Upadek ideowy Konfederacji i bezsilność jej przywództwa

Jesteśmy już po wyborach, więc pozwolę sobie na komentarz polityczny. Dotyczący największego przegranego II tury wyborów prezydenckich w Polsce anno domini 2020. Ponieważ niedzielne wybory miały trzech bohaterów. Dwóch kontrkandydatów oraz Krzysztofa Bosaka reprezentującego interesy Konfederacji. O ile cała reszta sceny politycznej została przed II turą wyborów niejako rozdana, o tyle Konfederaci pozostali jedynym ugrupowaniem partyjnym, którego stanowisko pozostawało niepewne. Postawiło to Krzysztofa Bosaka w dogodnej sytuacji, w której stał się dość istotną, jak również eksponowaną postacią w zaistniałym układzie sił. Prawdopodobnie był to moment, w którym kandydat Konfederacji na prezydenta po raz pierwszy w życiu otrzymał w politycznym rozdaniu tak mocne karty. Dlatego postanowił zagrać pokerowo. I spasował. Tak, jakby zaistniała sytuacja i odpowiedzialność za losy partii go przerosła.

W efekcie, kandydaci na prezydenta z II tury otrzymali sygnał, że nie trzeba się z Konfederacją o nic targować. Wystarczy tanio kupić jej wyborców, działając ponad głową Krzysztofa Bosaka. W ten sposób ten ostatni pozbawił się jakiejkolwiek pozycji negocjacyjnej względem byłych kontrkandydatów. Ci natychmiast przystąpili do rwania konfederackiego sukna. PAD zalicytował brakiem przymusowych szczepień na COVID-19, a RT odpowiedział gładkimi słówkami dotyczącymi tego, że w zasadzie to nawet jest zwolennikiem Marszu Niepodległości. Prezydent Polski powoływał się na swoją zbieżność światopoglądową z konserwatywną częścią wyborców Konfederacji, natomiast Prezydent Warszawy podkreślał swoje wolnorynkowe poglądy gospodarcze (tak jakby PO nie wprowadzała ACTA, nie podwyższała podatków i VAT i nie ukradła pieniędzy z OFE). Tak więc obaj kandydaci „zawalczyli” o wyborców Konfederacji bez jakichkolwiek konkretnych deklaracji czy zobowiązań w zakresie zrealizowania choćby jednego postulatu z programu partii Krzysztofa  Bosaka.

Postawa lidera Ruchu Narodowego wydaje się to o tyle zaskakująca, że lubił on w przeszłości przedstawiać wywody, dowodzące tego, iż przy dobrym negocjatorze (takim jak on sam) Polska nie tylko uzyskałaby opłaty za przyjęcie amerykańskiej broni jądrowej na swoje terytorium, ale i nawet mogłaby dysponować tą bronią samodzielnie. Przed kilku laty programowa broszura Ruchu Narodowego przedstawiała koncepcję Polexitu, który mógłby zostać przeprowadzony w taki sposób, że Niemcy by płakali z żalu i jeszcze płacili nam za wyjście z Unii Europejskiej (co miałoby nastąpić na świetnych, lepszych od brytyjskich, warunkach). Tak więc lider RN prezentuje pogląd, według którego od realnej siły i lewarów stojących za pozycją danego dyplomaty, ważniejsze są jego umiejętności negocjacyjne oraz nieugięte stanowisko. Być może dlatego nie potrafił rozeznać siły kart i okazji, jakie mu się przytrafiły. Jednocześnie kompletnie zawiódł jako negocjator.

Skutki bierności uderzą w samą Konfederację

Bierność i strach Krzysztofa Bosaka przed zajęciem jasnego stanowiska może mieć fatalny wpływ na samą Konfederację. Doprowadziły bowiem do najgorszego scenariusza dla samej partii i jej spójności. Liderzy poszczególnych ugrupowań wchodzących w skład Konfederacji włożyli od początku jej powstania wiele wysiłku w to, by suma spoiw była większa niż suma różnic dzielących to ugrupowanie od środka. Tymczasem wynik głosowania wyborców Konfederacji w II turze wyborów prezydenckich podzielił ich na dwie części. Co może stać się kolejnym czynnikiem rozbijającym spójność i jedność partii. Przywództwo Konfederacji nie potrafiło zarządzić swoją „armią”, a na wojnie od złego rozkazu gorszy jest już tylko jego brak.

Brak dyscypliny wyborczej objawił się w postaci totalnego chaosu wśród najważniejszych twarzy partyjnych. Jedni nawoływali do głosowania wg swoich konserwatywnych poglądów. Drudzy nie lobbowali w żadną stronę, a jeszcze inni, jak Jacek Wilk, kreowali pokrętne strategie kompletnie przeczące ideom i wartościom głoszonym przez środowisko wolnościowo-narodowe. Ten chaos w szeregach kierownictwa oraz brak jasno sformułowanej strategii został ubrany w szaty „demokratycznej wolności w wyborze”. Co zaskakuje o tyle, że wśród Konfederatów niewielu jest takich, którzy cenią sobie demokrację najwyżej, spośród rozwiązań ustrojowych.

 

Nieudolność „wolnościowców”

Warto nieco miejsca poświęcić na temat przywództwa wśród wolnościowego skrzydła Konfederacji, wywodzącego się z partii Wolność/KORWiN. Bowiem stanowisko zajęte przez Pana Jacka Wilka (na którego w 2015 roku oddałem głos w wyborach prezydenckich i do niedawna było to dla mnie powodem do chluby), polegające na poparciu Rafała Trzaskowskiego po to, by ugrać partyjny interes na kłótniach między anty-pisowskim prezydentem, a rządem, uważam za szczyt hipokryzji i nieodpowiedzialności. Właśnie takie pokrętne myślenie i kierowanie się wbrew zasadzie głosowania zgodnie z sumieniem i poglądami, doprowadziło wolnościowców do klęski w prawyborach.

Liderzy kręgu wolnościowego do dziś powinni chować głowy w piasek po tym, jak partia która otrzymała ponad 5% w wyborach do europarlamentu przegrała wewnętrzne wybory nie tylko z Ruchem Narodowym dysponującym ok. 1% poparcia w społeczeństwie, ale i planktonem politycznym jakim jest Pobudka Grzegorza Brauna (z całym szacunkiem do G. Brauna).

Można odnieść wrażenie, że następcy Janusza Korwin-Mikkego postanowili czerpać z jego doświadczeń całymi garściami i naśladować samobójcze oraz torpedujące partię działania.

Tego rodzaju „misterne” strategie i plany, być może uznane zostałyby za całkiem sprytne gdyby się powiodły. Jednak kierowanie się wyrachowaniem, w przypadku porażki, jest zwyczajną kompromitacją. Przegraną polityczną i wizerunkową. Przegraną moralną. Z własnym sumieniem.

Jednocześnie kierowanie się politycznymi kalkulacjami, do czego nawoływał Jacek Wilk, jest tak naprawdę strzelaniem sobie samemu w kolano. Bowiem nie kto inny, jak właśnie on nawoływał w 2015 roku do nie oglądania się na to, że ma małe szanse zwycięstwa i zachęcał do głosowania właśnie w zgodzie z własnym sumieniem. Podobną narrację prowadzi przecież cała Konfederacja. Wszyscy jej liderzy, co wybory parlamentarne, powtarzają, że trzeba głosować na nich, nawet pomimo faktu, iż jest ryzyko nieprzekroczenia progu wyborczego. Bo nie ważna jest rachuba polityczna (typu: nie głosuję na Konfę tylko na PiS, bo nie chcę by PO wygrało – lub odwrotnie), ale właśnie istotne jest wspieranie ugrupowań zbieżnych z naszymi, wyborczymi, zapatrywaniami. Tak więc część Konfederatów, nawołując do wyrachowanego głosowania, wykazała się nie tylko hipokryzją, ale i skłonnościami samobójczymi, jeśli chodzi o działalność polityczną.

Bezideowość

Głosowanie przez Konfederatów na kandydata PO w wyborach prezydenckich można zrozumieć w jednym tylko przypadku. Spora część elektoratu Konfederacji to ludzie młodzi (nawet nastolatkowie) w wieku 18-23 lata. Są to osoby, które mogą nie pamiętać ośmiu lat rządów PO. Natomiast pamiętają cztery ostatnie lata pro-socjalnego PiSu. Tego rodzaju brak doświadczenia i niedojrzałość stanowią pewnego rodzaju wytłumaczenie. I właśnie z tegoż powodu, znacznie bardziej doświadczone przywództwo partii winno jednak wpływać na zachowanie własnego elektoratu. Tłumaczyć im dlaczego taki i taki wybór jest zły.

Natomiast kompletnie nie rozumiem starszych wyborców Konfederacji, którzy zdecydowali się głosować na kandydata PO. Nie był on ani przedstawicielem konserwatywnej części społeczeństwa, ani również nie prezentował wolnościowych, liberalnych poglądów gospodarczych (a jednocześnie zapowiadał, że roszczeniom w stosunku do mienia bezspadkowego należy się przyjrzeć). Przypomnę tylko, że po programie 3×15 nie pozostało w PO nawet wspomnienie. Rządy tej partii (gdzie RT był wiceministrem) to było nieustanne zaciskanie pasa, podnoszenie podatków i rosnąca czarna dziura w budżecie, która doprowadziła do gwałtownego wzrostu zadłużenia państwa. Gdyby nie przejęcie oszczędności emerytalnych zgromadzonych w OFE, Polska mogłaby przekroczyć konstytucyjny próg zadłużenia.

 

Karty przy orderach – co można było zrobić

Oczywiście krytyka bez wskazania alternatywy musi zostać oceniona jako bezwartościowa. Zresztą, również zagłosowanie na prezydenta Andrzeja Dudę mogło być kompletnie nieakceptowalne dla wyborców Konfederacji. O ile część konserwatywnego, narodowego elektoratu była zapewne bardziej skłonna na oddanie głosu na PAD-a, o tyle w kwestiach gospodarczych i socjalnych, był on anty-kandydatem dla wolnościowego skrzydła Konfederacji.

Dlatego najlepszą strategią jaką mógł wprowadzić Krzysztof Bosak oraz reszta liderów partii było zapowiedzenie bojkotu II tury wyborów prezydenckich. Tego rodzaju deklaracja (wstępna, bez definitywnego ucinania spekulacji) pozostawiłaby Krzysztofa Bosaka w politycznej grze. W oczach kontrkandydatów dysponowałby on siłą w liczbie 570 tys. głosów. To mogłoby doprowadzić do złożenia jakieś politycznej oferty lub deklaracji. Z tej czy innej strony. I nawet nie chodzi tu o zajęcie jakiś stanowisk, tylko uzyskanie dla wyborców konfederacji jakiejś konkretnej ustawy, deklaracji czy ustępstwa. Gdyby się to udało, po raz pierwszy od 30 lat przedstawiciel ruchu wolnościowo-narodowego udowodniłby swoją polityczną skuteczność. Tymczasem wciąż, przez 30 lat III RP udało im się wywalczyć dla swoich wyborców okrągłe 0. Sukcesem jest samo przekroczenie progu wyborczego.

Jednak nawet, gdyby żadna poważna oferta nie pojawiła się na stole, bojkot wyborów przez Konfederację miałby bardzo pozytywny skutek. Po pierwsze, elektorat nie zostałby podzielony (na tych co głosowali na PAD i na tych od RT). Po drugie, żaden z PO-PiSowych kandydatów nie otrzymałby wsparcia (tak więc i nie trzeba by występować wbrew sumieniu, ideom i poglądom). Po trzecie, wynik wyborów by się nie zmienił (teraz już to wiemy), ale PiS byłby przekonany, że przez brak dogadania się z Konfederacją, stracił pół miliona wyborców. Przy tak bliskich wynikach wyborów (51% do 49%) w przyszłości PiS musiałby poważnie zastanowić się nad ofertą dla Konfederacji. Zresztą druga strona sceny politycznej myślałaby zupełnie podobnie. Umocniłoby to pozycję Konfederacji w politycznym układzie sił w kolejnych latach. Przy czym nie zostałby zdradzone preferencje wyborcze Konfederatów (karty przy orderach), a kierownictwo partii byłoby traktowane jako dzierżyciel półmilionowej rzeszy wyborców. Którzy zagłosują (lub nie zagłosują wcale) tak jak liderzy Konfederacji zasugerują.

