ponieważ znajdujemy się, na nasze szczęście, w sytuacji geopolitycznej w jakiej powinniśmy się znajdować z punktu widzenia naszych interesów (obóz USA), to należy zastanowić się co będzie dalej. I czy powinniśmy w tym obozie w przyszłości pozostać, czy też szykować sobie grunt na zwrot polityczny. Tu powinniśmy zadać sobie pytanie, co nas czeka.

Co nas czeka? 🙂

Niewątpliwie jakiegokolwiek scenariusza nie przyjmiemy za pewnik, to Amerykanie wyjdą rzeczywiście z Europy środkowej. Czy nastąpi reset z Rosją, czy też wygra ten spór jedna ze stron, Amerykanie opuszczą militarnie i politycznie Warszawę. Wcześniej czy później. Dlaczego? Ponieważ posiadają dużo większe wyzwanie na dalekim wschodzie (Chiny) i angażowanie dużych sił i środków w Europie będzie kolidowało z celem strategicznym, jakim jest utrzymanie hegemonii i podporządkowanie sobie Pekinu.

Czy w związku z tym nie powinniśmy jednak łagodzić retoryki względem Berlina i Moskwy? I szukać porozumienia? To zależy.

Jeśli nastąpi reset lub Amerykanie przegrają rywalizację z Rosją, Polska znajdzie się wówczas w bardzo słabej pozycji na europejskiej arenie międzynarodowej. Berlin i Moskwa zadbają o mocne, wychowawcze klapsy dla niepokornej Warszawy. Bez wsparcia ze strony USA, pozostaniemy sami pośród wrogów. Pytanie brzmi, czy do czasu zwrotu w kierunku USA, nie byliśmy już w takiej sytuacji? Różnica polegała na tym, że wówczas rozbrajano Polskę (militarnie i gospodarczo) z uśmiechami i poklepywaniem po plecach w tle, tym razem czekać nas może biczowanie i łajanie.

Jeśli zaś Amerykanie wygrają rywalizację z Rosjanami na pomoście bałtycko-czarnomorskim, wówczas sytuacja będzie wyglądała nieco inaczej. Rosję może czekać kolejna smuta (bądź to w wyniku porażki rywalizacji z USA, lub też w wyniku późniejszej walki w interesie USA przeciwko Chinom). Jej strefy wpływów mogą się jeszcze bardziej cofnąć na wschód. Moskwa będzie zajęta swoimi problemami wewnętrznymi (porażka Putina, będzie oznaczać kryzys polityczny na Kremlu). W skrajnym przypadku może nas czekać nawet kolejny rozpad państwa na jeszcze mniejsze podmioty. Skutek? Jeden z dwóch historycznych przeciwników Warszawy zostanie zneutralizowany. Pozostaje kwestia Niemiec. Berlin, po upadku Moskwy, będzie musiał podporządkować się woli Waszyngtonu. Jednak pomimo tego, USA wyjdzie z Europy, pozostawiając nas na łaskę Berlina. Oczywiście swoje baty z pewnością otrzymamy. Jednak na ile projekt Unii Europejskiej okaże się stabilny? Jeśli USA wygra rywalizację z Rosją, eliminując (przynajmniej na pewien czas) naszego wschodniego rywala, to jednocześnie oznaczać to będzie koniec Nowego Jedwabnego Szlaku (przynajmniej jego północnej lądowej nitki jak również prawdopodobnie drogi morskiej). Bazując na własnej wiedzy, którą staram się przekazywać na blogu w postaci analiz, UE już znajduje się w stanie agonii gospodarczo-finansowej. Upadek Rosji, brak kontaktu z rynkiem chińskim oraz podporządkowanie się woli USA (może jakieś nowe TTIP?) doprowadzi do rozpadu Unii oraz kryzysu wielu jej państw. Potęga Niemiec zasadza się na eksporcie, głównie do państw UE (ale też sporo eksportu idzie do Chin). Innymi słowy. Berlin gospodarczo może zaliczyć brutalny upadek. I tutaj jest i olbrzymia szansa (neutralizacja obu głównych rywali Warszawy), ale i niezwykłe zagrożenie (nasza gospodarka jest tak bardzo zależna od gosp. niemieckiej, że nas również, pisząc kolokwialnie czeka gleba). Krach w Unii i jej rozpad zupełnie nie zmartwi Amerykanów, natomiast z pewnością uderzy w Chiny. I o to, w mojej opinii, toczy się globalna gra. Gra, która może doprowadzić do katastrofalnych skutków i sytuacji na świecie, ale która może stworzyć dogodne dla Polski warunki do stworzenia nadwiślańskiej potęgi regionalnej. Z wpływami w państwach bałtyckich, na Białorusi, Ukrainie i Rumunii.

Jeśli powyższy, dość mało optymistyczny dla świata, scenariusz ziści się, wówczas Polska może mieć interes w tym, by grać na wielobiegunowy ład światowy. Ponieważ, jeśli się do tego dobrze przygotujemy, możemy stać się silniejsi od Berlina i Moskwy (a raczej to te stolice staną się słabsze od Warszawy). Innymi słowy. Opcja amerykańska stanowi olbrzymie zagrożenie dla ładu światowego, jednocześnie może wykreować dla Polski historyczną okazję, która może się już nie powtórzyć. Przy czym w mojej ocenie, niezależnie od tego, co zrobią Amerykanie, kryzys gospodarczy i krach finansowy i tak nas czeka nie tylko w samej Europie, ale i na świecie. O czym w Waszyngtonie chyba dobrze wiedzą. Sam dolar i gospodarka amerykańska (vide kosmiczny dług publiczny) przejdą prawdopodobnie przez proces weryfikacji. USA posiada jednak wielką przewagę nad resztą świata. To Amerykanie w zasadzie sterują globalną walutą, finansami i zarządzają długiem. To oni mogą zdecydować kiedy nastąpi krach, a co za tym idzie, mogą wykorzystać proces “oczyszczania” gospodarek światowych z długów w taki sposób, by było to z korzyścią dla Waszyngtonu i Wall Street. Ale to już temat na osobny, długi wpis.

