Polska potrzebuje 700-tys. armii i poboru? – O szkoleniu rezerwy wojskowej i obrony cywilnej

Prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełeński określa łączną liczbę żołnierzy i funkcjonariuszy mundurowych biorących udział w obronie Ukrainy na około 880 tysięcy, z czego szacuje się, że na same siły lądowe przypada ok. 600 tys. żołnierzy[1]. By dokonać rotacji ludzi, którzy w wielu przypadkach walczą już od ponad dwóch lat, administracja z Kijowa zapowiedziała mobilizację, która może objąć nawet pół miliona osób. Z kolei po stronie rosyjskiej trwa proces zwiększania liczebności armii, która jeszcze przed konfliktem dysponowała ponad 900 tysiącami żołnierzy. Rosyjski minister obrony Siergiej Szojgu zapowiedział sformowanie dwóch nowych armii do końca 2024 roku, co będzie wymagało minimum 150 tys. żołnierzy.

Na Ukrainie po obu stronach walczy obecnie ponad milion żołnierzy, wspieranych przez całe aparaty państwowe i to nie tylko państw bezpośrednio zaangażowanych w konflikt. Nijak nie przypomina to wizji ograniczonej wojny prowadzonej małymi zawodowymi armiami. Zamiast tego mamy do czynienia z symetrycznym konfliktem zbrojnym o dużej skali. Trwającym nie dwa tygodnie, a ponad dwa lata (wojna toczy się de facto od 2014 roku, jednak do 2022 roku była starciem bardzo ograniczonym terytorialnie, a także w zakresie sposobu walki i środków do niej używanych).

Dlaczego skala działań militarnych i zaangażowanie państw przypomina te z czasów obu wojen światowych, a nie ograniczonych operacji wojskowych? Ponieważ do walki weszli dość równorzędni przeciwnicy, a stawką jest pobicie dużego państwa, a nie tylko zajęcie skrawka terytorium lub wymuszenie konkretnego ustępstwa politycznego.

Ukraińska armia w momencie uderzenia rosyjskiego z 24 lutego 2022 roku liczyła sobie około ćwierć miliona żołnierzy. Rosjanie zaatakowali siłami dwukrotnie mniej liczebnymi. Tak więc już na początku inwazji w polu wystawiono po obu stronach prawie 400 tys. ludzi.

Obecnie z kolei walczy ich już ok. trzy razy więcej. I wyraźnie widać, że siły zaangażowane przez Rosjan na Ukrainie nie są w stanie obsłużyć wszystkich kierunków, dlatego front został ograniczony do południowo-wschodniej części Ukrainy. Czy można było przewidzieć, że potencjalna wojna między dwoma dużymi krajami będzie prowadzona w takiej skali?

Oczywiście, że tak. Przypomnijmy bowiem, że choćby uznawane często za „ograniczone” operacje Stanów Zjednoczonych przeciwko słabszym: Irakowi czy talibom w Afganistanie również wymagały użycia setek tysięcy żołnierzy i ciężkiego sprzętu. By pobić Saddama Husseina Amerykanie użyli siły o liczebności 150 tys. ludzi, którzy byli wspierani przez potężny aparat państwowy i kolejne dziesiątki tysięcy osób zaangażowanych w USA lub stacjonujących w innych miejscach na Ziemi. Jeszcze podczas okupacji w 2009 roku w Iraku stacjonowało 144 tys. żołnierzy[2].

Gdy talibowie – po kilku latach od inwazji – w 2009 roku przeprowadzili kontrofensywę w Afganistanie, sami tylko Amerykanie musieli zwiększyć swój komponent bojowy w tym kraj do blisko 100 tysięcy żołnierzy. Przypomnijmy, że piszemy tutaj o konfliktach asymetrycznych, w których USA dysponowało przygniatającą przewagę technologiczną, sprzętową, a także w zakresie kultury wojennej.

Przy tak wyraźnej dysproporcji potencjałów na swoją korzyść, Stany Zjednoczone potrzebowały ogromnych sił i zasobów by przejąć kontrolę nad terytorium przeciwnika (co w Afganistanie nigdy się do końca nie udało).

Oczywistym więc było i jest, że w przypadku ewentualnego, symetrycznego konfliktu zbrojnego, którego celem byłoby pobicie całego państwa, skala zaangażowania i wysiłku armii agresora musi być znacznie większa. Skoro tak, to również obrońca powinien szykować się na przeciwnika atakującego pełnym potencjałem i zdolnego do prowadzenia konfliktu przez długi czas. Teza ta została potwierdzona w wojnie na Ukrainie. Rosjanie, którzy nie spodziewali się ukraińskiego oporu, użyli sił liczebnie porównywalnych do tych, jakich używali Amerykanie w Iraku. W efekcie otrzymali bolesną lekcję, po której zwielokrotnili swoje zaangażowanie na teatrze działań, przy jednoczesnym skróceniu linii frontu.

Wojna wchodzi w fazę, w której front utrzymywany jest po obu stronach dzięki osobom wcielonym do armii lub zmobilizowanym już po inwazji. Truizm, że wojny rozpoczynają armie zawodowe, ale to rezerwiści je kończą również znajduje tutaj potwierdzenie.

Pomimo tych wszystkich faktów, w Polsce wciąż mierzymy się z debatą o tym, czy powinniśmy przywrócić pobór. Innymi słowy, czy powinniśmy szkolić rezerwy osobowe na czas konfliktu? Tego rodzaju dyskusje są nie tylko spóźnione o wiele lat – choć uczciwie trzeba wskazać, że eksperci od dawna wytykali systemową dziurę w postaci braku alternatywy dla poboru – ale w zasadzie należy je uznać za bezprzedmiotowe.

Państwo Polskie oraz społeczeństwo powinny zadbać o odpowiednio wyszkolone, rezerwowe zasoby ludzkie na potrzeby Wojska Polskiego na czas wojny. Bez tego prowadzenie konfliktu dłużej niż kilka tygodni może okazać się niemożliwe. A skoro tak, to mający tego świadomość przeciwnik będzie bardziej skory do ataku. Zwłaszcza, gdy on będzie z kolei miał przygotowane rezerwy, przemysł, armię i całe państwo do prowadzenia długotrwałego konfliktu. Bez rezerw i odpowiedniej liczebności armii, Siły Zbrojne RP nie osiągną odpowiedniego poziomu odstraszania. Tymczasem głównym zadaniem armii jest niedopuszczenie do wybuchu wojny obronnej.

Innymi słowy – i to jest argument dla tych, którzy boją się składać przysięgę z uwagi na to, że ewentualnie musieliby walczyć w pierwszej kolejności – jeśli społeczeństwo nie wystawi odpowiedniej armii i rezerw oraz nie odstraszy agresora potencjałem militarnym, a także gotowością do stawienia oporu, to wówczas ryzyko, że cywile (czyli nawet ci, którzy przysięg nie składali) będą musieli walczyć z wojskami agresora jest znacznie wyższe. Wyższe niż w przypadku, gdyby ci sami cywile zostali przeszkoleni, złożyli przysięgę oraz stali się częścią składową potencjału sił zbrojnych.

Ta zupełnie oczywista dla wojskowych i specjalistów z zakresu obronności konstatacja musiała w tym miejscu wybrzmieć. Potrzeba szkolenia rezerw jest w przypadku Polski absolutnie konieczna i nie ma nad czym tutaj debatować. Polska od setek lat znajduje się w stanie permanentnego zagrożenia konfliktem zbrojnym, które ustawało na relatywnie krótkie chwile. Wobec tego nie należy pytać „czy”, ale „JAK” odbudować system szkolenia rezerw.  

Należy mieć również świadomość tego, że przy ok. 300 tysięcznej armii stworzonej na czas pokoju, w czasie wojny wojsko musi dysponować rezerwami w postaci kolejnych 300-400 tys. ludzi. Choćby tylko po to, by móc rotować i uzupełniać straty na froncie. Choć tak naprawdę optymalnym i docelowym modelem powinien być taki, w którym część rezerw uzupełnia jednostki już istniejące w szkielecie. Tak, by siły zbrojne na czas konfliktu mogły zwiększyć swój potencjał o kilka dodatkowych, rozwiniętych związków taktycznych czy nawet operacyjnych (np. dywizji czy korpusów). W takim wariancie rezerwy musiałyby być nawet kilkukrotnie większe niż liczebność armii w czasie pokoju. Taki stan rzeczy mamy zresztą dzisiaj. Problem w tym, że te setki tysięcy osób z przeszkolonej jeszcze w starym systemie rezerwy zwyczajnie się starzeje. W ich miejsce nie szkoli się nowych rekrutów. Mamy na tej płaszczyźnie 16-letnią lukę, która ciągle się powiększa.

 

Skoro potrzebujemy przeszkolonych rezerw, to czy potrzebujemy poboru?

W Polsce szkolenie rezerw odbywało się poprzez powszechny pobór wojskowy prowadzony w ramach zasadniczej służby wojskowej. Obowiązek odbycia takiej służby był nałożony na mężczyzn kończących 19 rok życia lub starszych, którzy wcześniej nie odbyli ZSW, a kwalifikowali się do służby zgodnie z kategorią lekarską. Ostatni pobór odbył się w 2008 roku, a od 2009 roku mechanizm ten został zawieszony. Po tej dacie, mężczyźni spełniający warunki wiekowe oraz zdrowotne (kategoria lek.) byli – po badaniu lekarskim – przesuwani do rezerwy bez szkoleń.

Innymi słowy od 2009 roku Polska nie szkoli już rezerwistów. W konsekwencji najmłodsi przeszkoleni rezerwiści są dzisiaj w wieku ok. 34-35 lat. Tych – w zasobach rezerw – jest jednak najmniej. Teoretycznie – ponieważ dane te są niejawne – największy zasób rezerwistów posiadamy wśród 50-latków, którzy za kilka lat (maks. dekadę) „wyjdą” z systemu w ogóle (teoretycznie będą w nim jako 60-latkowie, ale… Bez żartów).

Pamiętać również należy, że choć w ostatnim czasie wzmożono ćwiczenia rezerw, to w dużej części znajdują się tam ludzie, którzy dawno nie mieli odświeżanej wiedzy i praktyki wojskowej. Wielu rezerwistów znajduje się ponadto poza granicami Polski (emigracja) i ich ściągnięcie do kraju na czas „W” byłoby problematyczne, o ile nie niemożliwe.

Ostatnim i chyba najważniejszym problemem jest fakt, że po zawieszeniu poboru powszechnego nastąpiła likwidacja zaplecza szkoleniowego dla rezerw. Wyprzedano znaczną część mienia wojskowego (koszary, infrastruktura, grunty), a ponadto dokonano profesjonalizacji kadr i struktur.

Tak więc nawet gdyby od jutra przywrócić powszechny pobór wojskowy to Siły Zbrojne RP nie byłyby w stanie: przyjąć, wyposażyć, zakwaterować ani wyszkolić całego jednego nowego rocznika objętego obowiązkiem odbycia ZSW. I to pomimo faktu, że obecnie mamy do czynienia z niżem demograficznym. Warto pamiętać, że póki co pomijamy kwestie związane z uwarunkowaniami społeczno-gospodarczymi, które także – a może i przede wszystkim – stanowiłyby wyzwanie.

W roku 2007 w Polsce urodziło się blisko 390 tys. dzieci. Nawet, gdyby poborem objąć tylko mężczyzn z tegoż rocznika, to armia musiałaby być zdolna do przeszkolenia około 150 tys. osób rocznie (przy założeniu, że nie wszyscy będą się kwalifikować). Przypomnijmy, że liczba ta odpowiada tej z rosyjskiego, wiosennego poboru z 2023 roku. Mniej więcej tyle osób Kreml ma zamiar objąć poborem również i w tym roku. Piszemy tutaj o państwie, które od dwóch lat prowadzi wojnę i w sposób gwałtowny rozbudowuje infrastrukturę administracyjno-szkoleniową pod kolejne fale poborowych i zmobilizowanych…

Oczywistym jest więc, że nawet gdyby powszechny pobór wojskowy był akceptowalny w Polsce pod względem ekonomicznym oraz społecznym, to jego przywrócenie jest zwyczajnie – na tę chwilę – niewykonalne. By było to możliwe potrzebne są miliardowe inwestycje oraz całe lata przeznaczone na budowę infrastruktury, a także rozbudowę i przeszkolenie kadr, które następnie miałyby szkolić rezerwistów.

Pojawia się więc pytanie, jeśli nie pobór, to co?

OBOWIĄZKOWE SZKOLENIE REZERWY WOJSKOWEJ

Nawet gdyby przywrócenie poboru było technicznie wykonalne, to dawniej stosowana formuła powszechnego poboru byłaby zupełnie nieadekwatna do współczesnych realiów społeczno-gospodarczych. Przymusowe „wyciągnięcie” obywatela z systemu społeczno-gospodarczego na np. rok byłoby uciążliwe i prawdopodobnie społecznie nieakceptowalne.

W związku z powyższym należy poszukać rozwiązań, które pozwoliłyby zadbać o przeszkolenie rezerw wojskowych, ale które nie wiązałyby się z wprowadzaniem modelu rodem z reżimu totalitarnego. Takich, które nie bazowałyby na brutalnym przymusie, a raczej oparte byłyby na systemie motywacyjnym. Chodzi o model, który zwiększałby świadomość społeczną i poczucie obywatelskiego obowiązku, a nie wzmagałby oporu przeciwko aparatowi państwowemu.

Tak więc istotne są głównie trzy czynniki. Nowy system szkolenia rezerw powinien być oparty o rozwiązania motywacyjne, a jednocześnie nie może być nazbyt uciążliwy w kontekście życia prywatnego i zawodowego dla obywateli. Wszystko to przy założeniu, że obowiązek szkolenia musi być powszechny. Czy tego rodzaju model jest w ogóle możliwy do stworzenia? Owszem. Co więcej, systemy o takich właśnie walorach (powszechność/motywacja/niska uciążliwość) funkcjonują w naszych realiach. Trzeba je tylko dostrzec i przełożyć na potrzeby wojska.

Podstawowe przeszkolenie wojskowe [I ETAP]

Istnieje wiele systemów szkolenia – obejmujących niemalże wszystkich polskich obywateli – z których można by przenieść rozwiązania na płaszczyznę wojskową. Jednym z takich systemów jest ten związany z wyrabianiem Prawa Jazdy. Egzamin jest państwowy i przeprowadza się go w Ośrodkach Ruchu Drogowego. Natomiast całość szkolenia została w tym systemie przerzucona na sektor prywatny. Dzięki temu państwo nie musi utrzymywać ogromnego aparatu administracyjno-szkoleniowego. Rozwiązanie to się sprawdza, bowiem co roku z takiego systemu wychodzą setki tysięcy nowych kierowców. Dla przykładu w 2020 roku wydano blisko 300 tys. uprawnień dla nowych kierowców (a łącznie aż 750 tys.).

Proponowane rozwiązanie szkolenia rezerw wojskowych zakładałoby państwowe egzaminy wojskowe przeprowadzane dla całego rocznika. Przy czym egzamin mógłby składać się z dwóch części: teoretycznej (testy z prawa powszechnego i regulaminów), a także praktycznej.

Do części teoretycznej poborowy powinien przeszkolić się sam, mając wiedzę co do zakresu materiału. Z kolei do części praktycznej dana osoba musiałaby przejść kursy np. z musztry, obsługi i konserwacji broni osobistej, nabrania umiejętności strzeleckich itp. Kursy takie mogłyby być organizowane przez podmioty prywatne w formie szkółek, kół strzeleckich etc., ale także wybrane jednostki wojskowe (w tym WOT) przy użyciu ich obecnej infrastruktury (strzelnice, instruktorzy).

Tego rodzaju rozwiązanie pobudziłoby sektor prywatny, a także emerytowanych wojskowych. Zwłaszcza tych, którzy nie są wykorzystywani w żaden sposób przez armię, a którzy mogliby dzielić się doświadczeniem i wiedzą, a przy okazji dorobić. Umożliwienie odbycia kursów w sektorze prywatnym odciążyłoby zasoby Si Zbrojnych RP, które wykorzystywane są obecnie na szybki rozwój armii zawodowej, WOT i dobrowolnej zasadniczej służby wojskowej (w ramach zwiększania liczebności i budowania nowych związków taktycznych).

Kurs musiałby być refinansowany przez państwo (jednorazowo, tak by po ew. oblaniu egzaminu rekrut sam ponosił późniejsze koszty). Przy czym powinien obowiązywać limit wiekowy dla refundacji, tzn. mogłaby być ona możliwa dla osób np. do 20 roku życia.

Tak więc kurs i państwowy egzamin z podstawowego przeszkolenia wojskowego obejmowałyby dość wąski i bardzo podstawowy zakres wiedzy i umiejętności. W związku z tym kurs-y mogłyby być krótkie, a zdanie egzaminu nie wymagałoby miesięcy przygotowań.  Natomiast po takim podstawowym egzaminie obywatel byłby zaznajomiony z prawem, znałby struktury wojskowe i regulaminy, a jednocześnie nabyłby podstawowe umiejętności w zakresie posługiwania się podstawowym wyposażeniem i bronią osobistą żołnierza.

 

Prawo czy obowiązek?

Zaliczenie egzaminu z podstawowego przeszkolenia wojskowego powinno być obowiązkowe dla wszystkich mężczyzn. Kobiety mogłyby z takiej opcji skorzystać, ale gdyby nie chciały, wówczas musiałyby przejść podstawowe przeszkolenie z obrony cywilnej (+ pierwsza pomoc).  Egzaminy z obrony cywilnej oraz pierwszej pomocy musieliby zaliczyć również ci, którzy z różnych przyczyn (np. zdrowotnych) zostali zwolnieni z egzaminu wojskowego.

Dzięki takiemu systemowi polskie społeczeństwo nabywałoby podstawową wiedzę i umiejętności, które później łatwiej byłoby ewentualnie rozwinąć. Jednocześnie wprowadzenie egzaminów miałoby za zadanie budować świadomość społeczną o prawach, ale i także obowiązkach obywatela. Kształtować odpowiednią postawę. Egzamin wojskowy lub z obrony cywilnej mogłyby być swoistymi egzaminami „dojrzałości” obywatelskiej.

Jednocześnie obeznanie z bronią i z zasadami panującymi w wojsku mogłoby stanowić dodatkowy element zachęcający do wstępowania do służby wojskowej. Egzaminy z podstawowego przeszkolenia wojskowego mogłyby być jednym z etapów rekrutacji.

 

Przymus czy motywacja?

Jeśli uznamy, że szkolenie wojskowe – w tak podstawowej formie jak opisana powyżej – powinno być obowiązkowe, to jakie sankcje powinny spotkać obywatela, który nie zdałby ww. egzaminu w wyznaczonym wieku?

W tym zakresie należy rozważyć system motywacyjny a nie penitencjarny. Nie chodzi przecież o to, by młodych ludzi wsadzać do więzień, tylko o to, by sami chcieli zaliczyć owe szkolenia i egzaminy. W tym zakresie można by rozważyć uzależnienie możliwości uzyskania danych przywilejów od uregulowania kwestii z podstawowym szkoleniem wojskowym czy z obrony cywilnej. Tak więc bez zaliczenia ww. egzaminów obywatel nie mógłby np.:

  1. Pobierać wyższego wykształcenia na koszt państwa,
  2. Pobierać wybranych świadczeń socjalnych,
  3. Korzystać z wybranych ulg podatkowych,
  4. Zostać zatrudnionym w instytucjach publicznych.

Tego rodzaju lista mogłaby być szersza, a niekoniecznie musiałaby uwzględniać ww. propozycje. Chodzi tu o wskazanie mechanizmu motywacyjnego.

Warto przypomnieć, że gdyby ktoś nie zdecydował się na odbycie obowiązkowych kursów i zdanie egzaminów i ukończyłby 20 lat, to nie tylko traciłby ww. przywileje na okres do momentu uregulowania przedmiotowego obowiązku, ale również trafiłby definitywnie prawo do refinansowania kosztów kursu podstawowego.

 

Rozwiązanie docelowe czy tymczasowe?

Oczywistym jest, że wymagania w zakresie prowadzenia współczesnej wojny są znacznie wyższe niż te związane ze znajomością prawa i regulaminów, musztry czy umiejętnościami rozebrania oraz złożenia kałasznikowa. Niemniej, tego rodzaju podstawy każdy żołnierz i rezerwista znać powinien. I do nabycia tego rodzaju umiejętności nie potrzeba rozbudowanego aparatu administracyjno-szkoleniowego.

Należy jednak pamiętać, że – tak jak w przypadku Prawa Jazdy – sam egzamin bez ciągłej praktyki nic nie da. Rezerwiści muszą utrzymywać styczność z wojskiem inaczej wiedza i umiejętności zostaną zapomniane.

Dlatego SZ RP powinny odbudowywać zaplecze szkoleniowe tak, by móc jak najszybciej przejść do szkolenia rezerw w odpowiedniej liczbie. Dzięki temu z czasem wszystkie osoby po zdanym egzaminie z podstawowego przeszkolenia wojskowego mogłyby otrzymać właściwe przeszkolenie specjalistyczne – w ramach drugiego etapu szkolenia. Według przydziału wojskowego oraz zgodnie ze swoimi kwalifikacjami nabytymi w cywilu.

 

Profilowanie żołnierzy rezerwy

Warto podkreślić, że atutem tego dwuetapowego rozwiązania jest fakt, że o ile w przypadku 18-19 latków mamy do czynienia często z „czystą kartą”, o tyle w przypadku 20-kilku latków armia mogłaby już pozyskać informacje związane z potencjałem danego rezerwisty. Dzięki temu informatyk nie musiałby przechodzić szkolenia w jednostce zmechanizowanej i jeździć BWP-em. Zamiast tego Siły Zbrojne RP przydzielałyby rezerwistów do jednostek i zadań zgodnych z ich potencjałem i umiejętnościami. Co umożliwiłoby w sposób bardziej optymalny zarządzać zasobami ludzkimi i ich zdolnościami.

SZ RP mogłyby również tworzyć całą bazę danych związanych z profilowaniem rezerwistów. W takim systemie nawet rezerwowa część armii byłaby w dużej części złożona z de facto zawodowców (w swoich dziedzinach z „cywila”). O kwalifikacjach czasami porównywalnych lub nawet wyższych jak w przypadku żołnierzy zawodowych.

Osoby pracujące jako zawodowi kierowcy samochodów ciężarowych byliby kierowani do zadań związanych z prowadzeniem pojazdów, menadżerowie do logistyki, informatycy do cyberwojsk, radiowcy do łączności itd. Co wszystko dodatkowo zmniejszałoby koszty szkolenia rezerwistów.

Specjalistyczne przeszkolenie wojskowe [II ETAP]

Tak więc dawną zasadniczą służbę wojskową można by zamienić na kilku-etapowy system, w którym na początku państwo ponosiłoby minimalne koszty (egzamin z podstawowego przeszkolenia lub obrony cywilnej). W pierwszych latach funkcjonowania systemu MON miałby czas na rozbudowę infrastruktury szkoleniowej. Jednocześnie rezerwiści zyskiwaliby czas na ukierunkowanie zawodowe, a armia na poznanie potencjału rezerwisty. Ten otrzymywałby przydział dopiero na drugim etapie szkolenia specjalistycznego.

To mogłoby się odbywać np. w okresach wakacyjnych na studiach lub po ukończeniu szkoły wyższej. W przypadku osób, które nie zdecydowałyby się na kontynuowanie edukacji i rozpoczęłyby pracę zawodową wcześniej, przydział i II etap szkolenia mogłyby nastąpić wcześniej. Przy czym warto byłoby dać obywatelom wybór, jeśli chodzi o moment i formę szkolenia. Np. określić, że rezerwista po egzaminie podstawowym powinien zakończyć specjalistyczne przeszkolenie wojskowe do momentu osiągnięcia wieku 24 lat. W przypadku, gdyby tego nie zrobił, zostałby objęty obowiązkowym poborem powszechnym. Tak by w momencie ukończenia 25 lat miał już ukończone oba etapy szkolenia. Przy czym należałoby również pomyśleć o osobach, które nie zdały egzaminu podstawowego i nie przeszły tym samym szkolenia specjalistycznego do czasu ukończenia 25 roku życia. Gdyby chciały one odzyskać prawo do utraconych przywilejów, musiałyby odbyć na własny koszt kurs i egzamin z I etapu, a także być może w jakiejś części pokryć koszty szkolenia specjalistycznego (kolejna motywacja do tego, by jednak zdecydować się na szkolenia w określonym wieku).

Dzięki wprowadzeniu przedziału czasowego (okres 4-5 letni na uregulowanie kwestii II etapu szkolenia wojskowego) pierwsza fala rezerwistów przeznaczonych do przeszkolenia zostałaby nieco rozwodniona, dzięki temu aparat administracyjno-szkoleniowy miałby szansę na mniej bolesną absorbcję rezerwistów.

By uczynić proces szkolenia jak najmniej uciążliwym dla społeczeństwa i gospodarki, II etap specjalistycznych zajęć można by podzielić na kilka kursów trwających np. po 1-3 miesięcy. Oczywistym jest, że współczesne pole walki wymaga bardziej specjalistycznych, a często również skomplikowanych narzędzi. Co może wydłużać czas niezbędny do odpowiedniego wykwalifikowania żołnierza. Z drugiej strony, pobór na np. roczne szkolenie mógłby być bardzo uciążliwy dla osób pracujących lub uczących się. Stąd warto byłoby wprowadzić system stosowany na niektórych uczelniach wyższych. Taki, w którym wojsko organizowałoby w konkretnych terminach kolejne kursy specjalistyczne, a rekruci sami mogliby wybierać czas ich zaliczenia. Decydowaliby czy rozłożyć sobie II etap szkolenia na kilka lat (między 20 a 24 rokiem życia), czy też może uregulować swój stosunek do służby wojskowej za jednym razem.

 


-Autoreklama-

#To jest nasza wojna” – o polskich interesach w kontekście wojny na Ukrainie, zagrożeniach dla relacji z Kijowem w przyszłości oraz o Wielkiej Strategii Polski w kontekście budowy sił Zbrojnych RP.   “Trzecia Dekada. Świat dziś i za 10 lat” – dowiedz się jak funkcjonował świat i poszczególne państwa do 2020 roku, a także sprawdź prognozy na przyszłość, z których część (tj. II inwazja na Ukrainę) już się sprawdziła. W pakiecie taniej! 

Pakiet: #To jest nasza wojna + Trzecia Dekada


Starzy szeregowi?

Wyżej opisane rozwiązanie skutkowałoby m.in. tym, że w niektórych przypadkach rezerwista ukończyłby przeszkolenie dopiero w 25 roku życia. Tak więc średnia wieku szeregowych (i całej armii) znacząco wzrosłaby w stosunku do stanu, jaki mieliśmy przed dwudziestu laty i w zasadzie całą historię wcześniej. Należy sobie jednak zadać pytanie, jakiego żołnierza potrzebuje współczesna armia? Młodego i silnego, czy doświadczonego i wyspecjalizowanego? Na współczesnym polu walki o sukcesie nie decyduje tężyzna fizyczna, kondycja, tempo marszu czy umiejętność walki wręcz. Tylko skuteczność posługiwania się narzędziami pola walki. Haubicą, czołgiem, samolotem, radiem, dronem etc.

Zmieniły się także okoliczności demograficzno-społeczne. Dawniej dominowały rodziny wielodzietne, a dostęp do wykształcenia był ograniczony. Z brutalnego punktu widzenia państwa lepiej było ryzykować życiem słabo wykształconych młodzieńców, których było bez liku, niż ludźmi doświadczonymi, wyspecjalizowanymi czy wykształconymi. Tych bowiem zawsze brakowało. Tymczasem na polu bitwy, na którym to siła rąk i nóg była elementem dającym przewagę, to młodość i „przebojowość” stanowiła atut.

Dziś jest zupełnie inaczej. To umiejętności i specjalizacje zyskały na wartości. Jednocześnie rodzinny model 2+1 sprawia, że młodych osób zaczyna brakować. A przecież wojna toczy się de facto o ich przyszłość. Wytracanie młodego pokolenia na wojnie mija się z celem. Dostrzegły to choćby władze z Kijowa, które ustaliły nie tylko – jak to zawsze było – górne limity wiekowe jeśli chodzi o mobilizację, ale i także dolny pułap. Wcześniej było to aż 27 lat. Natomiast z uwagi na braki kadrowe ostatnio prezydent Zełeński obniżył pułap do lat 25. Tak więc Ukraińcy – odwrotnie jak to było w XX wieku i wcześniej – postanowili sięgać po najmłodszych obywateli dopiero w ostatniej kolejności. Jest to z pewnością znak naszych czasów i być może początek pewnego rodzaju trendu.

Z tej perspektywy bardziej ukształtowany mentalnie i zawodowo 25-letni szeregowy rezerwy z pewnością stanowi dla armii bardziej wartościowy zasób niż 18-19-latek (pamiętajmy, że chodzi o rezerwowego, a nie żołnierza zawodowego – ten ostatni im szybciej zacznie karierę wojskową, tym lepiej).

Warto także pamiętać, że armia to system, a ww. rozwiązania nie powinny działać w próżni. Skoro rezerwiści osiągaliby „zdolność bojową” w wieku dwudziestu-kilku lat, to ich rówieśnicy będący w służbie zawodowej powinni być już podoficerami, albo oficerami. Chodzi o to, by w zawodowej części sił zbrojnych awans i rozwój żołnierza był kwestią naturalną, pożądaną, a nawet wymaganą. Tak, by w razie potrzeby armia dysponowała liczną kadrą żołnierzy zawodowych kompetentnych do dowodzenia mniej doświadczonymi rezerwistami, którzy zasilili szeregi po wybuchu konfliktu. Niepożądanym więc powinien być stan, w którym żołnierz zawodowy odchodzi na emeryturę w stopniu szeregowego… A dziś takie przypadki się zdarzają.

OBOWIĄZKOWE SZKOLENIE Z OBRONY CYWILNEJ

W przypadku osób, które zdawały na I etapie szkolenia egzamin z obrony cywilnej, te zostałyby przydzielone do konkretnych zadań związanych z obroną cywilną w swoim miejscu zamieszkania. One również musiałyby zaliczyć II etap szkolenia specjalistycznego polegający na zaznajomieniu się z lokalnymi obiektami obrony cywilnej, stosownymi regulaminami etc.

Oprócz osoby te byłyby przydzielane do wsparcia odpowiednich służb ratowniczych (straż pożarna, służby medyczne) czy też do administracji państwowej lub  samorządowej. Wiadomo bowiem, że w razie katastrofy lub konfliktu zbrojnego, opieka medyczna, straż pożarna, a nawet administracja bywają przeciążone. Tymczasem w sytuacjach kryzysowych np. lekarze i pielęgniarki powinni skupiać się na udzielaniu pomocy i dokonywaniu zabiegów medycznych.  Mając na względzie problemy kadrowe w tym sektorze należałoby zadbać o dodatkowy personel w szpitalach i innych placówkach medycznych. Podobnie można by wesprzeć Straż Pożarną czy lokalne komórki administracji lokalnej zajmujące się Obroną Cywilną (lub też nowopowstały – miejmy nadzieję – nowy organ Obrony Cywilnej). Tak więc na II etapie szkolenia osoby po egzaminie z obrony cywilnej również otrzymywałyby konkretne przydziały i specjalizację przy uwzględnieniu potencjału personalnego i zawodowego danej osoby. Musiałyby przy tym – w ramach szkolenia specjalistycznego – zapoznać się z procedurami i pracą danej instytucji (szpitala, jednostki straży pożarnej, czy komórki administracyjnej).

Podsumowanie

Czy Polska i polskie społeczeństwo potrzebują wyszkolonych rezerw, a także wiedzy z zakresu obrony cywilnej? Tak. Czy jest możliwe odwieszenie powszechnego poboru wojskowego od zaraz? Nie. Czy model Zasadniczej Służby Wojskowej spełnia wymogi współczesnego społeczeństwa, a także wymogi nowoczesnego szkolenia żołnierzy na współczesne pole walki? Nie.

Wobec tego rodzaju konstatacji i ograniczeń, zaproponowany dwu-etapowy system szkolenia rezerw może okazałby się ciekawą opcją nie tylko jako rozwiązanie „pomostowe”, ale również docelowe. Takie, które dałoby państwu polskiemu czas niezbędny na przygotowanie zaplecza administracyjno-szkoleniowego, a które pozwoliłoby uniknąć grzechu „zaniechania” i mogłoby zostać wdrożone w bardzo krótkim czasie (rok?). Co miałoby walor odstraszania, a także rozpoczęłoby proces powszechnego uświadamiania młodych obywateli w zakresie bezpieczeństwa narodowego i powinności obywatelskich w sytuacji zagrożenia państwa.

To z czego należy sobie bowiem zdawać sprawę to fakt, że myśląc o geopolitycznej przyszłości Polski myślimy tak naprawdę o przyszłych pokoleniach Polaków. Jako odpowiedzialni obywatele, rodzice i dziadkowie nie możemy nie dać przyszłym pokoleniom zestawu narzędzi, dzięki którym mogliby poradzić sobie z czekającymi ich wyzwaniami. To na nas ciąży obowiązek przygotowania młodych pokoleń Polaków do tego, co może ich spotkać w przyszłości. Przeszkolenie wojskowe i z zakresu obrony cywilnej jest czymś stanowi pewnego rodzaju software, który uzbraja mentalnie na trudne czasy. Nie możemy pozwolić sobie na grzech zaniechania w tym zakresie, tak jak rodzic nie powinien pozbawić dziecka możliwości pobierania edukacji. Nie możemy zawieść naszych dzieci i wnuków w opisywanym zakresie. Muszą posiąść umiejętności niezbędne do obrony siebie, kraju i własnych rodzin. Czy te umiejętności się im przydadzą? Tego nie wiadomo, ale będą stanowić pewnego rodzaju ubezpieczenie na wypadek zaistnienia najgorszego scenariusza.

 

Krzysztof Wojczal

geopolityka, polityka, prawo, gospodarka, podatki – blog

 

 

 

 

[1] https://defence24.pl/wojna-na-ukrainie-raport-specjalny-defence24/zelenski-ujawnia-liczbe-zolnierzy-mamy-880-tysiecy

[2] https://obamawhitehouse.archives.gov/the-press-office/facts-and-figures-drawdown-iraq

Wartościowe? Pomóż rozwijać bloga
Twitter
Visit Us
Follow Me
RSS
YOUTUBE
YOUTUBE

17 komentarzy

  1. rozwijam temat budowy schronów przez deweloperów.
    Nie jako obowiązek, który spodowuje kolejną podwyżkę cen, lecz jako ustawowe wyłączenie planistyczne do miejscowych planów zagospodarowania. Tylko wtedy jako gwaranowana ustawą korzyść uda się plan masowej budowy schronów. Rząd specustawą wprowadza prostą zasadę: DODATKOWA powierzchnia nad ziemią jako zwiększenie liczby kondygnacji budynku to dwukrotność powierzchni wybudowanego schronu pod ziemią. Czyli za 2000m2 schronu deweloper uzyskuje 4000m2 powierzchni nad ziemią. Schron może być przystosowanym do tego podziemnym parkingem. TYLKO wtedy się uda, gdy prywatny inwestor odniesie finansową, czytelną korzyść. Przeciętny koszt m2 budowy żelbetów podziemnych 3 do 4000 PLN, cena sprzedaży m2 powierzchni biurowej lub mieszkalnej od 10 000PLN w dużych miastach. Wszystko w temacie.
    Liczę na pozytywny odzew herr Wojczala i upublicznienie pomysłu.

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *