Nawet przy krytycznym stosunku do stwierdzenia Winstona Churchilla, że: „demokracja jest najgorszą formą rządu, jeśli nie liczyć wszystkich innych form, których próbowano od czasu do czasu”, nie sposób nie przyznać, że w ostatnim trzydziestoleciu dzięki demokracji w III Rzeczpospolitej Polskiej osiągnęliśmy jako państwo i naród o wiele więcej, niż zdołalibyśmy osiągnąć w PRL-u. Wprowadzenie demokratycznego ustroju pozwoliło nam wziąć udział w gospodarczym i politycznym życiu świata Zachodu (szeroko pojmowanego). Inne postkomunistyczne państwa, które nie mogły lub nie chciały pójść naszym śladem, pozostały z tyłu. Co wydaje się być oczywiste, gdy spojrzymy za naszą wschodnią granicę. Na Białoruś i Ukrainę. I choć przyjęty model ustrojowy, forma sprawowania władzy, a także ocena kolejnych następujących po sobie rządów budzą niedosyt i poczucie zmarnowanej szansy, to jednak ogólny kierunek, jaki został obrany przez władze w Warszawie, okazał się być właściwym.
Niemniej, nie sposób nie dostrzec, iż współczesna formuła ustrojowa zaczyna się wyczerpywać. Nie tylko dlatego, że frustracja społeczna narasta. Głównym powodem jest to, iż na polskiej scenie politycznej zaczyna brakować silnych liderów nowego pokolenia. Tymczasem postkomuniści i postsolidarnościowcy odeszli, lub lada moment odejdą na polityczną emeryturę. Pytanie brzmi, kim ich zastąpimy?
Trzydziestolecie silnych liderów
Warto przypomnieć, że po upadku PRL-u środowisko postkomunistycznej lewicy wydało III RP czterech premierów (Józef Oleksy, Włodzimierz Cimoszewicz, Leszek Miller, Marek Belka) oraz prezydenta (Aleksander Kwaśniewski). Czołowymi politykami Sojuszu Lewicy Demokratycznej były osoby przygotowywane w czasach PRL-u do pełnienia najwyższych funkcji w państwie. I choć działania poszczególnych polityków SLD można oceniać różnie, to nie sposób zaprzeczyć, że ludzie Ci wiedzieli co i jak trzeba było zrobić by osiągnąć założone cele (jakiekolwiek by one nie były). Dość napisać, że niemal zaraz po upadku PRL-u, jego spadkobiercy zdołali wygrać demokratyczne wybory. Konkurując z solidarnościowcami. Po dziś dzień, rządy SLD można ocenić na stabilne, wprowadzające pewien ład i porządek (i jakże ważny liniowy podatek PIT), jeśli porównać je do wcześniejszych, licznych, chaotycznych i nieefektywnych rządów solidarnościowej prawicy. SLD rozpadło się doszczętnie dopiero po wybuchu licznych afer, na skutek czego w 2005 roku władzę przejęła koalicja pod przewodnictwem PiS-u. Koalicja, w której nie brakowało silnych osobowości i przywódców. Tj. m.in.: Roman Giertych (LPR), Andrzej Lepper (Samoobrona) oraz oczywiście Lech i Jarosław Kaczyńscy. Rządy zbudowane najpierw przez Kazimierza Marcinkiewicza, a później Jarosława Kaczyńskiego nie były jednak ani stabilne ani trwałe. Z uwagi na dość specyficznych, i dalekich ideowo koalicjantów.
W 2007 roku władzę w Polsce objęła Platforma Obywatelska pod przewodnictwem Donalda Tuska, który na początku wydawał się być mało charyzmatycznym liderem. Okazało się jednak, że jest niezwykle ambitnym człowiekiem potrafiącym się nieustannie rozwijać oraz dostosowywać do zaistniałych okoliczności (co udowadnia po dziś dzień). Donald Tusk z 2007 roku to zupełnie inny lider niż choćby ten z 2011 czy nawet 2014 roku). Jego zdolności przywódcze można ocenić choćby po tym, jak brakuje ich w Platformie Obywatelskiej po dziś dzień. Sześć lat po odejściu Tuska z PO, ugrupowanie to wciąż nawołuje go do powrotu.
Przysłowiowe już „osiem lat rządów” Platformy Obywatelskiej zakończyło się druzgocącymi porażkami wyborczymi w 2015 roku. I ponowną szansę otrzymał Jarosław Kaczyński. Jarosław Kaczyński, który doprowadził PiS do drugiego z rzędu zwycięstwa w wyborach parlamentarnych w 2019 roku. I co trzeba mu oddać, jako pierwszy lider partyjny w III RP zasmakował tego zwycięstwa po raz trzeci. Niewątpliwie prezes PiS-u jest obok Leszka Millera i Donalda Tuska najskuteczniejszym politykiem mijającego trzydziestolecia oraz najsilniejszym partyjnym liderem. Co jednak różni go od tych dwóch pozostałych, wciąż jest obecny w polskiej polityce.
Niemniej, należy się zastanowić co dalej? Nie ma żadnej wątpliwości co do tego, iż PiS w końcu straci władzę, a Prezes tej partii odejdzie na emeryturę. Gdy SLD było u schyłku swoich rządów, w konkury stanęli: Tusk, Kaczyńscy, Lepper, Giertych i Pawlak (dwukrotny premier). Co by o nich nie pisać, wszyscy wymienieni byli niepodważalnymi liderami swoich partii i środowisk. Tymczasem współczesna Lewica (W. Czarzasty – SLD, A.Zandberg – Razem, R. Biedroń – Wiosna), Konfederacja (J.Korwin-Mikke – KORWiN, G. Braun – Korona, K.Bosak/R.Winnicki – RN), a nawet PO i PSL (W. Kosiniak-Kamysz PSL, Paweł Kukiz -KUKIZ’15), nie posiadają niekwestionowanych przywódców. By zagwarantować sobie wejście do sejmu, Konfederacja, Lewica i PSL zdecydowały się na stworzenie wspólnych komitetów wyborczych dla różnych ugrupowań. Partii, które samodzielnie prawdopodobnie nie miałyby szansy przekroczyć 5% progu wyborczego. Jednocześnie PO skonsumowało w międzyczasie .Nowoczesną Ryszarda Petru, co i tak nie poprawiło sytuacji kadrowej w partii.
Koalicyjność rządów PiS-Samoobrona-LPR nie wynikała ze słabości sceny politycznej w 2005 roku, a wręcz przeciwnie. Z dużej liczby silnych graczy, którzy musieli między sobą podzielić jeden tort. Rządy tak szerokiej i różnej ideowo koalicji nie były ani efektywne ani efektowne (co jest regułą). Dlatego Polacy poparli w przedterminowych wyborach parlamentarnych z 2007 roku Platformę Obywatelską. Stronnictwo, które wydawało się stabilną i racjonalną przeciwwagą dla burzliwego wizerunku PiS-u i jego dotychczasowych partnerów. W chwili obecnej sytuacja jest nieco inna. To rządząca Zjednoczona Prawica stanowi stabilną i racjonalną przeciwwagę, dla rozbitej, rozdrobionej i pozbawionej charyzmatycznych liderów opozycji. Opozycji, która w momencie przejęcia władzy, będzie musiała się nią prawdopodobnie podzielić. Co nigdy nie jest proste i przeważnie prowadzi do mało efektywnych rządów i utraty popularności. Różnica między rokiem 2005, a niedaleką przyszłością jest taka, że koalicja Pis-Samoobrona-LPR wynikała z podziału sił, tymczasem przyszła koalicja obecnej opozycji zapowiada się na sumę słabości. W efekcie rozpadu koalicji z 2007 roku, nastąpiła polaryzacja co doprowadziło do zaniku słabszych graczy (Samoobrona i LPR) oraz wzmocnienia Prawa i Sprawiedliwości (vide układ z ks. Rydzykiem, dawniej wspierającym LPR). Z kilku silnych, przetrwał najsilniejszy, który w 2015 roku wrócił do gry i przejął władzę. Co nas z kolei czeka, gdy obalająca rządy PiS-u koalicja okaże się niewypałem? Czy nastąpi polaryzacja i jeden z kilkunastu słabych dotychczas liderów zyska nagle przewagę pozwalającą stworzyć ugrupowanie o pozycji nawiązującej do pozycji PO za czasów Donalda Tuska, SLD za czasów Leszka Millera czy PiS-u Jarosława Kaczyńskiego? Jest to w tej chwili trudne do wyobrażenia.
Samoobrona z Andrzejem Lepperem na czele blokuje mównicę w sejmie. Awantury, afery podsłuchowe (nagrana rozmowa posłanki Renaty Beger) oraz nieustające spory pomiędzy koalicjantami (PiS – LPR – Samoobrona) doprowadziły do szybkiego spadku popularności rządów Kazimierza Marcinkiewicza i Jarosława Kaczyńskiego.
Rządy PO w latach 2007-2015, podobnie jak wcześniej rządy SLD, wprowadziły pewnego rodzaju stabilizację i przewidywalność w polskiej polityce (naznaczonej wówczas protestami i awanturami na mównicy sejmowej, wywoływanymi przez A. Leppera). I podobnie jak w przypadku SLD, zakończyły się aferą. Wskutek której praktycznie cały pierwszy garnitur polityczny Platformy Obywatelskiej musiał odejść. Niezależnie od tego, w jakim stylu rządy skończą politycy Zjednoczonej Prawicy, to jedno jest pewne. Wielu z nich odejdzie na polityczną emeryturę, w tym niewykluczone, sam Jarosław Kaczyński (gdyby chciał po porażce np. w 2023 roku czekać do kolejnych wyborów, to w 2028 roku miałby już 78 lat).
I myśląc dziś o sytuacji, w której PiS straciłoby władzę, trudno jest wskazać kogokolwiek, kto dawałby choć cień nadziei na zagwarantowanie polskiemu społeczeństwu stabilnych i większościowych rządów.
Nowe pokolenie politycznych nieudaczników?
Przymiarek do wypromowania nowego pokolenia liderów polityki było na polskiej scenie politycznej już kilka. Mieliśmy do czynienia z modelem przedsiębiorcy (Janusz Palikot), finansisty (Ryszard Petru), muzyka (Paweł Kukiz) i działacza LGBT (Robert Biedroń). Dwóch z nich skończyło już swoje polityczne kariery, których podsumowanie świetnie ukazują popularne w Internecie memy.
Wpadki i przejęzyczenia stały się wizytówką polityków Nowoczesnej, w tym lidera: Ryszarda Petru.
Paweł Kukiz, pomimo wielkiej charyzmy i zaangażowania, okazał się być marnym politykiem. Ostatni z wyżej wymienionych również budzi spore kontrowersje z uwagi na niesłowność (nie zrzeczenie się mandatu europosła), niezdecydowanie (vide decyzja o kandydowaniu na prezydenta w 2020) i jawne, publiczne przyznanie się do otrzymywania pieniędzy od niemieckiej („niezależnej” jak określił to sam R. Biedroń) fundacji dofinansowywanej przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych Republiki Federalnej Niemiec (!!!).
Program zawierający nagranie wywiadu z Robertem Biedroniem, w którym polityk przyznaje, że otrzymywał środki pieniężne z fundacji finansowej przez niemiecki MSZ.
Po roszadach w składzie z 2014 roku, nie może stanąć na nogi Platforma Obywatelska. Premier Ewa Kopacz była prowadzoną za rękę (m.in. przez Angelę Merkel) wizerunkową katastrofą, o której już niewielu pamięta. A to z powodu kandydatki na prezydenta III RP – Małgorzaty Kidawy-Błońskiej. Gra w pierwszym składzie takich zawodniczek, wspieranych przez kapitana Borysa Budkę, jasno wskazuje, że na ławce rezerwowych w Platformie Obywatelskiej siedzą już tylko chłopcy do podawania piłek. I wciąż szeroko uśmiechnięty trener – Grzegorz Schetyna. Dream team Tuska rozpadł się kompletnie, a następcy nie tylko nie potrafią grać zespołowo, ale mają problem z kopnięciem prosto piłki. Zwrotu „haratania w gałę” nikt już nie rozumie, ale ponieważ hasło jest jeszcze pamiętane, to jego składnikowe słowa wciąż funkcjonują. Choć samodzielnie. Brak zrozumienia podwórkowego slangu można jednak wybaczyć. Gorzej, że ktoś najwyraźniej pomylił angielskie pojęcia: leader oraz cheerleader. Przez co po środku boiskowego pola pląsają się w niemocy dość przypadkowe osoby.
Trudno też pominąć tak „ciekawe” postacie młodego pokolenia polityków jak były szef gabinetu politycznego i rzecznik MON-u – Bartłomiej Misiewicz. Zarówno on, jak i drugi protegowany Antoniego Macierewicza – Edmund Janniger, nie podbili serca opinii publicznej. Szansę na to ma jeszcze nowy wiceminister finansów Piotr Patkowski. Z kolei po stronie PO, lśniącą gwiazdą na politycznym nieboskłonie stała się posłanka Klaudia Jachira, która przyznała ostatnio, że opozycja jest beznadziejna, ale to wina decyzji wyborców. Lista „młodych zdolnych” jest znacznie dłuższa, jednak nie warto zaprzątać sobie głowy stadem owiec. Zwłaszcza, że do prowadzenia skutecznej polityki wystarczy dać im przewodnictwo jednego lwa. Problem tylko w tym, że w pokoleniu spod znaku wege, drapieżniki stały się gatunkiem wymierającym. I pochowały się ze wstydu.
Układ sił
Oczywiście konkretnie personalia nie mogą być wyznacznikiem całej sceny politycznej. Należy się więc przyjrzeć jej z pewnego dystansu, starając się oceniać poprzez pryzmat strategii politycznych, układu sił oraz wartości najważniejszych figur na szachownicy. I tu, nawet pobieżna obserwacja opozycji pozwala zrozumieć, że:
1) PSL jest ugrupowaniem marginalnym, które od dziesięcioleci zagospodarowuje mały, kilkuprocentowy elektorat, brak w tym przypadku potencjału na rozwój,a aktualna ilość miejsc w sejmie wynika z transferu Pawła Kukiza, co należy traktować jako wzmocnienie chwilowe, natomiast nowy lider Władysław Kosiniak-Kamysz wydaje się być osobowością pozbawioną charyzmy,
2) PO jest kompletnie rozbite i od 5 lat próbuje wzmocnić swoją pozycję nie poprzez budowanie wizerunku jakiegokolwiek silnego lidera (bo takiego nie ma), a poprzez próbę stworzenia koalicji z wszystkimi innymi graczami politycznymi, co doprowadziło do rozbicia Nowoczesnej Ryszarda Petru; ponadto drugi (rząd Ewy Kopacz) i trzeci (obecny) garnitur partyjny okazał się wyjątkowo słaby, nawet po przejęciach kadr Ryszarda Petru, a obrazem tej słabości niech będą sondaże poparcia kandydatki na prezydenta: Małgorzaty Kidawy-Błońskiej, jak również fakt, że na główną postać opozycji wyrasta… Władysław Kosiniak-Kamysz,
3) Konfederacja musi dzielić swoje nikłe, kilkuprocentowe poparcie na kilka partii i liderów wchodzących w jej skład, a jednocześnie wskazać należy, iż twór ten w swojej krótkiej działalności już zdążył się raz przepoczwarzyć (odejście Liroya ,Marka Jakubiaka i Kai Godek),
4) Lewica, podobnie jak Konfederacja, to zlepek mniejszych ugrupowań kierowanych przez kontrowersyjnych liderów, którzy nie mają szans na uzyskanie szerokiego poparcia społecznego, a ich ugrupowania nie znalazły się w sejmie, gdyby nie wspólny komitet wyborczy.
Innymi słowy, PSL zawdzięcza swoją pozycję Pawłowi Kukizowi, a siłą Władysława Kosiniaka-Kamysza jest słabość pozostałych ugrupowań opozycyjnych. PO trawi proces rozkładu spowodowany brakiem charyzmatycznych liderów. Konfederacja i Lewica to zlepki małych, skrajnych i marginalnych ugrupowań, gdzie nie ma jednolitego przekazu, programu i przywództwa.
Próżno dzisiaj szukać po stronie opozycji ludzi odpowiedniego formatu. Zdolnych pokonać lub podporządkować opozycyjną konkurencję i stworzyć jedną silną strukturę. W kontraście do tego, PiS wciąż dysponuje pierwszym garniturem politycznym, który pamięta batalie choćby z 2005 roku. J. Kaczyński, M. Błaszczak, M. Kamiński, P. Gliński, J. Sasin, Z. Ziobro, J. Czaputowicz czy A. Macierewicz to doświadczeni weterani. Którzy rozgrywają w tej chwili opozycję, rozstawiając ją po kątach (co też może doprowadzić do zbytniej pewności siebie i doprowadzić do porażki, niemniej przewaga doświadczenia jest widoczna gołym okiem). Stara gwardia szuka jednak rozwiązań, a na nowego lidera partii szykowany jest premier Mateusz Morawiecki. Ale czy to wystarczy? Czy M. Morawiecki wywalczy sobie podobną pozycję w partii co J. Kaczyński? Póki co, wydaje się, że wszelkie tarcia między politykami Zjednoczonej Prawicy łagodzone są autorytetem Prezesa. Tymczasem premier, choć sprostał zadaniu pełnienia wyznaczonej dla niego funkcji, wydaje się nie mieć dostatecznej charyzmy i poważania w środowisku, by stać się ekwiwalentnym następcą Jarosława Kaczyńskiego.
Stabilizacja polityczna ponad wszystko
Logicznie oceniając, gdy czas PiS-u dobiegnie końca, należy spodziewać się totalnego politycznego chaosu, w którym władze przejmą ludzie bez jakiegokolwiek doświadczenia, przygotowania czy kompetencji („tak jakby dotychczasowi politycy wykazali się kompetencjami” – jasne, ale czy będzie lepiej?). III RP może zatoczyć pewne polityczne koło i wrócimy do warunków z okresu 1991-1995. Tylko tym razem będzie jeszcze gorzej. W 1995 roku polskie społeczeństwo zawiedzione solidarnościowym środowiskiem, posiadało koło ratunkowe w postaci postkomunistycznych kadr z SLD. Okazało się, że chaos i destabilizacja są dla Polaków gorsze od postkomunistów. W przyszłości, tego koła ratunkowego jednak już nie będzie. Wraz z upadkiem władzy PiS, odejdą ostatni politycy poprzedniej epoki. I wprawdzie można w tym upatrywać korzyści, jednak problem w tym, iż nowe pokolenie polityków wydaje się być kompletnie niegotowe do stworzenia stabilnych rządów. Ktokolwiek nie obejmie po PiS-ie władzy, będzie się uczył. I to w szalenie niekorzystnych warunkach, bowiem słabość obecnych partii opozycyjnych objawi się później potrzebą koalicyjnych rządów (a bezowocna dotychczas próba budowy tej koalicji trwa już od 5 lat). W takich okolicznościach reelekcja będzie niemal niemożliwa. Tak więc pierwszy, post-pisowski rząd zostanie zastąpiony najpóźniej po czterech latach (o ile przetrwa całą kadencję sejmu). W teorii, po stabilizacji często następuje krótki chaos, z którego wyłania się nowy porządek rzeczy. W tym jednak przypadku, drugim post-pisowskim rządem nie zostanie żadna doświadczona ekipa. Bo takowej już prawdopodobnie nie będzie. Ludzie z pierwszego garnituru PiS-u, niczym dinozaury z opowieści Ewy Kopacz, obrzuceni na odejście kamieniami (jak to zwykle bywa), przejdą na polityczną emeryturę. Jako ostatni ze swojego pokolenia. Przyszłość obecnej partii rządzącej spoczywa w rękach premiera Mateusza Morawieckiego, który mimo sprawowania władzy, nie posiada tak silnej pozycji jak Jarosław Kaczyński. Pozycji pozwalającej scalać partię i jej elektorat. A czasu na budowanie własnej siły oraz szkolenie nowych kadr jest coraz mniej.
Dotychczasowe doświadczenia historyczne III RP wskazują, że po utracie władzy, polskie partie upadają, a nawet znikają zupełnie ze sceny politycznej. Zupełnie inaczej jak w zachodnich demokracjach, gdzie te same ugrupowania polityczne mogą przetrwać nawet ponad sto lat. Dlatego też trudno zakładać, że akurat to Prawo i Sprawiedliwość będzie pierwszą polską Partią Republikańską (USA) czy też Partią Konserwatywną (Wlk. Brytania). Bardziej prawdopodobne, że Zjednoczoną Prawicę czeka rozpad, a samo PiS podzieli los Platformy Obywatelskiej, a może nawet SLD.
Gdyby tak się rzeczywiście stało, polska scena polityczna Anno Domini 2023-2028 będzie niezwykle rozdrobiona. Pozbawiona jednoznacznych faworytów tak w ujęciu całych ugrupowań partyjnych jak i poszczególnych liderów politycznych. Wysoce prawdopodobne jest, że po rządach PiS-u czeka nas długi, nawet dziesięcioletni okres bezkrólewia.
Zbliżamy się do niebezpiecznego okresu przełomu w polskiej polityce, w którym nadchodzi pokoleniowa wymiana kadr. Tymczasem aktualny obraz polskiej sceny politycznej nie napawa optymizmem. Jednocześnie współczesna „totalna opozycja” i obóz rządzący wespół rujnują wizerunek państwa (bez oceny, kto tu się przysługuje więcej, a kto mniej), jego instytucji i władz w oczach obywateli. Społeczeństwo już dawno przestało ufać politykom, jednak co gorsze, zaczyna podważać filary państwowe (jak sądownictwo, policja). Jeśli Polacy przestaną ufać instytucjom państwowym, nie będą ufać politykom, a do tego przyjdzie czas destabilizacji i chaosu politycznego, wówczas możemy doczekać się momentu, w którym zmęczone demokracją społeczeństwo będzie gotowe zrzec się swoich praw na rzecz władzy autorytarnej. Jeśli chaos dla pokolenia solidarnościowego okazał się być gorszy niż komuniści, to dla pokolenia wychowanego w liberalnej demokracji brak stabilizacji może być gorszy niż dyktatura.
Degradacja ustrojowa
Każdy ustrój, a już demokracja w szczególności, ma tendencję do niebezpiecznych mutacji i rozkładu. Proces ten zachodzi nieustannie. Wraz z każdym kolejnym rządem, kolejną kadencją parlamentu, a nawet każdym kolejnym rokiem. By go powstrzymać i przywrócić ustrój do pierwotnego kształtu, potrzeba mądrych przywódców. Odpowiednich ludzi na odpowiednim miejscu, którzy dzięki dużemu poparciu społeczeństwa, a także swobodzie decyzyjnej, mogą podejmować radykalne reformy. W demokracjach, głowy państw są wybierane na skutek powszechnych wyborów. W konsekwencji, nie tylko musi się trafić dobry przywódca, ale ponadto potrzeba społeczeństwa, które na niego postawi. Dla przykładu Republika Weimarska zanim doczekała się kogoś w postaci Konrada Adenauera, została wygaszona przez Adolfa Hitlera. Demokratycznie wybranego kanclerza.
Z kolei ustrój parlamentarny utrzymuje się w Wielkiej Brytanii od ponad dwóch wieków, ponieważ raz na jakiś czas zdarza się tam ktoś pokroju Margaret Thatcher. Ktoś, kto przywraca wiarę w sensowność powszechnych wyborów i jest dowodem na to, że społeczeństwo może dokonać trafnych decyzji. Wówczas zgnuśniały i rozłażący się w szwach system zostaje przywrócony do pełnej funkcjonalności. I proces rozkładu zaczyna się niejako od nowa. Póki nie doczeka się kolejnego restauratora.
III RP w czasie trzydziestoletniego istnienia, nie doczekała się jeszcze ani jednego wybitnego premiera czy prezydenta. Niezależnie od tego, jakie są przyczyny, jest to fakt. Jednocześnie proces degradacji ustrojowej postępuje w naszym państwie niezwykle szybko. W takim stanie rzeczy, polskie społeczeństwo przestaje wierzyć w demokrację. Podważa i krytykuje własne wybory (kto z nas nie usłyszał, lub sam nie wypowiedział: „mamy, co sami wybieramy”). Polacy przez trzydzieści lat nie doczekali się swoich: Konrada Adenauera, Margareth Thatcher, Ronalda Reagana czy Charlesa de Gaullea. Ostatnim, powszechnie pozytywnie kojarzącym się przywódcą Polski (z wyboru) był król Jan III Sobieski koronowany na skutek zwycięstwa w wolnej elekcji w 1674 roku. To stanowczo zbyt dawno, byśmy o tym pamiętali idąc do urny wyborczej.
Merytokracja albo dyktatura
Proces rozkładu ustrojów demokratycznych kończy się na dwa sposoby. Albo władzę obejmuje technokrata lub wizjoner, który dysponując dużym poparciem społecznym i swobodą dokonuje niezbędnych napraw oraz reform, albo rządy wszystkich kończą się rządami jednostki. Dyktaturą. Tak żywot skończyła np. Res publica Romana za sprawą Juliusza Cezara i Królestwo Włoch za sprawą Benito Mussoliniego.
Z kolei degradacja i rozkład demokracji ateńskiej doprowadziły do upadku Aten w wojnie ze Spartą, co doprowadziło do rządów tyranów. To ukazuje również trzecią, najpoważniejszą konsekwencję upadku demokracji. Czyli upadek państwa. Taki jaki miał miejsce w przypadku demokracji szlacheckiej I RP.
Amerykanie i Brytyjczycy, w kluczowych dla losów swojego kraju momentach, wynosili do władzy właściwych przywódców. Po fatalnej polityce ustępstw Neville Chamberlaina, wybrany w 1940 roku Winston Churchill natchnął Brytyjczyków do walki i poprowadził Wielką Brytanię do zwycięstwa nad III Rzeszą. Franklin Delano Roosevelt wprowadził USA do II Wojny Światowej we właściwym momencie, wygrał ją i w konsekwencji Stany Zjednoczone stały się najpotężniejszym państwem świata. Anglosasi wierzą w ustrój demokratyczny, ponieważ w ich przypadku przynosił on pozytywne efekty (inna sprawa, że ich państwa funkcjonują w zupełnie innych warunkach i ew. błędy nie są tak kosztowne). Również Niemcy przekonali się do tej formy sprawowania rządów (za sprawą K. Adenauera).
Tymczasem II RP zasłynęła z autokratycznych rządów J. Piłsudskiego i sanacji, a w III RP trudno wskazać polskich mężów stanu (można wymienić ś.p. Jana Olszewskiego, jednak nie był on politykiem skutecznym i odniósł ostatecznie porażkę). Czy to oznacza, że Polacy nie potrafią wybrać mądrze? Że nasze społeczeństwo jest niedojrzałe? Brakuje mu mądrości i doświadczenia? Oczywiście są to pytania uprawnione, jednak podkreślenia wymaga fakt, iż szansę sprawowania władzy w III RP otrzymał już praktycznie każdy, kto po nią sięgał.
Nieodpowiedzialni wybory?
Polskie społeczeństwo wypróbowało niemal wszystkie możliwe opcje. Od prawicy, przez centrum po lewicę. Postkomuniści z SLD rządzili dwukrotnie. Dwie kadencje trwały rządy PO. Po raz trzeci zwyciężyło PiS. PSL miało dwa razy premiera, a ponadto rządziło wespół z SLD i PO. Swoją szansę otrzymało AWS. O postsolidarnościowych rządach sejmu I kadencji nie wspominając. Swoich wicepremierów miała Samoobrona (Andrzej Lepper), a także narodowcy z Ligi Polskich Rodzin (Roman Giertych).
Jedynym doświadczonym i wciąż aktywnym politykiem, który nie miał okazji rządzić, jest Janusz Korwin-Mikke. Jednak ten brak skuteczności wynika, w mojej ocenie, z braku chęci rządzenia. I jest efektem częstego torpedowania własnych inicjatyw politycznych. Jak pisałem, Polską rządził już każdy, kto tego chciał. Społeczeństwo uciekało się do wszelkich sposobów okazania sprzeciwu wobec władzy, czego skutkiem była obecność w sejmie kabareciarzy (Polska Partia Przyjaciół Piwa) czy muzyków (Kukiz’15).
Nawet gdyby przeanalizować wyniki wszystkich wyborów prezydenckich w III RP, to można dojść do krzepiącego wniosku, iż weryfikacja wyborcza rzeczywiście dotychczas działała. Oceniając chronologicznie. Po 1989 roku nie było innej możliwości. Trzeba było zagłosować na antykomunistycznego kandydata, a wśród nich niekwestionowanym liderem był Lech Wałęsa. Wybór ten wydawał się oczywisty i bardziej racjonalny, niż w przypadku tajemniczego człowieka z teczką: Stanisława Tymińskiego. Oczywiście, że współcześni mogą oceniać konkretnych prezydentów w oparciu o już posiadaną wiedzę na temat tego, kim naprawdę byli i czego rzeczywiście dokonali pełniąc funkcję pierwszego obywatela kraju. Natomiast by być uczciwym, należy analizować społeczne decyzje na bazie wiedzy, nastrojów i tła polityczno-gospodarczego, jakie panowały w czasie ich podejmowania.
Prezydentura Lecha Wałęsy ukazała jego prawdziwe oblicze i walory. Po porażce z 1995 roku nigdy więcej nie pełnił żadnej ważnej funkcji w kraju. Co dowodzi na skuteczność mechanizmu polegającego na społecznej eliminacji z życia publicznego jednostek, które w sposób oczywisty zawiodły. Zwycięstwo Aleksandra Kwaśniewskiego było naturalną reakcją wpisującą się w tęsknotę społeczeństwa za stabilnością i zrównoważeniem. Oczywiście w I turze było wielu innych wartościowych kandydatów, jednak wszyscy oni musieli dzielić się między sobą prawicowym elektoratem. Tymczasem lewica stawiała sprawę jasno. Olek na prezydenta. W drugiej turze, Lech Wałęsa musiał przegrać, ponieważ zmarnował swoją szansę (m.in. poprzez przyczynienie się do obalenia rządu Jana Olszewskiego, ale i na skutek własnej buty i arogancji). Zarzutem wobec społeczeństwa może być to, iż ikona Solidarności nie powinna była wejść do drugiej tury wyborów. Jednak wówczas jeszcze, popularność stoczniowego elektryka była zbyt wielka, a wątpliwości dotyczące współpracy z SB nie zostały jednoznacznie społeczeństwu przedstawione (pamiętamy, że A. Macierewicz wykreślił jego nazwisko ze słynnej listy).
https://www.youtube.com/watch?v=c3Z2xs8LAF0
Film „Nocna Zmiana” ukazujący kulisy obalenia rządu Jana Olszewskiego, a także rolę jaką odegrał w tym prezydent Lech Wałęsa. Pozycja obowiązkowa do obejrzenia dla każdego, kto interesuje się polityką III RP. Polityka nazwana przez L. Wałęsę „grubą kreską” (zapominamy o przeszłości, nie rozliczamy i nie wykluczamy z życia politycznego postkomunistów) do dziś ciąży nad polską sceną polityczną.
Wybór Aleksandra Kwaśniewskiego zbiegł się ze zwycięstwem lewicy w wyborach parlamentarnych. Społeczeństwo pokazało zwyczajnie prawicy czerwoną kartkę, za jej nieodpowiedzialną i chaotyczną działalność w latach 1991-1995. W roku 2000 było podobnie. Największymi atutami „Olka” było to, że wybory prezydenckie wypadły na schyłek rządów AWS (1997-2001). Na ich tle, A. Kwaśniewski prezentował się znacznie lepiej, nawet przy uwzględnieniu jego „choroby filipińskiej”. Jednocześnie urzędujący wówczas prezydent nie popełnił większych błędów w czasie pierwszej kadencji. Przy olbrzymim wsparciu, jakim była jego żona, a także z braku jakichkolwiek sensownych kontrkandydatów ( główni to: A. Olechowski, M. Krzaklewski), Olek wygrał w I turze.
Wprawdzie Aleksander Kwaśniewski nie mógł ubiegać się o trzecią kadencję, ale nawet gdyby mógł, i tak by jej nie pełnił. Liczne afery dotyczące rządu SLD zostały uwieńczone uchwaleniem w ostatniej chwili ustawy (podpisanej przez prezydenta), dzięki której Aleksander Kwaśniewski mógł nabyć za bezcen sporą działkę pod Warszawą z przeznaczeniem na pole golfowe i zabezpieczyć sobie emeryturę. Rozwścieczone społeczeństwo słusznie sięgnęło po tęgi bat na post-komunistów. Tym batem miało być Prawo i Sprawiedliwość oraz ś.p. Lech Kaczyński, wybrany na prezydenta w 2005 roku. Warto dodać, że po społecznym ciosie, SLD do dnia dzisiejszego nie wstało na nogi. Wyborcy doprowadzili do politycznego knock-downu, a sędzia policzył do 10 (lat) i odgwizdał definitywny koniec politycznej przygody środowiska SLD (które próbuje teraz pod przewodnictwem Włodzimierza Czarzastego zmartwychwstać).
Nie jest wiadomym, jak potoczyłyby się wybory z 2010 roku, gdyby Lech Kaczyński nie zginął pod Smoleńskiem. Natomiast po pierwszym starciu PO-PiS z 2005 roku, które wygrali bracia Kaczyńscy, wyborcy mieli dość rządów kolorowej koalicji PiS-Samoobrona-LPR. Jednocześnie pierwszy rząd Donalda Tuska (2007-2011) miał wizerunek stabilnej i spokojnej władzy (a wręcz normalnej). Kryzys z 2008 roku Polska przeszła jako „zielona wyspa”, której wprawdzie było daleko do „Drugiej Irlandii”, jednakże Polacy nie odczuli mocno gospodarczej, światowej katastrofy. To zadecydowało o tym, iż opinia publiczna uznała, że rząd PO zdał trudny egzamin. Konfliktowy z frakcją rządzącą prezydent (jakim był Lech Kaczyński i jakim byłby prawdopodobnie jego brat Jarosław) wydawał się być tylko mącicielem akceptowalnego porządku. W takich właśnie warunkach Bronisław Komorowski objął urząd prezydencki.
Jednak i w jego przypadku społeczeństwo dokonało weryfikacji wyborczej. Afera podsłuchowa z 2014 roku pogrążyła PO i jej liderów, co pierwszy odczuł właśnie B. Komorowski, gdy przegrał wybory z „nikim”. Czyli Andrzejem Dudą. Warto dodać, że wraz z poprzednim prezydentem z Pałacu Prezydenckiego zginęło kilka wartościowych rzeczy. Biorąc pod uwagę to, jak również przypadek Aleksandra Kwaśniewskiego, warto się w tym miejscu zatrzymać i zastanowić nad wysokością wynagradzania głowy państwa w Polsce. Najwyraźniej dotychczas stosowana pensja jest niewystarczająca ( i piszę to już zupełnie poważnie).
Wracając do prezydenta Andrzeja Dudy, to ma on spore szanse na reelekcję, głównie z tych samym powodów z których wygrywali wybory jego poprzednicy. Społeczeństwo kieruje się w swoim wyborze głównie dwoma czynnikami. Pierwszym jest uczciwość kandydata. Afera = eliminacja z życia politycznego. Drugim czynnikiem jest stabilizacja władzy („źle ale stabilnie” – to już nasze przysłowie, choć nieco dosadniej wyrażane 😉 ). Andrzej Duda nie został dotąd przyłapany na żadnej aferze, a jednocześnie rząd PiS stanowi przeciwwagę dla chaotycznej, podzielonej i słabej opozycji. Co dobrze rokuje dla PiS-u, o ile nie okaże się, że sprawa terminowych wyborów w dobie trwania pandemii Covid-19 nie będzie strzałem w kolano.
Tak więc na przykładzie wyborów prezydenckich można wyciągnąć wniosek, że społeczeństwo potrafi zadbać o swój interes. I co najmniej wskazać tych, którzy nie powinni pełnić żadnych funkcji publicznych. Weryfikację społeczną można podzielić na tą pozytywną i negatywną. Negatywna rzeczywiście wydaje się sprawdzać. Jednostki skompromitowane zwyczajnie są eliminowane przez wyborców z życia politycznego. Natomiast weryfikację pozytywną (czyli wskazanie dobrej alternatywy) można oceniać w różny sposób. Niemniej, bezpośredniość wyborów (tak jak to ma miejsce w przypadku prezydenta i senatorów) gwarantuje co najmniej eliminację z życia politycznego niesprawdzonych lub patologicznych jednostek. Co już samo w sobie jest dużą wartością.
Reasumując, nie jest tak, jak sugerują to niektórzy, że to „głupie społeczeństwo jest same sobie winne”. Jest to teza nie do końca uprawniona. Ponieważ ustrój III RP jest tak skonstruowany, że w Polsce osoby wybierane przez wyborców bezpośrednio, nie sprawują de facto władzy. Prezydent pełni funkcję reprezentatywną, a Senat jest w gruncie rzeczy jedynie pomocniczą izbą parlamentu.
Tak więc, problemem nieodpowiednich ludzi w rządzie i w sejmie nie są wcale złe decyzje wyborców (jak przekonywała niedawno posłanka PO). Sednem problemu wydaje się być brak odpowiednich kandydatów na listach wyborczych. Co jest przecież powszechnie dostrzegane przez głosujących. Podobnie jak to, że listy te są układane wg kluczy partyjnych, co wraz z 5% progiem wyborczym znacznie minimalizuje szanse dopływu niezależnych od dotychczasowych układów osób.
Zły ustrój i system wyborczy?
Kwestia ustroju III RP i systemu wyborczego jest zbyt obszernym tematem, by omawiać go szczegółowo w już i tak zbyt długim artykule. Wymaga jednak podkreślenia, że mamy do czynienia z pewnego rodzaju patologią. Trójpodział władzy w III RP de facto nie istnieje. Jest co najmniej mocno zaburzony. Sądownictwo dotychczas było filarem kompletnie pozbawionym jakiejkolwiek kontroli zewnętrznej, co prowadzi i prowadziło do patologii (temat na inny wpis). Natomiast władza wykonawcza (Rada Ministrów i jej Prezes) wyrasta niejako z władzy ustawodawczej. Bowiem to spośród większości sejmowej wybierany jest premier, który następnie ustala skład rządu (najczęściej spośród posłów). W efekcie, rząd funkcjonuje w zasadzie w ramach sejmu (a więc organu ustawodawczego). W dużym uproszczeniu, system wygląda tak, że to rząd jest inicjatorem legislatyw, które następnie sam wdraża jako władza wykonawcza. W systemach prezydenckich (np. USA) głowa państwa będąca jednocześnie szefem rządu wybierana jest bezpośrednio przez społeczeństwo. A gabinet rządowy funkcjonuje zupełnie w oderwaniu od parlamentu. Tymczasem w Polsce, najważniejsza osoba w państwie (premier) wybierana jest nie przez wyborców, a przez sejm. Sejm, do którego trafiają nie te osoby, które uzyskały największą ilość głosów w swoich okręgach, a te, które uzyskały odpowiednią ilość głosów w proporcji do poparcia dla partii. Wybory są proporcjonalne, a mandaty przydzielane są na podstawie wyliczeń metodą D’Hondta. Efekt jest taki, że w niższej izbie parlamentu zasiadają osoby, które nigdy nie zostałyby wybrane przez społeczeństwo, gdyby brać pod uwagę tylko ilość uzyskanych głosów.
Istotne jest to, że zmiana systemu wyborczego jest niestety niezwykle mało prawdopodobna, bowiem to zagroziłoby dotychczasowym graczom na scenie politycznej. Inicjatywa Pawła Kukiza mająca na celu zmienić ten stan rzeczy okazała się niewystarczająca (zresztą jego pomysł JOW-ów był nie do końca przemyślany, co rzeczowo przedstawił Janusz Korwin-Mikke w debacie kandydatów na prezydenta w 2015 roku). To rodzi poczucie bezsilności w polskim społeczeństwie, które coraz mniej wierzy w ewentualną skuteczność spontanicznych zrywów anty-systemowych. I w efektywność demokracji.
Perspektywy na przyszłość
Czy wobec tego wszystkiego, można się spodziewać, że jakimś cudem na czele polskiego rządu stanie osoba zdolna podtrzymać wiarę w demokrację i godna upamiętnienia przez następne pokolenia? Czy też: brak odpowiednich liderów, chaos na scenie politycznej, brak zaufania społecznego we władze i instytucje państwowe, a także poczucie społecznej bezsilności doprowadzą do ziszczenia się jednej z dwóch pozostałych ewentualności? Wprowadzenia dyktatury, lub co gorsza, upadku państwa?
Jako osoba żywo zainteresowana polityką międzynarodową, posiadająca własną ocenę koniunktury geopolitycznej na arenie międzynarodowej, zawsze starałem się przekazywać pozytywną wizję przyszłości, jeśli chodzi o pozycję naszego państwa w Europie i na świecie. Jesteśmy w wyjątkowym momencie historycznym, w którym nasz interes narodowy pokrywa się z interesami hegemona światowego. Stąd mam silne przekonanie, że póki co, upadek nam nie grozi.
Jednakże dostrzegam możliwość utracenia przez polskie społeczeństwo kontroli nad własnym krajem. Albo w nadchodzących latach doczekamy się wybitnych polityków, którzy przywrócą społeczeństwu wiarę w demokrację ( i dokonają odpowiednich reform ustrojowo-gospodarczych), albo w końcu pojawi się ktoś, kto tę demokrację postanowi nam odebrać. I pozwolimy na to, bowiem wieloletni chaos i brak stabilności w państwie będą nie do zniesienia. Co dodatkowo może zbiec się z pojawieniem zewnętrznych zagrożeń dla polskiej suwerenności. Jednocześnie wskazać należy, że XXI-wieczna dyktatura może być jeszcze bardziej niebezpieczna i uciążliwa dla społeczeństwa niż te z XX wieku. Technologia i nowe rozwiązania prawno-administracyjne już teraz niebezpiecznie sięgają po naszą prywatność, niezależność i swobodę. Dość napisać, że w Chinach mamy do czynienia z kontrolą społeczną opisywaną przez Georga Orwella w „1984”. Tak więc perspektywy są dość zatrważające.
Pozostało jeszcze trochę czasu, co pozwala mieć nadzieję, iż pojawi się czynnik, który odwróci bieg aktualnych tendencji. Ponieważ współczesne realia są przerażające. W chwili obecnej obserwujemy zażartą, bezpardonową, opartą o wywoływanie negatywnych emocji polityczną wojnę, w której polskie społeczeństwo wtłaczane jest do dwóch, pogrążonych we wzajemnej nienawiści obozów. Wszelkie zasady i normy związane z dialogiem oraz konkurencją polityczną zostały zawieszone. Polityka przestała polegać na promowaniu konkretnych programów politycznych i przekonywaniu do nich wyborców, a zaczęła sprowadzać się do emocjonalnego szczucia. I choć wojna ta wydaje się sięgać apogeum, to należy się zastanowić czy i kiedy nastąpi jej kres. Bo wszystko co ma swój początek, powinno posiadać również koniec.
I gdy kurz opadnie, tumult zaniknie, dostrzeżemy, że pod warstwą niewiele znaczących sloganów, kryje się pustka. Nie będzie nikogo, kto dawałby choćby nadzieję na jakiś pozytywny program polityczny. Kto wskazałby właściwą, albo chociażby jakąkolwiek drogę lub kierunek, którymi powinniśmy podążać.
W takiej scenerii, społeczeństwo będzie wyjątkowo podatne na populizm oraz obietnicę zaprowadzenia stabilności i porządku w państwie. Oczywiście miałoby się to odbyć kosztem swobód i praw obywatelskich, jednak tego nikt nie będzie uwypuklał. Powyższe dwa zdania wydają się zresztą nad wyraz aktualne już w obecnej rzeczywistości. I choć osoby mówiące, że w Polsce panuje PiS-owska dyktatura uważam za szkodników (bowiem stosują tak ostre pojęcia do rzeczywistości, w której mogą je przecież zupełnie bezkarnie wypowiadać), to jednak nie sposób nie dostrzec, że od początku XXI wieku nasza swoboda i wolność są systematycznie ograniczane. I proces ten trwa nie od pięciu, a od lat co najmniej piętnastu. To co rzeczywiście godzi w naszą wolność i prawa obywatelskie jest zupełnie nieobecne w przestrzeni polityczno-medialnej. A to dlatego, że wszystkie stronnictwa partyjne które dotychczas rządziły są na tej płaszczyźnie zgodne i realizują dokładnie tą samą linię. Przecież ograniczenie transakcji gotówkowych zostało najpierw wprowadzone przez rządy PO-PSL (limit do 15 tys. euro), a następnie zaostrzone przez rząd PiS (limit do 15 tys. złotych). Wpisuje się to w szerszy i dłuższy program, realizowany metodą małych kroków. Przykładów tego typu można by mnożyć, zwłaszcza na gruncie podatkowo-gospodarczym.
Wojna o fikcje
Tymczasem trwająca polityczno-społeczna wojna (bo konkurencją czy rywalizacją już tego nazwać nie można) toczy się o fikcyjne tematy i zagadnienia, które w rzeczywistości albo nie istnieją, albo winny być rozwiązane, jednak w zupełnie inny sposób. Desperacka próba obrony „polskich sądów” jest w rzeczywistości niczym innym, jak zaskarbianiem sobie przez opozycję łask niekontrolowanego dotychczas środowiska sędziowskiego i obroną jego nadzwyczajnych uprawnień i swobód. Merytoryczna i rzeczowa opozycja winna wytknąć rządowi wady wprowadzanych przez niego rozwiązań (uzależnianie sądów od władzy wykonawczej, która winna być przez te sądy kontrolowana), przy jednoczesnym wskazaniu innej drogi reformy władzy sądowniczej (pomysł wprowadzenia kontroli nad sądami w inny sposób, np. poprzez kontrolę społeczną). Nic takiego jednak nie ma miejsca. Wywoływana wojna polityczna, którą chce się przenieść na grunt społeczeństwa (z dużym powodzeniem), toczy się o fikcyjne sprawy. Nie chodzi o obronę wolności i niezawisłości sądów, tylko o włączenie licznego środowiska sędziowskiego do politycznej wojny, po stronie opozycji. I zabetonowanie patologii w strukturze, która przypomina tak krytykowaną przez lewicę strukturę kościelną. W której jednostki zwyrodniałe nie są usuwane, a jedynie przenoszone do innych okręgów. Gdzie wyroki nad przestępcą, który jest zawodowym sędzia, wydają jego koledzy po fachu (to również zasługuje na długi i odrębny artykuł).
Podobnie sprawa wygląda z „obroną” Konstytucji w kontekście pandemii COVID-19. Gdzie „obrońcy” nawołują rząd do zawieszenia części konstytucyjnych norm i praw obywatelskich poprzez wprowadzenie stanu klęski żywiołowej. Każdy kto czytał ustawę o stanie klęski żywiołowej powinien zdawać sobie sprawę z zagrożeń i olbrzymich konsekwencji z jakimi wiążą się jej regulacje. Wprowadzanie jej po to by przesunąć konstytucyjny termin wyborów, stworzyłoby niebezpieczny precedens. Precedens, który w przyszłości mógłby służyć kolejnym władzom do manipulacji przy terminach wyborów (to już lepiej zmienić Konstytucję i wprowadzić dłuższą kadencję prezydenta). Dawanie jakiemukolwiek rządowi tak niebezpiecznego i ograniczającego prawa obywateli narzędzia, jakim są zapisy ww. ustawy (dla przykładu niektóre decyzje administracyjne stają się w okresie stanu klęski żywiołowej decyzjami natychmiast wykonalnymi, gdzie obywatel może stracić majątek przez widzi mi się urzędnika), winno być ostatecznością. I z pewnością nawoływanie do tego nie jest żadną formą „obrony” Konstytucji III RP (bo zapisy tej ustawy wręcz zawieszają konstytucyjne prawa w pewnym zakresie). Nawet, jeśli uznać to nawoływanie za uzasadnione z powodu zagrożenia życia i zdrowia obywateli.
Środowiska opozycyjne śmiało wychodzą na mównicę (czy to sejmu, czy wieców) i często przed kamerami mówią o cenzurze, wprowadzaniu dyktatury i niszczeniu demokracji. Ci uciskani, ale niezłomni bohaterowie, po wyłączeniu kamer wracają do swojego życia i cieszą się z własnych swobód oraz wolności. W przypadku polityków, dochodzi do tego nietykalność karna ze względu na immunitet poselski. Nikt natomiast nie zająknął się na temat tego, że aktualnie mamy do czynienia z niemal całkowitą inwigilacją podatnika/przedsiębiorcy przez urzędy skarbowe. Przymus wysyłania newralgicznych dla przedsiębiorstw danych (nt. kontrahentów i konkretnych transakcji), jest niezwykle niebezpieczny. Zamiast zmienić szkodliwy system podatkowy, dokonuje się kolejnych „uszczelnień” w najbardziej szkodzących gospodarce podatkach. Skutecznością „uszczelniania” uzasadnia się stopniowe rozszerzanie inwigilacji i uzależniania przedsiębiorcy od państwa. Tak samo, jak „walką z terroryzmem” uzasadnia się kolejne etapy odbierania nam anonimowości i swobody obywatelskiej. O tym właśnie winniśmy m.in. toczyć dyskusję. Jak daleko chcemy wytyczyć granicę, która wyznaczy zakres kontroli i inwigilacji obywatela w celu zagwarantowania mu przez państwo bezpieczeństwa.
Ta dyskusja się nie toczy, a systematyczny, stopniowy proces zacieśniania pętli nadzoru nad życiem gospodarczym, ale i prywatnym obywateli państwa podąża w kierunku rozwiązań już stosowanych w komunistycznej Chińskiej Republice Ludowej. Brak poruszania przez polityków (niezależnie od ich przynależności politycznej) właśnie tych sfer, każe zastanowić się nad ich rzeczywistymi intencjami. Zwłaszcza, gdy w sposób bezczelny i bezwstydny, z otwartą przyłbicą nawołują do działań, które są jawnie sprzeczne z hasłami, które głoszą (tj. w przypadku opozycyjnej „obrony” Konstytucji, poprzez zawieszenie jej funkcjonowania lub rządową „reformę” sądownictwa poprzez uzależnianie go od organów władzy wykonawczej).
Dyktatura się zbliża
Teza z podtytułu nie ma związku z żadnym politycznym hasłem podnoszonym przez opozycję. Jest to wniosek wyciągnięty na podstawie dotychczas wyszczególnionych aspektów tj.:
- postępujący nadzwyczaj szybko, choć naturalny proces rozkładu ustrojowego,
- brak silnych ugrupowań politycznych, które w przyszłości (po przegranej PiS-u) dawałyby szansę na stabilne i przewidywalne rządy,
- brak charyzmatycznych i silnych liderów politycznych nowego pokolenia,
- podważanie przez polityków wiary i zaufania do instytucji państwowych,
- narastający brak wiary społecznej w skuteczność demokratycznych wyborów oraz rządów,
- wyraźny proces zwiększania kontroli państwa nad jednostką, co postępuje etapowo, małymi krokami, a co nie jest zauważane przez ogół opinii publicznej i przede wszystkim, nie stanowi tematu dyskusji polityczno-publicznej.
Przy czym analizując tempo zachodzących procesów, wskazać należy, iż fałszywą tezą jest ta stawiana przez „opozycję”, że Jarosław Kaczyński buduje autorytarny model państwa by rządzić krajem jako jego nowy „Naczelnik”. Budowanie państwa policyjnego, kontrolowanego przez klasę polityczną, rozpoczęło się znacznie wcześniej, a rządy PiS jedynie dokładają kolejną cegiełkę do budowanego muru więziennego okalającego obywatelskie prawa i swobody. I realnie oceniając postępy tej budowy, stwierdzić należy, iż rząd PiS-u buduje narzędzia autorytarnej władzy dla swoich następców. Niekoniecznie tych najbliższych.
Pułapka bez wyjścia?
Przy tak opisanej rzeczywistości, może wydawać się, iż społeczeństwo znajduje się w potrzasku. Nie istnieją polityczne alternatywy, brak jest odpowiednich liderów, na których można by postawić, a nawet gdyby się tacy znaleźli, to system ustrojowo-wyborczy nie pozwoli na umieszczenie ich u władzy. Jednocześnie społeczeństwo jest manipulowane i okłamywane przez klasę polityczną. Dlatego merytoryczne argumenty nie odgrywają w polityce tak wielkiej roli, jak dwa opisywane wyżej aspekty. Uczciwość i gwarancja stabilizacji (dająca poczucie bezpieczeństwa). Ogromną rolę odgrywają też emocje i dlatego to właśnie emocjonalny sposób prowadzenia polityki jest tak popularny (pominąłem ten temat, ale myślę, że jest on intuicyjnie rozumiany przez każdego).
W tym wszystkim, społeczeństwo ma jednak jeden istotny atut. To bowiem opinia publiczna wyraża oczekiwania wyborców, co z kolei musi wiązać się reakcją każdego polityka, który chciałby utrzymać się u władzy. Politycy obserwują trendy w opinii publicznej. Reagują na nie. I podobnie jak media, dostarczają dokładnie to, co dobrze się „sprzedaje”. To dlatego opozycja próbuje od dłuższego czasu stworzyć jakiś bardziej jednolity blok, który dawałby chociaż iluzoryczne poczucie stabilizacji. Póki jednak nie pojawi się na scenie politycznej ktoś, kto rozgromi opozycję i przejmie jej elektorat, póty nie doczekamy się jako społeczeństwo wartościowej alternatywy dla obecnego rządu. Tezę tą staram się powtarzać od kilku lat. Jeśli myślimy o wymianie rządu, to w pierwszej kolejności musimy postarać się o wymianę opozycji. CAŁEJ. Ponieważ ta aktualna, jest zbyt słaba, miałka, mizerna i podzielona, by skutecznie rządzić krajem. Zwłaszcza, gdy będzie musiała się między sobą dzielić władzą.
Dlatego kompletna rewolucja na opozycyjnej scenie politycznej jest warunkiem sine qua non do tego, byśmy chociaż dali sobie szansę na pojawienie się kogoś nowego, dysponującego odpowiednią siłą i charyzmą. Oczywiście już wielokrotnie przekonywaliśmy się, że „nowe” nie znaczy „lepsze”. Eksperymenty z Ruchem Palikota czy Nowoczesną Ryszarda Petru nie napawają optymizmem. Jednak czy stan aktualnej opozycji daje nam podstawy do optymizmu? Jako społeczeństwo, dość skutecznie eliminujemy z życia politycznego podmioty, które się nie sprawdziły. I choć szukanie alternatyw wychodzi już dużo słabiej, to nie można zaniechać tych poszukiwań. Grzech zaniechania i zadowolenie się „bylejakością” to objaw lenistwa, które już raz doprowadziło nasz kraj (I RP) do upadku. Trzeba ruszyć na nieznane wody i odkrywać nowe lądy. Aż do skutku. I nie przejmować się, że dzięki temu PiS może zyskać na czasie. Trzeba zadać sobie uczciwie pytanie, czy naprawdę chcemy zastąpić rząd ludźmi z obecnej opozycji? Czy to nam wystarcza? Czy też chcemy czegoś więcej. Czy gdzieś tutaj, między Bugiem, a Odrą, czeka na swoją szansę polski Konrad Adenauer? Tego nie wiemy. Jednak można być pewnym, że wśród obecnej opozycji go nie ma.
Jakiś czas temu w polityczne szranki stanął prof. Robert Gwiazdowski. Jego postać i inicjatywa przeszła obok społeczeństwa niemal niezauważona. Mocno nad tym ubolewałem, choć dochodzę do wniosku, że nie była to odpowiednia osoba. Ponieważ R. Gwiazdowski nie był politycznie skuteczny. A właśnie ta skuteczność, dająca potencjał do zbudowania wpływowej i dominującej siły politycznej jest niezbędna.
W dobie globalizacji informacyjnej i Internetu, nasze społeczeństwo bez wysiłku może odnajdywać nowe inicjatywy polityczne oraz kandydatów na polityków nowego pokolenia. Nowego parlamentu. Czasem nawet wystarczy dość prosty system wybierania na karcie wyborczej tych najmniej znanych i skazanych na porażkę. Nawet na ślepo. Niech otrzymają szansę. A jeśli nie ci, to następni. Jeśli myślimy o przyszłości Polski, musimy już dziś stać się Kolumbami na politycznym morzu wyborczym. Nie ma innego wyjścia, trzeba odkryć Amerykę, albo zdać się na pastwę politycznych rekinów pływających wokół okrętu.
Krzysztof Wojczal
geopolityka, polityka, gospodarka, prawo, podatki – blog
Od 2014 nieustannie powtarzam: nasza gra idzie o PRZETRWANIE. To wymaga silnego rządu. Gdy gra staje się coraz bardziej ostra – albo władza nieuchronnie twardnieje – albo państwo znika. Rosnąca odgórna siła i twardość rządu wymaga kontrbalansu w postaci masowego oddolnego ruchu – inaczej demokracja – a dokładniej kontrola rządu przez społeczeństwo – zostanie zastąpiona autokracją czy dyktaturą. Krytyczna sytuacja dla Polski nastąpi przy wychodzeniu USA z Europy – czyli 2028-33 – i oby nie wcześniej. Jeżeli społeczeństwo samo oddolnie nie zareaguje silnie i świadomie na zmiany – będzie w krytycznej sytuacji postawione wobec alternatywy: albo dyktatura – albo likwidacja państwa i dla narodu utrata „parasola”, jaką zapewniają instytucje państwa. Bo o pomost bałtycko-karpacki [czyli Polskę] walczą wszyscy gracze – można powiedzieć „nasza chata w samym centrum”. Nikt nie odpuści… Obecna opcja u steru, mimo początkowych zapowiedzi, nie realizuje budowy suwerenności strategicznej i ekonomicznej Polski [punktem zwrotnym była dymisja AM – własnie dlatego, że próbował uzyskać zdolność WP do 2033 do samodzielnej, suwerennej obrony Polski] – pomimo deklaracji de facto utrzymuje podległość w zakresie bezpieczeństwa od USA, a podległość ekonomiczną [i co gorsza – technologiczną] od UE, głównie od Niemiec. W tym sensie ostatnie 5 lat zostało zmarnowane. W sumie – zwierają się nożyce między coraz bardziej palącą potrzebą zdecydowanych kroków dla uzyskania szeroko rozumianej suwerenności strategicznej, [do których ŻADNA z opcji politycznych nie dąży i nawet nie uznaje tego jako temat do dyskursu publicznego], a kompletnym nieprzygotowaniem państwa i jego instytucji. Co gorsza – społeczeństwo jest zdecydowanie zbyt słabo zorganizowane oddolnie – właściwie zadowala się wegetacją, konsumpcją i jakimiś obietnicami „lepszego jutra” – nie ma jednej wielkiej zorganizowanej i uświadomionej siły [jak 10 mln ludzi w Solidarność w 1980 – i poparcie drugie tyle 10 mln – spoza Solidarności] – która by wymogła zasadnicze zmiany „na górze”. Niestety – w takiej sytuacji najbardziej prawdopodobna opcja to „kopanie studni do pożaru” w chwili krytycznego zagrożenia – a wtedy społeczeństwo z „nożem na gardle” wręcz poprze silną autorytarną władzę – w tym nawet dyktaturę. Zapewne z resortów siłowych – być może ze specsłużb [czyli wariant rosyjski – jak w Rosji z Putinem] – ale bardziej prawdopodobne, że z armii. Co byłoby zgodne z utrwalonymi wzorcami z historii, mającymi pozytywny odbiór powszechny – Kościuszko, Traugutt, Piłsudski…to chyba najbardziej prawdopodobny wariant polski…
O witam serdecznie, właśnie o to mi chodziło podczas dyskusji jakiś czas temu. O realną ocenę a nie o opis tego trzeba… czyli obserwacje mamy niestety podobne.
(…)Każdy kto czytał ustawę o stanie klęski żywiołowej powinien zdawać sobie sprawę z zagrożeń i olbrzymich konsekwencji z jakimi wiążą się jej regulacje. Wprowadzanie jej po to by przesunąć konstytucyjny termin wyborów, stworzyłoby niebezpieczny precedens.(…)
Tylko, że chcąc pozostać w świetle prawa to konstytucyjny termin wyborów jest do nie utrzymania:
– w wariancie uchwalenia ustawy kopertowej pozostaną tylko 3 dni do przygotowania wyborów co zmusi Witek do przeniesienia wyborów, najpewniej na 17, bo 24 to 74 dzień przed końcem kadencji Dudy
– w wariancie uwalenia tejże ustawy przez Gowinowców prawidłowe przeprowadzenie wyborów w obliczu licznych braków w komisjach wyborczych staje się niemożliwe… co stanowi zakłócenie funkcjonowania państwa niedające się znieść środkami przewidziane tzw. porządkiem konstytucyjnym co stanowi okoliczność wręcz wymuszającą wprowadzenie stanu już nie klęski żywiołowej, ale wyjątkowego
– wariacja powyższego to zorganizowanie wyborów tylko po to, aby zaistniała przesłanka do pełniącą obowiązki Prezydenta stała się Witek, ale to skutkuje rozpisanie nowych wyborów co jest de facto przesunięciem tegoż konstytucyjnego terminu wyborów
Każdy z tych wariantów niesie ponadto ryzyko, podjęcia przez środowiska związane z frakcją Bosaka w celu zdobycia władzy posuną się kroków pozaprawnych o charakterze siłowym. A jako ciekawostkę dodam, że I wariant niesie za sobą fakt oficjalnego ogłoszenia przez OBWE, że Polska to dyktatura, co oznacza izolację polityczną w Europie.
A zatem DobraZmiana wybrała bramkę numer 3… https://oko.press/kaczynski-z-gowinem-dogadali-sie/
Teraz oprócz wzmianką o potencjalnej wojnie domowej pojawia się nowa sytuacja… to jest sytuacja jak z rządem Olszewskiego, pytanie tylko kiedy ten układ zgnije do tego stopnia, że się na prawdę się wywróci.
Chyba rychło… https://www.rmf24.pl/raporty/raport-wybory-prezydenckie2020/najnowsze-fakty/news-wybory-prezydenckie-jednak-23-maja-zagadkowe-tweety-krystyny,nId,4486090
Wygląda to całkowite upokorzenie tego kraju… zwykły poseł przecwelił wicepremiera!!!
Panie Krzysztofie, nigdy nie byłem wielbicielem PiS nie bardzo przepadam za poszczególnymi osobami które stoją na czele tej formacji. Jednak teraz życzyłbym sobie by prezydentem został ponownie pan Duda, a PiS wygrał kolejne wybory do sejmu. Serce mam bardziej po „prawej” stronie więc mam nadzieję, że przez ten czas na prawej stronie utworzy się jakaś partia która zdecydowanie mniej uwielbia Rosjan i Putina.
Aktualnie Prezydent RP zarabia coś koło 14tyś zł netto miesięcznie.
Patrząc na to co ja zarabiam jako szeregowy techniczny kierownik projektów w małej niemieckiej korpo w Bawarii stwierdzam, że zarabia stanowczo za mało… bo ja zarabiam więcej.
A co do reszty artykułu, to mam podobne przemyślenia… ale jak na razie jedyny pomysł jaki mi przychodzi, to aby zacząć rekrutowaćw szkołach średnich narybek (a następnie szkolić i wykorzystywać jako kolektywny mózg), który za 15-20 lat będzie mógł wejść w rolę kadry urzędniczej czy politycznej…
Bo chodziło by mi o to, aby Ci młodzi ludzie – w zasadzie sami zaczęli wymyślać jak ma funkcjonować państwo i przez lata szkoły i studiów testowali swoje pomysły na sucho, aby etapami wypracować inne możliwe drogi….
Tylko teraz pytanie za 100 punktów, kto i jakimi środkami miałby to zrobić… 🙂
(…)Bo chodziło by mi o to, aby Ci młodzi ludzie – w zasadzie sami zaczęli wymyślać jak ma funkcjonować państwo i przez lata szkoły i studiów testowali swoje pomysły na sucho, aby etapami wypracować inne możliwe drogi….(…)
Tu raczej pokutuje brak silnej służby cywilnej. Brakuje jej też stabilnych warunków pracy nad planami strategicznymi, które zmieniają się co wybory, a nawet i częściej… np. linia 400 kV Kozienice-Ołtarzew jeżdziła po mapie południowego Mazowsze jak jakaś pijana… https://e-sochaczew.pl/foto_news/400kvmapka.jpg A teraz po samozaoraniu DobrejZmiany można zgadywać, że z planów CPK nie da się uratować nawet planu budowy linii kolejowych.
ale kto zaorał służbę cywilna i kompetentnych zastąpił partyjniakami?
1. Kryzys gospodarczy – i to taki na pełnej fali, bo tarcza klasycznie dla PiSu zdaje się być z tektury tylko po to aby ją pokazać w TVPiS a nie żeby komukolwiek pomóc, a budżet jest pusty bo wszystko przejebane na socjal – łącznie z rezerwami które były trzymane na różne sytuacje awaryjne
2. Kryzys epidemiologiczny – większy niż trzeba, bo na cele wyborów udawali przed ludźmi że jest lepiej niż jest naprawdę i ich polityka walki z epidemią to była kampania wyborcza a nie walka z epidemią. MM mógł się polansowac w TVPiS za pieniądze spółek SP. Kupili szmelc z podrobionymi certyfikatami, ale można było pieniądze wydać to się wydało.
3. Kryzys konstytucyjny – taki MEGA kryzys konstytucyjny, wywołany na ich własne życzenie i pogłębiający się jeszcze bardziej z każdym dniem – w efekcie ludzie niezainteresowani polityką zaczynają podnosić głowy i patrzeć co się dzieje, a to ich niebezpiecznie zbliża do zauważenia jakim bandytą jest Kaczyński i jego kolesie
4. Kryzys w polityce zagranicznej – konflikt z UE, też pogłębiający się z każdą chwilą, bo PiS chce mieć swoje miernoty w sądach, a UE nie za bardzo może pozwolić na bandyckie państwa w swoich granicach, bo na praworządności się opiera cały ten układ. Przypominam ze do takich DE eksport to prawie 30% calosci a ile % eksportu jest do UE?
5. Susza – spowodowana notorycznym przesuwaniem wszystkich możliwych środków na socjal i nikt nie próbował przez 5 lat nawet podjąć tematu o którym ostrzegano od dawna, mogą być przez to duże ceny żywności – a ludzie dzięki punktowi 1. będą mieli mało środków na życie
6. Kryzys w ochronie zdrowia – bo potraktowali i nadal traktują personel medyczny jak śmieci, a sam system jest patologicznie niedofinansowany (znowu – przejebane na socjal) i zipie ostatkiem sił, ludzie niedługo zaczną umierać na coraz mniej poważne choroby
7. W obronnosci – to samo co od lat. Fazy analityczno-koncepcyjne i dialogi techniczne. Efekt – Wojsko nie ma granatnika. No ale jak kiedys od obrony byl minister psychiatra, to musial byc i pacjent. Macierewicz przeciez lubil dorabiac panstwowymi pieniedzmi koelgow z USA kupujac bez przetargu VIPowskie samoloty i wozic sie ze swoimi maskotkami ptysiami niczym dawny konsul rzymski z niewolnikami. Kto powaznie traktuje ludzi majacych malolatow jako maskotki jako doradcow i specjalistow. Ernst Röhm stworzyl SA, Maciarewicz stworzyl WOT. Dalsze analogie widoczme
Coś pominąłem? Jak to wszystko zbierze się do kupy w jednym kulminacyjnym momencie i napięcie będzie narastać coraz bardziej, to tak za ~~3-4 miesiące ekipa Kaczyńskiego i on sam faktycznie mogą faktycznie zacząć się bać wychodzić z domu. I w domu siedzieć pewnie też jeśli ludzie wiedzą gdzie mieszkają.
Trzeba być wyjątkowo utalentowanym gównianym Midasem, aby spierdolić tak dużo w tylu aspektach i w tak krótkim czasie. Dlatego tez obstawiam ze jak bedzie cyrk to Polacy moga z kwiatami witac czy to wojska KFOR czy blekitne helmy.
@JSC
Tak, absolutnie zgadzam się, że brakuje zarówno stabilnych warunków do pracy nad planami strategicznymi oraz silnych i niezależnych instytucji, które tę pracę mogły by efektywnie wykonywać.
Niestety nie jestem optymistą, że coś się szybko zmieni.
I nie widzę sił, które mogłyby istniejący oddolny potencjał skutecznie i z pożytkiem dla państwa i narodu zagospodarować…
Ciekawy, chociaż pesymistyczny artykuł.
Dodam coś od siebie, może odrobinę prowokująco:
Ponieważ pomiędzy PO a PIS nie zachodzą fundamentalne różnice, jeśli chodzi o rządzenie krajem, można śmiało powiedzieć, że od 2005 do 2023(2025) roku rządzić będzie mniej więcej takie samo towarzystwo ideowe (post-Solidarnościowe), które dojrzało politycznie około 2001 roku (potrzebowało 4 lata na konsolidację większości wyborców). Zresztą powstałe na gruzach AWS i sprawczo podobnie miałkie. Znaczyłoby to, że mniej więcej teraz znamy już przyszłych architektów „nowego rozdania”. Pytanie czy w 2001 roku mielibyśmy świadomość, że to właśnie oni.
Wydaje mi się, że ZP nie dociągnie do końca kadencji (podobnie jak SLD czy PO) tworząc coś w rodzaju rządu technicznego. Z drugiej strony w ramach obozu Solidarnościowego było już tyle przeobrażeń, że kolejne mnie nie zaskoczy.
Zgodzę się, że nie widać żadnej opcji, która byłaby w stanie przejąć stabilne (i ch…) rządzenie. Osobiście obawiam się zbieraniny w rodzaju AWS pod szyldem opozycji (wszyscy razem i uciekinierzy z ZP) z delikatnym rysem w prawo, które łączy przede wszystkim jakiś nowy „pakiet wielkich reform” i „liberalizacja” połączona z „prywatyzacją” itd., itp. W opozycji do tego – lewica w stylu, który nazywam hiszpańskim (przyszli pretendenci) i resztki PIS. Konfederacja stabilne 10%, być może najważniejsza w rozdaniu.
III RP to konstrukt o fasadowym charakterze demokracji. W gniewie zresztą sam państwo nazywam okupantem, a III RP i jej system dostarcza na to dowodów. W kraju zamieszkałym przez niezadowolonych i ambitnych, zazwyczaj biednych ludzi, rządzą nimi te same osoby z nadania od 1991 roku. Kontrola społeczeństwa jest iluzoryczna, główne media (oprócz internetowych) działają w interesie mocodawców, sądy to jakieś osobne państwo. Jakoś to kulawo, dzięki ciężkiej pracy milionów i kapitale z zagranicy, działa. I pewnie podobnie będzie działać.
Pytanie czy w sytuacji, gdy umysłami rządzi kilka telewizji, kilka dzienników i Internet, możliwe jest takie rozdrobnienie władzy jak w latach 90. Chyba nie. Ktoś firmujący beton się znajdzie, spokojnie.
Chcąc tylko podsumować dodam – w Polsce nie zostanie wprowadzona dyktatura, chyba że zewnętrzne okoliczności to wymogą. Ta spokojna dyktaturka już od dawna jest i dlaczego miałaby upaść? Bo nie ma charyzmatycznych liderów? Za chwilę się pojawią, tylko obecnych przesunie się zaraz w cień.
Pozdrawiam
Co do pierwszych zdan tekstu, to nie jestem tego samego zdania ze Polska zaczeła sie znacznie szybciej rozwijac dzieki temi ze zostala wprowadzona demomracja, w przeciwienstwie do krajow takich jak Ukraina czy Bialorus u ktorych to nie nastapilo. Polska zaczela sie szybciej rozwijac dlatego ze dolaczyla do struktur szoroko pojetego zachosu z USA na czele. Kraje rimlandu polaczone wymiana handlowa, doswiadczeniami i technologiami. Zostala wlaczona w handel miedzynarodowy i dzieki wejsciu do unii objeta dotacjami. Bialorus i Ukraina pozostala pod wplywami Moskwy, ktora nie dawala mozliwosci takiego rozwoju jak zachod. Spojrzmy pod tym wzgledem na Chiny. Kraj konumistyczny, a jak tylko USA wlaczyly chiny w handel miedzynarodowy i do WTO to zaczely sie nie samowicie szybko rozwijac i nie dlugo moga stac sie pierwsza gospodarka swiata. Wiec ustroj komunistyczny wcale nie oznacza system mnie efektywny. Wczesniej tak sie moglo wydawac gdyz hegemon USA zszczepil gospodraki swiata demokracja. Po czesci mysleli ze chiny tez uda sie zrobic demokratyczne po wlaczeniu ich do globalizacji, ale Chiny poszly wlasna droga. A jeszcze sprawa co do tego ze w Polsce odJana 3 Sobieskiego nie bylo wielkich przywodcow… trzeba zdac sobie sprawe ze od upadku 1 rp Polska stala sie krajem marionetkowym, na dobra pogode i trudno bylo wytworzyc elity z prawdziwego zdarznia. Rozkazy czesto szly z zewnatrz i nasi rzadzacy mieli bardzo male pole manewru i trudno bylo na wlasna reke reformowac kraj, bo zaraz z zewnatrz przyszly by inne polecenia sie temu sprzeciwiajace. Co do ogranicznia coraz bardziej swobod obywatelskich to wiaze sie tez nie tyle z ustrojem co postepem technologicznym dzieki ktoremu spoleczenstwa kontrolowac bedzie coraz latwiej. Jak chiny wprowadza na calym swiecie 5 G to swobody obywatelskiej beda jeszcze bardziej ograniczane
Widać jak pandemia COVID-19 zrolowała prawa obywatelski i demokrację. Ale to jest „wartość dodana” zwiększenia władzy – uzyskana przy okazji głównego starcia hegemonicznego. Z rozpoznania Gadowskiego wynika, że w badaniach nad koronawirusem przez kilka lat uczestniczył tandem amerykańsko-chiński. W pewnym momencie – gdy koronawirus dojrzał do bycia skutecznym środkiem dla pandemii – obie strony zerwały współpracę. A to tylko nakręciło spiralę podejrzeń – w rezultacie obie strony podejmowały szereg kroków i ćwiczeń na wypadekpandemii. Koronawirus mógł się uwolnić przypadkowo albo na skutek „prywatnej inicjatywy” sprzedaży „na lewo” zwirząt laboratoryjnych [był taki przypadek w Pekinie zakażenia w ten sposób innym wirusem przed koronawirusem]. Tyle, że nawet niechciany przypadek wtłacza obu graczy w schemat działań na zasadzie ostrożności i domniemania intencjonalnej wrogiej operacji drugiej strony. Chiny podejrzewają Amerykanów, ale Amerykanie mogą wg zasady ostrożności podejrzewać, że koronawirus w Chinach był wypuszczony celowo, a akcja „wielkiego stop” w Chinach odbyła się w sposób zaplanowany – przy niskich stratach własnych – bo wypuścili u siebie dość mało zjadliwy szczep – zaś na świat Chiny wypuściły szczep bardziej zjadliwy [są doniesienia o różnicach i „zmutowaniu”]. I co gorsza – że Chiny maja w zapasie jeszcze bardziej zjadliwy szczep koronawirusa [gdy tymczasem większość społeczeństwa chińskiego nabyła „odporności stadnej” – gdzie zachorowania miały charakter niejako szczepionki]. Ale Chiny mogli ze swojej strony podejrzewać, że koronawirus w Chinach to amerykańska robota, też mogli podejrzewać, że Amerykanie w zanadrzu trzymają znacznie silniejszy szczep – i dlatego podjęli tak ostre środki zaradcze. Z kolei Amerykanie, oskarżani przez Chiny o rozpuszczenie wirusa [co Chiny oświadczyły publicznie], mogli się też obawiać wypuszczenia „odwetowo” [wg decyzji Xi] znacznie silniejszego szczepu na świat – zwłaszcza w USA. I tak szara strefa i spirala nieufności zmusza graczy do podjęcia maksymalnych środków zaradczych – być może stąd taka paranoja z COVID-19.
Ostatnie godziny pokazują, że w Polsce kroi się nowe rozdanie:
– Kaczyński wysłał delegację na okrągły stół Czarzastego
– powyższe samo w sobie jeszcze nic nie oznacza, ale odroczenie obrad SN przez Zaradkiewicza to wygląda na oznakę słabości
– afera maseczkowa z kolesiami Ministra Zdrowia w roli głównej
– klęska lockdownu na Śląsku i wynikłe z tego wrzenie na kopalniach
A PO z kolei mianuje na kandyta na Prezydenta Trzaskowskiego, za którym jeszcze się ciągnie smród z Czajki.
W świetle powyższego faworytami w wyborach stają się Kosiniak-Kamysz i Hołownia.
A co z monarchią?