Podsumowanie

Efekty bierności Krzysztofa Bosaka, jak również wyrachowania Jacka Wilka są takie, że wyborcy Konfederacji i jej liderzy wciąż są postrzegani jako niedojrzali. Przywództwo partii wygląda na słabe, a wybory pokazały, że jej wyborców można przekupić gładkimi słówkami (nawet fałszywych obietnic nie było). Tak jak i każdych innych naiwnych. Co przeczy teorii Janusza Korwina-Mikkego, że wyborcy Konfederacji należą do jednostek wybitnych. Innych niż większość. Myślących samodzielnie. Można wręcz wysnuć wniosek zupełnie odwrotny. Taki, że wśród wyborców Konfy, tak jak i w każdej innej grupie wyborców, większość jest kompletnie niezorientowana. I daje się kupować nawet w gorszy sposób, niż wyborcy PiS-u. Ci drudzy mają przynajmniej satysfakcję z programów socjalnych. Tymczasem wyborcy Konfederacji po oddaniu głosu na PO-PiS nie mogą liczyć na nic. Oprócz drwin i ataków na partię Konfy.

Tak smutno niestety wygląda obraz po bitwie. Bitwie, w której Konfederacja i Krzysztof Bosak wygrać nie mogli, ale też i nie musieli wcale przegrać. Tymczasem pomimo początkowego, dobrego startu, liderzy środowiska wolnościowo-narodowego zawiedli je ku kolejnej (której to już) klęsce.

Jeśli ani przywództwo Konfederacji, ani również sami jej wyborcy się nie szanują, to trudno oczekiwać tego szacunku od konkurencji. Połowa głosów oddanych na kandydata PO przekonuje PiS, że z Konfederacją nie warto dyskutować. I, że próba jej niszczenia była dobrą strategią. Tymczasem od strony opozycji totalnej, nigdy nie będzie szacunku dla narodowej części Konfederacji. Rafał Trzaskowski otrzymał prezent, na który ani nie zapracował, ani nawet nie liczył. Dostał głosy zupełnie za darmo (zresztą podobnie jak PAD, ale ten zawsze prezentował się jako pro-narodowy konserwatysta i dostał to, czego się spodziewał, głosy tej części środowiska). W konsekwencji cały potencjał polityczny na który pracowała Konfederacja przez ostatni rok został zaprzepaszczony.

Krzysztof Bosak otrzymał dobre karty na rękę i mógł zalicytować czekając na odpowiedź. Zamiast tego, nie tylko powiedział pass, ale i odsłonił karty (czego się nigdy w pokerze nie robi w takiej sytuacji). Karty, które po wyłożeniu flopa stały się już bezwartościowe, co szybko dostrzegli rywale.

Przy tak małym stosie żetonów, bez umiejętności bluffowania i agresywnej gry, Konfederacji grozi nie tylko przegranie kapitału politycznego, ale i ogołocenie kieszeni oraz utrata zegarka.

A byłoby to wielką szkodą. Bowiem jedyną merytoryczną i konstruktywną opozycją w sejmie, jest właśnie Konfederacja. Która mówi inaczej niż wszyscy i wtedy gdy inni milczą. Nagłaśnia tematy politycznie niewygodne (jak ustawa 447). Łamie PO-PiSowski konsensus w kwestiach likwidowania gotówki, podwyższania podatków i wielu innych.  I choćby z tych względów, dobrze jest, by partia ta na stałe zagościła na polskiej scenie parlamentarnej.

 

Krzysztof Wojczal

geopolityka, polityka, gospodarka, prawo , podatki – blog

 

Wartościowe? Pomóż rozwijać bloga
Twitter
Visit Us
Follow Me
RSS
YOUTUBE
YOUTUBE

65 komentarzy

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *