Poniższy tekst stał się inspiracją do książki:
https://mtbiznes.pl/przeswity/produkt/to-jest-nasza-wojna
Tak,
NATO bierze udział w wojnie z Rosją na terenie Ukrainy.
Tak,
Polska bierze udział w wojnie z Rosją po Ukraińskiej stronie.
Tak,
Ukraińcy walczą o swoją niepodległość i niezależność od Rosji, choć ta wojna nabrała – w szerszym wymiarze – charakteru zmagań pomiędzy Zachodem a Federacją Rosyjską.
Tak. Musimy to wszystko w końcu otwarcie przyznać. I nie bać się, że to może uderzyć w czułe struny serca Władimira Putina, który gotów będzie się rozsierdzić.
Oficjalne stwierdzenie, że NATO jest w konflikcie (choć nie w bezpośredniej wojnie) z Federacją Rosyjską na gruncie wojny na Ukrainie jest potrzebne. Politycznie i społecznie.
Po pierwsze, będzie to jedynie potwierdzenie faktu. Po drugie, zdejmie z zachodnich społeczeństw (w tym z polskiego) bielmo ślepoty, niewiedzy i udawania, że nie jesteśmy zaangażowani w konflikt na Ukrainie. Bo przecież jesteśmy. Po trzecie, przyznanie, że „to jest nasza wojna” wcale nie skłoni Rosjan do bardziej agresywnych działań, ale wręcz może doprowadzić do deeskalacji. Trzeba to otwarcie powiedzieć. Rosyjskie: władze, propaganda i społeczeństwo są przekonane, że walczą z NATO na terenie Ukrainy. Tak więc Rosjanie uzasadniają swoje działania tym właśnie faktem i podejmują dokładnie takie kroki, jakie podejmowaliby walcząc z NATO na terenie Ukrainy.
Tymczasem cały Zachód – na płaszczyźnie dyplomatyczno-politycznej – udaje, że wojna rosyjsko-ukraińska dotyczy tylko i wyłącznie stron konfliktu. Wysyłając jednocześnie na Ukrainę masę amunicji, sprzętu wojskowego i zaopatrzenia. Udzielając wsparcia politycznego, finansowego oraz wojskowego (szkolenie ukraińskich żołnierzy na Zachodzie). To unikanie stwierdzenia, że jako Zachód prowadzimy konflikt z Federacją Rosyjska wcale – wbrew pozorom – nie broni nas przez „zemstą” Władimira Putina. Powtórzmy jeszcze raz. On mówi i działa tak, jakby Rosja już prowadziła wojnę z NATO, tyle tylko, że na terytorium Ukrainy. Tak więc zachodnia, asekuracyjna i ostrożna postawa w żaden sposób nie wiąże rąk Putinowi. Ona wiąże mentalnie i politycznie ręce NATO i całego Zachodu.
Gdybyśmy bowiem otwarcie przyznali, że wojna na Ukrainie jest naszą wojną, to konsekwencją takiej konstatacji musiałoby być stwierdzenie, że my tę wojnę przecież zamierzamy wygrać. Nie po to w niej uczestniczymy i inwestujemy siły oraz środki (choć pośrednio) by ją przegrać. Prawda? A jeśli celem jest zwycięstwo na Ukrainie z Federacją Rosyjską – a przecież każdy z nas wie, że tak jest – to dobrze byłoby, gdyby społeczeństwa, także te z Europy Zachodniej, miały tego pełną świadomość.
Jasne polityczne postawienie celów, a także wyjaśnienie ich społeczeństwom sprawi, że poszczególni decydenci będą mieli wolną rękę w zakresie newralgicznych decyzji. Będą mogli w sposób nieskrępowany podjąć wysiłek w celu pokonania Władimira Putina i będą też mogli zademonstrować swoją determinację w tym zakresie. Nic nie wywoła w Moskwie większego poruszenia, niż stwierdzenie kolejnych zachodnich przywódców – począwszy od Joe Bidena – że: „konflikt na Ukrainie to nasza wojna i zamierzamy ją wygrać”. Tym samym Rosjanie otrzymają jasny sygnał: „Wy na Kremlu możecie jedynie zadecydować o tym, jak dotkliwa będzie Wasza klęska. Stracicie mniej, jeśli wycofacie się z Ukrainy już jutro. Im więcej wyślecie ludzi i sprzętu na Ukrainę pojutrze, tym porażka będzie bardziej druzgocąca”.
Kluczem do pokoju na Ukrainie jest przekonanie samych Rosjan do tego, że nie mają szans zwyciężyć. Nawet iskra nadziei na odniesienie sukcesu na Ukrainie będzie napędzała Putina i jego ludzi na Kremlu do zwiększania wysiłku wojennego. Jest tylko jeden sposób by powstrzymać Władimira Putina – pozbawić go nadziei.
Może się to stać na dwa sposoby. Pierwszy, o którym już pisałem wielokrotnie, dotyczy scenariusza klęski Rosjan na Ukrainie. Klęski odniesionej po mobilizacji i użyciu przez Rosjan wszelkich sił i środków konwencjonalnych. Do realizacji tego założenia niezbędnym jest kontynuowanie działań wojennych oraz dążenie do wielkiego rozstrzygnięcia na polu bitwy. I taką właśnie strategię obrali Ukraińcy. Bowiem Kijów nie ma potencjału do zastraszenia Moskwy. Pokonanie wrogich wojsk na terytorium Ukrainy to jedyny realny plan na zwycięstwo, którego realizacja zależy w dużej mierze od samych Ukraińców (choć nie całkowicie – vide dostawy sprzętu z Zachodu).
Jednak NATO i Zachód posiadają nieproporcjonalnie większy potencjał polityczny, gospodarczy, ale i militarny niż Ukraina. Potencjał ten jest wystarczający do tego, by wygrać z Federacją Rosyjską bez potrzeby oddania strzału, a nawet bez konieczności kontynuowania konfliktu na Ukrainie. Stany Zjednoczone łamały już w przeszłości Związek Sowiecki, który był przecież znacznie potężniejszy niż współczesna Rosja. Tak było w czasie Kryzysu Kubańskiego, tak było w czasie tzw. wyścigu kosmicznego (słynne „gwiezdne wojny” Ronalda Reagana), wreszcie tak było w czasie sowieckiej inwazji na Afganistan.
Tylko jeden sposób prowadzenia polityki wobec Kremla dawał odpowiednie rezultaty. Zawsze była to demonstracja siły i determinacji Zachodu, który rzucał wyzwanie Moskwie. Prezydent John F. Kennedy – w czasie Kryzysu Kubańskiego – wysłał amerykańską flotę na spotkanie rosyjskich jednostek płynących na Kubę w celu ich zatrzymania. Demonstrował gotowość zrealizowania tego zamierzenia nawet, gdyby wymagałoby to zatapiania rosyjskich statków zaopatrzeniowych przez US Navy. Dwadzieścia lat później prezydent Ronald Reagan nie miał żadnych obaw, by określić ZSRR jako imperium zła, któremu Stany Zjednoczone „wypowiedziały” niejako gwiezdne wojny (wyścig kosmiczny). Reaganowska strategia była jednym z kluczy, które doprowadziły ZSRR do upadku. Jedynie w przypadku sowieckiej inwazji na Afganistan Amerykanie działali w sposób bardziej skryty. Jednak pamiętać należy, że na Ukrainie – wg narracji rosyjskiej – NATO już jest. Rosjanie sami uwierzyli we własne kłamstwa, że przeciw nim walczą dziesiątki tysięcy najemników (w tym Polaków).
Jednocześnie należy zdać sobie sprawę z tego, że konflikt na Ukrainie różni się od tego w Afganistanie i bezpośrednio uderza w interesy polityczno-gospodarcze Zachodu. Im dłużej będzie trwała wojna, tym boleśniejsze skutki odczujemy na Zachodzie. Tym też większe koszty będziemy ponosić. Jako całe społeczeństwa. Innymi słowy, afgański scenariusz (wojna trwała 14 lat) jest skrajnie niekorzystny.
Na szybkim zakończeniu wojny przy jednoczesnym zneutralizowaniu rosyjskiego zagrożenia powinno najbardziej zależeć Europejczykom. W tym np. Wielkiej Brytanii, Francji, Italii, a nawet Niemcom. Nie chodzi bowiem tylko o to, by zakończyły się działania wojenne na Ukrainie. Celem jest trwały pokój, neutralizacja zagrożeń, a w konsekwencji powrót do budowy prosperity i wydźwignięcie się z kryzysów (np. energetycznego czy inflacyjnego).
Skoro tak, to trzeba powstrzymać Rosjan przed zajęciem Kijowa (Ukrainy). Tak, jesteśmy w tej wojnie, a naszym celem jest szybkie zwycięstwo.
Upadek Kijowa to porażka Zachodu i Polski
W tym miejscu należy po krótce wyjaśnić – choć autor dokonywał tego wielokrotnie na łamach niniejszego bloga – dlaczego Zachód nie może sobie po prostu pozwolić na upadek Ukrainy? Dlaczego by nie oddać Putinowi tego, co chce. Może wówczas uda się z nim dogadać?
Jest to teza całkowicie fałszywa i złudna. Wykorzystywana zresztą często przez pro-rosyjskich agitatorów i propagandę. Jak wskazano wyżej, Ukraina jest wprawdzie dla Moskwy celem samym w sobie, jednak jednocześnie stanowi szerszy element układanki. Podporządkowanie sobie Ukrainy to zaledwie jeden z pierwszych etapów dalszej eskalacji. W kolejnym, Putin zamierzał anektować Białoruś (choć teraz kolejność może być odwrotna). Wreszcie, dzięki dostępowi przez terytorium ukraińskie, przejąć kontrolę nad Mołdawią. W ten sposób Federacja Rosyjska dotarłaby do granic NATO na całej ich szerokości. Putin mógłby rozstawić ogromne armie wzdłuż granicy z Rumunią, a także na całej wschodniej granicy Polski. Stałe bazy wojskowe na Białorusi, Ukrainie i może Mołdawii wywierałyby nieustanną presję na UE i NATO.
Jednocześnie, po zajęciu Ukrainy Rosjanie mogliby przekierować cały swój potencjał i zaangażowanie w wojnę hybrydową przeciwko państwom bałtyckim, Polsce i Rumunii. Destabilizując cały region. To na terytoriach ww. państw wybuchałyby elektrownie, rurociągi czy inne newralgiczne instalacje. Ginęliby cywile i osoby ważne dla interesów danego kraju. Granica UE i NATO byłaby wciąż atakowana na różne sposoby (pamiętamy kryzys migracyjny wywołany przez Białoruś?). W skrajnie trudnej sytuacji znalazłyby się Łotwa i Estonia, które są trudne do obrony, a jednocześnie na ich terenie występuje spora diaspora rosyjska. Wysokie ryzyko związane z bezpieczeństwem odstraszałoby kapitał zagraniczny, który zacząłby uciekać z Europy Środkowej. To groziłoby długotrwałym kryzysem gospodarczym.
Ciągła hybrydowa i militarna presja ze strony Moskwy wymuszałaby na Zachodzie prowadzenie drugiej zimnej wojny. Tak więc należałoby – w celu neutralizacji zagrożenia – rozstawić setki tysięcy żołnierzy z całego NATO wzdłuż wschodniej flanki Paktu. To wiązałoby się z ogromnymi kosztami. Z punktu widzenia UE destabilizacja Ukrainy (na której mogłyby trwać działania dywersyjno-partyzanckie) jak również wojna hybrydowa na terenie państw graniczących z odnowionym ZSRR uderzałaby w interesy wszystkich. Berlina również, a może i zwłaszcza.
Jednocześnie Amerykanie nie mogliby poświęcić swojej uwagi Chinom, ponieważ byliby zmuszeni zaangażować się w obronę wschodniej flanki NATO. Klęska Ukrainy mogłaby przekonać Pekin, że warto postawić na partnerstwo z Moskwą (do czego teraz Chińczycy odnoszą się z dystansem). To stworzyłoby realne zagrożenie w postaci powstania wschodniego bloku politycznego, który dążyłby do złamania prosperity Zachodu, a także jego przewagi technologiczno-militarnej.
Z tych właśnie powodów – przedstawionych w dużym skrócie – Zachód nie może zrobić ani kroku wstecz. Zwłaszcza, że jego realne zaangażowanie w konflikt na Ukrainie jest tak duże (bowiem w rzeczywistości Zachód robi to co powinien), że klęska Ukrainy zostałaby odczytana przez cały świat jako wizerunkowa klęska Stanów Zjednoczonych i całego Zachodu. Wobec tego, mogłyby się rozpaść amerykańskie sojusze bilateralne, w tym te na Dalekim Wschodzie (Japonia, Korea Południowa). Jednocześnie Unia Europejska stałaby się gospodarczym petentem Azji.
Rosja już prowadzi wojnę z Zachodem – czy Zachód o tym wie?
Niezwykle istotnym jest to by zrozumieć, że MY – Zachód, już jesteśmy stroną w wojnie na Ukrainie. Znajdują się na niej Polacy, Niemcy, Brytyjczycy, Francuzi, Włosi, Portugalczycy i Amerykanie, a nawet Węgrzy. I to nie tylko dlatego, że cały Zachód ponosi koszty rosyjskiej agresji (kryzys inflacyjny i energetyczny).
Wystarczy wsłuchać się w narrację Władimira Putina, a także prześledzić rosyjskie media zatruwające rosyjskie społeczeństwo kremlowską propagandą (skutecznie). Teza, że Rosja walczy na Ukrainie przeciwko NATO i Zachodowi jest nie tylko rdzeniem rosyjskiej propagandy. Ona jest prawdziwa. Dla Rosjan. Federacja Rosyjska dokonała inwazji na Ukrainę z trzech powodów:
- geopolitycznego – ponieważ Rosja prowadzi konflikt z Zachodem i USA, a Ukraina stała się potrzebna w celu wykorzystania jej terytorium do zagrożenia NATO z dodatkowych kierunków. Przejmując kontrolę nad Kijowem, Rosjanie mogliby podejść blisko do NATO i rozmieścić wojska na granicy ukraińsko-polskiej oraz ukraińsko-rumuńskiej. Zyskując jednocześnie dostęp do Naddniestrza, co umożliwiałoby przejęcie całej Mołdawii (również niebędącej w NATO i UE, tak jak Ukraina). Innymi słowy Putin przeszedł do ofensywnej i agresywnej polityki zagranicznej zmierzającej do odtworzenia ZSRR i podejścia pod granice NATO w celu wywarcia presji na Zachodzie i uzyskania interesujących go koncesji metodą militarnego szantażu,
- kulturowo-politycznego – ponieważ Moskwa nie chciała dopuścić do tego, by Ukraina dołączyła – zgodnie z wolą Ukraińców wyrażaną choćby w czasie pomarańczowej rewolucji (2004) czy w czasie Majdanu (2013) – do struktur zachodnich tj. Unia Europejska i NATO, co odbierałaby by jako zagrożenie dla siebie,
- imperialnego – ponieważ elity Federacji Rosyjskiej postrzegają Ukrainę jako część Rosji, która musi wrócić do macierzy, zwłaszcza, że Ukraina jest istotnym aktywem na płaszczyznach: geograficznej, przemysłowej, surowcowej, demograficznej, żywnościowej oraz kulturowo-historycznej (Kijów jako dawna stolica Rusi). Rosja bez Ukrainy jest znacznie, znacznie słabsza.
Jak nie trudno dostrzec, dwa z trzech wyżej wymienionych powodów dotyczą bezpośrednio Zachodu. Rosjanie wywołali wojnę na Ukrainie, ponieważ zamierzali uderzyć w interesy NATO i UE. I to zrobili. Wiarygodność, wizerunek siły i jedność NATO przetrwały tylko i wyłącznie dlatego, że Ukraińcy bronią się do dziś. Gdyby „specjalna operacja” skończyła się sukcesem po trzech dniach, to Putin podważyłby pozycję USA jako gwaranta bezpieczeństwa oraz rozpocząłby szantaż energetyczno-militarny względem Europy. Po to, by Unia Europejska uległa woli Moskwy, uznała jej wyższość oraz odwróciła się od Stanów Zjednoczonych. Wpadając w zależność od Rosji na płaszczyznach: energetycznej i bezpieczeństwa. Innymi słowy, Putin wywołał wojnę z Zachodem tyle tylko, że był zbyt słaby by bezpośrednio uderzyć militarnie w NATO. Więc dokonał inwazji na – wydawało się – samotną i słabą Ukrainę. Musimy to wreszcie powiedzieć otwarcie i wprost. Tutaj, propaganda rosyjska jest nadzwyczaj szczera, choć stara się obrócić kota ogonem. Prowadząc fałszywą narrację, że Rosja zaatakowała Ukrainę ponieważ broniła się przed NATO. Co jest oczywistą manipulacją, bo to Rosja chciała przejść do ofensywy i wywrzeć presję na Zachodzie. Zachód – po 2014 roku – przyjął postawę defensywną. UE nałożyła na Rosję ograniczone sankcje, niemrawo reagując na pierwszą inwazję rosyjską z 2014 roku (Krym, Donbas). NATO nie wykonało żadnych agresywnych czy aktywnych działań przeciwko Rosji. Nie dozbrajano Ukrainy, nie poszerzano NATO o kolejnych członków. Nie wywoływano żadnych działań ofensywnych czy hybrydowych względem samej Rosji. Zachód nałożył wcale nie najdotkliwsze sankcje i czekał. Mało tego, Niemcy nawet kontynuowali współpracę z Putinem (budowa Nord Stream II rozpoczęcia już po 2014 roku). W zasadzie głównie tylko Amerykanie i Polacy starali się neutralizować ekspansywne projekty Rosji (również na płaszczyźnie gospodarczej jak Nord Stream II). Było to jednak działanie reaktywne w stosunku do działań Putina. To ten ostatni jest niewątpliwym agresorem oraz osobą odpowiedzialną za trwającą wojnę. Przypomnijmy, że w 2012 roku (czas trwania resetu Baracka Obamy) Władimir Putin miał wszystko. O czym pisałem wielokrotnie, w tym w ostatnim tekście pt.: „Reset Baracka Obamy uratował świat i Polskę?”. Amerykanie wycofali się z polityki w Europie, zrezygnowali z tarczy antyrakietowej w Polsce i Czechach, zlikwidowali Drugą Flotę US Navy odpowiedzialną za pilnowanie rosyjskiej Floty Północnej (oddając niejako Rosjanom dostęp do Oceanu Atlantyckiego, a więc do światowych szlaków morskich). Mimo tego, Putin postanowił uderzyć w interesy NATO i USA czego konsekwencją była pierwsza inwazja na Ukrainę z 2014 roku. Tak więc należy podkreślić jeszcze raz, że na płaszczyźnie geopolitycznej, atak na Ukrainę był rosyjskim wypowiedzeniem wojny wobec NATO. Czego zdaje się wielu nie zauważyło i nie dostrzega po dziś dzień.
Jednocześnie decydenci z Kremla nie chcieli, by kolejny naród odwrócił się od Moskwy i wybrał świat Zachodu. Nie poszanowali zasady o samostanowieniu narodów i pomimo jednoznacznych ukraińskich dążeń do wstąpienia do UE (ale i dalej pewnie też NATO), postanowili w sposób brutalny pozbawić Ukraińców złudzeń. Inwazja z 2014 roku oraz zamrożenie konfliktu w Donbasie było narzędziem do przekreślenia ścieżki, po której Kijów mógłby wkroczyć do UE i Paktu Północnoatlantyckiego. Państwo na terenie którego toczył się już konflikt (choćby zamrożony) nie miało wielkich szans na uzyskanie gwarancji bezpieczeństwa z zewnątrz. Z drugiej strony, uniemożliwienie Ukrainie wybrania Unii Europejskiej i NATO było klarownym i wrogim działaniem Rosji przeciwko Zachodowi. Rosja w sposób militarny blokowała pokojowe, polityczno-gospodarcze plany Kijowa oraz ich akceptację ze strony Unii Europejskiej. Na płaszczyźnie politycznej, to był jawny akt wrogości. Putin udowodnił Zachodowi, że bez jego zgody UE lub NATO nie mogą przyjmować kolejnych chętnych.
Jednak stan, w którym Ukraina znajdowała się w pewnego rodzaju geopolitycznym zawieszeniu był dla Moskwy także nieakceptowalny. Na Kremlu dążono do odbudowy ZSRR, które było wielokrotnie wspominane przez Władimira Putina z jawnym rozrzewnieniem. Ukraina miała być rosyjska. Rosja miała na powrót stać się imperium. W skład którego wchodzi nie tylko Kijów, ale i Mińsk, jak również zapewne Kiszyniów. To z kolei prowadzi do konstatacji, że Federacja Rosyjska – próbując odbudować imperium – postanowiła złamać dotychczasową architekturę bezpieczeństwa. Wiedząc, że będzie miało to duży i negatywny wpływ na procesy globalizacyjne, a więc też na wzrost prosperity Zachodu. Putin planując inwazję na Ukrainę nie tylko spodziewał się sankcji na Rosję, ale przecież sam – jeszcze przed inwazją z 24 lutego – odciął Europę od rosyjskiego gazu. Wypowiadając Zachodowi wojnę energetyczną.
Propagandowa ofensywa Moskwy – Zachód w narożniku
Jeśli Putin i Rosja prowadzą z Zachodem wojnę, a politycy i społeczeństwa Zachodu udają, że w tej wojnie nie uczestniczą, to taki stan rzeczy prowadzi prosto do zachodniej porażki. Nie można wygrać wojny, w której się uczestniczy jako strona, ale działa jako podmiot postronny. By zwyciężyć niezbędne jest przeprowadzenie pewnego świadomego procesu. Należy:
- rozeznać, że ktoś walczy już przeciwko nam, a więc znajdujemy się w wojnie, a skoro tak to trzeba jasno stwierdzić: „TO JEST NASZA WOJNA”,
- gdy już wiemy, że prowadzimy wojnę, to trzeba odpowiedzieć na pytanie, kto jest naszym wrogiem?
- Znając przeciwnika, można pokusić się o jego cele wojenne oraz określić własne. Czyli zdefiniować, co będzie dla nas zwycięstwem? I o co się bijemy?
- Mając postawiony jasny cel, można wreszcie dokonać analizy tego, jak go osiągnąć i wygrać konflikt.
Bez przeprowadzenia tego procesu, podjęcie skutecznej walki jest niemożliwe. Stwierdzenie, że „to nie nasza wojna” jest w zasadzie konstatacją, że nie posiadamy żadnych interesów jeśli chodzi o jej rezultat. Innymi słowy, w takiej sytuacji ktokolwiek by wojny na Ukrainie nie wygrał, nasza sytuacja nie uległaby zmianie. A skoro tak, to po co się angażować i pomagać komukolwiek? Taki właśnie ciąg logiczny stara się w nas zaszczepić rosyjska propaganda. Dlatego tak istotnym jest przyznanie, że wojna na Ukrainie, to jest nasza wojna. Nie jest nam przecież obojętne co się tam wydarzy i mamy świadomość tego, że Rosja prowadzi tę wojnę zastępczą właśnie przeciwko nam (tak to jest proxy-war przeciw Zachodowi!).
Oczywiście, że – co do zasady – Zachód podejmuje realne działania tak, jakby się w przedmiotowej wojnie znajdował. Jest wysyłany sprzęt wojskowy, zaopatrzenie, przekazywane są informacje wywiadowcze, a także szkoli się ukraińskich żołnierzy na terenie państw Zachodu. Jednak ten rozdźwięk pomiędzy politycznymi deklaracjami (to wojna tylko między Ukrainą i Rosją) a rzeczywistymi działaniami (walczymy z Ukraińcami, choć nie bezpośrednio przeciwko rosyjskim wojskom) jest wykorzystywany przez rosyjską propagandę. Tutaj. W zachodniej (w tym w polskiej) infosferze.
Z jednej strony, dystansowanie się od wojny przez liderów z Zachodu jest odczytywane przez Putina jako słabość. Co zachęca go do dalszej eskalacji konfliktu. Z drugiej, tego rodzaju sposób prowadzenia dyplomacji oddaje całkowicie pola rosyjskiej propagandzie.
Rosyjska narracja opiera się o narrację o następującej logice:
- Rosja prowadzi wojnę na Ukrainie z Zachodem – co jest zdaniem prawdziwym, a dobra manipulacji i propaganda zawsze wychodzi od prawdy, po to by „złapać” na haczyk osoby postrzegające rzeczywistość w taki sam sposób. Przecież wszyscy widzimy, słyszymy i podskórnie czujemy to, że Rosja walczy z NATO na Ukrainie.
- Zachodni politycy mówią, że nie walczymy z Rosją (zapewne by nie drażnić Putina), ale zwiększają zaangażowanie na Ukrainie (bo wiedzą, że trzeba z nim wygrać). Innymi słowy, rosyjska propaganda wskazuje, że zachodni politycy kłamią lub manipulują. – Wniosek ten jest logicznie spójny i w zasadzie odpowiada rzeczywistości.
- Skoro politycy i media kłamią, to znaczy, że chcą podstępem „wciągnąć” nas wszystkich do wojny na Ukrainie. – Teza logiczna, ale już nie prawdziwa, o czym będzie dalej.
- Skoro władze i media fałszują przekaz, to znaczy, że zaangażowanie na Ukrainie nie jest postępowaniem słusznym, prawidłowym i w naszym interesie. Bo przecież gdyby było dla nas korzystne, to wystarczyłby nam to wytłumaczyć zamiast kłamać, prawda? – Teza zmanipulowana sugerująca złe intencje polityków w kwestii Ukrainy.
- W konsekwencji „logicznym” jest, że pomaganie Ukrainie nie leży w naszym interesie, politycy i media są niewiarygodne, a więc należy zwierzyć tym, którzy od początku mówili/mówią jak jest, czyli prawdę, że wojna na Ukrainie to wojna NATO-Rosja. – Teza, której logika jest oparta na zmanipulowanej tezie wcześniejszej.
- Jeśli ktoś mówi prawdę o wojnie Rosji z NATO, to znaczy, że ma również rację twierdząc, że jest to stan niepożądany, a więc „to nie jest nasza wojna” – Teza fałszywa, bowiem można mówić w jednej sprawie prawdę, a w drugiej celowo wprowadzać w błąd wykorzystując zbudowaną wcześniej wiarygodność.
- Jeśli z kolei „to nie nasza wojna” to nie powinniśmy pomagać Ukrainie, a po wojnie dogadać się z Rosją, która przecież się tylko „broniła” przed ekspansją NATO. – Teza kompletnie fałszywa, której logika opiera się na wcześniejszych fałszywych przesłankach.
Tak więc, gdy Putin i rosyjska propaganda zarzuca Zachodowi prowadzenie wojny przeciwko Rosji, a politycy z Zachodu zaprzeczają, to de facto dają Rosjanom amunicję do szerzenia propagandy w zachodnich społeczeństwach.
Tylko dlaczego tak się dzieje?
Pożar w kinie
Odpowiedź jest bardzo prosta. Chodzi o uspokojenie społeczeństw oraz nie wprowadzanie paniki.
Wyobraźmy sobie, że siedzimy na sali kinowej w multipleksie. W sali obok wybucha pożar. Obsługa kina przerywa seans i prosi zgromadzony na sali tłum, by w spokoju opuścił pomieszczenie. Otrzymujemy informację, że wybuchł pożar i słyszymy akcję gaśniczą trwającą za ścianą. Jednak jesteśmy uspokajani, że nam nic nie grozi. Wg obsługi (polityków) musimy jedynie – z przyczyn bezpieczeństwa – opuścić naszą salę, w której zostaną użyte spryskiwacze (na wszelki wypadek). Jednocześnie służby ratunkowe i pożarowe już jadą na miejsce. Wobec powyższego nie wybucha panika i wszyscy bezpiecznie opuszczają kino. Z kolei służby (obsługa kina i strażacy) robią swoje i pożar zostaje ugaszony.
A teraz wyobraźmy sobie drugi scenariusz, w którym wśród zgromadzonych na sali kinowej widzów znajduje się kilku krzykaczy. Ci argumentują głośno, że obsługa kina nas okłamuje. Na sali obok wprawdzie ktoś uruchomił alarm pożarowy, ale nie ma żadnego zagrożenia. Nie ma sensu przerywać seansu, za który zapłaciliśmy. Władze Kina chcą nas oszukać na biletach wstępu. Nawet jeśli w sali obok wybuchł jakiś mały pożar, to z pewnością z winy obsługi kina i nie zagrażania to bezpieczeństwu pomieszczeń obok. Wobec tego jawnego oszustwa wobec nas – klientów, powinniśmy zostać, nie brać udziału w ewakuacji i nie dzwonić po straż pożarną, której działalnie opłacamy wszyscy ze swoich podatków. Niech obsługa kina – zamiast kłamać – sama ugasi ogień i nie każe nam ponosić kosztów całej sytuacji. „To nie nasz pożar!” – słyszymy. „Przecież nawet jeśli pomieszczenie obok spłonie doszczętnie, to ogień nie pójdzie dalej i się nie rozprzestrzeni! Czy dotychczas ktokolwiek z nas zginął w pożarze na Sali kinowej? Oczywiście, że nie! Więc teraz też tak nie będzie!”. J
Oczywistym jest, że zachodni politycy boją się – również z przyczyn czysto politycznych – przyznać swoim wyborcom, że prowadzona jest wojna. Natomiast działania Waszyngtonu, Paryża, Warszawy czy nawet Berlina jasno dowodzą, że wśród elit jest pełna świadomość takiego stanu rzeczy. W ten sposób powstaje dysonans w społeczeństwach, który stara się wykorzystać rosyjska propaganda. Wykorzystując wolność słowa i wypowiedzi, a także poszanowanie praw konstytucyjnych, które są uznawane przez Kreml – zupełnie zresztą błędnie – jako słabość Zachodu.
Nadstawienie policzka, czy proszenie się o… wojnę.
Wobec powyższego wydaje się być oczywistym, że strona rosyjska najbardziej obawia się otwartego przyznania przez Zachód (polityków i społeczeństwa), że wojna na Ukrainie to JEST NASZA WOJNA. Wojna, którą rozpoczął Putin, ale którą my musimy skończyć. Rozstrzygając na naszą korzyść. Na Kremlu obawiają się nie tego, że Zachód będzie skrycie pomagał Ukrainie, a otwartej deklaracji Zachodu, który postawi się w roli strony tego konfliktu. Rosjanie obawiają się spójności słów i czynów zachodnich polityków, co zamknęłoby rosyjskiej propagandzie jedną z ważniejszych dźwigni podważających zaufanie społeczne wobec władz. Na którym to braku zaufania można łatwo zbudować zmanipulowany przekaz.
Szczere postawienie sprawy przez zachodnie elity („to jest nasza wojna”) oraz przekonanie społeczeństw co do jej słuszności powodowałoby, że Zachód mógłby zastosować w zasadzie każdy rodzaj wsparcia/działania, który uznałby niezbędny do doprowadzenia do rosyjskiej porażki na Ukrainie. Co więcej, postawienie się w konfrontacji na Ukrainie jako strona, wręcz zmuszałoby zachodnich polityków do podjęcia wszelkich środków w celu odniesienia zwycięstwa. Co z kolei automatycznie powodowałoby, że groźby zachodnich polityków względem Putina stałyby się niezwykle wiarygodne. A więc musiały być kalkulowane, a nie ignorowane przez Kreml.
Putin boi się powrotu do twardej i jednoznacznej retoryki ze strony Zachodu. Tego, że Joe Biden pójdzie śladami JFK i postawi jasne czerwone linie, których przekroczenie spotka się z konkretnymi działaniami. Demokracje mają tutaj bowiem przewagę nad rządami autorytarnymi. Te drugie mogą niemal dowolnie kształtować poziom napięcia w relacjach międzynarodowych. Mogą jednego dnia grozić, a drugiego wycofać się z ostrej narracji bez większych wewnętrznych konsekwencji dla reżimu. Natomiast w demokracjach jest inaczej. Decydenci polityczni boją się nastrojów społecznych. Ma to swoje wady, ale w sytuacji gdy wyborcy zdadzą sobie sprawę, że są atakowani z zewnątrz a państwo prowadzi wojnę, to wymagają od polityków zwycięstwa. Jeśli demokratyczny lider wejdzie ścieżkę ostrej narracji oraz „obieca” wygraną (co w zasadzie musi zrobić), wówczas trudno mu będzie zejść z obranej narracji bez negatywnych konsekwencji politycznych (przegrane wybory). Innymi słowy, zachodni, demokratyczni politycy – po przekroczeniu pewnej linii – muszą być wręcz bardziej bezwzględni w dyplomacji od dyktatorów. Na Kremlu zdają sobie sprawę z tego mechanizmu i starają się nie dopuścić do jego uruchomienia.
Nie należy ponadto zapominać, że to Rosja jest militarnie słabsza od NATO i samych Stanów Zjednoczonych. Tak więc to Zachód może i powinien zacząć grozić Putinowi i rosyjskim elitom. Bo sytuacja, w której strona agresywna – ale słabsza – grozi wszystkim wokół wywołując bojaźń, dystans lub ograniczając przeciwdziałanie jest bardzo niebezpieczna.
Wyobraźmy sobie sytuację, w której Putin wygrywa wojnę na Ukrainie. Nabiera pewności siebie i utwierdza się w przekonaniu o słabości Zachodu. Podejmuje kolejną decyzję militarną w celu zajęcia Państw Bałtyckich i np. dalszej ekspansji na Polskę. Wszystko to działoby się na podstawie fałszywego wyobrażenia ludzi sprawujących władzę w Moskwie. Tymczasem Federacja Rosyjska nie miałaby żadnych szans w konwencjonalnym starciu z NATO. Dewastacja rosyjskiej armii byłaby nieuchronna. Jednak spowodowałaby przerażenie po stronie Kremla, co objawiłoby się gotowością do użycia atomu. Innymi słowy, zagrożenie wojną nuklearną byłoby wówczas nadzwyczaj realne.
Takie mogły by być konsekwencje sytuacji, w której silniejszy (NATO) pozwoliłby się uderzyć przez rozzuchwalonego słabszego (Rosję).
Takiej strategii przyjmować nie wolno. To na podmiocie potężniejszym ciąży odpowiedzialność za eskalację konfliktu. To NATO i Stany Zjednoczone mają możliwość powstrzymania Federacji Rosyjskiej. Ta ostatnia będzie agresywna, pokonując kolejne granice pasywności Zachodu. Tak więc to Zachód musi zademonstrować swoją potęgę i – co najważniejsze – gotowość do jej użycia. To Putin i jego pomagierzy powinni się zacząć bać. Tylko to może ich powstrzymać.
Dlatego fraza: „to jest nasza wojna” jest tak kluczowa. I dlatego rosyjska propaganda uznała hasło przeciwne za kluczowe dla swojej narracji.
Dobra groźba to prawdziwa groźba
Jedynymi sposobami na zatrzymanie Putina jest zwycięstwo Ukraińców na polu bitwy – o co będzie trudno – albo odpowiednie zastraszenie Rosji (lub jedno i drugie na raz). Gdy właśnie tak postawimy sprawę, to oczywistym się staje, że jeśli Zachód zamierza wygrać z Putinem, to nie może po prostu bluffować. Tak można w pokerze stracić majątek, a sytuacja wojenna to nie jest gra karciana. Stawką nie są żetony.
Groźby Zachodu wobec Rosji muszą nie tylko mieć pokrycie, ale i jednocześnie powinny być dla Moskwy wiarygodne. Innymi słowy, jeśli Zachód będzie groził, a Rosjanie w te groźby nie uwierzą, to może dojść do niebezpiecznej eskalacji. Takiej, w której Rosjanie przekroczą czerwoną linię, Zachód odpowie, a Putin po pierwszym szoku i zdziwieniu zacznie posuwać się dalej. A nie o to przecież chodzi. Decydenci z Kremla muszą być pewni, że ich dalsze działanie spotka się z nieuchronną i miażdżącą Rosjan odpowiedzią.
Sytuacja, w której Zachód stawia się politycznie obok konfliktu – a nie jako jego strona – powoduje, że Rosjanie nie uwierzą w żadną groźbę aktywnego działania NATO. Bo niby dlaczego NATO miałoby działać, skoro samo nie czuje się podmiotem trwającej wojny? Skoro NATO uważa, że w wojnie nie jest, to po co miałoby do niej wchodzić?
Dlatego tak istotnym jest by zakomunikować Moskwie, że wojna na Ukrainie to wojna w której NATO jest stroną. A więc celem jest zwycięstwo z Rosją, a skoro tak, to istnieje pełna gotowość i determinacja do podjęcia odpowiednich działań. Tylko wówczas Putin uwierzy, że ma do czynienia z niebezpiecznym przeciwnikiem, gotowym do uderzenia.
Kennedy po raz drugi
To jest moment, w którym czysto teoretycznie rozważania warto przełożyć na konkretne warianty i możliwe posunięcia Zachodu względem Rosji. Co miałoby być przedmiotem groźby?
Pisałem o tym już drugiego dnia ponownej inwazji na Ukrainę (25.II.2022r.). Rosja jest potężniejsza niż Ukraina. Posiada większą armię o większym potencjale. Prowadzi wojnę ofensywną i dewastuje ofiarę. Tak więc, jeśli Putin będzie walczyć aż do zwycięstwa, to Rosjanie mają potencjał by wytrwać w wojnie o jeden dzień dłużej niż Ukraińcy i wygrać. Przez wyniszczenie i wycieńczenie przeciwnika. Niezależnie od tego, Moskwa może zmobilizować ogromne siły do zadania wcześniejszego, rozstrzygającego uderzenia. Wciąż może mieć potencjał do rozbicia ukraińskiej armii. Pisałem o tym wielokrotnie, choć kilka miesięcy temu wydawało się to niewiarygodne. Dziś, przygotowania Federacji Rosyjskiej do ponowienia ofensywy są widoczne gołym okiem. Być może jest to ostatni moment, w którym można uratować Ukrainę. Być może duże dostawy sprzętu i uzbrojenia z Zachodu wystarczą. Być może nie. No i na jak długo wystarczy nam zawartość magazynów w sytuacji, gdy zachodni przemysł zbrojeniowy wciąż pracuje (lub nie) w warunkach pokojowych?
Liczenie na to, że dzięki Zachodowi Ukraina wygra wojnę materiałową z Rosją jest dość ryzykowne. Ponadto – co wielokrotnie podkreślałem – Putinowi też się śpieszy. Szybkie rozstrzygnięcie jest w interesie Moskwy. To skłania do konstatacji, że 2023 rok może być przełomowy dla wojny.
Co zrobić, by Kreml nie osiągnął swoich celów? Oczywistym jest, że Ukraina nie może upaść, a symbolem tego upadku byłoby zajęcie Kijowa przez Rosjan.
Postawmy też sprawę uczciwie z punktu widzenia geopolitycznego. Dla Zachodu nie jest tak istotnym, by przywrócić Ukrainie granice sprzed 2014 roku. Koncesje terytorialne na rzecz Rosji byłyby akceptowalne, ale niedopuszczalna byłaby utrata Kijowa i całej Ukrainy. Ukraina po wojnie musi wejść do NATO. Tylko to może uchronić ją (i Europę) od ponownej rosyjskiej agresji. Tak więc Ukraina musi przetrwać jako państwo, a Kijów musi pozostać politycznie niezależny od Moskwy. Jednocześnie Rosja musi przegrać i to w sposób klarowny, inaczej nigdy nie zgodzi się na poszerzenie NATO o stolicę w Kijowie.
Póki wojna toczy się na wschodnim brzegu Dniepru, póty Zachód może mieć nadzieje, że sytuacja jest pod kontrolą. I same dostawy sprzętu wystarczą. Jednak jeśli Rosjanie ponownie będą chcieli złamać strategiczną linię Dniepru, okrążyć Kijów, wówczas będzie to grozić upadkiem całej Ukrainy. W konsekwencji uruchomieniem całej sekwencji kolejnych rosyjskich etapów eskalacji napięcia z Zachodem, które zostały opisane wyżej.
Mając powyższe na względzie, linia Dniepru, to jest ta linia, jaką NATO i UE muszą wyznaczyć jako nieprzekraczalną dla Rosji. Wszelkie próby jej naruszenia powinny być przez Zachód zneutralizowane.
Tak więc – w mojej ocenie – Zachód powinien zakomunikować Putinowi: „to jest nasza wojna i wkroczymy do niej, gdy ruszycie w stronę Dniepru (Kijowa) lub obejdziecie rzekę od północy (Białoruś)”.
I co wtedy?
Państwa NATO (niekoniecznie wszystkie) powinny zadeklarować gotowość wkroczenia na Ukrainę swoimi wojskami w celu postawienia kordonu sanitarnego. Kordon ten obejmowałby całą zachodnią – prawobrzeżną – Ukrainę włącznie z Kijowem. Siły rozjemcze powinny być liczne, demonstrować gotowość bojową i mieć wsparcie we wszystkich domenach (morze, powietrzne, cyber, kosmos). Sygnał powinien brzmieć:
„wkroczymy, a jeśli zaczniecie do nas strzelać, to odpowiedź będzie taka, że na całej Ukrainie nie pozostanie ani jeden żołnierz i ani jedna sztuka rosyjskiego sprzętu zdolne do walki”.
Należy w tym miejscu pamiętać, że zachodni sojusznicy wcale nie musieliby podejmować walki z Rosjanami jako pierwsi. Bowiem nie jest kluczowym odbijanie np. Donbasu. Wystarczy ochronić Kijów i zachodnią Ukrainę. Tak więc to na Putinie, rosyjskich ministrach oraz generałach ciążyłaby odpowiedzialność za ewentualne pociągnięcie spustu i oddanie pierwszego strzału przeciwko sojusznikom. Podjęcie takiej decyzji byłoby niezwykle trudne, a i tak nie wiadomo, czy ktokolwiek wykonałby rozkaz otwarcia ognia do żołnierzy państw NATO. Rosjanie zdają sobie sprawę z tego, w jak wówczas niekorzystnej sytuacji by się znaleźli. Dlatego propaganda rosyjska robi wszystko, by wybić Zachodowi z głowy nawet myśli o takim scenariuszu.
Warto ponadto pamiętać, że o ile ukraińskie terytorium ogranicza konflikt ukraińsko-rosyjski, o tyle starcie NATO-Rosja obejmuje znacznie większą powierzchnię. Groźba wkroczenia na Ukrainę musi zostać wcześniej podparta szeregiem działań, które zademonstrują stronie rosyjskiej gotowość sojuszników do podjęcia działań o znacznie szerszej skali. Wymagana jest demonstracja potencjału do neutralizacji większości rosyjskich atutów względem całego NATO. I tak:
- Floty sojuszu (i lotnictwo) powinny zademonstrować swoją dominację (poprzez obecność) na Bałtyku i Morzu Czarnym. Rosyjskie okręty i porty muszą mieć poczucie znalezienia się w pułapce bez wyjścia.
- Siły przeciwlotnicze i przeciwrakietowe powinny demonstrować gotowość do zneutralizowania ewentualnego ataku rakietowego na terytorium państw NATO.
- Siły powietrzne powinny demonstrować gotowość do przebicia wrogich systemów przeciwlotniczych i dokonania uderzeń penetrujących w głębi terytorium przeciwnika.
- Siły lądowe muszą zająć pozycję wzdłuż granicy całej tzw. wschodniej flanki NATO. Demonstrować gotowość odparcia inwazji lub działań hybrydowych, ale i także gotowość do wykonania uderzeń lub wcześniej opisanego wkroczenia na Ukrainę.
- Siły artyleryjsko-rakietowe, lotnicze oraz morskie NATO powinny demonstrować potencjał do wykonania zmasowanych uderzeń na Obwód Kaliningradzki i Białoruś, w celu neutralizacji zgromadzonego tam arsenału rakietowo-jądrowego. Rosja musi też wiedzieć, że sojusznicy mają dokładne współrzędne celów, a atak byłby precyzyjny i skuteczny.
- Wojska koalicji powinny stanąć na granicy z Mołdawią, celem demonstracji wkroczenia do tego kraju a następnie przejęcia kontroli nad pro-rosyjskim Naddniestrzem.
- Siły Lotnicze winny demonstrować gotowość do przejęcia całkowitej dominacji w powietrzu nad Ukrainą oraz wsparcia ewentualnej operacji lądowej (misja stabilizacyjna – kordon sanitarny).
Dla niektórych tego rodzaju działania mogą wydawać się zbyt „ostre”. Jednak należy zdawać sobie sprawę z faktu, że Rosja już prowadzi wojnę. Dokonała agresji. Również z myślą o uderzeniu w NATO i UE. Demonstrowanie użycia siły nijak nie może stanowić zbyt „ostrego” ostrzeżenia wobec strony, która już tej siły militarnej używa. Strony, która poprzez sugestie grozi użyciem broni atomowej również wobec NATO. Rosjanie już w tej chwili używają niemal całego wachlarza działań i narracji, który ma zastraszyć i odstraszyć państwa Zachodu od angażowania się na Ukrainie. NATO nie użyło jeszcze żadnego argumentu odstraszania i zastraszania. Po prostu dozuje pomoc Ukraińcom. Czas najwyższy to zmienić i doprowadzić do pewnego rodzaju równowagi, bowiem ten brak balansu („miękkość” Zachodu wobec ostrego tonu Putina/Miedwiediewa) może doprowadzić do katastrofy. Katastrofy opisywanej wyżej, polegającej na posunięciu się przez Rosjan zbyt daleko. Można wręcz stwierdzić, że trzeba ich powstrzymać przed nimi samymi.
Gdyby Putin – mimo wszystkich wyżej wymienionych działań – zdecydował się jednak zająć Ukrainę lub Kijów, to koalicja wybranych państw (bo wątpliwym jest jedność NATO w kwestii wkraczania na Ukrainę) powinna rzeczywiście rozmieścić swoje wojska tak, by stworzyć wokół zachodniej Ukrainy i Kijowa kordon. Tak, by rosyjskie wojska nie mogły przejść, bez atakowania sojuszników. Jednocześnie niezwykle istotnym jest by zademonstrować w tym momencie totalną przewagę w powietrzu i gotowość do zniszczenia wszelkich jednostek rosyjskich, które zdecydowałyby się otworzyć ogień.
Oczywiście, że tak daleko idący scenariusz wydaje się być zawieszeniem wybuchu wojny nuklearnej na włosku. Jednak czym – jeśli nie tym – było nakazanie przez Kennediego strzelania do rosyjskich statków płynących w stronę Kuby? (gdyby się nie zatrzymały).
Putin demonstruje wszystkim od wielu miesięcy, że nie cofnie się przed niczym. Należy postawić przed nim lustro, inaczej rzeczywiście się nie zatrzyma.
Sam gaś pożar piewco wojny!
W pro-rosyjskie narracji stosuje dwa popularne chwyty emocjonalne, które mają w zamyśle kończyć wszelkie dywagacje na wyżej poruszane tematy. Pierwszym z nich jest:
Nie wysyłajmy naszych dzieci na wojnę
Oczywiście jest to tani chwyt, mający na celu odnieść się do emocji a nie do zdrowego rozsądku adresata. Zdrowy rozsądek podpowiada bowiem, że póki Ukraina jest niezależna od Rosji i wciąż walczy, póty Rosja nie ma dogodnych warunków do tego, by uderzyć na NATO i Polskę. Innymi słowy przeszkadzanie Putinowi w zajęciu Ukrainy de facto chroni nas, nasze rodziny i majątek.
Pro-rosyjscy propagandziści stosują prostacką narrację, obrazując ją urwanymi nogami weteranów oraz odnosząc się do „naszych dzieci”, ponieważ nie da się w sposób chłodny, racjonalny i geopolityczny wyjaśnić ich podstawowej tezy. Tezy, zgodnie z którą należy trzymać dystans i po wojnie na Ukrainie przejść do interesów z Rosją jak gdyby nigdy nic. Otóż nikt nie podejmuje wytłumaczenia, jak to miałoby niby wyglądać. Nic dziwnego, ponieważ nikt rozsądny nie uwierzyłby przecież w zupełnie nonsensowną teorię, wg której Putin po podbiciu Ukrainy nagle by złagodniał i stał się wiarygodnym partnerem na arenie międzynarodowej. A Amerykanie i Europejczycy by w to uwierzyli. Nikt w Waszyngtonie – po upadku Ukrainy – nie miałby żadnych złudzeń co do Putina. A jeśli tak, to nawet najbardziej naiwny rząd w Warszawie nie mógłby bratać się w takiej sytuacji z Moskwą. Nie mógłby popełnić tego samobójstwa, choćby z tego względu, że należymy do UE i NATO. Natomiast Putin nagle nie złagodnieje. Na okupowanej Ukrainie będzie dochodzić do ludobójstwa, a sytuacja geopolityczna po zajęciu Ukrainy nie stanie się bardziej bezpieczna dla Polski i Europy. Stanie się odwrotnie. Oczywistość ta jest nie do podważenia, stąd prostackie emocjonalne zagrania rosyjskiej narracji.
Dlatego propaganda pro-rosyjska sugeruje, że zachodni politycy najpierw wyślą na Ukrainę czołgi, a później nasze dzieci. Ten przekaz jest już zupełnie pozbawiony logiki również z innego względu. Jeśli przyjrzeć się tej kwestii na chłodno, to nawet jeśli na Ukrainę zamierzano by wysłać żołnierzy wybranych państw NATO w celu wygaszenia konfliktu z Rosją, to nikt nie wysyłałby tam „naszych dzieci”. Należy pamiętać o tym, że teoretyczne wysłanie wojsk na Ukrainę dotyczyłoby wojsk zawodowych. Żołnierzy zawodowych. Żołnierz zawodowy nie jest już dzieckiem. Jest to mężczyzna, który świadomie postanowił: wykonywać zawód żołnierza, złożyć przysięgę i bronić kraju oraz jego obywateli. Swojej rodziny, innych obywateli i rodzin innych obywateli. Za co zupełnie świadomie pobiera wynagrodzenie.
Lekarz nie decyduje się pracować w szpitalu tylko po to, by pobierać płacę i odmawiać wykonywania zabiegów medycznych. Strażak nie idzie do straży pożarnej po to, by migać się przed wyjazdami na akcje gaszenia pożarów. Nie ważne, czy dany pożar wybuchł samoistnie, czy też ogień został podłożony celowo i to np. przez nielubianego przez danego strażaka sąsiada. Strażak ma gasić pożar i podejmuje ten obowiązek w ramach pracy w określonym zawodzie przy świadomości, że pożar wybuchnie i będzie trzeba go ugasić – nawet przy ryzyku narażenia swojego życia lub zdrowia. Która zdrowa na umyśle matka strażaka krzyczy w czasie pożaru wskazując na syna jadącego na akcję by ugasić dom sąsiada: „Chcą spalić nasze dzieci!”?
Żołnierz idąc do wojska ma świadomość tego, że jego zawód polega – między innymi i w najgorszym wypadku – na prowadzeniu walki w czasie wojny. Obowiązkiem żołnierza jest bronić kraju i jego obywateli. Nawet jeśli obrona ta wymaga działań poza terytorium kraju. To ostatnie już tak oczywiste dla wszystkich nie jest. Jednak takie są fakty.
Jeśli dzięki wysłaniu polskich żołnierzy na Ukrainę można byłoby uniknąć inwazji na Polskę, to obowiązkiem polskich polityków i Sił Zbrojnych jest podjęcie takich działań. Bo o ile żołnierze pisali się na taki a nie inny zawód (za takie a nie inne wynagrodzenie), to cywile (w tym nasze dzieci) nie pisali się świadomie na pobór do wojska i walkę z atakującym nasz kraj przeciwnikiem.
A groźba inwazji na Polskę skończyłaby się dokładnie tym samym co na Ukrainie. Zablokowano by granice dla mężczyzn, rozesłano powołania do armii i chcąc nie chcąc, każdy powołany cywil walczyłby w tych samych okopach co zawodowi żołnierze. Przy czym dysponowałby gorszym wyszkoleniem, sprzętem, a w konsekwencji mniejszymi szansami na przeżycie. Pytanie więc brzmi, po co utrzymywać wojska zawodowe, skoro w czasie wojny i tak to cywile musieliby bronić się sami?
Sytuacja wygląda więc w ten sposób, że chcemy mieć w wojsku albo ludzi z powołania, albo profesjonalistów, którzy wiedzą za co biorą pieniądze. Takich, którzy są tam z innych powodów szkoda utrzymywać. Po to w Polsce 20 milionów osób płaci podatki, by z tych pieniędzy wystawić armię zawodową, której zadaniem jest nie dopuścić do tego, by cywile (amatorzy) musieli sięgać po broń. I właśnie w takiej sytuacji – bezpośredniego zagrożenia inwazją na Polskę – to nasze dzieci zostałyby zmuszone do wzięcia udziału w wojennej rzezi. Na ekspedycje wysyła się zawodowców, w tym często ochotników. W wojnie obronnej muszą wziąć udział wszyscy.
Sam jedź na wojnę
Ten argument z pewnością pojawi się pod moim artykułem i jest kierowany wobec każdego, kto przejawia zdrowo-rozsądkowe podejście do wojny na Ukrainie. Sformułowanie to jest bardzo powszechne i jest głównym orężem kierowanym przez pro-rosyjską narrację. Dlatego ktoś musi wreszcie podjąć się rozbrojenia tej niebezpiecznej i defetystycznej bomby. Choć wiem, że będzie to skutkować brakiem sympatii do mojej osoby wśród wielu czytelników, w tym wojskowych.
Obowiązkiem żołnierza jest bronić kraju i jego obywateli. Nawet jeśli wymaga to walki poza granicami państwa.
Jeśli sytuacja wymaga interwencji na zewnątrz w celu uniknięcia wojny obronnej, to zasadnym jest wysłanie na tę interwencję profesjonalistów. Zawodowców, którzy świadomie wykonują swój zawód. Moralnym upadkiem byłaby rezygnacja z niezbędnych, ale wymagających trudnych decyzji działań, przy jednoczesnym pogodzeniu się z sytuacją, w której wojna przyjdzie do nas, a za broń będą musieli chwycić cywile. W tym nasze dzieci. Jest pewne, że absolutnie każdy ukraiński żołnierz wolałby walczyć teraz przeciwko Rosji gdzieś indziej, niż na Ukrainie. Na Ukrainie gdzie ginie wielu cywilów, w tym kobiety i małe dzieci.
Po to 20 milionów cywili utrzymuje armię zawodową, by ta była – w razie pożaru (wojny) – gotowa do działania. Oczywiście to zadaniem społeczeństwa jest sfinansowanie odpowiednio wyposażonej armii. Obywatele danego państwa – a zwłaszcza Polacy – muszą mieć świadomość tego z czym może wiązać się potencjalna okupacja kraju. Potrzeba zwiększenia wydatków na armię w obecnych warunkach jest nieuchronna, podobnie jak nieuchronne będzie zwiększenie podatków na ten cel. Musimy być tego świadomi i gotowi na wzięcie na siebie związanych z tym obciążeń.
Jeśli żołnierze decydują się na karierę wojskową tylko po to, by pobierać płacę oraz uzyskiwać przywileje prawne (np. emerytalne czy dodatki finansowe), to taka armia nie powinna istnieć. Lepiej mieć świadomość swojej słabości niż fałszywe przekonanie o posiadanej sile. Zwłaszcza, gdy na to przekonanie płaci się ciężkie pieniądze. Armię buduje się po to, by odstraszała przeciwnika swoją gotowością i potencjałem do jego pokonania. W drugiej kolejności, żołnierzom zawodowym płaci się za walkę na wojnie, gdy odstraszanie zawiedzie. Jeśli ktoś jest w wojsku po to, by migać się od obowiązków, które świadomie na siebie przyjął, to lepiej, żeby zrezygnował i poszedł do pracy w sektorze prywatnym. Wówczas zamiast w tabeli kosztów, będzie mógł dopisać jakiś rząd wartości po stronie korzyści dla kraju i współobywateli.
Wydatki związane z utrzymywaniem Sił Zbrojnych nie wiążą się z żadnymi finansowymi korzyściami dla państwa. Jedyną wartością dodaną Sił Zbrojnych jest poczucie i gwarancja bezpieczeństwa. Jeśli kraj jest bezpieczny, wówczas może się rozwijać i ściąga kapitał z zewnątrz. Jeśli Siły Zbrojne – a także żołnierze – abdykowałyby z roli dawców bezpieczeństwa, wówczas ich rola sprowadzałyby się do roli pasożytów na tkance społeczno-gospodarczej. I właśnie do takiej roli chciałaby sprowadzić nasze wojsko propaganda rosyjska. I tak pro-rosyjska propaganda chciałaby przedstawić Wojsko Polskie polskiemu społeczeństwu. Jak byt pasożytniczy, który w razie próby powie obywatelom: „to sami sobie walczcie”.
Nie możemy na to pozwolić. W interesie armii i cywilów jest wspólne budowanie płaszczyzny zaufania. Zaufania opartego o solidne fundamenty. Jeśli społeczeństwo posiada wiarę w żołnierski etos – dzięki postawie samych wojskowych – wówczas bardziej skłonne będzie oddawać z własnej kieszeni większe środki na armię. Wiara w polskiego żołnierza doprowadziła Polaków w 1920 roku do wspaniałego zwycięstwa z sowietami. Nie szczędzono przy tym zrzutek i pracy na rzecz wojska. Później, przed wybuchem II Wojny Światowej, cywile również zrzucali się na wyposażenie dla armii. Mając świadomość, że tylko pierś polskiego żołnierza może zagwarantować im spokojne życie w niepodległej Polsce. Wówczas się nie udało.
Dziś Polska jest poza wojną, jednak ta sytuacja może się w przyszłości zmienić. Mamy czas, środki i możliwości by temu zapobiec. W tym celu trzeba wspierać Ukrainę, za wszelką cenę nie dopuścić do jej zajęcia przez Rosję, a jednocześnie inwestować w Siły Zbrojne RP. Po to by nikt z nas nie musiał nigdy i nigdzie walczyć na wojnie.
Jednocześnie nie możemy dać się moralnie rozbroić i zastraszyć przez rosyjską propagandę. Nie możemy wstydzić się wyrażania wprost naszej racji stanu. Tą racją stanu jest pokonanie Rosji w wojnie na Ukrainie. Jednym z narzędzi rosyjskiej propagandy jest emocjonalny szantaż. Sugeruje się, że wszyscy mówiący o tym, że trzeba pomóc zwyciężyć Ukrainie chcą wysyłać „nasze dzieci” na wojnę i śmierć. Chcą ściągnąć gniew Putina na Polskę i sprowadzić tutaj rosyjskie wojska. Jest to oczywista manipulacja, zresztą bardzo prymitywna.
Póki Rosja nie może pokonać Ukraińców i angażuje do walki z nimi kolejne zastępy wojska, póty nawet nie pomyśli o ataku na Polskę. Tak więc im bardziej będziemy pasywni i w ten sposób dołożymy cegiełkę do rosyjskiego zwycięstwa, tym szybciej Putin będzie mógł obrać na cel nasz kraj. Jest więc dokładnie odwrotnie, jak sugerują tuby rosyjskiej propagandy.
To jest nasza wojna!
W omawianym zakresie – zastraszania, onieśmielania i szantażowania emocjonalnego – wydaje się, że Zachód (w tym Polska) przegrywa z rosyjską propagandą. Choć zdecydowana większość zdaje sobie z tego sprawę, to niewielu potrafi oświadczyć publicznie wprost, że „to jest nasza wojna”. Robimy dokładnie to, czego oczekuje Putin rzucając oskarżenia w stronę Zachodu. Stwierdzając, że NATO prowadzi z Rosją wojnę na Ukrainie Putin oczekuje zaprzeczeń z drugiej strony. Rosyjscy propagandziści odwołują się do fraz emocjonalnych („nasze dzieci” lub „to sam idź na wojnę”) po to, by zniechęcić adwersarzy do wymawiania wprost polskiej racji stanu. Tego rodzaju działanie jest odmianą prowadzenia pedagogiki wstydu. Mamy wstydzić się, a nawet bać (vide nawolywanie do tworzenia list piętnujących osoby o poglądach pro-aktywnych) myśli o działaniach, które mogłyby krzyżować plany Putina, bo: „to doprowadzi do wojny!”. Chodzi o to, byśmy wzbraniali się przed mówieniem, a w końcu nawet myśleniem o tym, by przeciwdziałać rosyjskim działaniom wojennym. W czasie, gdy Putin i Rosja prowadzą otwartą wojnę przeciwko NATO, Unii Europejskiej i Polsce. Tyle, że na terytorium Ukrainy. Co wynika tylko i wyłącznie ze słabości Rosji i niemożnością bezpośredniego zaatakowania Zachodu. W tym wszystkim warto jest spróbować odwrócić karty rosyjskie propagandzie tak, by jej działania osiągnęły dokładnie odwrotne skutki.
Dlatego zachęcam wszystkich czytelników – polityków, wojskowych, ekspertów, publicystów a także zwykłych komentatorów – do wprowadzenia do dyskursu publicznego hasła: „TO JEST NASZA WOJNA”. Przy użyciu słów w nagraniach, hasztagów w postach czy też oznaczeń na profilach. Nawet, jeśli macie inne zdanie w zakresie sposobu radzenia sobie z agresją Putina Wcale nie trzeba udostępniać niniejszego tekstu, wystarczy dołączenie do akcji. Bowiem niezależnie od tego jakie metody będziemy chcieli zastosować, to najważniejsze jest przekonanie nas wszystkich, a później samego Putina, że rzeczywiście TO JEST NASZA WOJNA. I jesteśmy gotowi do działania w ten czy inny sposób. Skoro Putin działa tak, jakby NATO było w wojnie z Rosją na Ukrainie i przekonuje do tego Rosjan, to przyznanie tej oczywistej konstatacji po naszej – zachodniej – stronie nie może nam przynieść żadnych negatywnych efektów. Przeciwnie. Możemy w ten sposób zneutralizować rosyjską propagandę, a także powstrzymać Moskwę przed eskalacją konfliktu. Na Kremlu muszą uwierzyć, że jesteśmy gotowi na wszystko. Inaczej będą wciąż posuwać się dalej, eskalować, aż wreszcie mogą doprowadzić do bezpośredniej wojny z NATO. Trzeba im w tym przeszkodzić.
Bo TO JEST NASZA WOJNA.
Krzysztof Wojczal
Geopolityka, polityka, gospodarka, prawo, podatki – blog
P.S.
Jeśli ktoś ma ochotę i możliwości wykonania fajnej profesjonalnej grafiki z hasłem „To jest nasza wojna” i zgadza się by ją rozpowszechniać – to zachęcam do wykonania takiej.
Osobiście będę używać tego hasła do końca wojny na Ukrainie. Tak na blogu jak i na vlogu.
Nie i jeszcze raz nie, Nein Herr Wojczal. Po raz kolejny dobra analiza lecz katastrofalnie błędny główny wniosek.
To jest nasza wojna bo polską racją stanu jest upadek Rosji, jej kapitulacja, rozpad, okupacja, denuklearyzacja, demilitaryzacja regionów pogranicznych jak Komi, kraj Stawropolski oraz derusyfikacja rozumiana tak jak chce tego Jurij Felszynski- jako fizyczna likwidacja aparatu FSB i eliminacja jej kluczowych agentów. Czyli w skrócie kapitulacja, okupacja i ruska Norymberga.
Polską racją stanu jest wsparcie w tym celu UKR, polityczne, finansowe, wojskowe, co robimy od jesieni 2021 roku.
Ale namawianie krajów NATO do publicznego ogłoszenia, że prowadzą wojnę z Rosja to błąd polityczny i wojskowy, czego oczywiście te kraje NIE robią. Taka publiczna deklaracja, ktorą Pan proponuje nie polepszy sytuacji na froncie, zaś pogorszy sytuacje w krajach przeciwnych pomocy UKR jak Niemcom, Francji, Niderlandom, Austrii, Węgrom i Belgii oraz co najważniejsze DA polityczne paliwo Putinowi dla uzasadnienia tej wojny. Dziwne ze Pan brnie w tę ruską narracje, bo tego właśnie Pan się domaga – dać uzasadnienie ruskiej propagandzie, którą karmione jest od 70 lat tamtejsze społeczeństwo, że cały świat i NATO otacza Rosję, która bohatersko walczy o pokój.
Bardzo mnie ta Pańska teza zaskoczyła, na szczęście Biden i grupa Remstein działa metodą faktów dokonanych jak dostawy uzbrojenia lub wizyta w Kijowie bez deklaracji swoim pacyfistycznym społeczeństwom celów tej wojny. Po co straszyć wojna ludzi, która na razie ich nie obchodzi ?
Jestem pełny podziwu dla US jak łatwo i perfekcyjnie prowadzą tę wojnę, za ok 10 do 15% ich ROCZNEGO budżetu na wojsko ( 770-840 MLD USD) kosztem zniszczenia UKR wygrywają wojnę z naszym odwiecznym, cywilizacyjnym wrogiem. Porównując to do kosztów wojen gwiezdnych Reagana majstersztyk.
Powtórzę, co już wielokrotnie od dwóch lat pisałem na łamach np. wpolityce- polską racją stanu jest wygrana UKR i bohaterska śmierć 100 tyś banderowców. Czyli tych ukraińskich bohaterów, którzy od lat są zaczadzeni sowiecką wizją historii wg której największym wrogiem UKR była biała Polska. Póki bohatersko nie wymrze pokolenie Melnyka, Wiatrowycza, kołchoźnika Juszczenki, puty ta sowiecka historiografia będzie zatruwać nasze relacje. Te brednie o Chmielnickim, ugodzie perejasławskiej i wiecznej przyjaźni. Tego do dziś uczą w ukraińskich szkołach. Przypomnę, ze w czasie gdy na sowieckiej ukrainie trwał wielki głód w którym zagłodzono przeszło 3MLN Ukraińców, Bandera i OUN był finansowany przez NKWD i bohatersko walczyli z polską administracją i osadnikami na Kresach. A po 1943 po Stalingradzie kiedy jasna już była klęska Niemiec, to zaatakował Polakow na Wołyniu zamiast wspólnie walczyć z Niemcami.
Celem tej wojny NIE jest zwycięstwo UKR lecz PRZEGRANA Rosji. Tak trzeba czytać te wojnę zastępcza Drogi Autorze. UKR od 30 lat prowadziła błędna, antypolska politykę opierając się na sojuszu z Berlinem, za co dziś płaci krwawą cenę. I swoją ofiarą i bezsprzecznym bohaterstwem swojej ludności i żołnierzy musi za te błędy zapłacić i ostatecznie pozbyć się złudzeń i bajek o członkostwie w UE, sojuszu z Niemcami, szybkim członkostwie w NATO.
Ich jedyna droga do Europy wiedzie przez Warszawę i im szybciej Kijów to zrozumie, tym lepiej dla nich, im szybciej odetną się od ludobójstwa na Wołyniu, bratobójczej wojny z lwowskimi orlętami, tym lepiej dla nich. Im szybciej postawią na federacje IV RP tym wzorem Niemiec i DDR wejdą tylnymi drzwiami do NATO a potem może do UE lub tego co po niej zostanie.
Polityka Giedroycia budowy kordonu sanitarnego była olbrzymim błędem politycznym, który zaczęli polscy endecy, ci nasi ruslandversteher podczas negocjacji pokoju ryskiego. To oni popsuli wygraną wojnę i to w 1921 roku trzeba szukać przyczyn klęski wrześniowej. Kordon sanitarny okazał się grupką kadłubowych państewek rządzonych przez antypolskich polityków i ruską agenturę. Tak było także przez ostatnie 30 lat i NAJWYZSZA pora wyciągać z tego wnioski. Albo wspólna federacyjna IV RP z granicami na rzece Doń i wzgórzach Waldaju albo znowu ruski mir i szwabska agentura.
Mam takie przekonanie, ze tę analizę Autor kieruje do swoich kamratów i widzów TVN. Ale przekonywanie Konfederatów, zwolenników Wilka, Tanajno, Żółtka, chorującego na grypkę C19 Dziambora, buca Tyszki, rudej baby Brauna, Korwina i jego kałmuckiego synka Mentzena oraz innych łże prawicowych szajbusów, paputczikow Putina nie ma najmniejszego sensu. Jacy oni są to widzimy po głosowaniach w Sejmie, gdzie zawsze szli ręka w rękę z ubekami z PO, Lewicy i TVNu. Oczekiwanie ze pieszczoch TVN Bossak przyjmie patriotyczną postawę jest naiwnością graniczącą z głupotą.
Po 2010 roku i Smoleńsku nie ma złudzeń, albo Polska będzie wielka, biała, katolicka i patriotyczna, albo znowu będzie to co było czyli ruski mir i szwabska agentura z ciepłą wodą w kranie. Po Smoleńsku tacy mądrzy ludzie jak Autor nie mogą mieć złudzeń- oni ZNÓW zaczęli nas zabijać, jak podczas Targowicy ( wypisz wymaluj argumenty Konfederatów), podczas Insurekcji, powstań i wojny domowej po 1945 roku.
Mowisz oczywstosci- Oczywiscie ze NATO jest na wojnie. Jesli jednak ja to ostanio napisalem tlum troli zarzucil ze szerze Rosjska propaande. Przeciwko Faktom – nie beda wiec Rosjnie ale nasi. Z jakiegos powaodu bielmo slepoty bedzie trfalo. I nie tylko w tym temacie.
Idac tym tokiem myslenia zabory (od 1865) i PRL to byly najlepsze okresy w historii narodu polskiego, bo wtedy nie toczyla sie na tych ziemiach zadna wojna.