Temat ewentualnego powołania sił zbrojnych Unii Europejskiej nie jest nowy, a pomysł forsował w 2018 roku francuski prezydent Emannuel Macron. Co początkowo spotkało się nawet z aprobatą niemieckiej kanclerz Angeli Merkel. Było to za czasów amerykańskiej prezydentury Donalda Trumpa, która budziła na zachodzie Europy wiele kontrowersji.
Niemcy szybko wycofali się z poparcia owej koncepcji, prawdopodobnie na skutek presji z Waszyngtonu. Jednocześnie wizja unijnej armii nigdy nie znalazła zrozumienia choćby w polskim rządzie Zjednoczonej Prawicy. Ogólnie, pomysł zwyczajnie się nie przyjął.
Propozycja Emannuela Macrona była jednak objawem myślenia strategicznego. Oczywiście, że myślenie to było ukierunkowane na interes narodowy Francji. Konkretnie na wpływy tej ostatniej w Afryce. Jednak z perspektywy późniejszych wydarzeń i tego, jak francuska architektura polityczna w Afryce zaczęła się sypać, trzeba przyznać, że Macron prawdopodobnie przewidywał nadchodzące problemy. I obawiał się, że Francja nie podoła samodzielnie przyszłym wyzwaniom. Jeśli tak było, to trzeba przyznać, że miał rację.
Jednak w ramach debaty o koncepcji wspólnej europejskiej armii nie można przecież zakładać, że armia ta realizowałyby interesy tylko jednego państwa. Pomysł musiałby wpisywać się w interesy ogółu. I dlatego, że propozycja Emmanuela Macrona tego nie uwydatniała, była skazana na porażkę. Drugą przyczyną klęski projektu było amerykańskie podejrzenie, że armia UE miałaby uniezależnić Unię od Stanów Zjednoczonych i NATO w zakresie bezpieczeństwa. O czym zresztą wprost mówił sam francuski prezydent. To musiało wywołać reakcję USA, ale również budziło niepokój we wszystkich państwach, które bardzo liczyły na obecność Amerykanów w Europie. Zwłaszcza po pierwszej rosyjskiej agresji na Ukrainę z 2014 roku.
Jednak czy projekt europejskiej armii nie mógłby być rzeczywiście pożyteczny? Czy nie istnieje żaden wariant koncepcyjny, który mógłby spełnić warunek uniwersalności i służyć bezpieczeństwu wszystkim członkom UE, a jednocześnie nie kolidować z inicjatywą NATO?
Zanim odpowiemy sobie na to pytanie trzeba zwrócić uwagę na fakt, że temat tego czy utworzenie europejskiej armii byłoby pożyteczne i słuszne, jest tak naprawdę wtórny. Wtórny wobec potrzeby zarysowania strategii bezpieczeństwa Unii Europejskiej. Emmanuel Macron przegrał temat europejskiej armii również z tego powodu, że myśląc o interesach Francji, przeszedł od razu do promowania narzędzia, które miałoby te interesy realizować. Tymczasem należało sprawę rozegrać jak dobry marketingowiec. Wykazać potrzebę, a dopiero później przedstawić rozwiązanie. Innymi słowy, w pierwszej kolejności należało rozpocząć debatę o strategii bezpieczeństwa dla UE. Sprecyzować zagrożenia oraz sposoby ich zażegnania. Następnie należało poruszyć już temat narzędzi jakimi powinna posługiwać się Unia w celu poradzenia sobie z wyzwaniami.
Trzeba również przyznać, że moment w którym francuski prezydent przedstawił koncepcję europejskiej armii był chyba ostatnim na to, by przygotować się na nadchodzące wydarzenia. Do drugiej rosyjskiej inwazji na Ukrainę pozostawały ponad trzy lata. Z jednej strony to czas niewystarczający by zwiększyć potencjał militarny poszczególnych europejskich państw, a z drugiej dający nadzieje na przygotowanie choćby strategii i procedur działania na wypadek nieoczekiwanych wydarzeń zagrażających unijnemu bezpieczeństwu. A tych zagrożeń już w 2018 roku można było wymienić bez liku.
Państwa takie jak Polska, Litwa, Łotwa czy Estonia – we współpracy z USA – nie oglądały się na europejskie inicjatywy i debaty. Przyśpieszały tempo zbrojeń oraz zwiększania wydatków na obronę. Choć z perspektywy czasu wiadomo, że należało zrobić więcej i szybciej, to jednak rok 2014 był poważnym sygnałem alarmowym dla całego regionu Europy Środkowej. I region zaczął przygotowywać się na bardziej niebezpieczne czasy przy udziale Stanów Zjednoczonych. Zaangażowanie tych ostatnich było świadectwem tego, że NATO jest wystarczającym formatem dla odstraszenia Rosji i zagwarantowania bezpieczeństwa państwom z tzw. wschodniej flanki.
Jednak nie tylko sytuacja na Ukrainie a także rosyjski agresor były i są problemem dla bezpieczeństwa Unii Europejskiej. Francuzi dostrzegali niekorzystne procesy zachodzące w Afryce i na Bliskim Wschodzie. Negatywne skutki zawirowań na południowym wybrzeżu Morza Śródziemnego dotykały również Hiszpanię, Włochy czy Grecję. W interesie również tych państw było, by przeprowadzić bardziej konkretną dyskusję w zakresie bezpieczeństwa. Problem z zabezpieczeniem UE przed czynnikami zewnętrznymi był widoczny gołym okiem niemal dla wszystkich. Wszystkich oprócz Niemców, którzy z jednej strony nie chcieli zwiększać wydatków na bezpieczeństwo, a z drugiej czasem wręcz przyczyniali do spotęgowania problemów, jak w czasie kryzysu migracyjnego. Nie radzono sobie również ze skutkami kryzysu. Zamiast zwiększyć wydatki na środki umożliwiające zabezpieczenie unijnej granicy, co miałoby charakter zapobiegawczy, zdecydowano się na forsowanie rozwiązań mających na celu rozmasowanie problemów post factum. Takie jak mechanizm przymusowej relokacji nielegalnych imigrantów, który stworzył tylko kolejne pole do wewnętrznych sporów w Unii.
Przykład kryzysu migracyjnego ukazał, że Bruksela jedynie reagowała na zagrożenia, decydując się na wdrażanie ad hoc wcześniej nie przygotowanych i nie konsultowanych pomysłów. To wprowadziło tylko większe zamieszanie i stworzyło płaszczyzny podziału. Gdyby już wówczas istniał wypracowany konsensus w zakresie tego, jak postępować na wypadek zaistniałych wydarzeń, wówczas reakcja UE byłaby szybsza, bardziej płynna, a tym samym skuteczniejsza. I zamiast dzielić członków, generowałaby wspólne poczucie misji i chęci działania według ustalonych procedur w celu utrzymania bezpieczeństwa w całej Unii.
Unia nie przetrwa bez określenia wspólnoty interesów na płaszczyźnie politycznego bezpieczeństwa
Dlatego i w 2015 i w 2018 roku, a także dziś, Unia Europejska potrzebuje własnej strategii bezpieczeństwa. Takiej konkretnej, wskazującej nie tylko na zagrożenia terroryzmem, działaniami hybrydowymi, cyberprzestępczością etc, ale także określającej uwarunkowania i zagrożenia geopolityczne. Tego rodzaju płaszczyzna została w zasadzie pominięta w dokumencie EU Security Union Strategy nawet w tej ostatniej wersji wydanej na lata 2020-2025.
Świat pogrąża się stopniowo w chaosie, co ma i będzie miało wpływ na całą Europę. Skoro tak, to znalezienie wspólnej płaszczyzny geopolitycznych interesów dla wszystkich Europejczyków powinno być wręcz banalnie proste. Zatrważającym jest, że nie zrobiono tego co najmniej od czasu Arabskiej Wiosny (2010r.). Ponadto, jeśli mamy do czynienia z polityczno-gospodarczym tworem jakim jest Unia Europejska, to podmiot ten – jako całość – jest i będzie przedmiotem obecnych oraz przyszłych wydarzeń wpływających na jego bezpieczeństwo, a więc też spójność polityczną, czy sytuację gospodarczą. Stworzenie strategii bezpieczeństwa UE na wypadek zagrożeń geopolitycznych jest więc nie tylko wskazane, ale stanowi wręcz konieczność. Inaczej Unia nie przetrwa jako spójny organizm polityczno-gospodarczy i zacznie się dzielić. Bez określenia wspólnej dla wszystkich geopolitycznej strategii bezpieczeństwa nie można dyskutować o narzędziach jej realizacji tj. wspólne siły zbrojne. Nikt bowiem nie dołoży się do stworzenia takiego instrumentu, jeśli nie będzie wiedział, do czego konkretnie ma on służyć. Czy polscy żołnierze powinni – a jeśli tak to dlaczego i w jakim stopniu – brać udział w misjach w Afryce? Czy Portugalczycy muszą – a jeśli tak to dlaczego i w jakim stopniu – angażować się w bezpieczeństwo Estonii? Czy europejska armia powinna czynnie brać udział w stabilizowaniu Bliskiego Wschodu?
Najpierw należy odpowiedzieć na tego rodzaju pytania, by móc stwierdzić, czy w ogóle istnieje jakaś szansa wypracowania wspólnej koncepcji geopolitycznego bezpieczeństwa. I zarysować kompromisowe punkty zbieżne, które zostałyby zaakceptowane przez wszystkich członków UE. Tego rodzaju inicjatywa nie może być forsowana przez kogokolwiek. Musi wynikać ze wspólnego zrozumienia sytuacji, w jakiej znalazła się UE i wszystkie należące do niej kraje. Tak więc w pierwszej kolejności członkowie Unii muszą identyfikować swoje interesy narodowe z istnieniem i bezpieczeństwem Unii. Konstatacja, że Wspólnota służy danej lokalnej społeczności jest warunkiem sine qua non do tego, by następnie uznać, że geopolityczne bezpieczeństwo UE jest wartością, o którą trzeba zadbać. Dopiero po tego rodzaju konsensusie – którego nie sposób narzucać, a który musi być wynikiem samodzielnych wniosków poszczególnych narodów i reprezentujących ich rządów – należałoby ustalić wspólne dla wszystkich członków UE geopolityczne zagrożenia, przed którymi można by się ustrzec poprzez działanie za pomocą przeznaczonych do tego narzędzi unijnych.
Czy UE potrzebuje określenia własnych, oddzielnych od NATO interesów w zakresie bezpieczeństwa geopolitycznego?
W tym miejscu należy określić, czy rzeczywiście ustalanie strategii w zakresie geopolitycznego bezpieczeństwa UE jest w istocie niezbędne? Skoro NATO funkcjonuje i wydaje się, że jest spójne jak nigdy w ostatnich latach. Jednak czy istnieje całkowita zbieżność w celach i interesach pomiędzy UE i NATO? Odpowiedź jest wbrew pozorom oczywista. Tak nie jest. Pakt Północnoatlantycki powstał w kontekście zagrożenia ze strony Związku Sowieckiego. Po jego upadku oraz po atakach terrorystycznych z 11 września 2001 roku cel istnienia NATO został zredefiniowany. Stała się nim walka z terroryzmem. Na szczycie w Madrycie z 2022 roku ponownie ustalono priorytety związane z zagrożeniem ze strony Federacji Rosyjskiej, ale i zwracając uwagę na rolę Chińskiej Republiki Ludowej w międzynarodowym układzie sił.
Jednak z perspektywy geopolitycznego bezpieczeństwa Unii Europejskiej to nie wystarczy. Bowiem oprócz wschodniej granicy, Unia posiada jeszcze południową. Tę wyznaczoną m.in. przez Morze Śródziemne. To, co się dzieje w Afryce Północnej oraz na Bliskim Wschodzie w sposób bezpośredni wpływa na bezpieczeństwo całej Europy, a więc i samej Unii Europejskiej. Wprawdzie NATO podjęło reakcję w Libii w 2011 roku, a wcześnie po raz pierwszy dokonało interwencji w Azji (Afganistan 2003r.). Jednak działania te nie do końca wpisywały się w ówczesne założenia, zasięg terytorialny i cele Paktu Północnoatlantyckiego. Były też pewnego rodzaju anomalią. NATO nie odgrywało większej roli w czasie wojny z Irakiem (lata 2003-2011), Arabskiej Wiosny (obejmującej szereg państw, nie tylko Libię), czy wojny domowej w Syrii (od 2011r.). Pakt Północnoatlantycki nie stabilizuje Bliskiego Wschodu i Afryki Północnej, a więc nie dba o bezpośrednie sąsiedztwo Unii Europejskiej na kierunku południowym.
Tymczasem to właśnie z Afryki Północnej i Bliskiego Wschodu wiele członków Wspólnoty importuje gaz ziemny i ropę naftową. Są to kluczowe źródła zwłaszcza w kontekście nałożenia sankcji na import rosyjskich surowców energetycznych (od grudnia 2022r.). Również Polska współpracuje w tym zakresie z Katarem czy Arabią Saudyjską. To co się dzieje w Afryce Północnej oraz na Bliskim Wschodzie, a także na akwenach okalających region (tj. Zatoka Perska, Morze Czerwone) jest kluczowe z perspektywy bezpieczeństwa całej UE. Tymczasem to nie Wspólnota kształtuje środowisko bezpieczeństwa w tych rejonach świata. Angażują się w pewnym zakresie Francuzi – z różnym skutkiem – jednak tak naprawdę Europa wygodnie scedowała odpowiedzialność za jeden z najbardziej zapalnych regionów na Stany Zjednoczone. Problem w tym, że perspektywa Amerykanów uległa zmianie. USA stały się nie tylko samowystarczalne w zakresie wydobycia i zużycia gazu i ropy, ale zaczęły konkurować z państwami arabskimi na rynku surowców energetycznych jako jeden z największych światowych eksporterów.
Fakt ten powoduje, że USA mogą mieć czasami nawet interesy sprzeczne z tymi unijnymi. W interesie Waszyngtonu jest np. przejęcie jak największego udziału w unijnym rynku surowców energetycznych. Kosztem arabskiej konkurencji. Tymczasem w interesie UE jest posiadanie możliwie jak największej liczby dostawców, co zwiększa pole negocjacji i zmniejsza zależność od jednego z nich. Problemem Europy jest to, że Amerykanie są zaangażowani, obecni i podejmują działania na Bliskim Wschodzie, a Europejczycy nie. Tymczasem, ilekroć wybucha konflikt na Bliskim Wschodzie lub w Afryce Północnej, to zagrożone jest właśnie bezpieczeństwo Europy, a nie oddalonych o tysiące mil morskich Stanów Zjednoczonych.
Należy ponadto pokreślić, że NATO jest Sojuszem o charakterze obronnym. Co mocno zawęża pole działania i realizowania interesów. Można wprawdzie wskazać na interwencyjny charakter kampanii lotniczej NATO przeprowadzonej przeciwko Jugosławii w 1999 roku, czy wspomnianego już nadzoru nad operacją w Libii z 2011 roku. Jednak co do zasady, NATO nie jest narzędziem do realizowania wspólnych interesów Sojuszu, jeśli nie są one związane z obroną bezpieczeństwa członków. NATO nie podjęło lądowej interwencji w wojnie domowej w Libii, Syrii czy Iraku. Nie walczyło z ISIS. Robili to natomiast Amerykanie i… Rosjanie.
Rosjanie, którzy posiadają swoje karty na Bliskim Wschodzie, a nawet w Afryce. Tymczasem począwszy od 2022 roku Moskwa nie kryje się już wcale z podejmowaniem działań mających na celu uderzenie w Unię Europejską jako taką, jej jedność czy w interesy poszczególnych państw. Władimir Putin zaatakował Ukrainę, w zasadzie sam odciął się od Unii Europejskiej na kontynencie, a dodatkowo prowadzi niebezpieczną dla Europy grę w regionach okalających Stary Kontynent. Z drugiej strony Unia Europejska nie określiła nawet własnych priorytetów bezpieczeństwa na płaszczyźnie geopolitycznej, nie mówiąc już o podejmowaniu jakichkolwiek skutecznych reakcji i przeciwdziałań. Działający w pojedynkę Francuzi znajdują się w odwrocie w Afryce. Na Bliskim Wschodzie angażują się tylko Amerykanie i Brytyjczycy. Paryż jedynie demonstruje zainteresowanie, jednak nie chce realnie ponosić kosztów wzięcia na siebie ciężaru odpowiedzialności za bezpieczeństwo w świecie arabskim. Byłoby to zresztą zbyt duże wyzwanie dla Francji.
Mimo tego nie ulega wątpliwości, że za każdym razem, gdy zostaje zablokowany Kanał Sueski, czy rośnie ryzyko utraty statku transportowego w rejonach cieśnin Bab al.-Mandab lub Ormuz, to jest czerwony sygnał dla Europy. Oczywiście Kanał Sueski jest również ważny dla US Navy, która musi mieć możliwość przerzucania sił pomiędzy Atlantykiem i Oceanem Indyjskim. Jednak czy liczenie na to, że Amerykanie zawsze będą bronić swobody przepływu jest rozsądne? Czy rozsądna jest wiara w to, że jednostki US Navy będą bronić wszystkich statków, w tym tych płynących do lub z UE? Czy są podstawy do tego by wierzyć, że Amerykanie pójdą zawsze na wojnę lądową tam, gdzie nie da się rozwiązać kwestii bezpieczeństwa przy pomocy obecności okrętów? Czyniąc to samodzielnie i nie oczekując żadnej pomocy ze strony najbardziej zainteresowanych Europejczyków?
Unia Europejska graniczy z prowadzącą wojnę Rosją, z problematyczną i zarządzaną autorytarnie Turcją (będącą członkiem NATO), a także poprzez Morze Śródziemne z szeregiem mniej lub bardziej stabilnych państw. Od sytuacji których zależy bezpieczeństwo Europy na płaszczyznach energetycznej, migracyjnej, a także terrorystycznej.
Jeśli członkowie Unii chcą by Wspólnota przetrwała, muszą określić wspólną strategię bezpieczeństwa na płaszczyźnie geopolitycznej.
Tego rodzaju postulat wcale nie oznacza, że UE powinna iść w kierunku federalizacji. Wystarczy spojrzeć na NATO. Członkowie Sojuszu weszli w konkretne ramy polityczno-militarne, w których nikt nikomu nie narzuca własnej woli. Chodzi o realizowanie określonych wspólnie zadań z zakresu bezpieczeństwa dla objętych Paktem członków. Wystarczyłoby więc zawarcie dodatkowego europejskiego traktatu w zakresie bezpieczeństwa stanowiącego zupełnie odrębny element od dotychczasowej struktury Unii Europejskiej. Co byłoby łatwe do wykonania od strony formalno-prawnej, łatwiejsze do zaakceptowania na płaszczyźnie politycznej, a jednocześnie dawałoby dużą swobodę i elastyczność w zakresie choćby składu nowopowstałej Unii Bezpieczeństwa Europy (w skr. UBE? J).
NATO vs Unia Bezpieczeństwa Europy
Jeśli uznamy, że państwa członkowskie UE mają interes w tym, by zakreślić wspólną strategię bezpieczeństwa geopolitycznego dla Wspólnoty, to w kolejnym kroku należałoby również zająć się drugim grzechem pierworodnym inicjatywy Emmanuela Macrona. Określone priorytety w strategii bezpieczeństwa geopolitycznego UE nie mogłyby być sprzeczne z priorytetami NATO, a nawet się z nimi pokrywać na zasadzie równorzędności. Ponieważ stworzenie unijnego paktu bezpieczeństwa, który poprzez konkurowanie osłabiałby jedność Paktu Północnoatlantyckiego, byłoby niekorzystne dla szeregu państw UE, które wyżej sobie cenią gwarancje USA i NATO od tych, które miałyby stać się ewentualną unijną alternatywą (czemu nie ma się co dziwić).
Tak więc strategia bezpieczeństwa UE w zakresie pokrywającym się przedmiotowo z priorytetami NATO powinna wpisywać się w strategię NATO, a może nawet być podrzędna względem tej drugiej. Jednak na płaszczyznach wykraczających poza zakres Paktu Północnoatlantyckiego, europejski traktat bezpieczeństwa winien stawiać własne priorytety. Unia Europejska potrzebuje deklaracji, w której zostałyby jasno sprecyzowane jej – wspólne dla wszystkich członków – geopolityczne interesy oraz obszary zainteresowania.
Czy stworzenie tego rodzaju projektu, bez jednoczesnego osłabiania NATO byłoby w ogóle możliwe? Warto podjąć wysiłek intelektualny by się o tym przekonać.
Ustalenie geopolitycznej strategii bezpieczeństwa UE nie musiałoby wcale prowadzić od razu do utworzenia unijnej armii. Mogłoby być doskonałym narzędziem wyrażania wspólnego stanowiska oraz perswazji na forum NATO.
Jednak w sytuacjach, w których NATO nie mogłoby z jakiś przyczyn podjąć ważnej z perspektywy całej UE inicjatywy, można by stworzyć procedury i narzędzia umożliwiające realizację celów przez samą Wspólnotę.
Unia Bezpieczeństwa Europy mogłaby się realizować w sytuacjach, w których np. Stany Zjednoczone i Kanada nie chciałyby podejmować konkretnego wysiłku, ale jednocześnie nie miałyby nic przeciwko, by UE realizowała dane zadania z zakresu bezpieczeństwa samodzielnie. Mało tego, z uwagi na zbieżność interesów ze Zjednoczonym Królestwem, Londyn mógłby przecież – nie będąc w UE – przystąpić do Unii Bezpieczeństwa Europy. Co dawałoby Amerykanom pewnego rodzaju gwarancję oraz dostęp – poprzez bliskiego sojusznika – do struktur europejskiego sojuszu. Jednocześnie wcale nie jest powiedziane, że do UBE musiałyby należeć… Węgry. Co pozwalałoby na uniknięcie weta stosowanego przez Viktora Orbana w sprawach dla wszystkich istotnych. Byłoby to zupełnie sensowne rozwiązanie, podobnie jak to, na podstawie którego Norwegia, Szwajcaria i Islandia należą do strefy Schengen (pozostając poza UE), a członkowie UE tacy jak Irlandia, Cypr, Bułgaria czy Rumunia nie należą do tej strefy.
Przy takiej konstrukcji, gdyby rejon Afryki Północnej lub Bliskiego Wschodu znowu zapłonął, grożąc bezpieczeństwu UE, a Stany Zjednoczone nie zdecydowałyby się na ingerencję, wówczas Unia Bezpieczeństwa Europy (UBE) mogłaby zrealizować interesy państw członkowskich i ustabilizować region. Wypełniając niejako rolę ONZ, która z uwagi na stałych członów w Radzie Bezpieczeństwa w postaci Rosji czy Chin niekoniecznie może być zdolna w przyszłych latach do jakiegokolwiek stabilizowania ładu światowego. ONZ się nie sprawdziło zbyt wiele razy, by Unia Europejska mogła polegać na tej organizacji. Z tego względu stworzenie innego instrumentu opartego o wspólnotę interesów byłoby z pewnością wartością dodaną.
Turcja
W całej powyżej zarysowanej układance istnieje jeden niepasujący do niczego element. Jest nim Turcja. Turcja, która bardzo mocno oddaliła się od Unii Europejskiej w ostatnich latach, a która wykazuje także wysoką autonomię w ramach działań i polityki NATO. Stworzenie Unii Bezpieczeństwa – która prowadziłaby politykę w rejonie zainteresowania Turcji – stanowiłoby dla Ankary nowe wyzwanie. Jednocześnie stworzenie nowego sojuszu wewnątrz sojuszu NATO, zwiększyło ryzyko wystąpienia Turcji z Paktu Północnoatlantyckiego.
Należy jednak mieć na uwadze fakt, że Erdogan od lat nie identyfikuje interesów Turcji z NATO. Nieudana próba puczu w Turcji z 2016 roku – za co Erdogan obciążył winą administrację Waszyngtonu – zniszczyła relacje między Stanami Zjednoczonymi a Turcją. Co przełożyło się na stosunki wewnątrz NATO. Jednocześnie zawód Erdogana, związany z niepowodzeniem w zakresie przystąpienia Turcji do Unii Europejskiej, zupełnie oderwał władze Ankary od Zachodu.
W tej chwili Turcja bardziej przypomina ciało obce w NATO, blokując na przykład przystąpienie Szwecji do Sojuszu. Wydaje się, że Erdogan nie wystąpił jeszcze z NATO tylko i wyłącznie z uwagi na zagrożenie rosyjskie. Ponieważ na wszystkich innych płaszczyznach turecki prezydent zdążył już wejść w spór z różnymi partnerami z Sojuszu.
Recep Erdogan wciąż wywiera presję na Grecji i występuje po przeciwnej do francuskiej stronie konfliktu w Libii. Jego działania przeciwko Kurdom doprowadziły do napięcia relacji ze Stanami Zjednoczonymi. W obliczu ostatnich wydarzeń w Izraelu, Ankara stoi po stronie Hamasu, w sytuacji gdy USA i większość Zachodu wspiera Izrael. Wreszcie Erdogan nie waha się szantażować Unii Europejskiej w sprawie kryzysu migracyjnego.
Należy więc zadać sobie pytanie, czy Unia Europejska powinna oglądać się na Recepta Erdogana w sytuacji, gdy ten i tak robi co chce i działa przeciwko interesom Wspólnoty? Turcja jest silna militarnie i bezpieczna tylko i wyłącznie dzięki temu, że znajduje się w NATO. Jeśli Ankara z NATO wystąpi, to byłby największy geopolityczny błąd w historii Turcji po II Wojnie Światowej. Samotna Turcja byłaby podatna na zagrożenie ze strony posiadającej broń nuklearną Rosji czy nawet Iranu. Z kolei brak współpracy z Unią Europejską naraża Turcję na izolację. Ponieważ całe tureckie otoczenie w Azji płonie lub jest zagrożone destabilizacją. Od Zakaukazia po Lewant.
Unia Europejska nie może oglądać się na Erdogana. Powinna realizować swoje interesy niezależnie od jego aprobaty lub dezaprobaty. Zresztą w negocjacjach z autokratami należy występować z pozycji siły. Takiej pozycji UE dotychczas sobie nie wyrobiła. Płacąc za swoją słabość miliardy euro okupu z tytułu szantażu migracyjnego.
Władze z Ankary muszą same zdecydować, gdzie chcą przynależeć. Zdaje się, że tego rodzaju decyzja została już nawet podjęta. I bynajmniej Turcja nie zamierza identyfikować się z Zachodem. Co jest ze szkodą dla obu stron, bowiem państwo to posiada duży potencjał. Jednak UE nie może wstrzymywać się z ważnymi dla siebie projektami tylko dlatego, że jeden z partnerów z NATO postanowił grać solo.
Szanse na realizację
Wobec powyższych rozważań, najważniejszym wydaje się pytanie, czy państwa Europy stać na podjęcie tematu unii bezpieczeństwa oraz wypracowanie zadowalającego zdecydowaną większość konsensusu? Gdyby propozycja owej unii nie kolidowała z interesami Anglosasów, a jednocześnie nie stanowiła zagrożenia dla spójności NATO, to i tak można doszukiwać się trudności z jej utworzeniem. Jedną z nich byłaby postawa Niemiec. Władze z Berlina od dekad unikają dużych wydatków na obronę (proporcjonalnych do niemieckiego potencjału), a jednocześnie nie potrafią skutecznie działać na płaszczyźnie bezpieczeństwa. Co udowodnił casus wojny ukraińskiej.
Ale czy naprawdę powinniśmy oglądać się na Niemcy? Gdyby inicjatywa unii bezpieczeństwa ponownie wyszła z Paryża i tym razem została przychylnie przyjęta w Londynie, a także: Madrycie, Lizbonie, Rzymie, Atenach czy wreszcie w Warszawie to wysoce prawdopodobnym – wręcz pewnym – byłoby dołączenie do niej przez Berlin. Niemcy nie muszą być wcale inicjatorami, ani ojcami założycielami tego rodzaju projektu. Zwłaszcza, że potencjał ich sił zbrojnych stoi pod znakiem zapytania. Od lat pojawiają się bowiem informacje o tym, że sprzęt lub jednostki figurujące na papierze, w rzeczywistości nie posiadają zdolności bojowej. To z kolei jest pretekstem dla Berlina by pomimo obietnic, zwlekać z realizacją misji zagranicznych w zakładanej liczebności (vide obiecana brygada na Litwie).
Problematyczna postawa Niemiec byłaby akurat korzystna dla Polski, która po zwiększeniu liczebności i potencjału swoich sił zbrojnych mogłaby odgrywać ważną rolę w nowym formacie bezpieczeństwa. Gdyby Siły Zbrojne RP mogły delegować na różnego rodzaju misje zagraniczne siłę w postaci brygady i nowoczesnego okrętu – co przy zakładanym rozwoju WP nie miałoby wielkiego wpływu na obronność – wówczas to Warszawa mogłaby się stać głównym francuskim partnerem w zakresie bezpieczeństwa.
Wskazać ponadto należy, że takie państwa jak Hiszpania, Włochy czy Grecja byłyby najbardziej – obok Francji – zainteresowane utworzeniem unii bezpieczeństwa. Bowiem są one najczęściej pierwszymi i największymi ofiarami wydarzeń na Bliskim Wschodzie i w Afryce Północnej. Inicjatywa podnoszona przez 4 z 5 największych państw UE (nie licząc Niemiec) wspierana dodatkowo przez Brytyjczyków (którzy i tak sami się angażują, więc z ich punktu widzenia UBE byłaby wsparciem) miałaby spore szanse powodzenia. Z uwagi na uzależnienie od handlu morskiego zainteresowane byłyby nią również Holandia czy Belgia. Przy takim „koszyku” państw, reszta Europy nie chciałaby pozostać poza nowym formatem.
Tak więc w rzeczywistości nie istnieją żadne poważne przesłanki do tego, by stwierdzić, że format OBE byłby politycznie nieosiągalny. Przeciwnie, bezpieczeństwem w zakresie dostaw surowców energetycznych (i nie tylko) do Europy są zainteresowani w zasadzie wszyscy. Nawet, a może teraz zwłaszcza odcięci od rosyjskich energetyków Niemcy. Pamiętać bowiem należy, że unijne sankcje ograniczyły import z Rosji do UE o 90%, a Niemcy były największym unijnym importerem z tego kierunku.
Sytuacja geopolityczna w roku 2023 jest inna niż w roku 2018, a świadomość potrzeby inwestowania w bezpieczeństwo znacznie większa. Pomysł Unii Bezpieczeństwa Europy – dobrze przedstawiony i uwarunkowany – byłby znacznie bardziej atrakcyjny i lepiej rozumiany niż francuska koncepcja europejskiej armii 5 lat temu.
Nowy gracz na arenie międzynarodowej
Określenie wspólnej geopolitycznej strategii bezpieczeństwa, a następnie utworzenie traktatu o Unii Bezpieczeństwa Europy stwarzałoby podstawy do stworzenia odpowiednich: politycznych i militarnych narzędzi. Wyobraźmy sobie sytuację, w której ponownie ważą się losy Syrii czy Iraku. Gdzie Izrael rozgrywa własne interesy generując chaos w regionie (osłabiający jedność państwową zagrażających mu sąsiadów), Turcja zamierza działać zgodnie z własnymi interesami, Iran angażuje swoje bojówki, Saudowie pieniądze, a Stany Zjednoczone i Rosja siły zbrojne. Gdyby do tego kotła dorzucić jednego silnego gracza w postaci OBE, który poprzez swoje przedstawicielstwo (np. Sekretarza Generalnego) byłby w stanie wywierać presję np. na Turcję czy Izrael, a jednocześnie mógłby zagrozić interwencją militarną neutralizującą bojówki irańskie lub sponsorowane przez Saudów, wówczas mogłoby to mieć stabilizujący wpływ na region. Jednocześnie współpraca z USA oraz zaangażowanie własne OBE mogłoby pomóc w kotwiczeniu Amerykanów w regionie. Wiązałoby się to z jednej strony z kosztami, ale z drugiej dawałoby gwarancję, że na Bliskim Wschodzie nie wydarzy się nic istotnego bez wiedzy i udziału OBE, co zagrażałoby bezpieczeństwu Europy.
W kontekście wybuchu wojny Izraela z Hamasem, która może rozlać się po całym regionie, sprawy związane z bezpieczeństwem na Bliskim Wschodzie stają się ponownie nadzwyczaj aktualne. Możliwość stabilizowania regionu – nawet przy pomocy wydzielonych sił bezpieczeństwa – mogłaby okazać się kluczową dla interesów całej Europy.
Również w kontekście wydarzeń w Afryce, Francja powinna móc liczyć na wsparcie pozostałych partnerów nowej unii. Przy czym z jednej strony powinna być gotowa na rozgrywanie wspólnych – a nie tylko własnych – interesów na tym polu. Innymi słowy, to nie francuska flaga powinna powiewać wówczas przy okazji spotkań w lokalnymi przywódcami, a flaga OBE. Reprezentowana przez przedstawiciela, który niekonieczne musi być Francuzem (co byłoby często dodatkowym atutem).
Dla równowagi, Zachód Europy powinien bardziej zaangażować się w bezpieczeństwo wschodniej flanki w formacie NATO. Tak więc NATO-OBE powinny być płaszczyznami przenikającymi się. W zamian za np. polskie zaangażowanie w ramach OBE, można by oczekiwać francuskich konkretów w formacie NATO. Zniknąłby problem „życzeniowości” i „zaufania” do zachodu w ramach Paktu Północnoatlantyckiego. Dziś bowiem wielu z Polaków oczekuje „prawdziwego” zaangażowania Francji z kontekście zagrożenia rosyjskiego. I to zaangażowanie powinno było wynikać z samego faktu przynależności do NATO. To oczywiście postawa o charakterze romantycznym. Jest w niej słuszność czy też szeroko rozumiana „racja”. Ale dlaczego nie zakotwiczyć francuskiego zaangażowania w ramach NATO poprzez typowe działanie o charakterze realpolitik. Polegające na transakcyjnym postrzeganiu relacji międzynarodowych?
Wówczas ani przedstawiciele „realizmu” ani zwolennicy konstruktywizmu nie mieliby pola do narzekań.
Pamiętać też należy o perspektywie państw NATO z Zachodu Europy. Jeśli NATO realizuje się de facto na jednej tylko płaszczyźnie geopolitycznej (Rosja), to jaka jest motywacja dla Portugalii, Hiszpanii czy Francji by ciągle bronić Europy Środkowej? Z perspektywy Lizbony, Madrytu, Rzymu czy Paryża, stolice te są w NATO jedynie jako dawcy bezpieczeństwa, bo same nie czują bezpośredniego zagrożenia ze strony Moskwy. Dlatego właśnie NATO-sceptycy tak narzekają na brak odpowiedniego zaangażowania zachodu. Tymczasem, jeśli powstanie narzędzie, dzięki któremu Zachód Europy będzie również beneficjentem bezpieczeństwa, wówczas będzie także argument by wymagać zwiększonego zaangażowania na wschodniej flance.
Siły Zbrojne Unii Europejskiej? Jaki model?
Koncepcja bardziej jednolitej europejskiej armii posiada tyle wad i generowałaby tyle sprzeciwów, że jej powstanie rzeczywiście mogłoby być nierealne z powodów politycznych. Jednak NATO nie posiada własnej armii, a mimo to funkcjonuje. OBE mogłoby działać na podobnej zasadzie. Wówczas państwa – w ramach nowego formatu – mogłyby samodzielnie ustalać i decydować o własnym zaangażowaniu w daną inicjatywę. Oczywiście w tej chwili można już to robić na zasadzie ustaleń bilateralnych. Jednak istnienie i ustalenie wspólnej płaszczyzny interesów geopolitycznych dla niemal wszystkich europejskich państw oraz ich zaangażowanie w OBE pozwalałoby rozłożyć koszty na większą liczbę interesantów. Jednocześnie stworzenie struktur polityczno-administracyjnych (jak choćby stanowisko odpowiadające stanowisku Sekretarza Generalnego NATO) pozwalałoby uzyskiwać na zewnątrz silniejszy głos polityczny. Przy czym należy pamiętać o tym, że przedstawiciel OBE miałby znacznie większe znaczenie polityczne niż Sekretarz Generalny NATO. Bowiem kierowałby pracami nie sojuszu stricte obronnego, a unii, dopuszczającej możliwość realizacji interesów europejskich członków również poprzez niezbędne interwencje polityczne, gospodarcze (a czemuż by nie? OBE może przenikać się również z UE i środki zaradcze wypracowana w ramach OBE mogą być przegłosowywane w samej Unii), a wreszcie militarne.
To co można by wprowadzić w OBE, a czego nie ma w NATO, to zasada większego zaangażowania finansowego członków na rzecz wspólnego budżetu. W sytuacjach kryzysowych, w których należałoby podjąć działania generujące koszty, państwa, które nie zdecydowałyby się na zaangażowanie własnych sił militarnych (np. w misje stabilizacyjne/rozjemcze) powinny brać na siebie większy ciężar w zakresie finansowania prowadzonych przez OBE misji.
Z pewnością tego rodzaju mechanizm utrudniałby debatę w zakresie podjęcia danej interwencji oraz jej zakresu, a więc i kosztów. Jednak gwarantowałby z drugiej strony fakt, że wszyscy członkowie OBE partycypowaliby w jakimś stopniu w utrzymywaniu organizacji oraz jej potencjału.
Podsumowanie
Odpowiadając na tytułowe pytanie: nie, Unia Europejska nie potrzebuje wspólnej europejskiej armii, który to tytuł/temat miał jedynie zwrócić uwagę na ważniejszy aspekt. Ponieważ Europa potrzebuje wspólnego dla większości państw formatu bezpieczeństwa. Narzędzia do stabilizowania swojego sąsiedztwa, zwłaszcza na kierunku południowym (na wschodzie, ciężar odpowiedzialności spoczywa na NATO). Tego rodzaju format – jakkolwiek go nie nazwiemy – byłby możliwy do stworzenia. Pod warunkiem, że zostanie opracowany w taki sposób, by nie uderzał w interesy USA oraz nie kolidował z funkcjonowaniem NATO. Jednocześnie unia bezpieczeństwa powinna zostać stworzona w oderwaniu od traktatów o Unii Europejskiej, a także zasadzać się na dość elastycznej formule. Podobnej do tej z Traktatu Północnoatlantyckiego. Format NATO przetrwał blisko 75 lat i do tej pory spełniał swoje główne założenie. Warto czerpać z tego doświadczenia.
Europa traci swoje znaczenie w kontekście bezpieczeństwa ładu międzynarodowego. Porównanie wpływów państw europejskich sprzed 100 lat z tymi obecnymi wypada dewastująco dla współczesności. Tymczasem żyjemy w świecie, w którym Stary Kontynent jest niezwykle zależny od importu z zewnątrz. Z regionów, które są jednymi z najbardziej zapalanych na świecie. Szeroko pojmowane europejskie bezpieczeństwo nie powinno zostać oddane tylko w ręce zewnętrznych mocarstw czy co silniejszych państw tj.: Rosja, Chiny, Turcja, Izrael czy np. Iran. Europa – mocno zjednoczona obecnie na płaszczyźnie politycznej i gospodarczej – musi wziąć odpowiedzialność za własny los. Nie polegać tylko na Stanach Zjednoczonych, których możliwości są ograniczone. Co tylko zniechęca Waszyngton w zakresie zaangażowania w poszczególnych regionach.
Istnienie Unii Europejskiej z jednej strony wymaga myślenia o uwarunkowaniach geopolitycznych w kontekście interesów Wspólnoty. Z drugiej, zjednoczona jak nigdy dotąd Europa może – poprzez kolektywne działanie – wytworzyć potencjał bezpieczeństwa zdolny do realizacji jej interesów. Bowiem współczesna siła poszczególnych europejskich państw jest zbyt mała, by mogły one samodzielnie stabilizować regiony będące przedmiotem zainteresowania.
Oczywiście do powyższej koncepcji można mieć zastrzeżenie natury moralnej. Czy tworząc format w rodzaju wyżej opisanego OBE, nie wracamy do świata, w którym Zachód narzuca siłą swoją wolę pozostałym członkom społeczności międzynarodowej. Pytanie to być może byłoby uzasadnione jeszcze kilka lat temu. Dziś gołym okiem widać, że autorytarnie rządzone państwa takie jak Rosja, Chiny, Turcja i inne próbują narzucać własną wolę innym. I albo Europa odnajdzie się w tej sytuacji, albo będzie musiała zaakceptować obcy ład. Który niekoniecznie koreluje z wyznawanymi przez nas wartościami. Czas wstać z kolan i przestać przepraszać za przeszłość, bo jeśli Europejczycy się nie otrząsną, to na tych kolanach już pozostaną. Tyle tylko, że ten symbol skruchy, może przeobrazić się w objaw zależności, bezradności i podległości.
Warto w tym celu pogodzić konstruktywizm i kolektywne inicjatywy z mechanizmami prowadzenia polityki międzynarodowej polegającymi na realnej obronie wspólnych interesów. Zarysowaniu granic zainteresowania, których naruszenie powodowałoby europejską reakcję. Tylko w taki sposób można będzie stabilizować otoczenie i dawać odpór tym, którzy byliby gotowi zburzyć budowany przez Zachód ład. Ład, który służył przecież dotychczas niemal wszystkim, łącznie z tymi, którzy zdecydowali się go podważać (tj. Rosja) lub mogą spróbować to zrobić w przyszłości (jak Chiny).
Jak to zrobić?
Oczywiście w wyżej opisywanym zakresie Polska posiada ograniczone możliwości. Jednocześnie przy rządach Zjednoczonej Prawicy inicjowanie tego rodzaju koncepcji było raczej niemożliwe, a gdyby polski rząd to zaproponował – z uwagi na swoją wcześniejszą sceptyczną postawę – raczej nie zostałby potraktowany poważnie. Jednak zmiana rządów w Warszawie może dać pewnego rodzaju nowe otwarcie. I nowe płaszczyzny dialogu. Nowy rząd mógłby taką szansę wykorzystać poprzez przedstawienie Francuzom koncepcji, która miałaby większe szanse powodzenia niż poprzednia. Wówczas same władze z Paryża wzięłyby na siebie odpowiedzialność za logistykę przedsięwzięcia. Przy czym Polska mogłaby – po uzgodnieniu z Francją – jako pierwsza publicznie przedstawić pomysł. Co uwiarygodniłoby go, zacierając pamięć o fatalnej propozycji Macrona z 2018 roku. Firmowanie takiego projektu akurat przez najbardziej wcześniej sceptyczną Polskę dałoby szansę na dotarcie z przekazem do większej liczby stolic.
Jednocześnie tego rodzaju scenariusz z pewnością podwyższyłby prestiż Polski na arenie międzynarodowej. Na co Francuzi mogliby się zgodzić, mając świadomość własnych interesów związanych z koncepcją.
Pytanie tylko, czy nowy rząd stać będzie na prowadzenie ambitnej – choć z pewnością innej niż poprzednicy – polityki zagranicznej? To jest dobry moment, by tego rodzaju pytania zadawać. I już teraz stawiać społeczne wymagania wobec nowej władzy. Ponieważ to my Polacy musimy być ambitni i przejawiać tę cechę w życiu publicznym. Tak, by presja na tej płaszczyźnie była kojarzona w kontekście wyborczym i stanowiła realny czynnik motywujący dla naszej klasy politycznej.
Warto również pamiętać o tym, że wcale nie musimy popełniać tego samego błędu co Zachód Europy, który zignorował zagrożenie rosyjskie. Dobrze by było, by Polska i Polacy pokazali, że myślą strategicznie w perspektywie przyszłych lat, a nawet dekad i potrafią dostrzegać wspólne dla wszystkich Europejczyków interesy. W tym kontekście zagrożenia płynące z Afryki, a zwłaszcza Bliskiego Wschodu powinny być przedmiotem analiz i podejmowania środków zaradczych nie w mniejszym stopniu niż zagrożenie ze strony Rosji, choć to ostatnie oczywiście powinno zajmować najwyższe miejsce na liście priorytetów.
Krzysztof Wojczal
geopolityka, polityka, gospodarka, prawo, podatki – blog
Wprawdzie gdzieś w tekście Szanowny Autor napisał że „armia europejska” to taki żarcik a nie realna koncepcja, ale to dobry punkt wyjścia do dyskusji.
Wspolna armia UE byłaby realna, gdyby zrezygnować z państw narodowych na rzecz jednego organizmu państwowego zwanego Unią Europejską. No bo chyba nikt zdrowy na umyśle nie zakłada, że liczne państwa będące osobnymi bytami i mające rozbieżne cele i interesy wystawią i będą trwale utrzymywać wspólną armię pod wspólnym dowództwem. Nie jestem historykiem ale wydaje mi się że nic podobnego nigdy w dziejach nie funkcjonowało. Państwo = administracja = cele państwowe = armia i jej używanie.
A więc pociągnijmy to dalej. UE to twór zdominowany przez Niemców i Francuzów. I niech tak zostanie. Chcieliśmy do niego dołączyć, i jesteśmy jego członkiem. OK, było referendum, vox populi – vox dei. Jesteśmy członkiem UE. Ale dlaczego dopłaty dla naszych rolników są niższe niż dla francuskich? Dlaczego placa minimalna w RP jest nizsza niż w Niemczech? Dlaczego…. i tu można by jeszcze 500 takich pytań zadać. Więc – wracając do armii UE – powinniśmy pomyśleć o naszym wkładzie w budowę wspólnej europejskiej armii. To jest dobra koncepcja. Tylko NAJPIERW państwa założycielskie UE POWINNY wyrównać nasze prawa i przywileje do poziomu takiego, jaki mają ich obywatele. I w takich warunkach spokojnie damy radę, bo jesteśmy gotowi do wiekszych poświęceń niż Niemcy czy Francuzi.
A teraz idźmy dalej. Przed czym miałaby bronić nas wspólna armia? Sa dwa zagrożenia: oficjalne (Rosja) i nieoficjalne (imigranci). Osobiście uważam to drugie za ważniejsze, zresztą chyba nie tylko ja skoro Niemcy jakis czas temu przywrócili kontrole na granicy z Polską (oj, chyba właśnie runął mit strefy Schengen… niby w niej jesteśmy ale co z tego skoro nie działa?). Czyli zostaje Rosja. Ale dlaczego mamy z nią walczyć? Bo tak chcą obecne władze Ukrainy popierane przez obecne władze USA? Słaba argumentacja, zwłaszcza w sytuacji że zarówno władze UA jak i USA mogą się za jakiś czas zmienić, a nowe moga mieć zupełnie inne priorytety.
Reasumując: nie mam nic przeciwko wspólnej armii europejskiej, tylko najpierw (a) chciałbym zobaczyć realne zrównanie praw Polaków i obywateli „państw załozałożycielskich” UE, oraz (b) należałoby zastanowic się czy lepszy dla UE byłby sojusz z USA przeciw Rosji, czy z Rosją przeciw USA. Przy czytm byt/niebyt Ukrainy, Białorusi czy Mołdawii jako niezależnych państw należałoby potraktować jako nieistotny, przyjmując że obecne państwa UE/NATO pozostają w strefie wpływów UE, a z resztą Rosja może robić co chce. Myślę że to spokojnie zadowoliłoby Rosję, nie zmuszaloby nas do kupowania potwornie drogiego węgla czy gazu z drugiego końca świata, oraz do pompowania absurdalnych kwot w podtrzymywanie istnienia rządu p. prezydenta Zełeńskiego.
Czy w UE znajdzie się dostatecznie odważny poliktyk który to powie? Obawiam się że nie. I dlatego mam to w d***ie. Posiedzę przed komputerem, poczytam newsy, a co jakis czas powiem „a nie mówiłem”?
wypisz wymaluj wypociny ruSSkiego trolla
olac niezalezne suwerenne panstwa byle by wielka raSSija byla zadowolona
smieszy tez chec 'zrównania praw’ wobec krajów zalozycielskich jak Niemcy czy Francja…zakladam ze chec do wplacania kasy do Unii jest tak samo wysoka?
nie moze bc bowiem tak ze Niemcy caly czas placa a Polska zgarnia
W związku z wywiadem z W. Putinem powinien się ukazać jakiś artykuł pisany, komentujący ten wywiad.
Akurat kłamstwa w nim zawarte już skomentowano. Ale należałoby skomentować po co w tym momencie Tucker i Putin to zrobili.
Komentarz powinien być pisemny, w formie artykułua, a nie tylko na YT. Tam też pewnie wszyscy obejrzą. Ale artykuł pisany jest tłumaczony przez tlumacza google i czytają go również za granicą, ewentualnie można go komuś z USA, czy zachodniej Europy podesłać.
A po wystąpieniu D. Trumpa również jest powód, by skomentować to, co Trump powiedział, jak się to ma do polityki zachodnich krajów, co one powinny zrobić i co my powinniśmy zrobić.
Trzecim powodem, by napisać artykuł jest Plan RED. Zwłaszcza w kontekście obecnych możliwości Bundeswehry, która na Litwie jest państwem, którego siły głównie tam stacjonują.
To jest właściwie zaskakująco niezrozumiałe, jak się nad tym zastanowić, że UE ma swoje granice, swoją walutę/waluty, wspólny rynek, silną integrację na poziomie współpracy energetycznej czy komunikacyjnej, a nie ma własnych wojsk do ochrony tego wszystkiego.
Bo przywódcy UE myśleli że żyją w bajkowym świecie, w którym będą jednocześnie korzystać z rosyjskich surowców oraz ochrony USArmy, a jak coś od Rosji „odpadnie” to sobie bezkosztowo przejmą jak „pribałtykę”. No to po co tracić kasę na utrzymanie armii?
To działało dopóki na wschodzie rządzili debile tacy jak Gorbaczow czy Jelcyn, a na terytorium tradycyjnie rządzonym z Moskwy panowała kolejna „wielka smuta”, taka sama jak ta w wyniku której kiedys Polacy zajęli Moskwę. Ale to się skończyło wraz z odsunięciem ich od rządzenia Rosją. Dowód? Prosze bardzo: po rozpadzie ZSRR Rosjanie nie zareagowali gdy Litwa, Łotwa i Estonia najpierw wyszły z ZSRR, a potem weszły do UE i NATO. Litwinów jest ok. 2,5 mln, Łotyszy <1,5 mln a Estończyków < 1 mln. Czyli Rosja skapitulowała przed buntem < 5 mln ludzi. Z pewnością Romanowowie, Lenin i Stalin zgodnie "przewracali się w grobie".
Czasy sie zmieniają. W 2014 Rosja nie skapitulowała, na "majdan" w Kijowie zareagowała "antymajdanem" w Donbasie i aneksją Krymu, mimo że Ukraina to 40 mln ludzi. W 2022 "podbiła stawkę" dokonując inwazji na Ukrainę. I gra dalej, mimo sankcji i wspierania Ukrainy przez NATO. Co robi UE? Śni dalej, wierząc że "pieniądze na amunicję" załatwią sprawę, Ukraina zwycięży a jak wejdzie do UE to "inwestycja się zwróci". Ha, ha…
Tylko jakoś nam umkneło że "w międzyczasie" UE została postawiona "do pionu" przez USA i skoro nie zdecydowała się na konfrontację z USArmy to musiała zrezygnowac z handlu z Rosją. czyli mówiąc językiem medyków: uniknelismy zawału, za to umrzemy z głodu. Pozyjemy dłużej, to fakt, ale koniec ten sam. I taki będzie finał tej bajki. Tak, to jest "zaskakująco niezrozumiałe" dlaczego władze UE zakładały że USA będzie za darmo utrzymywać wojsko w Europie. Kiedys musieli wystawić rachunek – no i wystawili, kazali UE wspierac Ukrainę, i co UE mogła zrobić? Armii nie ma, sporo państw przechowuje złoto w USA lub Anglii która stała sie wasalem USA, gopodarka UE nie przeżyje bez odciecia od dolara czy systemu bankowego rodem z USA, w wielu krajach są dobrze wyposażone i obsadzone bazy USA…
UE nie ma wspólnej historii, wspólnego narodu, wspólnego, języka, budżetu, podatków, klimatu, wspólnych interesów i obywatele jednej części UE nie potrafią zrozumieć interesów drugiej części UE, co oznacza, że gdyby nawet stworzyć armię UE. to nie będzie ona miała morale, więc po co ją tworzyć? Jaką motywację do walki miałyby mieć te europejskie legiony? Walka o wspólny rynek, transport (ale z wyrównaniem szans uprzywilejowanych Francji i RFN ), tańszy roaming, gender, o marchewkę jako owoc? Zachód Europy właśnie koncertowo przegrywa walkę o utrzymianie państwa dobrobytu i może dopiero jak zbiednieją, to będą bardziej kombinować?
Obawiam się że nie będą „kombinować” tylko protestować. Pod hasłem „żądamy aby było lepiej!”. Czyli żeby ktoś za nich rozwiazał ich problemy. To jest możliwe – tylko że to musiałoby byc zrealizowane za ich pieniądze, bo tak działają rozmaici „politycy”. ale przeciez oni pieniędzy nie mają, i dlatego właśnie protestują… czyli klasyczne „błędne koło”.
Obywatele „zachodu UE” żyli przez kilkadziesiąt lat w „cieplarnianych warunkach” bo administracja państwowa im pomagała w wielu dziedzinach zycia. Więc chcą aby to nadal trwało, ale – niestey – mamy sytuację „game over”. Państwa przekazały swoje kompetencje do UE, a UE podupada. Optymizm mas się skończył, a upór unijnych urzędników tego nie utrzyma, tak samo jak upór „partyjniaków” ZSRR nie powstrzymał jego rozpadu.
Teraz USA nie będą finansować państw europejskich po to aby walczyć z komunizmem, bo komunizmu od dawna nie ma. A wiec Europa ma sobie radzić sama, i na dodatek ma realizować pomysły USA – żeby spłacić „zimnowojenne” długi. Co to oznacza dla Europy? a to zalezy dla której… Europa wscodnia sobie poradzi, bo tutejsi ludzie sa przyzyczajeni do tego że życie jest trudne, praca ciężka, a państwo to wróg. Z pokolenia na pokolenie świat jest taki sam, niezależnie od tego jakie flagi powiewaja na państwowych budynkach.
A Europa zachodnia? Oooo, to będzie bardzo ciekawe. Zapewne część społeczeństa zacznie „kombinować” bo w każdej społeczności jest jakis % ludzi przedsiębiorczych, którzy sobie poradzą w nowych realiach. A reszta? No cóż… Cześc ich pamięci.
@Lublinek specjalista od dogmatów papieża, ławeczkowy mądrala z Konfederacji. USA złe, Unia zła, Rosja taka sama czyli nie najgorsza.I cuż że ze Szwecji.
To istota tego konfederackiego bełkotu, fałszywy symetryzm, u nas ruski mir a u was biją murzynów. Jako biały Polak katolik, potomek księznej na Turowie, zajadły antykomunista i arcywróg Rosji kocham zimną wódkę, futro z jenota, kawior, niemieckie blondynki i Modern Talking. I dlatego Lublinek będzie ujadał jak Pitoń z Kościeliska, a miliony biedaków będzie modlić się o amerykańską wizę.
Dziś największym debilem nie okazał się Jelcyn czy Gorbaczow lecz Putin, który przez dekady finansował zielony ład, te ekologiczne szalenstwa, oze i dekarbonizacje w nadziei na dywersję ideologiczną zachodniego kapitalizmu zapominając, że podcina gałąź na której siedzi. Miał być Trzeci Rzym a jest trzeci świat. Pokroimy Rosję jak Afrykę, po kawałeczku jak salami. Denuklearyzacja, demilitaryzacja i derusyfikacja plus 25 lat okupacji jak Niemiec i Japonii. Za dużo zasobów marnowanych przez zbyt mało ludzi.
Ech… Szanowny Pan nie docenia wroga, a to błąd. Taki sam jaki Rosjanie popełnili w 2022 zakładając że w 3 dni zdobędą Kijów, oraz Ukraińcy w 2023, zakładając że wsiądą w Leopardy i Abramsy i tak rozjadą Rosjan, że zatrzymają się dopiero w Sewastopolu.
Jeśli Rosja finansowała „zielone szaleństwo” UE to osiągnęła spory sukces, bo np. Niemcy zamkneli i elektrownie weglowe, i atomowe, nastawiając sie na „błękitne paliwo”. A tu nagle podmorska rura „się przedziurawiła”, i są w przysłowiowej „czarnej d***ie”. Oczywiście nadal produkują bron i amunicję którą dają Ukraińcom, ale (a) jak rosną koszty tej produkcji wraz ze wzrostem kosztów energii? (b) jak długo Niemcy będą skłonni ponosic te koszty? Nie wiem, nie jestem ani ekonomistą ani socjologiem, ale obstawiałbym że w końcu nawet Niemcy postawią pytanie: „co jest k***a? dlaczego mam wydawać pół pensji na ogrzewanie domu albo spac w swetrze, podczas gdy przemysł produkuje broń i amunicję dla kraju, który poróżnił nas z tanim dostawcą energii?”
Ja bym bardzo chciał widzieć „Rosję na deskach” jak w meczu bokserskim, bo jest to JEDEN Z KRAJÓW dysponujących bronią zdolną zniszczyć większość życia na Ziemi. TAK SAMO jak USA czy Chiny. Gdyby te trzy kraje w cudowny sposób znikły – mielibysmy „raj na Ziemi” bo reszta nawet jak ma bomby atomowe, to niewiele, wystarczy żeby „odparować” kilka metropolii ale w wymiarze globalnym wielkiej katastrofy to nie wywoła. Ale „zniknięcie” tych trzech państw jest NIEMOŻLIWE, więc pogódźmy się z tym, że to one dyktują warunki.
A jesli tak, zapomnijmy o „krojeniu Rosji jak salami”. To JUŻ BYŁO i SIĘ SKOŃCZYŁO. Maksimum ekspansji Rosji w naszych czasach nastąpiło po II w. św. Potem Rosja pozwoliła aby NRD zostało włączone do RFN i teraz mamy „Niemcy”, aby większość państw Układu Warszawskiego i RWPG stały sie państwami UE i NATO, aby „pribałtyka” czyli byłe republiki ZSRR też weszły do UE i NATO, a reszta balansowała między „wschodem” a „zachodem”. To było maksimum „zachodu”. A teraz wracamy do kolejnego „stanu równowagi”. „Pribałtyka” zostaje na „zachodzie”, Białoruś i Kazachstan zostają na „wschodzie”, inne „-stany” oraz Kaukaz – zobaczymy, to nie jest najistotniejsze. Teraz ważne jest to, jak Ukraina zostanie podzielona między „zachód” i „wschód”. Najlogiczniejszą wersją byłby powrót do stanu z roku 1667, czyli granica wzdłuż Dniepru. Bezpieczna i trwała dla obu stron. Tylko co na to powiedzą obecne władze w Kijowie oraz wszyscy „ukrainofile”? Że to „niedopuszczalne”!. Na razie – można tak przyjąć. Zobaczymy jak sprawa się rozwinie za kilka lat… W 2022 Rosja proponowała zachowanie status quo a Ukraina żądała honorowania granic z 1991 – Ukraina odrzuciła propozycję Rosji. Mamy rok 2024, Ukraina straciła więcej niz miała oddać w 2022, i dalej stawia absurdalne żądania. Być może są „moralnie słuszne”, ale co z tego? Kto i jak je wyegzekwuje?
Wyegzekwuje je armia UKR i wojska NATO, które po ultimatum Trumpa w 2025 wejdą na UKR jako siły pokojowe UN; nie wyobrażam sobie kolejnej przegranej US, zbyt dużo zainwestowały w reżym kijowski.
Granica 1667 jest nierealistyczna, bo Kijów byłby wtedy moskiewski lub w zasięgu ich artylerii. A granica będzie na rubieży łuku rzeki Don od Woroneża po Rostów nad Donem. Tylko tak mozna ruskich odciąć od Morza Czarnego. Czyli cała dawna Swoboda z obwodami kurskim, białgorodzkim i części woroneskiego oraz rostowskiego. Tylko utrata ziemi zostanie przez ruskich uznana za ich porażkę. A UKR zyska kolejne pola czarnoziemu i największe na świecie złoża rud metali w kurskiej anomalii magnetycznej, gdzie nawet krowy na pastwiskach ustawiają się w osi geomagnetycznej.
Być może Krym będzie na 25 lat jak Wolne Miasto Gdańsk czyli turecki czyli nasz natowski. I oczywiście Królewiec wraca do Polski, a Chiny odbierają 1,5MLN km2 Chin Północnych od Bajkału po Góry Stanowe i rzekę Uda. To już oficjalnie piszą w chińskim MSZ i drukują szkolne mapy z poprawioną granicą.
Bardzo ładna teoria – poczekamy do jesieni to zobaczymy czy zadziała.
To sprecyzuj jeszcze jaki będzie narodowościowy skład tych „wojsk NATO” czyli kto według Ciebie zgodzi się ginąć w celu wypędzenia „rusków” za Don. Oczywiście Rosjan zginie więcej bo mają gorszą broń i amunicję, ale zachodnia bron nie jest niezniszczalna i nie zapewnie nieśmiertelności na polu bitwy, czego dowodem jest wystawa popalonego zachodniego złomu pancernego który Rosjanie mogą ogladać w Moskwie, a my na Youtube.
I tearz trzy uwagi:
1) Wojska NATO gromiły przeciwników z minimalnymi stratami własnymi dopóki walczyły z Irakijczykami czy Afgańczykami, którzy albo nie mieli broni lepszej niż strzelecka, albo mieli starą sowiecką, tylko niespecjalnie umieli z niej korzystać. A Rosjanie potrafią posługiwac się tym co produkują, nawet jak jest „gorszego sortu” niz „natowskie”.
2) „Siła żywa” USArmy to głównie „Afroamerykanie”, Latynosi i ci biedniejsi spośród „białasów”, najczęściej potomkowie „świeżych” imigrantów. Oni idą do wojska bo chcą „się wybić”, a USA nie ma wiekszych oporów aby ich tracić, bo to „obywatele drugiej kategorii”. Co innego armie zachodniej UE, które w większości składają się z rodowitych Niemców, Włochów czy Francuzów – owszem, są żołnierzami, ale zdecydowanie nie sa gotowi aby ginąc czy odnosic rany za cokolwiek. Cos w stylu polskiej husarii z XVIII wieku która pojawiała sie nie na polach bitew, tylko podczas uroczystości.
3). A dla uzupełnienia obrazu cytat z internetu dotyczacy operacji USA w Somalii na podstawie ktorej nakręcono film „Black Hawk down” („Helikopter w ogniu”): „W walkach zginęło 18 żołnierzy amerykańskich (a także dwóch żołnierzy: pakistański i malezyjski), ponad 70 zostało ciężko rannych, straty po stronie wroga ciężko ocenić, dane są rozbieżne (od 300 do 2000 zmarłych). Cała akcja została oceniona negatywnie, prezydent USA – Bill Clinton – nakazał wycofanie wojsk z Somalii.”
I teraz konkluzja:
Jeśli USA traktuja straty w stosunku 1:100 jako klęskę, a żołnierze z Europy Zachodniej jeszcze bardziej cenią sobie swoje życie niż Amerykanie to kto „pogoni rusków za Don”??? Pewnie Polacy i Rumuni zostana wytypowani, bo sporo ich jest, w każdym razie najwięcej spośród „jeleni” których można by wysłac na wojnę zamiat „drogocennych” Amerykanów, Niemców czy Francuzów… Czyli jest robota dla Ciebie „biały Polaku katoliku rusofobie” jak byłes uprzejmy sie określić 🙂
No, zobaczymy co z tego wyjdzie, Rumuni juz byli 80 lat temu pod Stalingradem razem z Wehrmachtem, chyba niewielu wróciło…
Martwy pies nie szczeka, jak powiedział nasz król Batory, więc z wielką przyjemnością zaciągnę się do lisowczyków i wspólnie z resztą chłopaków z NATO pojadę na front wschodni odbierać co nasze, co nam ukradzione, co nam się należy za 300 lat ruskiej okupacji. Gwałcić, palić, zabijać i rabować ruski GOHRAN.
Póki co cierpliwie czekam aż bohaterską śmiercią polegnie 100 tys banderowców wytresowanych przez sowietów w nienawiści do Polski i wspólnej federacyjnej IV RP.
Szanowny „Grafie von…” itd…. No to czego Ty właściwie chcesz i kogo popierasz? Ukrainę czy Rosję? Zdecyduj się. Nie lubisz „banderowców” czyli politycznego zaplecza obecnych władz UA w które „wdepnął” prez. Zełeński? No to zamiast wymyślać 100 sposobów „jak zwiększyć zdolności obronne Polski przeciw Rosji” rozwiń kampanię pt. „koniec transportu broni i amunicji dla UA przez terytorium RP”. I juz , „pozamiatane”. Rosja wytępi „banderowców” jak w latach 50. i 60. XXw., i – być może – zapomni że przez dwa lata utrudnialismy jej to zadanie. Obecnie rządzi PO i Tusk, a to naprawde sprytyny sk***n, może uda mu sie coś takiego załatwić. Nie lubię go bo jest posłusznym wykonawcą wszystkich zaleceń UE, w tym tych jawnie anty-polskich, ale jak załatwi poprawe stosunków z Rosją – zmienię zdanie.
Czy może jednak nie lubisz Rosjan bardziej niż „banderowców”? No bo „banderowcy” walczyli ze znienawidzonymi także i przez Polaków Rosjanami, i to dłużej niż Polacy, bo już w 1945 Ludowe Wojsko Polskie po jednej, a Armia Czerwona po drugiej stronie granicy PRL-ZSRR zgodnie i w porozumieniu likwidowały oddziały UPA (uznawane dziś za „twórców samostoinej Ukrainy”), i trwało to przez dekadę?
Obstawiam że tkwisz w iluzji zwanej „Polską jagiellońską” – Polska jest wielka, Litwini sie polonizują, Białorusuni nie wiedza kim są, Ukraińcy jeszcze sie nie buntują, a Moskwa to peryferyjne księstwo które walczy o przetrwanie na wszystkich frontach. „Wonderful world”. POBUDKA!!! Minęły 4 wieki, Polacy zarządzaja terytorium takim jak za pierwszych Piastów, Litwini to jakieś 2 mln ludzi nienawidzących zarówno Polaków jak i Rosjan, Rosjanie zwasalizowali Białorusinów i właśnie tłumaczą Ukraińcom gdzie kończy sie ich strefa wpływów. Nota bene dokładnie tam, skąd zaczynała się ich ekspansja podczas wojen z I RP.
No to może wreszcie przyjmijmy do wiadomości że nasze aspiracje i zainteresowania kończą się na linii Bugu – bo na wschód od niego nie ma wystarczająco dużo ludzi uznajacych sie za Polaków abysmy sie tymi terenami interesowali, i w związku z tym przestańmy wk***ać Rosjan pomagając Ukrainie? Kto wygrał XVII wieczne wojny polsko-ukraińskie? Rosja. No to po co angażujemy się w wojnę rosyjsko-ukraińską? Rosjanie wielokrotnie próbowali nas zwasalizować, a Ukraincy oczyścic „ziemie ukraińskie” z Polaków. No to niech się biją, jak najdłużej i z jak największymi stratami, zobaczymy co „możemy na tym ugrać”. Ale po co w to inwestowąć pieniądze podatników III RP??? To debilizm i zdrada państwa jakim jest III RP. A więc o ile jestem w stanie uznać że pomoc dla Ukraińców którzy chcą zamieszkać w Polsce ma sens (i mam w d***ie to czy mówia po ukraińsku czy po rosysjku, jak równiez to czy uznają p. Zełeńskiego za bohatera czy tyrana), o tyle przekazywanie Ukrainie broni, amunicji, energii, szkolenie żołnierzy, leczenie rannych i tak dalej – uważam za KOSZMARNY BŁĄD. Niech żyje Ukraina – ale własnym kosztem. Jak nie da rady – bywa, jedne państwa powstają, inne giną, tak było, jest, i będzie.
Ostatni komentarz do Lublina; pisze to od 30 lat.
Polską racją stanu jest Polska jagiellońska, a nie ruski kadłubek PRL czy Polska piastowska promowana przez Zdradka Sikorskiego i innych pogrobowców PRLu od Hołowni, Kozieja, Różańskiego, Stróżyka, Jurasza, Dukaczewskiego i innych kanalii. Polska jagiellońska czyli wielka, biała, katolicka, wieloetniczna federacja sześciu wolnych narodów IV RP od Bałtyku po Morze Czarne, z granicami na wzgórzach Wałdaju i rzece Don oraz na Łabie i Soławie. Wspólny prezydent, wojsko i polityka zagraniczna oraz sześć krajowych rządów i parlamentów. Czyli Rzeczpospolita Obojga Narodów która jako pierwsza i jedyna federacja działała najdłużej w historii świata, 400 lat od unii w Krewie w 1385 po 1795. Przy tym dorobku parlamentaryzmu UE, ZSRR czy US mogą się schować ze swoimi politycznymi połajankami.
Jak u każdego Polaka kresowiaka, potomka księżnej na Turowie nienawiść do Rosji mam większą niż miłość do UKR. Dlatego polską racją stanu jest pomoc UKR w tej wojnie. Pomagamy z zaciśniętymi pięściami patrząc na skuteczną na razie politykę ruskiej agentury i oligarchów na UKR, która tylko pomaga ruskim i niemcom. Dlatego albo wspólna federacyjna IV RP albo z powrotem ruski mir i szwabska agentura. Żaden kordon sanitarny Giedrycia i Mieroszewskiego, wciągajmy wnioski z przegranego przez endeków pokoju ryskiego, który był praprzyczyną klęski w 39r oraz historii ostatnich 30 lat, gdy rządzili nami agenci. Wałęsa, Kwasniewski, Belka, Miller, Pawlak, Tusk, Sikorski, Komoruski, Borusewicz, Krawczuk, Juszczenko, Janukowycz, Grybauskaite, Żeleński i setki pomniejszych.
A Lublin i jego konfederacki bełkot to ruska propaganda, mikromania narodowa i fałszywy symetryzm rodem z PRL, kanapowej opozycji Stronnictwa Demokratycznego i łże patriotów. Jak poskrobać to spod białoczerwonej wypełza od wieków znana ruska morda realisty w stylu Korwina, Brauna, Zychowicza czy Bartosiaka. Achtung Russia, achtung Prussia, achtung Konfederussia. Śmierć, śmierć, śmierć.
No chyba Wasza Miłość (że tak pozwolę sobie napisać jako potomek chłopów do kogoś kto twierdzi że jest potomkiem szlachty) cierpi na jakies „poplątanie z pomieszaniem”. Coś się mocno Waszmości po***o skoro „do jednego wora” wrzucasz takie pojęcia jak „polska katolicka” i „polska wieloetniczna” albo ludzi tak różnych jak Krawczuk vs. Juszczenko czy Zełeński.
Krótkie uzasadnienie:
1. Rzeczpospolita Obojga Narodów była wieloetniczna. Ale „z definicji” nie była „katolicka”. W epoce świetności czyli na przełomie Jagiellonów/królów elekcyjnych drobna katolicka szlachta wybierała na swoich reprezentantów na sejm luterańskich i kalwińskich „panów braci” uważając ich za mądrzejszych i bardziej oczytanych, a ci starali się zapewnić wszystkim godziwe warunki współistnienia. Wpisz w Google frazę „Konfederacja warszawska 1573” to sie dokształcisz. Potem przyszła kontrreformacja, Jezuici (ale mimo wszystko pamietajmy, co zrobili dla polskiego szkolnictwa powszechnego!), konwersje ruskich kniaziów na katolicyzm, powstania Kozaków, wojny oraz ogólnopaństwowy burdel który zakończył się rozbiorami. „Finis patriae” Panie Szlachcicu. Tak sie dzieje kiedy względy religijne biorą górę nad społecznymi i ekonomicznymi, „katoliku”. A przecież Władysław IV Waza został zaakceptowany przez bojarów Księstwa Moskiewskiego na Wielkiego Kniazia, warunkiem było tylko to aby przeszedł na prawosławie…. „Niezłomny katolicyzm” zbawił Polskę???
2. Co łączy Krawczuka z Juszczenką i Zełeńskim? Nic, poza ukraińskim obywatelstwem. Ten pierwszy – podobnie jak białoruski Łukaszenko – miał świadomość tego jak wiele łączy Ukrainę z Rosją, i ile Ukraińska SRR zawdzięcza Rosji. Dlatego w Białowieży podobno zapytał Jelcyna „a co z Krymem?” I usłyszał od „zmęczonego negocjacjami ” przywódcy Rosji „a bierzcie” (https://www.polskieradio.pl/39/156/artykul/3083242,uklad-bialowieski-oficjalny-koniec-zwiazku-radzieckiego). A Juszczenko i Zełeński? Wydawało im sie że jak powiedzą „Ukraina idzie na zachód” to „zachód” je obroni, a Rosja odpuści. No, widać jak zadziałało… To gdzie teraz żyje sie bezpieczniej: na prorosyjskiej Białorusi czy na prozachodniej Ukrainie? Owszem, na Białorusi można trafić „do tiurmy” za krytykowanie władz, ale na Ukrainie można trafić „do piachu” niezależnie od tego czy się te władze popiera czy krytykuje. Co lepsze?
Mógłbym tak dalej bo idiotyzmów i braku logiki w Waścinej wypowiedzi mnogość, ale pozostańmy przy tych dwóch punktach. Co najwyżej dorzucę proste pyatnie: a ten mityczny kresowy „Turów” to obecnie terytorium Litwy, Białorusi czy Ukrainy? Bo te trzy byłe republiki ZSRR znacżąco „upasły się” terytorialnie po zniszczeniu II RP przez III Rzeszę i ZSRR, bądź tak miły i zdradź kto zaanektował gniazdo rodzinne Twojego rodu to będę miał jakiś pogląd na to jak bardzo musisz „zaciskać” różne części Twojego organizmu podczas pomagania Ukrainie. Jakieś współrzędne z Google maps podeślij… No bo jak Turów jest teraz częścią UA to heroizm z Twojej strony jest rzeczywiście wielki, ale zrozumiałe stają się pretensje wobec „banderowców”. Czyli czas pójść do lekarza, bo zdaje się że coś takiego to tzw. „rozdwojenie jaźni” 🙂
Mimo wszystko – zdrowia życzę