Szczyt NATO w Wilnie za nami więc można pokusić się o krótkie podsumowanie oraz ocenę tego wydarzenia, także – a może przede wszystkim – z perspektywy ukraińskiej. Wymiar symboliczny szczytu był dość oczywisty. Zjazd liderów NATO w stolicy Litwy leżącej 20 km od granicy z Białorusią i 170 km od Mińska był demonstracją jedności, pewności siebie, a także woli do obrony nawet najbardziej zagrożonych państw członkowskich (p. bałtyckie). Był to pierwszy szczyt z udziałem Finlandii jako nowego członka Paktu. Jednocześnie do Wilna został zaproszony prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełeński. Co z pewnością należy uznać za sukces Kijowa.
Szczyt zaczął się od dwóch mocnych akcentów. Pierwszym z nich była deklaracja Emmanuela Macrona w zakresie francuskiej pomocy sprzętowej dla Ukrainy, w skład której wejdą pociski manewrujące dalekiego zasięgu (SCALP). Tego rodzaju decyzja – w kontekście narracji prowadzonej przez E.Macrona od kilku miesięcy – jest jasnym sygnałem, że Francja dołącza do grona „jastrzębi” NATO w odniesieniu do polityki wobec Rosji oraz wojny na Ukrainie.
Informacja ta została niemal natychmiast przyćmiona deklaracją prezydenta Turcji R.T. Erdogana, który zgodził się na przekazanie parlamentowi tureckiemu wniosku o akcesję Szwecji do NATO i zapewnił, że zostanie on ratyfikowany. Oznacza to, że Szwedzkie członkostwo w Sojuszu jest niemal pewne, a stanie się faktem w najbliższych miesiącach. Jednocześnie turecka zgoda na rozszerzenie Sojuszu ma również wymiar symboliczny. NATO udowodniło, że potrafi osiągać kompromisy w trudnych chwilach, by osiągnąć strategiczne cele. Jednocześnie szybka ścieżka akcesyjna Szwecji, a także wcześniejsze błyskawiczne przyjęcie Finlandii do Sojuszu są demonstracją sprawności, determinacji i woli NATO. Sygnałem dla Ukrainy, że gdy przyjdzie czas, Kijów również może liczyć na szybkie członkostwo.
Z perspektywy technicznej, w Wilnie kontynuowano prace nad nową strategią obronną zatwierdzoną w 2022 roku w Madrycie (odstraszanie, obrona każdego metra terytorium NATO, program gotowości bojowej: 100 tys. żołnierzy w 10 dni i 300 tys. w 30 dni). Stworzono plany obronne dla poszczególnych flanek NATO, dzięki czemu Sojusz i poszczególni członkowie mają jasno sprecyzowane metody i cele w zakresie prowadzenia ew. obrony. To z kolei pozwala skupić się na płaszczyźnie wykonawczej. Dostosowaniu poszczególnych armii do postawionych przed nimi zadań. Dopisano też, że obok Rosji będącej rywalem NATO, Chin stanowiących wyzwanie, istnieje jeszcze zagrożenie dla bezpieczeństwa Sojuszu ze strony Białorusi.
Jednak decyzje na które czekali wszyscy dotyczyły członkostwa Ukrainy w NATO i pomocy dla niej w wojnie.
NATO dla Ukrainy
W tym zakresie Sojusz uzgodnił skrócenie procesu akcesyjnego Ukrainy do jednego etapu. Usunięto wymóg dot. Planu Działań na rzecz Członkostwa (MAP – Membership Action Plan). MAP jest rodzajem programu raportowania państwa aspirującego, które składa corocznie sprawozdania z podjętych działań i reform. NATO sprawdza w ten sposób postępy w zakresie spełniania wymogów i oczekiwań dot. członkostwa. Tego rodzaju ustępstwo ze strony NATO należy uznać za sukces Ukrainy i to nawet przy uwzględnieniu, że Szwecja i Finlandia również nie musiały poddać się ww. procedurze (ale były one przez wiele lat specjalnymi partnerami NATO i „państwami goszczącymi”). Jednak z perspektywy Sojuszu, może mieć to negatywne konsekwencje, bowiem NATO będzie miało ograniczoną możliwość monitorowania postępów przyszłego członka w zakresie spełnienia wymogów i norm. Najwyraźniej Sojusz uznał, że w tym celu – w przypadku Ukrainy – będą musiały wystarczyć innego rodzaju narzędzia.
Ponadto na szczycie zdecydowano o utworzeniu Rady NATO – Ukraina, która ma zastąpić dotychczasową komunikację pomiędzy Sojuszem a Kijowem na poziomie komisji. Co niewątpliwie również należy odczytywać w kategorii pozytywów dla Ukrainy.
Uzgodniono ponadto o wprowadzeniu wieloetapowego programu wsparcia dla Ukrainy, którego zadaniem będzie: odbudowa ukraińskiego przemysłu zbrojeniowego, modernizacja sprzętu Sił Zbrojnych Ukrainy, wprowadzenie doktryny NATO-wskiej w SZ UA.
Jednocześnie wystosowano komunikat, że oficjalne zaproszenie Ukrainy do NATO zostanie wystosowane po spełnieniu warunków z zakresu reform: antykorupcyjnych, demokratycznych oraz w sektorze bezpieczeństwa.
Ponadto Sojusz wyraził determinację w zakresie kontynuowania wsparcia dla Ukrainy – w tym poprzez dostawy sprzętu wojskowego – tak długo, jak to będzie potrzebne w celu odparcia Rosji.
G7 dla Ukrainy
Przy okazji NATO-wskiego szczytu w Wilnie, państwa G7 (USA, Japonia, Niemcy, Wielka Brytania, Francja, Włochy i Kanada) zadeklarowały długoterminowe wsparcie dla Ukrainy w kontekście trwającej wojny. Zadeklarowano również pomoc w celu powstrzymania ewentualnej kolejnej rosyjskiej agresji w przyszłości. Państwa Grupy obiecały zagwarantować Ukrainie bezpieczeństwo do czasu wstąpienia do NATO.
Zawiedzione oczekiwania
Prezydent Zełeński nie pozostawił wątpliwości, co do tego, że ukraińskie oczekiwania nie zostały spełnione. Pierwszego dnia szczytu – najwyraźniej jeszcze podczas negocjacji – wysłał publicznego twitta, w którym stwierdził, że Ukraina zasługuje na szacunek i:
„To bezprecedensowe i absurdalne, gdy nie są ustalone ramy czasowe ani dla zaproszenia, ani dla członkostwa Ukrainy w NATO. Wydaje się, że nie ma gotowości, by zaprosić Ukrainę do NATO, ani uczynić ją członkiem Sojuszu.”
Co nie zostało odebrane dobrze i spotkało się z reakcją brytyjskiego ministra Bena Wallace’a. Ten zasugerował, że ukraińska postawa nie pomaga mu w przełamywaniu sceptycznej wobec pomocy Ukrainie postawy wśród np. niektórych amerykańskich partnerów. Jednocześnie złośliwie skomentował, że Wielka Brytania nie jest Amazonem, w kontekście wysyłania sprzętu dla Ukrainy wg list sporządzanych w Kijowie. Od tej wypowiedzi odciął się wprawdzie premier Wielkiej Brytanii Rishi Sunak, jednak nie można nie odnieść wrażenia, że Ben Wallace wyraził zdanie, które popierane jest przez pewną część polityków na Zachodzie.
Zełeński starał się załagodzić sytuację w dość specyficzny sposób stwierdzając:
„Nie rozumiem tego. Zawsze byliśmy wdzięczni i zawsze dziękowaliśmy. Po prostu nie wiem, jak inaczej powinniśmy dziękować. Możemy co rano budzić się i dziękować ministrowi. Niech napisze mi, jak podziękować, a ja podziękuję mu w ten sposób”.
Pomijając dość dziwny – zahaczający niemal o kpinę – ton wypowiedzi w stosunku do partnera, który jest jednym z najbardziej zaangażowanych w pomoc Ukrainie, znamienne jest to ostatnie zacytowane zdanie. Dość dobrze obrazuje ono poziom ukraińskiej dyplomacji, która przejawia bardzo bierną postawę i nawet nie potrafi samodzielnie dostosować formy podziękowań do konkretnego partnera.
Postanowienia szczytu NATO prezydent Ukrainy podsumował zdaniem: „rezultaty szczytu NATO są dobre, ale gdyby zaproszono Ukrainę do Sojuszu, te rezultaty byłyby idealne”.
Z powyższej kontekstu jasno wynika, że Ukraina miała znacznie większe oczekiwania w stosunku do NATO, zwłaszcza w kontekście konkretów. Liczono choćby na wskazanie przedziałów czasowych lub harmonogramu związanego z zaproszeniem i przystąpienie Ukrainy do NATO. Zełeński jechał na szczyt w Wilnie z przeświadczeniem, że zapadną na nim decyzje daleko bardziej idące niż te, które dotyczyły Ukrainy w 2008 roku w Bukareszcie. Tak więc sami Ukraińcy ocenili, że w ww. zakresie ich dyplomacja odniosła porażkę. Choć dodać w tym miejscu należy, że nie wszystko zależało od samych Ukraińców, a więc owa porażka raczej nie wynikała z błędów popełnionych przez Kijów.
NATO dało tyle ile należało
Pomijając wątek ukraiński, szczyt NATO w Wilnie z pewnością należy uznać za sukces Sojuszu. Sukces, który nie został należycie sprzedany medialnie. Sojusz skonkretyzował swoje plany obronne i wymogi w zakresie bezpieczeństwa. Rozpoczął pracę z nowym członkiem (Finlandia), a także przełamał impas w zakresie przyjęcia Szwecji. Skoro było tak dobrze, to dlaczego należy przekonywać, że nie było wcale tak źle?
Ponieważ wątek ukraiński mocno zaciążył na ogólnym wizerunku szczytu. Napompowany balonik z oczekiwaniami został przekłuty przez samego Zełeńskiego, a huk z tym związany zmącił atmosferę na sali obrad. Co tak naprawdę otrzymała Ukraina, a czego Sojusz nie mógł jej podarować?
Największym sukcesem Ukrainy jest fakt, że Zachód dał do zrozumienia, że będzie wspierał Ukraińców w wojnie tak długo jak będzie to konieczne. Było to zresztą wcześniej sygnalizowane już wielokrotnie przez poszczególnych liderów zachodnich państw. Przesłanie dla Ukrainy jest jedno: w zakresie wsparcia możecie spać spokojnie, zajmijcie się walką, bowiem los wojny jest w dużej mierze w Waszych rękach. Oznacza to również, że to Ukraińcy będą decydować o tym, kiedy i na jakich warunkach będą chcieli zawrzeć pokój z Rosją. O czym wspominało jeszcze przed szczytem wielu zachodnich liderów choćby wspomniany Emmanuel Macron. Jest to szalenie ważne. Zełeński otrzymał sygnał, że nie istnieje żadna presja, która rzutowałaby na ukraińskie decyzje militarne. Nie ma np. żadnego powodu by Ukraińcy z powodów politycznych musieli teraz prowadzić jakąś bezsensowną z militarnego punktu widzenia operację (np. wielką ofensywę, która mogłaby okazać się klęską). Plany wspierania Ukrainy są długofalowe, nie ma więc też żadnej presji czasu ani jasno sprecyzowanej daty, do kiedy powinny zapaść rozstrzygnięcia na polu bitwy.
Tego rodzaju zapewnienia są niezwykle ważne, jednak Ukraińcy liczyli na więcej. Na formalne kroki zmierzające do przyjęcia Ukrainy do NATO (choćby wystosowanie zaproszenia). Czy słusznie?
W interesie NATO nie jest wiązanie sobie rąk
Jak wskazywałem w majowej analizie pt.: „Nowe NATO i rola Polski w Sojuszu wobec wojny na Ukrainie”, w interesie całego NATO (ale i np. Polski) jest przyszłe członkostwo Ukrainy w Sojuszu. Między innymi dlatego, że tylko gwarancje NATO mogą uchronić Ukrainę przed trzecią rosyjską inwazją, która byłaby wysoce prawdopodobna nawet po zawarciu pokoju. Upraszczając sytuację: klęska Ukrainy byłaby fatalna dla Sojuszu. Tymczasem Ukraina nie przetrwałaby trzeciego uderzenia (nie wiadomo nawet jeszcze czy wygra obecne starcie). Skoro tak, trzeba uniemożliwić Rosji odniesienie zwycięstwa teraz i zapobiec kolejnej agresji w przyszłości. Można to zrobić tylko poprzez realne działania i żelazne gwarancje. Wszelkie półśrodki byłyby testowane przez Putina. Uzasadniałem te tezy w ww. artykule.
Co należy jednak podkreślić z całą stanowczością o ile w interesie NATO jest przyszłe członkostwo Ukrainy, o tyle w interesie Sojuszu nie jest podejmowanie decyzji przesądzających o tym już dziś.
Jest wręcz przeciwnie. Sojusz nie powinien w czasie trwającej wojny określać precyzyjnie harmonogramu i ram wstąpienia Ukrainy do NATO. Z kilku powodów:
- Członkostwo w NATO zależy od spełnienia określonych warunków, a nie długości ubiegania się o przystąpienie do Paktu.
- Ogłoszenie „kroków milowych” oraz dokładnych ram czasowych ułatwiałoby Rosjanom storpedowanie planów Ukrainy i NATO. Rosjanie wiedzieliby do czego dokładnie nie mogą dopuścić i ile mają czasu na podjęcie konkretnych działań. W efekcie – w czasie trwającej wojny w czasie której można zrobić niemal wszystko – Rosjanie mogliby nie dopuścić do ziszczenia się określonych warunków w zakładanym czasie. Tym samym uderzyliby w wizerunek całego NATO, a jednocześnie mogliby torpedować ukraińskie uczestnictwo w sojuszu. Prowadzić wojnę tak długo, jak byłoby to potrzebne.
- Określenie harmonogramu zw. z przystąpienie Ukrainy do NATO oznaczałoby nałożenie na Ukrainę presji czasowej. Wręcz mogłoby utrudnić Ukraińcom spełnienie warunków w zakreślonym na sztywno okresie. Teraz Rosjanie muszą pokonać Ukrainę. Gdyby jednak mogli zniweczyć plany NATO samym tylko prowadzeniem działań zbrojnych i nie ustępowaniem, wówczas mogliby przyjąć defensywną/wyczekującą postawę na froncie. Wobec aktualnej sytuacji, to Ukraińcy byliby zmuszeni atakować (zresztą już teraz popełniono błąd pompując balonik z oczekiwaniami co do ofensywy). Należy pamiętać, że w zależności od intencji ta sama sytuacja na polu bitwy oznacza co innego. Dziś fakt, że Rosjanie utrzymują linię frontu (ale stoją w miejscu!) odbieramy jako ich sukces i porażkę Ukrainy. W sytuacji, gdyby nikt nie oczekiwał po Ukraińcach ofensywy, to dokładnie ta sama pasywność Rosjan byłaby odczytywana jako ich porażka i niemoc w zakresie przebicia się przez obronę Ukraińską.
- Zaproszenie Ukrainy do NATO w czasie wojny, a co gorsze wprowadzenie mechanizmu automatycznego przyjęcia do Sojuszu po ustaniu wojny byłoby zobowiązaniem dla NATO a nie dla Ukrainy. Tymczasem powinno być odwrotnie. NATO ma prawo wymagać spełnienia od przyszłych członków określonych warunków. Muszą istnieć mechanizmy, które motywują państwa aplikujące do Sojuszu do przeprowadzania niezbędnych reform. W sytuacji konkretnej obietnicy członkostwa, Ukraina mogłaby zaniechać reform przyjmując założenie: „i tak nam się należy”. Przystąpienie do NATO nie może być wynikiem litości. Joe Biden słusznie podkreślał niedawno, że Ukraina będzie podlegać tym samym wymogom, jakie były stosowane wobec innych państw przystępujących do Sojuszu. Nie może być świętych krów.
- Sojusz nie może jasno obiecać członkostwa Ukrainy w NATO, skoro nie wiadomo jak i kiedy skończy się wojna. Jak po wojnie będzie wyglądała Ukraina? Co jeśli Ukraina przegra politycznie wojnę i Kijowem będzie rządził rosyjski watażka? Jak wobec tego postąpić z wcześniej daną obietnicą? Zerwać ją, czy przyjąć konia trojańskiego do NATO?
Istnieją dwie płaszczyzny dotyczące kwestii ukraińskiej. Płaszczyzna polityczna (interesy NATO), a także dyplomatyczna (negocjacje/rozmowy). O ile w kwestiach strategicznych korzyści z członkostwa Ukrainy są dość oczywiste, o tyle w warstwie dyplomatycznej należy zachować sobie na przyszłość swobodę działania i podejmowania decyzji, a także narzędzia mobilizujące Ukraińców do przeprowadzenia odpowiednich reform.
W tym kontekście ukraińska narracja głosi, że Zachód i NATO są winne Ukrainie bezwzględną i bezwarunkową pomoc w zakresie, w jakim Kijów tego będzie wymagał. Ma to wynikać z faktu, że Ukraina bije się za Zachód, w jego imieniu oraz obronie. Brzmi to mesjanistycznie, ale nijak ma się do rzeczywistości. Prawda jest taka, że po upadku Ukrainy, Zachód by sobie poradził. Byłoby trudniej, koszty rywalizacji z Rosją byłyby znacznie większe, trwała by ona dłużej i była bardziej ryzykowna (zwłaszcza dla Polski), ale NATO by sobie poradziło. Putin nie zdecydowałby się też na żaden otwarty atak na Sojusz, bowiem Rosja nie byłaby w stanie wygrać wojny. W konsekwencji, z czystego rachunku politycznego wynika, że Ukraińcy biją się przede wszystkim za swoje: niepodległość, niezależność od Rosji, terytorium i społeczeństwo (w tym własne rodziny). Ukraina walczy w swoim interesie, a jej szczęście polega na tym, że interes ten jest w dużej mierze zbieżny z interesami Zachodu i NATO. Dzięki czemu może liczyć na pomoc i ją zresztą otrzymuje.
Zarzut jaki można kierować w stronę NATO (ale nie całego, tylko do poszczególnych państw) dotyczy czasu reakcji. Ta powinna być na wcześniejszych etapach wojny szybsza i bardziej zdecydowana. I taka mogła być, co pokazuje choćby przypadek Polski, która niemal na wszystkich etapach wsparcia Ukrainy wyraźnie przodowała udowadniając swoimi działaniami, że rzeczywiście można było przekazywać sprzęt militarny walczącym Ukraińcom: szybciej, sprawniej i w większej liczbie. W tym kontekście strach przed ewentualną reakcją Rosji okazał się bezzasadny. Natomiast przechodząc do wydarzeń obecnych i rozliczając NATO z tego, co się dzieje i co ma zostać podjęte w przyszłości: można stwierdzić, że zachodnia machina wreszcie się rozpędziła i zmierza we właściwym kierunku.
Ukraińskie porażki dyplomatyczne
To prawda, że Ukraińcy mogą czuć się sfrustrowani faktem, że w wyniku określonych braków (choćby w sprzęcie militarnym) ponoszą codziennie kolejne straty. A działania na froncie nie idą do końca po ich myśli. To nie zmienia jednak faktu, że Ukraińcy wciąż mogą walczyć tylko dzięki pomocy ze strony NATO. Na nikogo innego nie mogą liczyć. Prezydent Zełeński sugerował na konferencji w Wilnie, że Ukraina – poza okazywaniem wdzięczności – nie ma więcej pola manewru w zakresie zapłaty za pomoc. Nie jest to prawdą, choć w interesie Ukraińców jest to, by Zachód w to uwierzył. Ukraińską zapłatą za Zachodnią pomoc w czasie trwającej wojny musi być determinacja w reformach strukturalnych państwa ukraińskiego. Prawdą jest, że na określonych płaszczyznach Zachód będzie posiadał pewne narzędzia do mobilizowania Ukraińców w tym zakresie. Kijów będzie potrzebował środków na odbudowę państwa, a więc powinien również spełniać określone wymagania. Zachodnie inwestycje będą wiązały się z kosztami po stronie Ukraińskiej. Będzie to widać nie tylko na płaszczyźnie politycznej ale i gospodarczo-biznesowej.
Ben Wallace wystrzelił cierpkie słowa w stronę Ukrainy, jednak rzeczywiście być może Ukraińcy nie mają dziś nic do zaproponowania Brytyjczykom poza wyrazami wdzięczności. Ukraina jest w stanie wojny, gospodarczej zapaści, finansowej katastrofy, demograficznej klęski, a jeszcze grozi jej kryzys humanitarny. I być może dziwna reakcja prezydenta Zełeńskiego nie była kpiną, a bardziej objawem rozbrajającej szczerości i desperacji. Tym niemniej, postawę Zełeńskiego w czasie szczytu NATO należy oceniać surowo. Powtórzmy, Ukraina została zaatakowana przez Rosję (a nie NATO) i broni się do dziś tylko dzięki pomocy z Zachodu. Nie jest niczym nowym, że Ukraińcy wraz podziękowaniami za wsparcie, dawali często sygnał, że mogłoby być ono większe. Jednak dotychczas potrafili odpowiednio wyczuć subtelną granicę, dzięki czemu adwersarze nie mieli wrażenia okazywanej niewdzięczności. Granica ta została przekroczona przez Zełeńskiego w Wilnie. Co może się na nim i na całej Ukrainie zemścić w przyszłości (o ile już się nie zemściło).
Można w tym miejscu usprawiedliwiać prezydenta Ukrainy, że jego ludzie w tej chwili walczą na froncie, a kraj jest niszczony przez agresora. Jednak nie ma to nic wspólnego z chłodną polityką i umiejętnością prowadzenia zręcznej dyplomacji. Tej zręczności Ukraińcom ostatnio brakuje. Ukraina jest politycznym pacjentem (petentem), której życie wisi na kroplówce NATO. Liczy i czeka na zabieg, dzięki któremu ma szansę przetrwać (przyjęcie do NATO/UE, odbudowa Ukrainy). W takiej sytuacji głupotą jest denerwowanie chirurga, zarzucanie mu niekompetencji i wywieranie presji do przyśpieszenia operacji.
Przyjaciele z Polski
Zarzut błędnego prowadzenia dyplomacji jest jeszcze poważniejszy patrząc z polskiej perspektywy. Ponieważ Polska z Ukrainą posiadają płaszczyznę, na której Kijów mógłby zupełnie bezkosztowo pokazać chęć zrewanżowania się za pomoc, a dotąd tego nie zrobiono. Ukraińskie władze nie potrafią wykonały odpowiedniej pracy na rzecz relacji polsko-ukraińskich, pomimo faktu, że Polska udzieliła Ukrainie większej pomocy, niż ktokolwiek na Ukrainie mógłby się spodziewać przed 24 lutego 2022 roku.
Od kilkudziesięciu lat Warszawa wciąż zabiega o zgodę na ekshumację zwłok i godny pochówek dla polskich ofiar ukraińskiego ludobójstwa na Wołyniu, które miało miejsce w czasie II Wojny Światowej. Polacy nie proszą w tej chwili nawet o skruchę i przeprosiny (co też musi w końcu nastąpić), tylko o prawo do godnego pochówku. Wydanie odpowiednich zgód nie kosztowałoby Kijowa nic, poza gestem i wydrukowaniem papieru, na którym zostałyby złożone odpowiednie podpisy. Oczywistym jest, że w momencie gdy godziny i dni walki prowadzonej na froncie decydują o losach kraju, nie ma wiele czasu. Priorytetem jest obrona państwa. Polska to rozumiała i przesyłała na Ukrainę broń oraz zaopatrzenie w tempie ekspresowym. Szybciej niż ktokolwiek inny. Jednak wojna na Ukrainie trwa już półtora roku i było dostatecznie dużo czasu, by rozeznać na czym zależy partnerom (w tym Polakom) i podjąć aktywne działania w celu okazania dobrej woli. Ukraińskie władze lubią określać Polaków jako swoich przyjaciół, ale z perspektywy Polski to nie jest żadna przyjaźń skoro tylko jedna strona może polegać na drugiej – nie odwrotnie (mowa o politycznej przyjaźni, nie emocjonalnej czyli często bezinteresownej).
Ukraińska dyplomacja – tak w relacjach z Polską jak i całym Zachodem – potrafi wskazywać czego potrzebuje i dziękować, gdy pomoc przybywa. Brakuje jej aktywnej postawy, takiej, dzięki której partnerzy nie musieliby zniżać się do artykułowania swoich oczekiwań. To nie Ben Wallace powinien dzwonić do Zełeńskiego i tłumaczyć mu jak ten drugi ma dziękować. To nie Warszawa powinna miesiącami zabiegać o to, by uczcić ofiary rzezi wołyńskiej w Łucku wspólnie z Prezydentem Zełeńskim. To prezydent Zełeński powinien zadzwonić i spytać, co może dla Polski zrobić przy okazji rocznicy tak wrażliwego tematu. Co ważniejsze. To stronie ukraińskiej powinno bardziej zależeć na rozbrojeniu wołyńskiej bomby, która jest wykorzystywana przez kremlowską propagandę w celu poróżnienia Warszawy i Kijowa. Z jakiś powodów strona ukraińska nie potrafi lub nie chce tego zrozumieć. Być może jest to związane z tym, że temat Wołynia ma być kartą przetargową na czas powojenny, kiedy będzie trzeba zabiegać o polskie środki finansowe na odbudowę Ukrainy?
Tego rodzaju postawa jest błędem, który może w przyszłości kosztować więcej, niż tylko symboliczne ustępstwa w zakresie historii. Polska sobie poradzi bez pojednania z Ukrainą w sprawie Wołynia. Czy Ukrainę stać na to, by kwestia ta kładła się cieniem na obecne i przyszłe relacje polsko-ukraińskie? Zapał polskiego społeczeństwa – które jest motorem napędowym pomocy dla Ukrainy – może znacznie osłabnąć w wyniku biernej postawy ukraińskiej dyplomacji. To będzie miało wpływ nie tylko na pomoc organizowaną oddolnie (liczne zbiórki, osobiste zaangażowanie etc), ale również może oddziaływać na polskich polityków. Już teraz środowiska polityczne sceptyczne wobec pomocy dla Ukrainy uzyskują coraz większe poparcie, co będzie miało odbicie po wyborach parlamentarnych w Polsce. Ukraińska dyplomacja powinna dostrzec, że w jej interesie jest zneutralizowanie antyukraińskiej narracji politycznej i to szczególnie przed wyborami. Obecna postawa władz z Kijowa niespecjalnie pomaga organizatorom pomocy dla Ukrainy w przekonywaniu osób, które nie dostrzegają polskiej racji stanu, a za to są wrażliwe na kwestie historyczno-kulturowo-społeczne.
Na stan z lipca 2023 roku można z całą odpowiedzialnością stwierdzić, że strona Ukraińska zawiodła, jeśli chodzi o budowanie relacji polsko-ukraińskich, zwłaszcza w kontekście przekonania polskiego społeczeństwa o tym, że Ukraina docenia polską pomoc. Dzieje się wręcz odwrotnie. Ukraińcy tracą w oczach Polaków. I to nawet nie chodzi o sam Wołyń tylko o pokazanie intencji, dobrej woli i gotowości wypracowywania w przyszłości kompromisów. Skoro Ukraina w sytuacji życiowego zagrożenia i otrzymywania ogromnej pomocy ze strony Polski, nie jest gotowa nawet na symboliczny gest, to w oczach Polaków nie zwiastuje to dobrze na przyszłą współpracę. Nawet, jeśli takowa będzie dobrze przebiegała na innych – ale mniej nośnych społecznie – płaszczyznach. Tak się składa, że polsko-ukraińskie relacje są napiętnowane historią Wołynia. Niedocenienie przez stronę ukraińską tego, jak bardzo polskie społeczeństwo jest wrażliwe na punkcie tematu rzezi wołyńskiej nakazuje wystawić ukraińskiej dyplomacji niską notę w zakresie dbania o relacje z Warszawą.
Być może Ukraińcy powinni zainteresować się relacjami na linii Polska-Litwa. Równie – a nawet często bardziej – skomplikowanymi na przestrzeni ostatnich dziesięcioleci niż te polsko-ukraińskie. Mniejszość polska na Litwie była momentami traktowana gorzej niż Polacy żyjący na rządzonej przez Łukaszenkę Białorusi. Jednak po pierwszej agresji na Ukrainę w 2014 roku, Polska i Litwa szybko zakreśliły ramy wspólnych interesów. Dyplomacja prowadzona pomiędzy tymi krajami naprawiła fatalne relacje. Litwini nie tylko odbudowali tory prowadzące do polskiej rafinerii w litewskich Możejkach, ale i przede wszystkim zmienili prawo oraz postępowanie względem polskiej mniejszości narodowej. Z drugiej strony, Polska wspiera litewskie bezpieczeństwo, a jednocześnie dzięki inwestycji w polski odcinek via Carpatii, litewski port w Kłajpedzie będzie miał szansę się rozwinąć i osiągać wyższe zyski. Napięcie społeczne między Polakami a Litwinami zostało zminimalizowane, a wizerunek Litwy i Litwinów znacząco się poprawił w Polsce. Co ułatwia politykom prowadzenie polityki pogłębiania relacji między państwami. Do takiego stanu rzeczy przyczyniły się równocześnie obie strony.
Afera zbożowa
Co ciekawe, przy okazji pisania niniejszego tekstu władze z Kijowa wciąż dostarczały kolejnych materiałów do analiz w temacie relacji polsko-ukraińskich. Otóż 20 lipca ukraiński premier zamieścił na twitterze nieprawdziwą informację, że Polska zamierza blokować eksport ukraińskiego zboża do UE. Co nijak ma się do stanu faktycznego, bowiem Warszawa zamierza blokować tylko własny import ukraińskiego zboża w obawie przed destabilizacją polskiego rynku. Polska nie ma nic przeciwko tranzytowi ukraińskiego zboża przez jej terytorium w celu eksportowania go do państw trzecich. O czym jasno mówił choćby premier M. Morawiecki.
Nie przeszkadzało to ukraińskiemu premierowi przyrównać działań przyjaznej Polski do działań wrogiej Rosji (zerwanie umowy zbożowej) oraz obciążyć Warszawę odpowiedzialnością za ewentualny kryzys żywnościowy na całym świecie.
Jedno musi w tym temacie wyraźnie wybrzmieć. Nie jest problemem, że Ukraińcy walcząc o swoje interesy próbują rozegrać Komisję Unii Europejskiej przeciwko Polsce w sprawie – uogólniając – zboża. Polska sama wcześniej dała Ukrainie do zrozumienia, że temat stabilności polskiego rynku rolniczego oraz gospodarcze interesy Polski jest odrębny od udzielanej Ukrainie pomocy militarnej, logistycznej, zaopatrzeniowej czy humanitarnej. My Polacy traktujemy tę kwestię osobno i zamierzamy bronić naszego rynku, do czego mamy pełne prawo, zwłaszcza, że Ukraina nie należy do UE.
Tak samo Ukraina ma prawo do podejmowania działań zmierzających do wykorzystania swojej trudnej, wojennej sytuacji w celu jak najlepszego rozegrania interesów na rynku rolniczym. Oba państwa próbują zadbać o własne interesy bez względu na specyficzną sytuację związaną z toczącą się na Ukrainie wojną.
Autoreklama: Zakup najnowszą książkę: „#To jest nasza wojna”, w której znajdziesz analizy dotyczące m.in.: interesu Polski w kontekście zmagań wojennych na Ukrainie; Wielkiej Strategii Polski w kontekście budowy sił Zbrojnych RP; relacji Polska-Ukraina dziś i w przyszłości. W pakiecie z „Trzecią Dekadą” taniej! Wszystkie książki zamówione przez bloga do końca 31 lipca 23′ będą podpisane 🙂
Jednak ukraiński premier strzelił w ukraińskie kolano kolportując fałszywe treści na temat Polskiej postawy, przy jednoczesnym postawieniu wobec Polski moralnych zarzutów. Równając działania Polski w zakresie obrony własnego rynku z działaniami Rosji, która prowadząc wojnę z Ukrainą próbuje m.in. zniszczyć jej gospodarkę. Tego rodzaju narracja – którą należy uznać za podjęcie wrogich działań wobec Polski na płaszczyźnie wojny informacyjnej – jest szkodliwa dla relacji polsko-ukraińskich, a więc i dla samej Ukrainy. Powtórzmy, Polska poradzi sobie bez Ukrainy. Czy Ukrainę stać na otwarcie kolejnego frontu wojennego (choćby na płaszczyźnie narracyjnej)? Bo w Polsce istnieją środowiska, które chętnie by ten front nie tylko otworzyły, ale i postawiły na nim całe polskie społeczeństwo.
W tym miejscu można oczywiście niuansować i wskazywać, że ukraińska polityka zagraniczna nie jest monolitem. Że premier Shmyhal nie specjalnie przepada za Zełeńskim, a ten drugi jest zwolennikiem zacieśniania więzi z Polską. Problem w tym, że to nie ma nic do rzeczy. Prezydent Zełeński – gdy po raz pierwszy mieliśmy do czynienia z problemem zbożowym – przyjechał na negocjacje do Warszawy, a kilka dni później w Brukseli również nawoływał Komisję UE do „rozwiązania problemu”, co było oczywistą próbą rozegrania Polski w temacie zboża. Teraz to samo robi Shmyhal. Tylko w znacznie gorszym, szkodliwym dla polsko-ukraińskich relacji stylu.
Wspominając o „stylu” warto też podkreślić, że używanie w czasie wydarzeń dyplomatycznych z udziałem polskiej strony flag czerwono-czarnych jest objawem kompletnej ignorancji osób odpowiedzialnych za przygotowanie strony ukraińskiej do danego wydarzenia. Flaga czerwono-czarna ma wyłącznie negatywne konotacje w polskim społeczeństwie. Tego rodzaju wpadki świadczą o elementarnych brakach wiedzy lub wrażliwości osób odpowiedzialnych za protokół dyplomatyczny.
Polaków nie interesuje to, kto jest mniej lub bardziej otwarty na zbliżenie relacji z Polską wśród ukraińskich polityków. Polskie społeczeństwo ocenia całość. Z drugiej strony, polskie władze nie mogą przymykać oka na ukraińskie „wpadki” w nadziei, że być może w przyszłości osoby za nie odpowiedzialne – które nie rozumieją istotny wspólnoty interesów między Polską i Ukrainą – znikną z kręgów kijowskiej władzy. Polska nie może biernie czekać na to, aż wszyscy ukraińscy politycy zrozumieją ukraińską rację stanu. Wręcz – dla dobra obu stron – powinna reagować.
Ukraina sama zmusza Zachód do mocniejszego akcentowania różnic interesów
Od wielu miesięcy Polska prowadziła kampanię polityczno-informacyjną by przekonywać pozostałe państwa Zachodu o tym, że wojna na Ukrainie to również ich wojna. Sam napisałem tekst, a później wydałem książkę pod tytułem: „#To jest nasza wojna”. W istocie, w strategicznym interesie Polski, UE i całego NATO jest to, by Ukraina się obroniła. Co więcej, wszystko co udało się osiągnąć do tej pory w zakresie pomocy dla Ukrainy, było działaniem niezbędny i właściwym. Polska zrobiła w tym zakresie wszystko co było w jej mocy i interesie narodowym. Zachód z niektórymi kwestiami się ociągał, ale na przestrzeni miesięcy obserwujemy progres.
Jednak zrozumienie polskiej racji stanu w zakresie wsparcia dla Ukrainy nie zwalnia decydentów z NATO i Warszawy z obowiązku prowadzenia właściwej dyplomacji. W interesie Zachodu – w tym Polski – nie jest dawanie Ukraińcom do zrozumienia, że otrzymają wszystko, zawsze i wszędzie, czegokolwiek tylko zażądają. W interesie NATO i Polski jest precyzować granice ich interesów w odniesieniu do wojny rosyjsko-ukraińskiej. I wszystko co leży poza tymi granicami traktować jako przedmiot negocjacji z Ukrainą. Oczywiście mówimy o płaszczyźnie uzgodnień międzypaństwowych oraz komunikacji między rządzącymi. Bowiem z drugiej strony, w interesie Polski i Zachodu jest publiczne komunikowanie determinacji i chęci pomocy Ukrainie oraz ich uzasadnianie. Choćby w celu przekonywania własnych społeczeństw, a także sygnalizowania Rosji jedności w tym temacie. Tak więc należy tu rozróżnić politykę wobec społeczeństw – które rządzący muszą czasem przekonywać do ponoszenia kosztów związanych z wojną i pomocą Ukrainie – od polityki gabinetowej.
To prowadzi do miejsca, w którym należy poszukać różnic interesów pomiędzy Zachodem i Ukrainą albo płaszczyzn, gdzie te interesy się nie pokrywają.
Dla przykładu, w interesie Polski i NATO jest utrzymanie niezależności Ukrainy od Moskwy. Upadek Kijowa byłby fatalny w skutkach. Wiele miesięcy temu opisywałem, że Rosja nie może przekroczyć linii Dniepru. Groźba tego rodzaju powinna wywołać stanowczą reakcję po stronie NATO. Jednakże Ukraina deklaruje, że jej celem wojennym jest odzyskanie wszystkich terenów okupowanych przez Rosję i powrót do granic z 1991 roku. Czy to jest w Polskim i NATO-wskim interesie? Nie. Gdyby wojna miała zakończyć się szybciej, Rosja zostałaby dotkliwie pobita, ale Ukraina mimo to miałaby stracić np. Donbas – to taki scenariusz byłby dla nas korzystniejszy, niż dalsze wielomiesięczne lub wieloletnie walki o odzyskanie przez Ukraińców całego terytorium. Po pierwsze dlatego, że walka ta toczy się na nasz koszt. Dosłownie. Po drugie, Europa cierpi gospodarczo z uwagi na konflikt w jej wschodniej części. Po trzecie, ani Polsce ani UE ani wreszcie NATO nie zależy na tym, by Rosjanie wprowadzili w naszą strefę polityczno-gospodarczą konia trojańskiego w postaci nielojalnych wobec Kijowa regionów. Wyobraźmy sobie sytuację, w której na Ukrainie będącej częścią UE i NATO ponownie wybucha „bunt” w Donbasie i zaczynają się hybrydowe działania zbrojne… Wyobraźmy sobie, że ludzie z ukraińskimi paszportami mają swobodę ruchu po całej UE i dokonują działań sabotażu lub ataków terrorystycznych. Są to prawdopodobne zagrożenia, o których należy myśleć. Ukraina nieco mniejsza, ale bardziej zwarta i jednolita pod względem poglądów patriotyczno-politycznych byłaby bardziej wartościowym członkiem NATO niż Ukraina większa, ale podzielona. Niestabilna i będąca źródłem dodatkowych zagrożeń.
Postawa ukraińskich władz nie tylko nie zachęca Zachodu do bardziej bezinteresownej pomocy Ukrainie, ale wręcz wydaje się zmuszać Zachód do podnoszenia kwestii różnic interesów na płaszczyźnie nieoficjalnej komunikacji. I grania tą kartą. W interesie Polski i NATO jest oficjalne deklarowanie pomocy Ukrainie – choćby z uwagi na Rosjan – jednak nie przyjmowanie na siebie dalekosiężnych zobowiązań. Natomiast na płaszczyźnie poufnej komunikacji politycznej trzeba jasno precyzować swoje oczekiwania względem Ukrainy. Ponieważ dyplomaci w Kijowie najwyraźniej nie są w stanie – lub nie chcą – tych oczekiwań odczytać.
Polityczny realizm a realia
W tym wszystkim nie należy zapominać o jednym istotnym argumencie. Jeśli traktujemy zachodnie wsparcie dla Ukrainy jako przejaw realizmu politycznego, a nie objaw bezinteresownej pomocy, to nie możemy oczekiwać od Ukrainy wdzięczności. Wszakże to wszystko to jest tylko czysty biznes. Gra interesów. Prawda?
Konkluzja ta nie jest do końca prawdziwa. Choćby z uwagi na fakt, że Zachód nie jest jednym wirtualnym bytem i należy niuansować postawy poszczególnych państw. I oceniać – czego się nigdy nie da zrobić obiektywnie – które działanie wynikało z potrzeby, a która pomoc przekraczała zakres chłodnej kalkulacji.
Inną bowiem postawę wobec Ukrainy zaprezentowała Polska a inną np. Niemcy. I bynajmniej nie wynikało to tylko i wyłącznie z różnic interesów obu ww. państw. Polski rząd robi znacznie więcej, niż dyktowałyby to tylko interesy geopolityczne. Z punktu widzenia statystyki i twardych interesów, polski rząd nie był i nie jest obowiązany do organizowania pomocy dla Ukraińców czy wprowadzania różnego rodzaju ułatwień i programów. Z perspektywy Warszawy przekazywanie uzbrojenia i zaopatrzenia – co jest niezbędne do prowadzenia wojny – mogłoby być działaniem wystarczającym. Jednak Polska robi znacznie więcej. Uchwalono całą ustawę o pomocy obywatelom Ukrainy, której regulacje ułatwiają Ukraińcom pozyskanie pracy, świadczeń społecznych, miejsc dla dzieci w polskich szkołach i żłobkach. Ułatwiono Ukraińcom dostęp do polskiej opieki zdrowotnej, prowadzenie biznesu, a także dostęp do lokali socjalnych. Wreszcie, przeznaczono spore środki pieniężne na zorganizowanie całego systemu pomocy.
Nie można również pomijać zaangażowania społecznego, w czym Polacy wydają się przodować. I ta pomoc polskiego społeczeństwa jest objawem postawy moralnej, a nie żadnego wyrachowania. Polacy z prywatnych kieszeni łożą na zbiórki na uzbrojenie, wyposażenie i pomoc humanitarną dla Ukraińców. Polskie szpitale przyjmują rannych Ukraińców, a niektórzy z Polaków pojechali na Ukrainę walczyć, ryzykując własnym życiem. Wielu innych angażuje się jeżdżąc na Ukrainę lub zabierając Ukraińskie kobiety i dzieci z granicy polsko-ukraińskie w celu dowiezienia ich w bezpieczne miejsca lub nawet oferując schronienie. Polska i Polacy robią wszystko co możliwe na płaszczyźnie humanitarnej oraz społecznej by wesprzeć Ukraińców i ich rodziny. Co zrobił rząd Ukraiński na płaszczyźnie społecznej (choćby historycznej) by za to podziękować?
To w ukraińskim interesie jest zadbanie o to, by relacje polsko-ukraińskie rozwijały się w sposób niezakłócony. To Ukraina powinna starać się zneutralizować wszystkie zagrożenia w tym zakresie. To ukraińskie władze powinny być rzecznikiem ukraińskiej wdzięczności wobec polskiego społeczeństwa. Nie można nie odnieść wrażenia, że w tym zakresie ukraińskim politykom brakuje wyczucia i chęci, co może odbić się negatywnie na obywatelach Ukrainy. Tak tych otrzymujących pomoc od Polaków na Ukrainie, jak i tych przebywających w Polsce.
Ukraińskie elity polityczne wyraźnie zawodzą na płaszczyźnie oddziaływania na zachodnie społeczeństwa w sytuacji, w której Ukraina jest kompletnie uzależniona od pomocy z zewnątrz oraz od przekonania zachodnich społeczeństw do wspierania Ukraińców. Co może się później przełożyć na mniejszą skuteczność pozyskiwania pomocy od zachodnich rządów.
Krzysztof Wojczal
Geopolityka, polityka, gospodarka, prawo, podatki – blog
Ile to antypolskiego i antyukrainskiego jadu w tych konfederackich wpisach; stały zestaw ławeczkowych mądrali z ruskiego podręcznika: oto RP wiernopoddańczo wykonuje rozkazy Ameryki, a najlepiej na kolanach z wypiętymi tęczowymi bolszewickimi dupami witać z kwiatami powrót do Polski ruskiego miru. Wyją i ujadają nam tutaj sieroty po Marchlewskim, Wasilewskiej i Bierucie.
Achtung Russia, Achtung Prussia und Konfederussia!
Napisałem kolejny komentarz lecz nie został on opublikowany; dlaczego? Wpis był grzeczny, po polsku, bez błędów ortograficznych i politycznie poprawny, pisany z umiarkowaną ilością krwi w alkoholu i po kilku machach maryśki; Czyżby ban autora?
Panowie i panie, zwłaszcza pan Michael Turowiecki
Robicie śmietnik. Nie krytykuję waszej wiedzy merytorycznej, ale ironia w każdej wiadomości, usilna próba pokazania jakiego to nie macie barwnego języka i inne a potem kolejne pytanie czemu mój post nie jest publikowany
Szczerze proszę – zostawcie suche fakty i nie wrzucajcie swojego „stylu” w wiadomości. Albo naprawdę będzie trzeba zacząć prosić pana Wojczala o zbanowanie paru adresów IP bo tylko Was widać, a nie jesteście zainteresowani dyskusją tylko łechtaniem swojego ego widocznie.
Fajnie przeczytac inne opinie, i dyskusję z autorem, zwiększa to perpektywę czytelnika. Gorzej gdy ta dyskusja ma więcej ubarwień niż treści, a do tego ciągle to samo, i ciągłe sapanie sie i zarzuty do innych komentujących
Co do samego felietonu, tak, Ukraina sama sobie kłody podkłada, i pewnie też sprawdza na ile sobie może pozwolić w relacji z Polską. Fajnie by było jakby nasi politycy zagrali trochę ostrzej przypominając naszym sąsiadom fakty – to nie jest nasza wojna. Nam się tylko opłaca byście wygrali
Zamrożenie na tydzień pomocy wojskowej czy zablokowanie chwilowe pomocy dla uchodźców. Są to brutalne decyzje, które będą kosztować życie ludzkie, ale cóż… To nie nasz problem prawda? Myślę że bez kubła zimnej wody może być różnie.
Choć z drugiej strony, kto wie ile się dzieje za kulisami, i może jest to cyniczna gra gabinetowa, gdzie obie strony są już dawno ugadane ale nie chcą tego pokazać. Nawet nasze pożal się Boże elity polityczne potrafią w takie gierki…
Brawo, podpisuję się obiema rękami, ciekawe artykuły i wiele ciekawych wpisów w komentarzach ale niestety tak wiele też wpisów troli megalomanów, które trzeba przewijać bo nic nie wnoszą, prócz połechtania ego autora danego komentarza (np. wspomniany tu graf/grafoman ale nie tylko on).
od połechtania mam swoją niemiecką żonę, tutaj to zabijanie nudy, 300 rozrywka i tępienie idiotów
https://www.newsweek.com/2023/07/21/exclusive-cias-blind-spot-about-ukraine-war-1810355.html
Inne spojrzenie na wojne na Ukrainie …
wstawiam w częściach po raz 4 stary post, może tym razem sie uda:
Skoro wszyscy zgadzamy się, że mimo POWSZECHNEGO wsparcia NATO i grupy 54 państw grupy Ramstein UKR popełnia rażące błędy, formułuje wobec RP bezpodstawne oskarżenia i popełnia POLITYCZNE i dyplomatyczne błędy, to ustalmy jak i czym ta wojna może się zakończyć tym bardziej, że właśnie po rocznicy Wołynia zakończył się nasz miesiąc miodowy:
1/ UKR zdobywa linie granic 2022 roku, rozejm z Rosją kończy działania wojenne. De iure UKR zostaje samostijna, de facto jako wyludniony i zrujnowany kraj jest państwem upadlym jak Somalia czy Liban. Czy ma zdolność samodzielnej odbudowy- NIE. Czy zostanie członkiem NATO- możliwe. Czy zostanie członkiem UE- NIE, bo nie będzie to w interesie zadłużonych krajów południa, biednych krajów wspólnoty oraz sprzeczne z interesem RP. Członkostwo w UE to nowe składki na odbudowę tj wyższe krajowe podatki oraz radykalne OGRANICZENIE funduszy dla pozostałych krajów wspólnoty w tym funduszy rolnych. Czy niemiecki nowy rząd po wyborach zgodzi się na UKR w UE- NIE, bo bez głosów rolników i Konfy straci większość w Sejmie i przegra kolejne głosowania i wybory; a poza tym jest to sprzeczne z niemiecką polityką wobec UKR. Przyszły polski pro niemiecki rząd zgodzi się na federalizacje UE i likwidację prawa veta, więc po co brać sobie jeszcze kłopot ukraiński na głowę.
2/ UKR traci poparcie RP, bo w niej po wyborach do rządów koalicyjnych z PIS dochodzi prorosyjska Konfederacja. Ograniczenia pomocy skutkuje rozejmem i ZACHOWANIEM GRANIC na LINII FRONTU. Potem mamy warianty Donbas za Krym czyli Mińsk 2.0. UKR nie ma szans na NATO ani UE, możliwe są jednostronne gwarancję wojskowe. Dzikie pola są jak Iraq jeszcze bardziej dzikie, wyludnione i są pozornym buforem między nami i Rosja.
3/ po długiej i wyczerpującej wojnie gdzieś w okolicach 2025 Rosja zawiera rozejm w wyniku ktorego UKR traci podmiotowosc, to jest wariant opisany w moim „konfederackim” wpisie powyzej. Już nie ma ekipy Zelenskiego ani banderowców w rządzie UKR, więc Rosja osiąga swój cel likwidacji UKR ale jako przegrana i wyniszczona sankcjami musi zaakceptować, że całość wyludnionej i zrujnowanej UKR trafi do RP. W zamian Rosja przy poparciu Warszawy i Trójkąta Weimarskiego anektuje Białoruś i zachowuje Krolewiec. Czyli Mińsk 2.0 jako deal Mińsk za Kijów. Krym rosyjski lub turecki jak Wolne Miasto Gdańsk, Budziak zostaje rumuński. UKR jako część unitarnej Polski w NATO i UE. Polska płaci zgodą na przywództwo polityczne Niemiec w Europie i ich federalizacje UE. To wariant ZIEMIA ZA POKÓJ tj odzyskujemy ziemię czyli nasze Kresy ale uznajemy niemieckie przywództwo w UE. Czy ten wariant należy wykluczyć przy kontynuacji rządu przez PIS – NIE, bo zaistnieje przy sprzeciwie UKR i innych krajów wobec idei budowy wspólnej federacji IV RP.
cdn
Próbowałem wklejać ciąg dalszy wykładu dla Łukasza, Lublina towarzyszki Anny i innych, ale bez powodzenia; albo cenzura Wojczala albo jakiś błąd algorytmu obsługującego forum;
Ale też widzę że od miesiąca forum umarło, nic się nie dzieje, jak w polskim filmie; pozdrawiam klakierów graf von Turowiecki
Zgadzam się ze wszystkim. Chciałbym zwrócić tylko uwagę na jedno – nie można oczekiwać aby Ukraina prowadziła bezbłędną, a nawet bardzo dobrą politykę. Jeszcze kilka lat temu wielu śmiało się z Ukrainy, że komika wybrała na swojego prezydenta. Do tego powszechnie znana była skala korupcji i wpływów oligarchów. Ogólna opinia o Ukrainie była niska. Po rosyjskiej agresji jednak obraz Ukrainy diametralnie się zmienił i obecnie ze zdziwieniem traktuje się wszelkie błędy popełniane przez Ukraińców w polityce międzynarodowej.
chyba najlepiej politykę Zeleńskiego, ów pivot na Berlin podsumował Arystoteles – wdzięczność szybko sie starzeje.
Bezpowrotnie minął nasz miesiąc miodowy z Zeleńskim. Lew Północy obronił UKR lecz popełnił kilka politycznych, strategicznych błędów. A wojnę wygrywają ci, którzy tych błędów popełnią mniej. Po pierwsze nie wykorzystał wojny do wewnętrznych czystek i wytępienia korupcji. Nie ma kary śmierci, publicznych egzekucji, pokazowego wieszania zdrajców i skorumpowanych urzędników. Zamiast tego zaplecze Zeleńskiego, jak wcześniej ekipa Poroszenki finansowo zarabia na wojnie i finansowej pomocy z Zachodu. Zamiast niezłomnych mamy kijowskich szmalcowników. Wewnętrze uwikłanie i zależności od Moskwy są silniejsze niż chęć reform państwa.
Drugi błąd to znana nam w Polsce mentalność homo sovieticus jest dalej podlana sosem banderowskiej ideologii, co prowadzi do ośmieszających Zachód skandali jak gloryfikacja ukraińskiego essmana w kanadyjskim parlamencie. Za co umierali amerykańscy i kanadyjscy chłopcy podczas WW2? Aż dziwi tak wysokie poparcie w Kongresie US dla ukraińskiej sprawy. To dlatego Rosja ma rację DENAZYFIKUJĄC UKR. A wystarczyłoby wykorzystując czas wojenny jednoznacznie odciąć się od sowieckiej historiografii, UPA i OUN, wskazując obłędną politykę poprzednich władz, pokazując nowych ukraińskich bohaterów i budując nowe sojusze.
Trzeci błąd to brak nowych sojuszy. Miesiąc miodowy z Polską minął i zakończył się fochami Zeleńskiego z Wilnie i ONZ. Lew Pólnocy dalej NIE zrozumiał, że jest przedmiotem, a nie podmiotem gry międzynarodowej. Że celem tej wojny NIE jest zwycięstwo UKR lecz przegrana Rosji rozumiana jako jej : osłabienie, wyniszczenie gospodarki i waluty, demiitaryzacja, denuklearyzacja, rozpad FR aż do podziału i nowej umowy federacyjnej oraz derusyfikacja czyli wymiana elit na Kremlu rozumiana jako fizyczna likwidacja kluczowego aparatu FSB.
Zeleński uznał jak Sobieski pod Wiedniem, że jest przedmurzem Europy i jak nasz król strategicznie przegrał i trafi na pomniki. Błędnie uznał, że polityczne i wojskowe zaangażowanie US jest tak duże, że uniemożliwi Bidenowi wycofanie poparcia. Osobiscie uważam, że tej zimy Zeleński skończy jak gen Sikorski. Poparcie US i spójność sojuszu NATO zostanie utrzymane, a wojnę i jej zakończenie zgodne z decyzją Bidena wykona jego następca. Na razie koszty kluczowej polityki Bidena tj utrzymania jedności sojuszu NATO zapłaciła Polska zmianą wyborczą, do czego rękę przyłożył osobiscie Zeleński nie przecinając kwestii ludobójstwa na Wołyniu i kabaretowo eskalując kwestię zboża. Co oznacza, że wybrał stare sojusze, a nie nowe. Wybrał sojusz z Berlinem i ruskimi zbożowymi oligarchami, a nie z Warszawą i budowę federacyjej IV RP. Stracił cnotę a rubelka nie zarobił, co widać w amerykanskim kongresie i nad Wisłą.
Te trzy strategiczne błędy UKR oraz taktyczna gra Anglosasów na Niemcy czyli ich milczenie podczas polskiej kampanii wyborczej i brak jednoznacznej presji na Kijów w sprawie Wołynia oznaczają nowe fakty w 2024 roku :
1/ zimą ruska ofensywa wojskowa i dyplomatyczna presja na rozbiór UKR. Zmiana polityczna w Kijowie związana z oporem Zeleńskiego przed rozpisaniem wyborówi jego niemieckimi i antypolskimi wyborami.
2/Być może start intensywnych rozmów pokojowych jako presja na zamrożenie konfliktu i wariant opisywany przez herr Wojczala Donbas za Krym jako Mińsk 2.0. Dla mnie bardziej prawdopodobne to Krym jako obszar jak Wolne Miasto Gdańsk z plebiscytem za 25 lat. Pod zarządem Turcji, co wzmacnia spójność NATO i osłabia Niemcy i oczywiście Rosję i UKR.
3/ Po zmianie prezydenta UKR intensywne dostawy wojskowe, F16 i nowa ofensywa UKR. Dobrze poprowadzona osiągnie rubież łuku rzeki Don na linii Woroneż- Rostów nad Donem. To jest zmrożony, wyludniony step, wojskowo do zrobienia w miesiąc przy panowaniu w powietrzu. Wczesna jesień 2024 koniec wojny i granice UKR na linii frontu.
4/ US potrzebują politycznego zwycięstwa więc jest to bardzo prawdopodobne. W przypadku atomowej odpowiedzi Rosji/ lub wysadzenia UKR elektrowni atomowych wejscie sił NATO, Kazachstanu, Chin i Indii do Rosji. Nic tak nie poprawi sondaży jak amerykańskie F16 nad Kremlem. Również Xi potrzebuje łatwego sukcesu, odbicie 1,5mln km2 Chin Pólnocnych od Bajkału po rzekę Uda będzie prostsze niż uwikłanie się w desant na Republikę Chińską czyli Taiwan.
5/ Tak czy owak Królewiec wraca do Polski. To najtańszy i najprostszy politycznie sposób ukarania Rosji za ukraińską awanturę. Cios który JEDNOZNACZNIE będzie oznaczać przegraną Rosji i przyspieszy wymianę kremlowskich elit. Krok który znowu wzmocni NATO, nagrodzi RP i politycznie uderzy w Niemcy.
6/ Coraz mocniej uważam, że nowa ekipa w Kijowie wykona pivot na Warszawę. Mamy realia finansowe- dziura w obecnym budżecie UE, brak kasy na coronafundusz i np polskie KPO, zadeklarowana przez KE pomocy dla UKR w kwocie 50 MLD €, gdy potrzeba co najmniej 10 razy tyle, sygnalizowany przez kraje członkowskie brak szybkiej akcesji do UE, co obnażyła kwestia zboża. I ogłoszony w Wilnie brak szybkiej akcesji do NATO, co przecież spowolni proces odbudowy UKR.
Tak jak Warszawa politycznie przepychała sprawę UKR w 2022 roku i kruszyła opór Francji i Niemiec, tak tylko federacyjna IV RP umożliwi UKR wejscie tylnimi drzwiami do NATO i UE. Albo federacyjna wspólna IV RP z granicami na Wałdaju i rzece Don, albo znów ruska i szwabska agentura w Kijowie i Warszawie.
7/ Jesli dojdzie do pokojowego przejęcia władzy w Warszawie, to im szybciej i gorzej tym lepiej dla nas patriotów, białych Polaków. Mamy rok wyborczy, więc próby odwrócenia zmian NIE będzie. Sukcesy z wojny na UKR pójdą na konto nowej ekipy. KAŻDY nowy premier będzie chciał ogrzać się w polskim Królewcu i przy stole konferencji pokojowej w gronie zwycięzców. Poparcie US dla ekipy Tuska czyli dla Berlina jest mierzone tylko i aż do listopada 2024 roku i/lub wygranej wojny na UKR. Potem Donald ekspediuje się do Brukseli lub na emeryturę jak Sławek Nowak, a dociskanie Niemiec w UE spotka się nieuchronnie z próbą/ udanym POLEXITEM i amerykańskim wsparciem polskich reparacji oraz budową federacyjnej IV RP. Te dwa geostrategiczne projekty są WEWNĘTRZNIE SPRZECZNE. O ile przed IV RP widzę przyszłość opartą o spójne interesy, to scentralizowana niemiecka UE ulegnie atrofii, osłabieniu i rozpadowi. Bardziej prawdopodobe jest utworzenie UE karolińskiej tj Niemiec, Francji i Beneluxu, co od lat proponuje Paryż. Finowie nie oddadzą lasów, Szwedzi i Duńczycy nie wrócą do relokacji ani do €, Niderlandy i Irlandia nie zgodzą się na unifikację podatkową, Francja gdzie zaraz wybory wygra Front Narodowy nie przegłosuje zmian traktatów w koniecznym referendum, a Tusk podpisze wszystko ale na szczęscie dla Polski będzie to kompletnie bez znaczenia. Czy Anglosasi pozwolą aby Niemcy obecnie już TRZECIA gospodarka świata po wojnie dalej urosły i tym samym wróciły do pomysłu wyparcia amerykańskich OKUPANTÓW z kontynentu i budowy Europy EUROAZJATYCKIEJ od Lizbony po Pekin i Władywostok? Mało prawdopodobne.
Więc po co Amerykanie postawili na Niemcy i sprzedali im Polskę za czapkę gruszek? Gdyby chcieli tu grać na serio, ostro i długo, nie dopuściliby Tuska (a wczęsniej kontrolowaliby wyskoki Żełeńskiego).
Zatem to wszystko się nie spina. Odpowiedź jest raczej taka, że ani my, ani Ukraina i nawet Rosja, generalnie geopolityka w naszej części świata, nie są aż tak ważne, jak 1. ideologia budowy NWO, 2. chwilowo stosunek niemieckiej UE do Chin. Potrzebują przycisnąć Chiny np. w kwestii półprzewodników i bez Europy nie dadzą rady.
A dochodzi Bliski Wschód. W amerykańskich wyszukiwarkach w niecały miesiąc „Izrael Palestyna” mają więcej wyszukań niż „Ukraina Rosja” przez cały rok. To oczywiście mówi więcej o społeczeństwie, niż władzach, ale także o mediach, propagandzie i realnej sile.
Natomiast Skandynawów UE czymś przekupi, albo da im jakieś „wyjątki”, podczas kiedy nas bez żadnej oferty ciśnie na chama… np. w kwestii KPO / mediów / walki z pisowskim rządem – i NIKOGO to nie obchodzi. „Elyty” państw Unii są masońsko lewackie, częściowo sprzedajne, częściowo zapewne wręcz agenturalne i w najważniejszych kwestiach zrobią, co trzeba (z jakimiś pozornymi wojenkami dla picu i rzekomym „wywalczeniem” czegoś w Brukseli oczywiście). Widać po „klimacie”, covidzie, lewactwie i różnych „agendach”, które całej Europie są od lat wciskane, niszcząc naszą cywilizacje i wymierające rdzenne populacje – i nic !!
A tu niby jakaś słaba ekonomicznie Rosja, z którą się można dogadać i do Szwecji przecież nie wlezie, miałaby to zmienić? Marzenia ściętej głowy. Geopolityka NIE JEST tutaj najważniejsza.
Polska jest o tyle wyjątkiem, że nasze elity przez ostatnie 3 wieki wykończono niemal do zera i obecnie mamy „elytę” główną pochodzenia żydoubeckiego, a lokalne bardzo słabe i też w większości zlewaczone / ogłupione „ideą europejską”.
Taki Trzaskowski pojechał na Bilderberg i wrócił jako wściekły lewak i propagator pedalstwa. W starych krajach jest jeszcze gorzej i głębiej, ta cała Meloni „walczy” z imigracją jak najsłabiej tylko może, a tysiące płyną, zaś Lepenów służby mają od dawna dokładnie rozpracowanych.
Cave powtórzę
US taktycznie stawiaja na Niemcy do czasu zakończenia wojny z Rosją. Tyle i aż tyle. Jak widac w DE nie ma tyle ruskiego potencjału, by wyrzucić amerykańskiego okupanta, nawet ruska SPD może tylko próbować i na tym się kończy ich sen o europejskiej potędze. Dlatego próbują na chama federalizacji UE licząc, że ta da im potencjał. W obecnym kształcie są za duże gospodarczo i za małe politycznie. Niemcy są chorym terytorium Europy i jako takie winny być ZLIKWIDOWANE. Polskim naturalnym i historycznym terenem ekspansji są ziemie po limes saxoniae czyli po rzeki Łabę i Soławę. 109 tys km2 mniej więcej dawne DDR. Niemcy odpowiadają za wszystkie wielkie wojny na kontynencie- krucjaty połabskie i pruskie Ottona i Brandenburczyków, wojnę religijną trzydziestoletnią (sic!), I i II wojnę. NIE MA drugiego tak parszywego narodu w Europie. Dopiero amerykańska okupacja ich okiełznała.
Amerykańskim celem tej wojny na wschodzie jest upadek/ rozpad Rosji a nie zwycięstwo UKR. Srodkiem o tego celu jest utrzymanie jedności NATO i grupy Ramstein. Koszty tej polityki Bidena płacimy my w postaci nowego proniemieckiego rządu oraz UKR. Im gorzej w Polsce, czyli im słabszy rząd, skłocone społeczeństwo, tym lepiej dla US. Tak kalkulują, moim zdaniem błędnie, bo postawienie TERAZ na budowę IV RP i Trójmorza dałoby im większe korzyści tj rozpadu Rosji i odsunięcia jej od Bałtyku i Morza Czarnego. Amerykanie zakładają, że obecny powrót żydokomuny jest sezonowy ale zapewni jako taką niemiecką pomoc UKR w wojnie i odbudowie oraz że próba federalizacji UE i tak zakończy się fiaskiem i z dużym prawdopodobieństwem podziałem UE. Czyli wygraną US. Polexit to kwestia tej kadencji 4 lat. W tej kalkulacji UKR nie wejdzie do NATO ani UE.
U nas musimy SAMI odszczurzyć naszą Ojczyznę, co jak widać nie jest ani łatwe ani szybkie. Tak czy siak im gorzej i szybciej, tym lepiej dla nas patriotów, bo szybciej nastąpi marsz na Rzym i razem odszczurzymy Polskę. I doczekamy defilady polskich czołgów na Unter den Linden w Berlinie.
To i ja powtórzę – [wszystko od lat wskazuje, że] geopolityka nie jest w masońskiej Europie najważniejsza. Geopolityka działała w normalnych czasach i państwach, a chyba się łatwo zgodzimy, że jedne i drugie normalne nie są. Działa tajno-jawna (dla kumatych) ideologia i trochę działa ekonomia – bo cały poziom średni / średnio wysoki polityki i kontaktów z innymi (w tym z Polską), to wspieranie niemieckiej i francuskiej gospodarki oraz holenderskich machlojek finansowych.
BTW, Niemcy są wciąż najpotężniejszą gospodarką Europy, do której nikt w okolicy nie ma nawet startu i wiadomości o ich pogrzebie są lekko przedwczesne.
W przypadku USA nieco inaczej: działa Izrael, ideologia i trochę geopolityki/ekonomii odnośnie dolara, ropy i Chin – o ile to wszystko też nie jest ustawione i odgrywane tyko jako teatr dla mas.
Po drugie, o to właśnie cały czas pytam: Nie widzę oznak żeby USA grały na klęskę / pełen rozpad Moscovii. Przeciwnie, od samego początku starają się nie eskalować, podchodzą jak do zgniłego jajka, Ukrainę wspierają sprzętowo ledwo odmierzaną kroplówką, a w zachodnich think tankach ewentualny rozpad Rosji jest przedstawiany jako Armageddon, do którego broń boziu nie wolno dopuścić (oraz jako większa korzyść dla Chin, które przejęłyby wtedy co najmniej Syberię i pełnię władzy w Azji Środkowej,a Ameryka co? – co jej z jakiejś tam Międzymorza jeśli Ruś Kochana Mongolska / ex ZSRR, czyli ich dawny projekt – upadnie?).
Więc pytam całkowicie serio, na czym opierać przekonanie że USA naprawdę chcą rozpadu Rosji?