Podsumowanie

Niezależnie od tego, jak oceniamy polskie “elity” sprawujące władzę, o dziwo, znajdujemy się kolejny raz na właściwej ścieżce geopolitycznej (poprzednie wybory również były z grubsza słuszne – czyli NATO, UE – mimo wszystko). Gdybyśmy mogli wybierać, to obstawienie Amerykańskiej strony daje nam nie tylko krótkotrwałe korzyści (oderwanie się od woli Berlina i Moskwy oraz okazja do reformy i wzmocnienia państwa), ale i w perspektywie geopolityczną szansę znacznego polepszenia własnej siły względem Niemiec i Rosji. W przypadku, gdybyśmy nadal podążali berlińskim (unijnym) torem, nie mielibyśmy żadnej szansy ani dogonić Niemców, ani stworzyć sobie dogodnych warunków do wybicia się na pełną niezależność. Dla Chińczyków jesteśmy potencjalnym partnerem, z którym być może nawet woleliby się dogadywać bardziej niż Berlinem, jednak Pekin nie będzie specjalnie w naszej obronie kruszyć kopii. Oczywiście wybierać nie możemy, ponieważ jak wskazywałem wielokrotnie na tym blogu, Polskę “bierze” kto chce i jak chce. Lub inaczej, bierze ją silniejszy. W chwili obecnej Amerykanie brutalnie zrzucili z Warszawy władze pro-niemieckie i obsadzili ją opcją pro-amerykańską. Nie mieliśmy tutaj, jako naród i społeczeństwo, wiele do gadania. Bo jesteśmy słabi. I jako naród i jako społeczeństwo (o czym również pisałem wielokrotnie, a co objawia się tym, że zbyt wiele wagi przywiązujemy do tego, co obcy mówią na nasz lub naszych polityków temat). Amerykanie postanowili za nas, którą drogę obierzemy i na całe szczęście, nie jest to droga na manowce.

Moglibyśmy jednak w tym miejscu historycznym w jakim się znajdujemy, zrobić coś, co nie sprzeciwiałoby się woli hegemona, a co mogłoby nam pomóc w przyszłości. Tj. wzmocnić gospodarczo państwo i stworzyć silną armię. Czy tak się dzieje? W niniejszym artykule nie mam zamiaru krytykować tego, czy innego rządu, jeśli chodzi o prowadzenie polityki zagranicznej. Zwłaszcza, że opinia publiczna wie niewiele z tego, co postanawiane jest za zamkniętymi drzwiami w gabinetach dyplomatów. Natomiast mam wiele uwag w zakresie polityki wewnętrznej polskich rządów.O ile to Amerykanie wybrali za nas drogę i strategię dyplomatyczną, o tyle rolą naszego rządu winno być przygotowanie się na skutki jakie mogą nastąpić w wyniku realizacji tej strategii. Zwłaszcza, że wzmacnianie państwa polskiego i armii wpisuje się tą strategię.

Jednocześnie Warszawa nie powinna zaniechać gry dyplomatycznej z innymi ważnymi graczami: Berlinem, Pekinem czy nawet Moskwą. Choćby w celu podbicia swoich notowań i Amerykanów. Prowadząc mniej lub bardziej skryte rozmowy z innymi, Warszawa mogłaby nie tylko łagodzić ewentualne negatywne skutki pro-amerykańskiej polityki, ale i wzmocnić swoją pozycję negocjacyjną względem Waszyngtonu. Amerykański sprzęt i technologie wojskowe są nam bardzo potrzebne. Ale czy nie można wynegocjować nieco lepszych cen i warunków? Pytanie tylko, na ile wysoko Waszyngton pozwala nam podnosić głowę. Tego wszystkiego dowiedzą się zapewne dopiero nasze wnuki (albo i nie). Z dokumentów, które w tej chwili mają charakter niejawny.

Świat jest jaki jest. Albo mamy do czynienia z hegemonem, albo układem dwu lub wielobiegunowym. Czyli z mocarstwami regionalnymi. Polska albo będzie podległa hegemonowi, albo właśnie mocarstwom regionalnym. Chyba, że sama się takim stanie. Na chwilę obecną lepiej jest jednak być ograniczanym przez położone za oceanem Stany Zjednoczone, niż przez sąsiedniego rywala. W zasadzie de facto nie mamy jednak co narzekać (w ujęciu mocno globalnym, czyli kierunku jakim podążamy). Mogłoby być, i przecież było, znacznie gorzej.

Krzysztof Wojczal

geopolityka, polityka, gospodarka, prawo, podatki – blog

*P.S. Uwaga. Dziękuję za czujność w komentarzach odnośnie wskaźników PKB. Ale w tekście nie chodzi o wyrównanie poziomu życia (czyli PKB per capita) więc różnica populacji między niemiecką, a polską jest bez znaczenia. W tekście chodzi o RÓŻNICĘ WIELKOŚCI GOSPODAREK. W Luksemburgu jest olbrzymie PKB per capita. Czy uważacie, że Luksemburg jest tak samo silny, albo silniejszy niż Niemcy? Jeśli Polska jest dwa razy mniejszym rynkiem (2x mniejsza populacja) to oczywiście że do osiągnięcia poziomu życia Niemców wystarczy gonić ich z prędkością 3,5 raza. Ale państwo przy 1,7bln PKB nadal będzie 2x słabsze gospodarczo niż Niemcy! 🙂

Wartościowe? Pomóż rozwijać bloga
Twitter
Visit Us
Follow Me
RSS
YOUTUBE
YOUTUBE

50 komentarzy

  1. Dobra analiza. Mi jednakze brakuje w niej uwzglednienia roli Izraela . Żydzi podporządkowali sobie dużą część administracji USA i działania tego panstwa nalezy rozpatrywac poprzez pryzmat interesow Izraela. A juz Kissinger kilka lat temu dawał temu panstwu 10 lat “zycia”. Mógł sie pomylic o kilka(nascie) lat ale powoli resurs tego panstwa sie konczy i jesli Izraelczycy nie zrobia czegos “niezwykłego” to moga zniknąc wkrótce z mapy. Na obecna chwile ich interesy są związane z interesem USA ale jak długo jeszcze? Są tutaj 2 możliwości 1. Elity USA się otrząsna i odetną pepowinę łącząca Izrael z USA co moim zdaniem biorąc pod uwagę FED i role Żydów w gospodarce USA – jest mało prawdopodobne i wiązałoby sie z rewolucją w tym państwie 2. USA przegrają współzawodnictwo z Chinami albo w tej walce zostaną na tyle osłabione że nie będą w stanie bronic Izraela i być światowym hegemonem . Jedynie przy zwycięstwie USA w konfrontacji z Chinami Izrael może przetrwac i nie jest powiedziane na pewno że przetrwa ,ponieważ jego położenie w razie ew. wojny w której arabowie zaatakowaliby Izrael jest nie do pozazdroszczenia. Jest jednakże jeszcze 3 możliwość- stworzenie na terenach Polski i Ukrainy państwa ,któremu przewodziłaby żydowska elita a żydowskie panstwo dałoby mu swój parasol strategiczny i rakietowy. Takie panstwo nadzorowałoby strategiczny teren pomiędzy Niemcami i Rosją z ramienia USA mając gwarancje USA ,niedopuszczając do powstania nowego imperium rosyjsko-UE i sprowadzając do nas masowo swoich ziomków. Czy to jest fikcja? Na Ukrainie na obecną chwilę praktycznie nie ma znaczących polityków,którzy nie byliby żydami. Poroszenko ,Żelenski ,Jaceniuk łącznie z oligarchami to przecież żydzi. W Polsce dużo nam do sytuacji z Ukrainy nie brakuje (polecam zaznajomić się z tematem ,jeśli ktoś w to wątpi) a najwyżsi przedstawiciele władz już teraz oficjalnie mówią o stworzeniu Polin. Myślę że taka opcja jest całkiem realna ,biorąc pod uwagę sytuacje państwa żydowskiego oraz patrząc na to ,kto sprawuje władze u nas i na Ukrainie. Zauważmy także iż coraz częściej się mówi o stworzeniu Międzymorza a przecież podstawą tego tworu byłyby Polska i Ukraina. I nie jest przypadkiem że Izrael domaga sie od nas właśnie teraz mitycznych 300 mld $ .Przecież takie kwoty byłyby mozliwe do spłaty jedynie w aktywach co spowodowałoby automatycznie powstanie nowej kasty ludzi,którzy dominowaliby nad pozostałą częścią społeczeństwa.

  2. “By myśleć choćby o utrzymywaniu dzielącego nas od Niemców dystansu, musielibyśmy corocznie osiągać 7-krotnie wyższy wskaźnik wzrostu gospodarczego niż RFN (na każdy 1% niemieckiego wzrostu, my musimy osiągać 7%). By zbliżać się do potęgi Niemiec, nasza gospodarka musiałaby rosnąc jeszcze szybciej.” W swoim wywodzie nie wziął pan pod uwagę potęgi procentu składanego (gwarantuje panu że, gdybyśmy rozwijali się w tempie 4,7% rocznie a Niemcy 1% to w 50 mielibyśmy porównywalne PKB około 5,9 miliarda $) oraz tego że, populacja Polski jest ponad dwa razy mniejsza od populacji Niemiec.

    1. Dysproporcja populacji wskazuje tylko na naszą niekorzyść. Musimy gonić Niemców również pod względem demografii, tymczasem nasi młodzi ludzie wyjeżdżają do pracy na rynku niemieckim… A demografia Polski jest tragiczna. Innymi słowy, Niemcy wysysają z Polski ludność w sytuacji, gdy borykamy się z olbrzymim problemem demograficznym (a w zasadzie zaczniemy się borykać w czasie kolejnych 20 lat).

      dziękuję za komentarz i pozdrawiam 🙂

      1. My nie musimy mieć PKB w wysokości Niemiec, by być wobec nich konkurencyjni pod względem poziomu życia, a to jest najważniejsze. Do tego wystarczy nam gospodarka o wielkości 1,5 bln Euro. A to jest osiągalne.

    2. Niemcy sami maja problem z demografia. Dlaczego w przeciwnym razie sciagaliby do siebie inzynierow i lekarzy? Za 50 lat beda mniejszoscia w swoim wlasnym kraju, czyli nastapi ich samozaoranie. Musimy tylko przetrwac i nie dac sie wciagnac w zadna wojne. A wiec zbroic sie!

  3. Gospodarka Niemiec jest 7 razy większa, lecz należy ją podzielić na ilość mieszkańców.
    Mniej więcej wychodzi, że Niemcy mają 3,5 razy większą.
    Dalsza część obliczeń będzie prawidłowa. Na każde 1% wzrostu Niemiec musimy mieć minimum 3,5%, żeby zbliżać się do nich.

    1. Matematyka, ludzie. Na ich 1% wzrostu musimy mieć 1,000000000000(…)1% i w skończonym czasie (choć oczywiście bardzo długim) ich dogonimy. Procent składany się kłania. Jakieś 3,5:1 czy tym bardziej 7:1 to całkiem intensywne gonienie. Polecam to sobie wrzucić do Excela i patrzeć na potęgę procentu składanego w dłuższym terminie.

      Oczywiście to przy optymistycznym założeniu, że utrzymamy przewagę wyrażoną w procentach.

      1. Słusznie. Pytanie tylko czy jest sens wnikania w tak szczegółowe aspekty, w tak ogólnym artykule? Gonitwa z prędkością o 0,00000001% wyższą to nie gonitwa.
        Sprawa wygląda znacznie prościej. Polska musi być silniejsza od swoich sąsiadów w momencie, gdy Ci postanowią się nami podzielić. Ponieważ widmo układu Berlin-Moskwa wisi nam w zasadzie nad głową, to oznacza, że możemy mieć baaardzo mało czasu. I nie wiem czy gonitwa nawet z prędkością 7x większą jest nam w stanie w tym pomóc. Bardziej liczę na rozpad Rosji i olbrzymie problemy wewnętrzne Niemiec związane np. imigracją.

        Matematyka, matematyką – chodzi o obraz całościowy.
        pozdrawiam
        KW

  4. “By myśleć choćby o utrzymywaniu dzielącego nas od Niemców dystansu, musielibyśmy corocznie osiągać ok. 7-krotnie wyższy wskaźnik wzrostu gospodarczego niż RFN* (na każdy 1% niemieckiego wzrostu, my musimy osiągać ok. 7%).”
    To zdanie nie jest prawdziwe. Skumulowany PKB mówi niewiele, jeśli nie uwzglednimy liczby ludności kraju, czyli 82 mln versus 38 mln. Kolejną rzeczą jest sam wskaźnik PKB. Przy porównaniu potencjałów dwóch lub większej ilość państwa bardziej miarodajny jest PKB PPP.
    I rzecz najaważniejsza, aby doścignąć w bogactwie Niemcy wystarczy utrzymywać wyższy wzrost gospodarczy od tego państwa przez odpowiednio długi okres czasu. Im większa różnica w punktach procentowych, tym lepiej.

    1. Widzę, że chcą mnie Państwo usilnie przekonać, że siła państwa (gospodarcza, polityczna na arenie międzynarodowej, ekonomiczna, militarna etc.etc.) jest ściśle związana ze wskaźnikiem PKB na jednego mieszkańca.

      Może spróbujcie Państwo zrobić to na konkretnym przykładzie 🙂 Ja zacznę:
      1) Luksemburg – blisko 108 tys. USD – PKB per capita (Ppp to 94tys. per capita)
      2) Chiny – 7,3 tys. USD PKB per capita (Ppp to 15 tys. USD)
      3) Niemcy – 46 tys. USD PKB per capita (Ppp to 45 tys.)
      4) USA – 53 tys. USD per capita

      Wg Państwa teorii Luksemburg jest blisko 15x silniejszym państwem niż Chiny. Potęga Luksemburga jest również większa niż zsumowane potęgi Niemiec i Stanów Zjednoczonych razem wziętych.

      Innymi słowy Luksemburg powinien rządzić Unią Europejską, wchłaniać/wysysać gospodarkę niemiecka, posiadać bazy dla swoich lotniskowców w Stanach Zjednoczonych i skolonizować przesłabe Chiny, które są wg Państwa teorii światowym karłem…

      Otóż nie. Pozostanę jednak przy własnym zdaniu. Siła państwa zależy m.in. od wielkości gospodarki. Oczywiście, że wskaźnik Ppp (siła nabywcza) jest bardziej precyzyjny – tutaj zgoda.
      pozdrawiam
      KW

      1. Jednym z głównych wskaźników siły państwa jest zamożność jego obywateli. Jako kolejny można wymienić potencjał ludnościowy. Gdydby RP miała porównywalny PKB nominaly do RFN to znaczyłoby, że średnio ujmując jej PKB na mieszkańca jest ponad dwukrotnie wyższe.
        Kto w takim wypadku byłby silniejszy?

        1. Oczywiście, że przy takim samym PKB Niemiec i Polski, bylibyśmy bogatsi od Niemiec. Czy bylibyśmy silniejsi? Potencjał ludnościowy ma również ogromne znaczenie. Jak w najprostszy sposób lepiej pokazać potencjał siły państwa? Proszę sobie zrobić listę 10 państw z najlepszymi wskaznikami PKB per Capita. Następnie stworzyć listę 10 państw z największymi gospodarkami licząc PKB. A następnie proszę samemu odpowiedzieć na pytani, która z tych list lepiej odwzorowuje światową siłę państw. I na tym może dyskusję zakończmy 🙂
          Na artykuł o polskiej gospodarce, jej zależności od Niemiec i porównaniu do niemieckiej gospodarki jeszcze przyjdzie czas. 😉
          pozdrawiam
          KW 🙂

  5. 1. Co do Rosji, pełna zgoda. Wszelkiej maści zwolennicy miłości do Putina, powinni wrócić do książek historycznych i konkretnych faktów.

    2. Co do Niemiec, paradoksalnie w tym momencie rozwijamy się 7x szybciej, ponieważ Niemcy zrewidowały swoje PKB do 0,5% na 2019, a nie zanosi się w żadnym wypadku na poprawę tego wyniku w 2020 roku, przy czym nam rozpędzona konsumpcja wypchnęła PKB, aż do 4%~. Jeszcze kilka lat mlekiem i miodem płynących i można myśleć o doganianiu 😉 Wiemy jednak, że gospodarka Niemiec, pociągnie zaraz naszą w dół i tyle w temacie zielonej wyspy. Wszelkie próby wydostania się poza Unię, bez silnego gospodarczo Międzymorza są skazane na porażkę moim zdaniem, bo Niemcy zwyczajnie nie pozwolą nam na rozwój, kosztem własnego przemysłu. Zresztą nie ma się temu co dziwić, ponieważ od setek lat ich wpływy, praktycznie wyłącznie mogą się rozprzestrzeniać w kierunku wschodnim i południowo wschodnim, stąd taki, a nie inny obraz dominacji w tej części Europy.

    3. Biznes, koniec kropka. Dokładnie tak jak piszesz.

    4. I ponownie pełna zgoda, nie ma nic za darmo, Amerykanie mają aktualnie żywotny interes w wzmocnieniu Polski, a my dzięki temu szansę na nadrobienie zaległości i okopanie się na tyle mocno w “okienku”, aby przy większych perturbacjach za kilka lat czy dekad, móc stanowić/próbować samodzielnie rządzić naszą ojczyzną.

    5. W pełni samodzielni możemy być wyłącznie, wówczas kiedy powstanie, trwałe i silne gospodarczo/militarnie Międzymorze. Do tego czasu wszelkie takie dywagacje, można włożyć między bajki, choć całkiem miłe dla ucha.

    Po I WŚ powstała próżnia, która dała możliwość zaistnienia II RP. Mieliśmy szczęście, jakich mało, bo równocześnie naszych trzech ciemiężycieli zostało osłabionych. Podobne okoliczności nastąpiły ponownie po II WŚ i 1989-91. Tym bardziej nie potrafię zrozumieć, ograniczenia wielu osób, w myśleniu, że taka sytuacja może nie się nie powtórzyć. Owszem, zdarza się bardzo rzadko, potrzeba wiele “szczęścia”, aby zaistniała, ale na tą chwilę jesteśmy na najlepszej do niej drodze, dzięki działaniom Amerykanów, więc nie ma się co zastanawiać, a należy ich wspierać, bo zwyczajnie nie mamy innego wyboru.

    Mam szczerą nadzieję, że wystarczy nam czasu i woli politycznej/społecznej, aby uczynić Polskę znów silną na przestrzeni kolejnych dekad, tak, abym mógł dożyć starości w silnej ojczyźnie.

    1. Dziękuję za merytoryczny komentarz.
      W zasadzie pełna zgoda. Wyjśce z UE byłoby dla nas większą katastrofą niż będzie dla Wielkiej Brytanii. Jesteśmy w pewnego rodzaju pułapce. Wewnątrz Niemcy nasz wykorzystują, na zewnątrz by nas odizolowali i wyniszczyli.
      Z tym dogadaniem w PKB jest dość słabo, bo trzeba mierzyć cały okres pobytu w UE, a nie akurat jeden dobry miesiąc 🙂 Przy czym oczywiście PKB to bardzo ogólny i słabo miarodajny wskaźnik, ale nie ma wskaźników które w prosty sposób pokazałyby uzależnienie naszej gospodarki od DE.
      Przecież Polska gospodarka jest chyba najbardziej uzależnioną gospodarką od eksportu w Europie. A eksportujemy najwięcej… Uwaga … Samochodów i części samochodowych. Czy my naprawdę jesteśmy motoryzacyjną potęgą czy też może Niemcy za tani grosz budują swój przemysł tutaj, by następnie sprzedawać swój towar dalej?

      Takich detali jest znacznie więcej – opisywałem kilka z nich przy innych okazjach, tutaj zależało mi na globalnym spojrzeniu.
      pozdrawiam
      KW

  6. Z Międzymorzem widzę spore problemy:
    1) Rosja stopniowo odcina Ukrainę od Morza Czarnego… w końcówce zeszłego roku zamknęli Morze Azowskie.
    2) Turcja wycina Amerykanów z regionu Morza Czarnego
    3) Jedyna droga dla ew. Amerykańskier odsieczy dla Polski to Rammstein… a Rammstein to Niemcy.
    4) Pribałtika jest nie do utrzymania, a jej utrata to de facto zamknięcie naszej floty w kleszczach niemiecko-rosyjskich i wycięcie Amerykanów z tej części akwenu.
    5) Rosja, Turcja i Niemcy rozgrywają Międzymorze kwestiami energetycznymi jak się patrzy.

    A spraw ogólnych zwrócę uwagę na 2 sprawy:
    1) Przewiduje się, że najważmiejsze plany ekspansji Rosja ma w kierunku północnym tzn. na Arktykę.
    2) Polska podejmuje próby zawiązania sojuszu z Turcją, co trudno nie uznawać za tendencje samobójcze.

    1. Bzdury. Zobacz ile USA zamawiają artylerii (rewolucja) i co ćwiczą na Europę Wschodnią. I jaki to ma wpływ na nasze wybory. Tam poniżej napisałem szczegółowo.

      1. Z wyborem Żeleńskiego okienko na rozegranie Ukrainy się zamknęło, a Łukaszenka na podskakiwanie jest z kolei za słaby, a jedyna nie załatwiona sprawa na naszym froncie to Pribałtyka, ale z kolei to wojna szybciej się skończy niż zacznie… I gdzie chcesz strzelać tą artylerią.
        PS. Putina z Donbasu miało już wykorzyć 400 Javelinów co Ukraińcy dostali w zeszłym roku.

  7. Dziękuję za bardzo dobry tekst, bardzo dobrze się czyta.
    Komentarz dotyczący metod budowania i utrzymywania swojej dominacji przez USA: nie ma wątpliwości, że USA stworzyło wieloobszarowy system instytucjonalny wspierający dominację nad innymi krajami i regionami świata. Jednakże, w porównaniu do Rosji/ZSRR, był to system umożliwiający bogacenie się tych zdominowanych obszarów, nie był zasadniczo nastawiony na rabunkową eksploatację. Bardzo dobrymi przykładami są Europa Zachodnia, Japonia, Korea Płd., Tajwan. Wydaje się nawet, że USA wręcz wspierały rozwój gospodarczy tych „wasali”, upatrując w tym źródła ich przywiązania do propozycji ładu światowego oferowanej przez USA.
    Obecnie, korzystanie z rozwiązań proponowanych przez „światową finansjerę” jest raczej dobrowolne niż przymusowe (vide Korea, Japonia). A w kontekście Polski, która całkowicie zignorowała doświadczenia „azjatyckich tygrysów” w zakresie kształtowania korzystnej dla siebie polityki gospodarczej po 1989 r., korzystanie z „dobrodziejstw” unijnych funduszy pomocowych też jest oparte na zasadzie dobrowolności jako pochodna pewnego trade-off. W zakresie polskiego systemu finansowego, również mogliśmy pójść bardziej w stronę wspierania polskich instytucji, w miejsce całkowitego otwarcia się na kapitał zachodni, który zdominował i wyparł szczątkowy i niedoświadczony kapitał polski. To była nasza decyzja, oczywiście mocno podparta radami „ekspertów” zachodnich, jednakże mimo wszystko nasza.
    Odnośnie do kwestii naszego uzależnienia od Niemiec. Przede wszystkim uważam, że nie jest to tożsame z koncepcją wyjścia z UE. Wręcz przeciwnie, w obecnej sytuacji i zapewne w perspektywie, a jakiej jesteśmy w stanie formułować w miarę wiarygodne prognozy, trwanie w UE daje nam dodatkowy atut w stosunku zarówno do Rosji, USA, Chin i nawet samych Niemiec. Niestety, każde z tych państw realizuje przede wszystkim własny interes i nie są to interesy w 100% spójne z naszym. Czasem dobrze jest mieć tarczę w postaci UE, żeby bronić się przed oczekiwaniami formułowanymi przez inne mocarstwa, które są sprzeczne z naszym interesem w sytuacji, gdy z jakichś powodów trudno nam by było odmówić (np. w relacji z USA wiedząc, że nasze bezpieczeństwo w znacznym stopniu jest dziś oparte na ich projekcji siły). Oczywiście, clou polega na umiejętnym i wyważonym używaniu tej tarczy. Do tego niezbędna jest umiejętność i możliwość tworzenia korzystnych dla siebie koalicji wewnątrzunijnych. Umiejętność jest manifestacją naszej intelektualnej i politycznej „soft power”. Możliwość natomiast konsekwencją naszej pozycji w międzynarodowym systemie gospodarczym – tu na pewno mamy bardzo dużo do zrobienia, naprawienia szeregu błędów z ostatnich 30 lat transformacji. UE ciągle jest siłą, z którą należy się liczyć. Jest jednym z dwóch geograficznych fundamentów, na których budowana jest koncepcja Pasa i Drogi. W stosunku do Chin tym jesteśmy silniejsi i możemy więcej na tej grze uzyskać, im bardziej mówimy, jako Europa, jednym głosem – bo tu chodzi przede wszystkim o aspekt gospodarczy.
    Co do opcji chińskiej, zgoda w zakresie ich postrzegania naszego terytorium. Jednakże zwróciłbym uwagę na to, że obecnie Polska stanowczo odrzuca wasalizację wobec Berlina. Wobec Moskwy trudno jest nawet to sobie wyobrazić – jedyną realną opcją byłby podbój Polski przez Rosję, co jednakże mogłoby oznaczać, że obszar Polski staje się terenem bardzo niestabilnym pod względem militarnym, gospodarczym czy dostępu do infrastruktury transportowej. Takiej opcji Chiny nie oczekują. Należy pamiętać, że lądowa nitka NJS w swoim najkorzystniejszym wariancie przebiega przez Polskę i to się w przewidywalnym okresie nie zmieni. Dlatego też transport kolejowy realizowany jest przez polskie Małaszewicze, a nie przez południe Ukrainy, Słowację i Czechy. Stąd, moim zdaniem, Chiny są zmuszone do poważnej rozmowy z Polską. Stąd ich ustawiczne próby wejścia do Polski ze swoim kapitałem, zdolnością do realizowania inwestycji infrastrukturalnych. Dlatego też powstał chiński terminal koło Konina. Dlatego na Białorusi realizowany jest projekt Wielki Kamień koło Mińska, który de facto będzie pierwszym chińskim przystankiem NJS w Europie Środkowej komunikującej Wschód i Zachód Eurazji. Ważne są z pewnością też działania Polski zmierzające do większej integracji krajów „międzymorskich”. Co prawda to jest dopiero początek drogi, jednakże kierunek został wskazany. Jeśli projekt się powiedzie, bez Polski będącej najsilniejszym uczestnikiem tego projektu trudno będzie ustalać warunki transportu między wschodem i zachodem Eurazji. A podkreślić należy również to, że jednym z kluczowych celów Chin jest uniezależnienie się w zakresie transportu od możliwych działań USA, które będąc potęgą morską, nie są jednak w stanie w pełni kontrolować obszarów lądowych Eurazji. Dlatego USA będą się koncentrować na obszarach kluczowych. Chiny siłą rzecz też.
    Kilka słów na temat chińskiej dominacji: Chińczycy są bardzo pragmatyczni. Nie uważają, że ich system społeczny jest uniwersalny. Zdają sobie bardzo dobrze sprawę, że może być utrzymany w zasadzie w społeczeństwach wychowanych przez setki, czy nawet tysiące lat w systemie konfucjańskim – dlatego też widoczny jest tam w ostatnich latach renesans tej koncepcji społeczno-politycznej. Ergo, uważam, że nie będą próbowali narzucić innym społeczeństwom swojego systemu, gdyż to potencjalnie będzie grozić wybuchem społecznym. Ich ekspansja oparta jest na akceptacji przez innych pewnych rozwiązań, które Chiny proponują. Należy też postawić pytanie, czy ci „inni” właściwie odczytują intencje chińskie i reagują w sposób korzystny dla siebie? Patrząc na Afrykę, z pewnością można powiedzieć, że nie. Ale to jest oddzielny przypadek. Z moich obserwacji wynika, że Chiny widzą wiele korzyści z koncepcji rozwoju innych krajów, gdyż wzrost bogactwa powoduje pokój międzynarodowy, spokój społeczny, długie trwanie. Dlatego obecnie są w stanie wykładać w krajach Azji Środkowej olbrzymie pieniądze na inwestycje infrastrukturalne, które są fundamentem rozwoju gospodarczego. Inwestują w krajach Europy Wschodniej i Środkowej i chętnie wyłożyliby więcej, gdyby była taka możliwość. Dlatego też zaczęli od niedawna realizować plan zmierzający do wyrównania swojego salda handlu zagranicznego – nie da się w nieskończoność drenować „zagranicy”, gdyż to prowadzi do zmniejszenia dobrostanu „zagranicy”, a zatem do wzrostu postaw niechętnych działaniom drenującego. Oczywiście musi być gwarant utrzymania tego stanu. I tym gwarantem, w rozumieniu Chin, ma być oczywiście ich kraj, który w Eurazji jest państwem obecnie najsilniejszym gospodarczo i zapewne też militarnie. A patrząc na historię, sytuacja, w której najsilniejszym nie był, to był okres bardzo krótki, trwający około 150 lat z całej około 4-tysięcznej historii tego państwa.
    Na koniec moja ocena tego, czy Amerykanie mogą sobie pozwolić na wyjście z Europy Środkowej. Rywalizowanie przez USA z Chinami na Pacyfiku jest spowodowane przede wszystkim tym, że Chiny po wykorzystaniu szans wynikających z tzw. konsensusu waszyngtońskiego i po bardzo szybkim wzbogaceniu się i zbudowaniu potęgi wojskowej, zakwestionowali prymat USA i przystąpili do wielkiego, cywilizacyjnego i pokoleniowego dzieła pod nazwą NJS, który ma połączyć w jeden współdziałający organizm rozdzielone do tej pory obszary Eurazji. Przede wszystkim ma to się opierać na wymianie handlowej. Obecnie, żeby to zrealizować, niezbędna jest droga morska, która jest kontrolowana przez marynarkę USA. Trudno jest racjonalnie przewidywać, że Chiny złamią hegemonię USA Navy na oceanie światowym (niezależnie od rozwoju chińskich sił morskich), dlatego też rozwijają drogę lądową, która całkowicie uniezależnia transport od decyzji prezydenta/Kongresu USA. Jeśli droga lądowa (w szczególności kolejowa) zacznie funkcjonować na szeroką skalę (co wymaga oczywiście wielkich nakładów i wielu lat pracy), to USA przestaną mieć wpływ na rozwój całej Eurazji, chyba, że zajmą kluczowe pozycje lądowe. Utrata tej kontroli spowoduje realne ryzyko utraty statusu hegemona światowego, co zapewne nie mieści się w zakresie rozważań polityków i strategów amerykańskich – przecież na tym opiera się dobrobyt Ameryki. Jak pisałem wcześniej, te pozycje są związane z obszarem Europy Środkowej i Nadczarnomorza. Dlatego Amerykanie wspierają projekt „Międzymorza”, realokują swoje (ograniczone zresztą) wojskowe siły ekspedycyjne do tego obszaru, zaznaczają swoją obecność w obszarze Morza Czarnego (myślę, że możemy się spodziewać zwiększenia intensywności działań w tej strefie), osłabiają potęgę Niemiec/UE, stąd być może brexit. Ponieważ rzeczywiście mają ograniczone zasoby „lądowe”, są uzależnieni od zasobów swoich sojuszników. I tu jest nasza szansa i obszar do uzyskiwania korzyści.

  8. Doczytałem do tego zdania: “Słabsza władza wykonawcza światowego hegemona, oznacza większą swobodę dla państw zależnych od tegoż dominanta” Prawda objawiona, którą szczególnie widac u nas w kontekście ustawy 447. Kradzież biliona pln będąca następstwem podpisanej przez Trumpa ustawy 447 powinna “mniej boleć” bo przecież prezydent USA pochodzi z demokratycznych wyborów? Albo takie zdanie: “Społeczeństwo demokratyczne, które wybiera własne władze, które jest świadome “dobra” i “zła’ i które jest świadome własnej pozycji w ustroju” (ha ha ha ) No to już jest cyrk.Jestem nieco starszy, więc zapewniam, że idealnie tymi samymi sloganami karmiono nas w PRL.Tam tylko słowo “demokratyczne” było zastąpione słowem “socjalistyczne”. Gdyby autor takich niedorzeczności, kiedykolwiek zetknął sie z naukami Konecznego, wiedziałby, że pojęcia demokracja i socjalizm są ze sobą nierozerwalnie spójne, niemalże tożsame….By nie byc gołosłownym zacytuje dosłownie Konecznego: “Socjaliści rozumieją przez demokrację socjalizm, zaś dla komunistów prawdziwa demokracja zawiera się dopiero w bolszewizmie, czyli komunizmie.” ( Prawa Dziejowe).

    1. Znam nieco Konecznego. I co ten komentarz wnosi do dyskusji? Czy Pan uważa, że Niemczech nie przegłosowano by ustawy 447, albo, że Rosja lub Chiny broniłyby nas przed roszczeniami? To, że nasi politycy dają sobie wchodzić na głowę, jeśli chodzi o Amerykanów wcale nie świadczy o tym, że przy hegemonii kogokolwiek innego, nagle nabraliby werwy do stawiania własnych interesów.

      Realia są takie. Hegemon lub mocarstwo regionalne w świecie wielobiegunowym, ustala sobie władze w Polsce. Tak było zawsze po 1945 roku. Gdyby hegemonem był kto inny niż USA, to w Polsce rządziłaby pro-niemiecka, pro-rosyjska, pro-chińska partia. I byłoby, jeśli chodzi o nasze “elity” całkowicie tak samo. Różnica polega na tym, że Niemcy i Rosja chcą nas ogolić o wiele bardziej niż USA i absolutnie im nie na rękę wzrost jakiejkolwiek siły w Warszawie. Chinom siła w Warszawie jest obojętna, więc zwyczajnie zostawiliby nas na pastwę silniejszych.

      Oczywiście pytanie, czy stać nas – Polaków – na obsadzenie władzy swoimi, pro-polskimi ludźmi? Póki co, w mojej ocenie nam się to nie udało. I nie widzę na to szans w najbliższej przyszłości. Może Pan jest większym optymistą.

      Tymczasem w realiach takich, jakie mamy, nawet fasadowa demokracja u hegemona to z pewnością lepsza opcja niż rzeczywiste rządy autorytarne komunistów.

      I żeby nie siać tutaj już takich czarnych wizji. Uważam, że świat idzie w stronę takiego przewartościowania, że rzeczywiście może pojawić się szansa na to, iż nagle zyskamy większą swobodę. Wtedy będzie okazja na reformę rządu, ustroju, państwa i być może sięgniemy po coś więcej niż mamy teraz. Szczerze w to wierze. Ale by się coś zmieniło, większość społeczeństwa musi chcieć tej zmiany. Na razie tego nie widać, ale trudne czasy sprzyjają rewizji światopoglądów.

      pozdrawiam
      KW

      P.S. Zalecam jednak czytanie artykułów do końca, zanim się je skomentuje.

      1. Nie wypowiadam sie na temat samej analizy geopolitycznej, na moja skromną wiedzę jest w miarę poprawna.Natomiast system wartości, który Pan przyjmuje za podstawę oceny, wartościowania jest kategorycznie nie do zaakceptowania.Widać, że wierzy Pan w fałszywy, zakłamany frazes demokratyczny. Może Pan robić poprawne poznawczo od strony geopolitycznej analizy, tylko na co to wszystko sie zda jeśli nie pojmie Pan istoty tak podstawowych pojęć jak np. demokracja. Proszę sie zastanowić, o co chodzi tak na prawdę z tą demokracją.Co mógł mieć na myśli Marks, pisząc w swoim najważniejszym dokumencie, czyli Manifeście Komunistycznym z 1848 roku (cytat)- “Pierwszym krokiem rewolucji robotniczej… jest wywalczenie demokracji” Czy aby na pewno w Europie Zachodniej tak w roku 1990 jak i teraz jest kapitalizm? Czy w kapitalizmie okrada sie ludzi z efektów ich pracy po to, by płacić zasiłki nierobom za nic nie robienie? Czy w warunkach komunizmu ( ustroju z definicji nieefektywnego ekonomicznie- przyznawał to sam Marks) można w ciągu 20 lat zwiększyć 30-krotnie PKB, jak to miało miejsce ChRL? Czy te schematy myślowe, którymi sie Pan posługuje, nie zostały aby umyślnie, fałszywie Panu wsterowane? Odnoszę wrażenie, że Pan je raczej wszystkie łyknął.Nie da się opisać rzeczywistości za pomocą propagandowych stereotypów. Na szczęście widać, ze jest Pan inteligentny, wszystko jeszcze przed Panem…

        1. Szanowny Panie,
          jestem niezwykle zaszczycony, że ktoś taki jak Pan był łaskaw ocenić mnie i moją osobę na podstawie kilku użytych sformułowań.
          Odniosę się krótko. Jest Pan w wielkim błędzie. Co do wszystkich wniosków jakie Pan wyciągnął w stosunku do mojej osoby i mojej wiedzy w opisywanym przez Pana zakresie.
          Gratuluję pewności siebie w ocenianiu i osądzaniu czyjejś wiedzy na podstawie jednego, czy dwóch sformułowań 🙂
          Uprzedzam jednocześnie, że kolejny komentarz nie na temat nie zostanie opublikowany
          Życzę miłego dnia i pozdrawiam 🙂
          KW

  9. Brakuje nam mieszkańców-podatników. Porównywalne terytorialnie lub nawet mniejsze od nas IT czy UK mają ponad 60 mln mieszkańców. 3-krotnie mniejsza Korea Płd. ma ponad 51,5mln mieszkańców. Przy tych proporcjach PL miałaby ponad 150 mln mieszkańców – ale raczej nie chcielibyśmy mieć takiego zagęszczenia ludności – połowa tego w zupełności by wystarczyła na naszym obecnym terytorium. Nas demograficznie cofnęła WWII (nie wspominając o burzliwej II połowie XVII wieku, zaborach w XIX i powstaniach narodowych) – w 1946 roku spis wykazał że ludność nowej PL spadła z 35 mln w 1939 do zaledwie 25 mln mieszkańców (z czego zaledwie 60.000 miało wyższe wykształcenie na skutek eskterminacji naszych elit). Jako że ostatnio średnio nam idzie zaludnianie naszej ojczyzny własnymi siłami należy brakującą ludność z głową zaimportować. Trzeba zainteresować się białymi farmerami z RPA i innych państw afrykańskich którzy coraz częściej spotykają się z wrogością rdzennej większości (inżynierów i lekarzy z czarnego lądy zostawmy RFN). Na wschodzie na repatrację wciąż czekają Polacy – potomkowie ofiar licznych wywózek na wschód. Otworzyliśmy się ostatnio na import kapitału ludzkiego z BY i UKR, ale nie należy zapominać o staraniach pozyskania wykształconej białej ludności z EU którzy mają już dość neo marksistowskiej rewolucji kulturalnej, wchodzenia przez biurokrację państwową w prywatne sfery życia, milczącej akceptacji ostentacyjnego propagowania przez mniejszości swoich roszczeń niezgodnych z utrwalonymi na przestrzeni wieków obyczajami. Multi kulti nie sprawdziło się i należy sprowadzać tylko ludzi z podobnego nam kręgu kulturowego. Pl powinna stać się w UE oazą normalności, gdzie każdy poprzez ciężką uczciwą pracę ma szansę na swój własny mały american-dream. Do tego niskie i proste podatki, przejrzyste i stabilne prawodawstwo, które dodatkowo przyciągnął kapitał zagraniczny a także pozwolą na wytworzenie się kapitału rodzimego najbardziej pożądanego. Do tego należy zmienić strukturę wydatków – zwiększyć nakłady na edukację, badania i rozwój, redystrybucję środków z budżetu zastąpić pozostawieniem więcej pieniędzy w kieszeni podatników. Wszelkie programy “+” to oszukiwanie ludzi i przejadanie części ich pieniędzy przez biurokrację obsługującą te programy. Zamiast “500+”, “wyprawka +” należy przyznać większe odpisy podatkowe na dzieci wraz z obniżeniem podatków. Pomoc socjalną skierować zaś do naprawdę potrzebujących. Koniecznością stanie się jednak wydłużenie wieku emerytalnego (kwestia tylko o ile lat). Zamiast programu ” Mama 4+” zaproponować na przykład coś takiego: wiek emerytalny dla K i dla M podnieść np. do 68 lat i wprowadzić jego obniżki o 1 rok w przypadku K i 0,5 roku w przypadku M za każde wychowane dziecko. I tak K z 4 dzieci na koncie przejdzie na emeryturę w wieku 64 lat a M w wieku 66 lat. Bezdzietni z wyboru pracowali by do pełnych 68 lat (tak wiem że będzie problem z uwzględnieniem tych którzy z przyczyn zdrowotnych nie będą mogli mieć potomstwa). Państwo musi ograniczyć do minimum własne koszty skupiając się na inwestycjach przyspieszających rozwój – szlaki komunikacyjne drogowe, kolejowe, wodne, powietrzne (coś tam już majaczy w tym temacie). Państwo powinno wspierać rodzimych innowacyjnych przedsiębiorców by za X lat na świecie pojawiły się polskie globalne marki – Korea Płd. przez lata dmuchała chuchała na swoje czebole i teraz mają: HIUNDAI, KIA, LG, SAMSUNG (btw – firma państwowa), DAEWOO wiele innych. To wszytko powinna zabezpieczać dobrze uzbrojona zawodowa 100.000 armia (tyle wystarczy by nie generować niepotrzebnych kosztów) wspierana ochotnikami z OT oraz corocznym poborem by w razie potrzeby mogła poprzez mobilizację przeszkolonych rezerwistów móc szybko urosnąć kilkukrotnie na czas zagrożenia wojennego. Po 50 latach takich warunków PL stanie się regionalnym mocarstwem z którego zdaniem będą musieli liczyć się wszyscy sąsiedzi a może nawet spowoduje ponowną unię z nami kilku z nich dodatkowo zwiększając wspólną moc poprzez dużą demografię, gospodarkę, głębię strategiczną. Trochę może chaotycznie było ale dużo rzeczy trzeba u nas zmienić, czy też poprawić.

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *