Do napisania niniejszego tekstu zainspirowały mnie podnoszone przez wolnościowców argumenty dotyczącego tego, iż zakup polskich produktów z uwagi na ich pochodzenie jest bezcelowe. Bowiem nawet jeśli konsument zdecyduje się na produkt zagranicznej marki, to kapitał ze sprzedaży tegoż towaru pozostanie w polskiej gospodarce. Innymi słowy, korzyści z tzw. patriotyzmu konsumenckiego są mitem, dlatego, najlepiej kupować produkty kierując się tylko i wyłącznie ceną oraz jakością. Natomiast kupując np. droższe, ale lokalne produkty, nie stymulujemy rodzimych producentów do obniżania cen. Co jest niekorzystne dla kupujących i dla całego rynku. Czy rzeczywiście tak to działa?
PROLOG. Złotówki cenniejsze niż euro.
Głównym argumentem wspierającym tezę, iż decydowanie się na zakup polskich produktów nie przynosi w efekcie żadnych konkretnych korzyści krajowej gospodarce jest fakt, że zagraniczny sprzedawca otrzymuje zapłatę w… Złotówkach. Których (w uproszczeniu) nie może wydać nigdzie indziej, niż na polskim rynku (bo tylko tutaj akceptowane są jako środek płatniczy). Wobec czego, jeśli firma zagraniczna sprzeda coś w Polsce, będzie musiała uzyskany utarg wydać na polskim rynku. Innymi słowy, zwolennicy powyższej teorii twierdzą, iż kapitał pozyskany przez podmioty zagraniczne w Polsce, pozostaje w Polsce. Bowiem tylko tutaj, można wydać zarobione złotówki (to duży skrót myślowy, który rozwinę dalej). Dlatego właśnie, bez znaczenia jest pochodzenie kupowanego przez konsumenta produktu. Z tej przyczyny, najlepiej dla konsumenta, by kierował się przy zakupach tylko i wyłącznie wyznacznikiem ceny i jakości. Im konsument będzie kupował taniej, tym bardziej zaostrzy się konkurencja wśród producentów (nie jest ważne, czy będą to producenci krajowi czy zagraniczni). Ceny zostaną jeszcze bardziej obniżone, a konsument zaoszczędzi. Teoria ta oczywiście nie bierze pod uwagę ew. oligarchizacji i monopolizacji rynku, w której podmioty umawiają się na utrzymywanie określonego pułapu cen. To ważne zagrożenie, o którym trzeba by napisać osobny artykuł. Wracając do tematu „odpływu” lub „wysysania” kapitału.
W uproszczeniu, posiadanie własnej waluty zabezpiecza kraj przed scenariuszem zaistniałym np. w Grecji. Grecji, która będąc w strefie euro, stała się ofiarą odpływu kapitału, ponieważ przez wiele lat posiadała ujemny bilans handlowy, co wyssało pieniądz z rynku greckiego. Tymczasem Grecy nie mogli uzupełniać deficytu pieniężnego i ratować gospodarki poprzez dodruk, inflację i osłabienie lokalnej waluty. W dużym skrócie, co szczegółowo opisywaliśmy w analizie dotyczącej Grecji pt; „Grecka tragikomedia: koniec kryzysu czy greckiej gospodarki?”, Grecy wyprzedali własne zakłady produkcyjne, przystąpili do strefy euro i zaczęli importować produkty z zewnątrz. Ponieważ nie mieli czego oferować w zamian, ich eksport malał, a import wzrastał. Tym samym wydawane pieniądze uciekały z Grecji, a tylko niewielka ich część wracała w postaci np. zysków z turystyki. Grecy wydawali znacznie więcej niż zarabiali w obrotach z zagranicą, co doprowadziło ich do bankructwa.
Taki scenariusz nie byłby możliwy, gdyby Grecy posiadali własną walutę. Ponieważ zagraniczni dostawcy w dużej mierze musieliby ją wydawać w Grecji (czy to kupując np. euro za drachmy czy też inwestując w tym państwie). Działoby się tak dlatego, że drachma byłaby zbywalna tylko w Grecji, gdzie stanowiłaby oficjalny środek płatniczy. Więc w teorii, grecka drachma zawsze wracałaby ostatecznie do Grecji, a mechanizm ten uniemożliwiałby odpływowi kapitału z rynku (w ujęciu bilansowym eksport/import).
Z drugiej strony, oczywistym jest, iż zagraniczny podmiot biznesowy, eksportuje na polski rynek w celu osiągnięcia zysków. I ich zrealizowania. W tym celu będzie m.in. transferował osiągnięte w Polsce zyski za granicę. I to się rzeczywiście dzieje. Dlaczego wobec tego teoria o wysysaniu kapitału z rynku lokalnego nie do końca się sprawdza w warunkach, gdy występuje lokalna waluta?
Część I. Pan Mercedes i PLN-y
Zarówno zagraniczny dostawca, jak i zagraniczny koncern posiadający fabryki na rynku lokalnym, co do zasady wycofują z danego rynku przynajmniej część kapitału. Transferując go w inne miejsce świata. I tak, operując na przykładzie, Pan Mercedes nie wypłaca sobie z niemieckiego bankomatu w Monachium złotówek zarobionych na sprzedaży samochodów w Polsce. Nie mógłby za nie kupić nawet lodów w pobliskiej lodziarni. Kasjer przyjmuje przecież tylko banknoty euro. Dlatego Pan Mercedes w pierwszej kolejności wymienia złotówki na euro. A raczej, kupuje euro. Płacąc złotówkami. Innymi słowy, ktoś kto sprzeda Panu Mercedesowi euro, musi chcieć pozyskać polską walutę. Najczęściej transakcje wymiany waluty dokonywane są przez banki lub kantory. Skąd banki, albo kantory posiadają dewizy (obce waluty)? Otóż zanim Pan Mercedes sprzeda w kantorze swoje złotówki i zakupi euro, to do kantoru musi przyjść Pan CD Projekt i wymienić pozyskane z eksportu gier euro, na złotówki. Pan CD Projekt potrzebuje złotówek, ponieważ siedziba jego firmy i jej koszty znajdują się w Polsce. By funkcjonować, Pan CD Projekt potrzebuje właśnie PLN-ów.
Tak więc, żeby Pan Mercedes mógł pozbyć się złotówek i wytrasferować zyski za granicę, ktoś inny musi chcieć kupić polską walutę od Pana Mercedesa. I pozbyć się euro, których tak pożąda Pan Mercedes. By do tego doszło, muszą istnieć firmy takie jak CD Projekt, które funkcjonują w Polsce, jednak sprzedają za granicę. Otrzymując zapłatę w obcych walutach. Które wymieniają na krajowe złotówki. Bowiem wynagrodzenia i koszty ponoszą właśnie w złotówkach.
Teoretycznie więc, transfer środków za granicę jest ograniczany przez wolumen krajowego eksportu. Jeśli eksport jest bardzo niski, to mała ilość lokalnych podmiotów pozbywa się zagranicznej waluty w celu uzyskania pieniądza krajowego. Tym samym, na rynku jest ograniczona ilość dewiz, mały popyt na złotówki, a w konsekwencji dysponujący znaczną ilością złotówek Pan Mercedes, nie może sprzedać ich wszystkich. Ponieważ brakuje albo euro albo chętnych na zakup złotówki. Jest to gra o sumie zerowej.
Jeśli Pan Mercedes (łącznie wszyscy dostawcy) sprzeda w Polsce samochodów za 8 milionów złotych, a Pan CD Projekt (łącznie krajowi eksporterzy) sprzeda za granicę towarów i usług za 1 mln euro, a następnie będzie chciał wymienić cały zysk na złotówki, to za pośrednictwem banku/kantoru, Pan Mercedes będzie mógł zakupić od niego tylko 1 mln euro (wart przykładowo 4 mln zł), natomiast pozostałe 4 miliony PLN zysku będzie miał „zamrożone” w tej walucie. W konsekwencji Pan Mercedes albo będzie musiał zaczekać, aż pojawią się inni chętni na zakup złotówek, albo wyda je na polskim rynku, gdzie akceptowane są jako środek płatniczy.
Transakcje te mają również wpływ na siłę waluty. W sytuacji, gdy w jednej chwili jest wielu chętnych do sprzedaży złotówek i nabycia euro, wówczas polska waluta słabnie (z uwagi na dużą podaż), a euro się relatywnie wzmacnia (z uwagi na popyt).
Jednak z punktu widzenia całości gospodarki, gra o siłę waluty w kontekście wymiany handlowej, to również gra o sumie zerowej. Bowiem jeśli Pan CD Projekt zarobił w euro i chce wymienić je na złotówki, wówczas przyczynia się do osłabienia waluty UE i wzmocnienia pieniądza krajowego.
Wynika z tego, że drenowanie polskiego rynku jest mitem. Transfer kapitału (zysków dostawców w złotówkach) za granicę, teoretycznie, powinien być mniej więcej równy transferowi kapitału (czyli zysków „lokalsów” w dewizach) na lokalny rynek. W przypadku wystąpienia deficytu w bilansie handlowym, różnica między importem, a eksportem winna teoretycznie pozostać w kraju w postaci „nadwyżki niechcianych” złotówek. Dlatego pochodzenie konsumowanych produktów jest bez znaczenia. Prawda? Nie do końca.
CZĘŚĆ II. Pan Mercedes inwestuje
O ile historia biznesu Pana Mercedesa jest dość prosta, o tyle rynek finansowy i walutowy już taki nie jest. W praktyce, Pan Mercedes wymienia w zasadzie dowolną ilość złotówek na euro. I przelewa te środki za granicę. Dzieje się tak, ponieważ waluty są kupowane przez spekulantów/inwestorów (zwał jak zwał). Innymi słowy, część ludzi wymienia walutę tylko w tym celu, by trzymać w niej oszczędności, lub ją następnie sprzedać w celu zarobienia na różnicy kursowej. Im bardziej stabilna i godna zaufania jest dana waluta, tym chętniej ludzie ją nabywają w celu oszczędności. Dla przykładu, wielu Polaków dywersyfikuje swoje oszczędności i część z nich przechowuje w walutach obcych (najczęściej są to euro/dolary). Oprócz tego, również całe państwa przechowują część rezerw finansowych w dewizach (najczęściej i najwięcej w dolarach). Sytuacja wygląda podobnie w przypadku inwestorów/spekulantów zagranicznych. Którzy kupują złotówki i płacą np. w euro, w celu zarobku na różnicach kursowych. Osoby te chętnie kupią więc od Pana Mercedesa jego nadmiar złotówek. Tym samym, na ogół zagraniczni dostawcy i inwestorzy w dość płynny sposób pozbywają się złotówek i nabywają interesującą ich walutę. Ponieważ jest ona dostępna nie tylko dzięki polskim eksporterom, ale i innym podmiotom. Reasumując wcale więc nie muszą inwestować złotówek w Polsce. Zwyczajnie wymieniają je i transferują zyski za granicę. Oczywiście z drugiej strony, ktoś inny posiada zakupione od nich złotówki. I ponosi ryzyko z tym związane.
Niemniej, nadmiar złotówek można również przeznaczyć na zakup polskich papierów wartościowych. Np. państwowych obligacji. Pan Mercedes jest doświadczonym biznesmenem. I wie, że część zarobionych PLN-ów mógłby zainwestować w polskie obligacje skarbowe. Tym samym, stałby się wierzycielem państwa polskiego. Które zobowiązałoby się odkupić od Pana Mercedesa obligacje po pewnym czasie, płacąc mu dodatkowo określone odsetki. W taki oto sposób Państwo Polskie zadłużyłoby się u Pana Mercedesa, obiecując mu spłatę zobowiązania wraz z odsetkami. Pan Mercedes nie tylko zarobiłby na sprzedaży towarów w Polsce, ale i zainwestował w bezpieczne papiery wartościowe, z których zysk gwarantowany byłby przez lokalne państwo. I jego podatników. Lokalni przedsiębiorcy rzadko inwestują w krajowe obligacje, ponieważ bardziej im się opłaca obracać lokalną walutę. Np. kupować więcej towaru, który następnie sprzedadzą z zyskiem.
Gdyby Pan Mercedes nie posiadał jednak zaufania do Państwa Polskiego, zawsze mógłby zainwestować złotówki np. w nieruchomości. Wprawdzie polskie prawo nakłada tutaj szereg ograniczeń, ale co stoi na przeszkodzie założyć i sfinansować własny związek wyznaniowy? 😉 (ok, tutaj trochę bajka poszła za daleko, ale generalnie różne rzeczy można zrobić 🙂 ).
CZĘŚĆ III. Pan Mercedes zamienia wodę z wino
Istnieje ponadto jeszcze inna, niezwykle kusząca opcja dla Pana Mercedesa. Bowiem zagraniczny podmiot (dostawca/inwestor), który zarobił w złotówkach, może albo poczekać (trzymając oszczędności w złotówkach/obligacjach) albo zainwestować kapitał w Polsce. Co jest bardziej korzystne, ponieważ w dobie pieniądza fiducjarnego oraz wciąż rosnącej inflacji, oszczędzanie się zwyczajnie nie opłaca.
Dlatego w naszym przykładzie, Pan Mercedes podjął kroki w celu wytransferowania 100% swoich zysków z Polski. Pozostało mu bowiem blisko 4 mln złotych, których nie mógł wydać nigdzie indziej niż u nas w kraju. Dlatego Pan Mercedes miał inny plan. Zainwestował na rynku lokalnym i zbudował zakłady produkcyjne. Ponieważ część zysków już spieniężył w euro, a złotówek chciałby się pozbyć, to chętnie poświęcił te środki na przejęcia lokalnych firm konkurencyjnych. Które posiadały już jakąś bazę produkcyjną/infrastrukturę. Jeśli konkurencja się ceniła, wówczas Pan Mercedes przeznaczał kapitał centralny firmy na zmiękczenie konkurencji i jej przejęcie za nieco większą kwotę. Pamiętajmy, że Pan Mercedes osiąga wpływy w euro. Tym samym już z samego tego faktu, jego kapitał jest potencjalnie o ponad 4x większy od kapitału „lokalsów”. Co wiąże się z kursem euro do złotówki wynoszącym ponad 4:1 oraz siłą nabywczą pieniądza.
Pan Mercedes, dzięki inwestycjom, przejęciom i rozwojowi, zaczął produkować samochody w fabrykach położonych w Polsce i „eksportować” je na rynki zagraniczne. Np. do Włoch. Włosi, płacili Panu Mercedesowi oczywiście w euro. W taki oto sposób, Pan Mercedes zamienił wodę w wino. Wydał złotówki na: budowę fabryk, wynagrodzenia dla polskich pracowników oraz koszty produkcji, a pozyskał ze sprzedaży pożądane przez siebie euro. I tak oto, nadwyżka w postaci 4 milionów pln zamieniła się w 1 mln euro + marża ze sprzedaży, które spokojnie można wypłacić w bankomacie w Monachium.
CZĘŚĆ IV. Na scenie pojawia się ktoś trzeci. Pan Syrenka.
W pewnym momencie, na polskim rynku pojawił się istotny gracz. Pan Syrenka. Który bacznie obserwował poczynania konkurenta. Widząc, że Włosi chętnie kupowali samochody (ich własne okazały się zbyt awaryjne? 😉 ) , postawił własny zakład produkcyjny. Korzystając z niskich kosztów wytwórczych (niższe wynagrodzenia w Polsce niż na zachodzie , a także pozostałe koszty/materiały etc.etc.), zatrudniając najlepszych polskich specjalistów, stworzył równej jakości samochód, po niższej cenie. Biznes szedł całkiem nieźle, póki Pan Mercedes nie postawił własnych fabryk w Polsce. Dzięki czemu ten drugi również obniżył znacznie koszty produkcji, przez co przewaga Pana Syrenki z uwagi na walor cenowy została zniwelowana. Jednak to nie wszystko. Ponieważ Polacy woleli kupować samochody Pana Mercedesa (dobre bo zachodnie), a zupełnie nie przekonywała ich tożsama jakość i cena produktów Pana Syrenki, to ten drugi zaczął przegrywać konkurencję na własnym rynku lokalnym. Mało tego. Dysponujący znacznie większym kapitałem (również ze sprzedaży z fabryk poza Polską) Pan Mercedes przekupił najlepszych inżynierów Pana Syrenki, którzy zostali wyszkoleni za państwowe pieniądze na polskich uczelniach. Zatrudnił ich w ogromnej placówce badawczo-rozwojowej w Monachium. Pan Mercedes płaci w euro. A w UE mamy przecież swobodę przepływu kapitału, towarów i pracowników. Pan Syrenka miał dwa wyjścia. Pierwsze, to klepać syrenki przy pomocy Panów Mirka, Mietka i Iwana z Ukrainy. Jednak bez utraconych specjalistów, pojazdy znacznie ustępowałyby technologicznie i jakościowo autom Pana Mercedesa. A koszty produkcji byłyby podobne (ponieważ Pan Mercedes wypuścił w międzyczasie nowy – tani model). Druga opcja – Pan Syrenka był świetnym inżynierem i mógł własnymi rękami budować doskonałe syrenki. W tempie 2 sztuki rocznie. Dzięki sprzedaży unikatowych egzemplarzy, Pan Syrenka zrealizowałby swoje marzenie i być może miałby nawet na chleb. Nie zbudowałby natomiast wielkiego koncernu. Jednak Pan Syrenka nie zdecydował się na żadne z opisanych rozwiązań. Załamał się nerwowo i zbankrutował. Na całe szczęście, szlachetny Pan Mercedes wyciągnął do niego pomocną dłoń w potrzebie. Dziś Pan Syrenka przelewa swoją pasję na deskę kreślarską w firmie Pana Mercedesa.
Dziś nikt nie jeździ syrenką.
CZĘŚĆ V. Sen Pana Syrenki
Wydawać by się mogło, że mimo smutnej osobistej historii Pana Syrenki, dla rynku, konsumentów i gospodarki przepływ pieniądza utrzymał ekonomiczne status quo. Złotówki wcale nie uciekły z rynku. Pan Mercedes inwestuje, dzięki czemu w Polsce powstają fabryki, a wszyscy mają pracę. Jaka jest różnica między tym, że wszyscy pracują dla Pana Mercedesa, a tym, że część z nich pracowałaby dla Pana Syrenki? Z punktu widzenia rynku – żadna. „Kapitał nie ma narodowości”. Posiadanie własnej waluty zabezpieczyło kraj przez odpływem środków pieniężnych. Z tej perspektywy, konsumpcja towarów zagranicznych nie okazała się szkodliwa. Ale czy przyczyniła się do wygenerowania dodatkowych zysków i pozyskania dodatkowego kapitału dla rynku lokalnego? Nie. A przecież jasnym jest, że kto w miejscu stoi, ten pozostaje w tyle.
Wyobraźmy sobie, że samochody Pana Syrenki stały się hitem sprzedażowym w Polsce. Powodów było wiele. Pan Władek wymyślił świetną kampanię marketingową, polski rząd ją poparł, a Polacy nagle zaczęli doceniać inwencję Pana Syrenki, a także zalety wspierania rodzimych producentów. Pan Syrenka rozwinął zakład. Wprawdzie z początku jego oferta była nieco mniej konkurencyjna od oferty Pana Mercedesa, ale dzięki zabiegom PR-owym, zyskom ze sprzedaży oraz ogólnemu powodzeniu, zdołał obniżyć koszty produkcji (dzięki zakupowi lepszych maszyn i zwiększeniu produkcji) , a także opatentował kilka unikalnych rozwiązań dających mu technologiczną przewagę (dzięki utrzymaniu zatrudnionych naukowców i inżynierów). Zaufanie lokalnych konsumentów przeniosło się na zyski. Zyski umożliwiły rozwój. Rozwój doprowadził do stworzenia prawdziwie konkurencyjnego katalogu ofert, w stosunku do ofert Pana Mercedesa. Pan Syrenka stworzył produkt, który spokojnie mógłby konkurować z produktem Pana Mercedesa również za granicą (gdzie konsumenci nie mieliby sentymentów). Pan Syrenka zaczął eksportować syrenki do Włoch. Biznes szedł tak dobrze, że stać go było na podwyżki i kadrę menagerów. Pan Syrenka otrzymał wprawdzie intratną propozycję od Pana Mercedesa, by za wiele miliardów sprzedać swoją fabrykę… Ale po co. Biznes zaczął kręcić się sam. Spółka weszła na giełdę. Pozyskała dodatkowe środki, przy zachowaniu pakietu kontrolnego przez jej założyciela. Pan Syrenka miał nie tylko pasję, ale i wielkie ambicje. Dzięki temu Pan Syrenka szybko stał się jednym z największych eksporterów w Polsce. On również, tak jak Pan Mercedes, zaczął zamieniać wodę w wino. Jego śladem poszli inni polscy producenci. Pan Mercedes przestał dominować i choć dalej mógł eksportować na zachód tanio wyprodukowane w Polsce mercedesy, to polski rynek stał się dla niego trudny. Polacy z niewiadomych przyczyn zaczęli jeździć syrenkami. A Pan Syrenka dzięki kapitałowi z rynku lokalnego, zaczął ekspansję na zewnątrz. Pan Syrenka zaczął wkrótce pozyskiwać z eksportu spore kwoty w euro. Dzięki temu, polska gospodarka osiągnęła ogromny dodatni bilans handlowy. Polska gospodarka sprzedawała znacznie więcej niż zarabiała. Przy czym nie był to „cudzy” eksport. Był to prawdziwy polski eksport, ponieważ Pan Syrenka, jako obywatel, rezydent podatkowy i przedsiębiorca krajowy nie potrzebował transferować pozyskanych środków poza Polskę. Wręcz przeciwnie. Zyski sprowadzał do kraju, gdzie rozwijał produkcję i wydawał na zbytki (będą jednak wdzięcznym swoim klientom, jako konsument wybierał tylko polskie produkty). Samochody Pana Syrenki stały się w końcu bardziej popularne na świecie niż gry Pana CD Projekt. Jednak takich przedsiębiorców było już znacznie więcej. I to nie tylko w usługach, co jest bardzo istotne. Bowiem Pan CD Projekt rozwinął firmę opartą o know-how, technologię, usługi i umiejętności konkretnych jednostek. Stosunkowo małym nakładem sił i środków, mógł konkurować z najbogatszymi na rynku. W branży produkcyjnej, gdzie funkcjonował Pan Syrenka, potrzeba było znacznego kapitału na „wejście” do biznesu. Ryzyko było znacznie większe. A przepaść między potencjałem koncernów z konkurencji, a firmą Pana Syrenki niemal nie do przeskoczenia. Jednak się udało.
Pan Syrenka otworzył filie zagraniczne, zaczął ściągać najlepszych ekspertów nie tylko z polskiego rynku, ale i tych z zewnątrz. Jednocześnie transferował możliwie najwięcej kapitału do Polski, gdzie zbudował własne centrum badawczo-rozwojowe. Pan Syrenka wiedząc, iż polski konsument jest czuły na tym punkcie, przykładnie odprowadzał podatki od zysków właśnie w kraju. W końcu zła renoma wywołana skandalem podatkowym, mogłaby wyłożyć jego wspaniały biznes. Poza tym, rząd w Polsce wprowadził bardzo konkurencyjny system podatkowy 😉 Więc nie było sensu nigdzie uciekać.
Dziś pół Europy jeździ syrenką i myje zęby pastą marki: „Świeży Żeń-szeń” (niby nazwa trudna, ale to najlepsza pasta!). Polska posiada olbrzymią nadwyżkę handlową, a co za tym idzie, gospodarka więcej sprzedaje niż kupuje. Pan Syrenka wymienia coraz więcej euro na złotówki, przez co polska waluta staje się silniejsza. Widząc dobry stan polskiej gospodarki, również zagraniczny inwestorzy zaczynają skupować coraz więcej PLN-ów, które stają się stabilną walutą. Kurs złotówki wzmacnia się jeszcze bardziej. Wprawdzie to rodzi problemy z konkurencyjnością cenową produktów Pana Syrenki, jednak Pan Syrenka mądrze zainwestował w technologie i teraz już konkuruje jakością i innowacyjnością. Tymczasem pracownicy Pana Syrenki zarabiający w złotówkach, przekonali się, że mogą za te złotówki nabyć więcej euro. Co za tym idzie, stać ich na dużo bardziej luksusowe wycieczki urlopowe…
Ponadto Pan Syrenka ściąga najlepszych specjalistów i jest trzecim największym posiadaczem patentów w Europie. To znaczy byłby. Bo to tylko sen Pana Syrenki i gdy się obudzi, będzie musiał zdążyć na rano do fabryki Pana Mercedesa. Sen był zresztą i tak bardzo nierealny. Bo kto chciałby jeździć syrenką?
Realia są takie, że Pan Syrenka pracuje dla Pana Mercedesa. Jako pracownik, przekazuje temu drugiemu w ramach stosunku o pracę, wszelkie swoje pomysły i patenty na własność. Jednak ogólnie, co do zasady panuje prosperity. Wprawdzie Niemcy się bogacą dzięki takim jak Pan Mercedes, to jednak również dzięki nim, Polacy nie tracą. Innymi słowy, wszystko kończy się dobrze i szczęśliwie.
Tylko z tym zastrzeżeniem, że tak wcale nie jest.
CZĘŚĆ VI. Pan Mercedes optymalizuje
Pan Mercedes nie lubi odprowadzać podatków od zysków w Polsce. Ponieważ Polska ma wysokie podatki (co akurat nie zależy od konsumentów, a od władzy). W związku z tym, znacznie korzystniej dla Pana Mercedesa jest transferowanie zysków za polską granice. Jest to tym prostsze, że Pan Mercedes ma swoją główną siedzibę w Monachium. Posiada również wiele innych spółek w takich państwach jak np. Luksemburg. Pan Mercedes postanawia płacić podatki gdzie indziej. I w znacznie mniejszej wysokości. W związku z tym, zagraniczne firmy Pana Mercedesa podpisują z jego fabryka z Polski umowę o dostarczanie know-how, licencji etc.etc. Ponieważ wszystko to (do czego jeszcze wrócimy) znajduje się de facto gdzie indziej. W zakłady w Koziej Wólce służą tylko jako montownie. Tak się dziwnie składa, że wartość faktur za know-how i licencje, odpowiada w dużej mierze wartości zysków polskich spółek-córek. W tej sytuacji, Państwo Polskie ze zdziwieniem odnotowuje, że z jednej strony fabryki Pana Mercedesa rozwijają się, zwiększają produkcję i przyjmują coraz więcej zamówień, z drugiej, zarabiają tylko i wyłącznie na własne koszty utrzymania. Nie przynoszą zysków. A więc nie odprowadzają w Polsce podatków.
Mądry rząd wiedziałby co z tym fantem zrobić. Stworzyłby takie warunki, by wszyscy w Europie uciekali z zyskami właśnie do tego kraju. Głupi rząd postąpiłby dokładnie tak, jak zrobili to Francuzi. Ponieważ ich znani aktorzy i inne finansowe elity krajowe zaczęły masowo przeprowadzać się do Belgii, a nawet Rosji (sic!), w Paryżu stwierdzono, iż coraz mniej podatków trafia do budżetu państwa. Rząd radził, radził i uradził. By wyrównać „straty” spowodowane rejteradą, podwyższono jeszcze bardziej podatki dla tych, którzy zostali we Francji (i bądź tu uczciwy!). Zaostrzono i uszczelniono jednocześnie system podatkowy. Utrudniając i uprzykrzając jeszcze bardziej prowadzenie biznesu. Jak nietrudno się domyślić, zwolenników zmiany obywatelstwa tylko przybyło. Pan Mercedes z kolei ma dobrych doradców, dlatego jego biznes we Francji nie przynosi zysków…
Z punktu widzenia przewalutowania, gdy fabryka Pana Mercedesa w Polsce płaci fakturę wystawioną w euro za licencję firmie Pana Mercedesa z Monachium, to polska fabryka w pierwszej kolejności musi zakupić euro i sprzedać złotówki. Także system działa tak, jak opisane zostało to w poprzednich częściach.
CZĘŚĆ VII. Wyprzedaże – Pan Mercedes na zakupach
Nasza bajka być może skończyłaby się całkiem optymistycznie, jednak ogólny dobrobyt i prosperity zostały zakłócone. Przez globalny kryzys. Ponieważ polska gospodarka jest stosunkowo niewielka, inwestorzy nagle stracili zaufanie do złotówki. Nagle wszyscy chcą się jej pozbyć! Panika ta nie jest równoważona przez popyt na zakup euro przez polskich eksporterów, bowiem dostawców i zagranicznych inwestorów jest znacznie więcej. Sprzedać złotówki starają się spekulanci, inwestorzy (zagraniczne firmy w Polsce), jak również bezpośredni dostawcy zagraniczni. Nie jest wesoło. Ogromna podaż złotówki uderza w jej kurs, a polska waluta zaczyna tracić w stosunku do euro i dolara. Ceny importowanych towarów wzrastają. Ceny dla zagranicznych inwestorów tanieją. Zaczyna się sezon wyprzedaży. Pan Mercedes był na to przygotowany. Trzymane w euro i dolarach rezerwy finansowe przewalutował na złotówki po niezwykle korzystnym kursie 5, a nawet 6 do 1. I rozpoczął zakupy po cenach promocyjnych. Gdy kryzys minie, aktywa albo sprzeda, albo będą one przynosić kolejne zyski jako inwestycje. Kolejny kawałek czerwonego sukna, jakim jest III Rzeczpospolita, zostanie wykrojony na płaszcz dla Pana Mercedesa.
CZĘŚĆ VIII. Pan Mercedes i faszyści.
Nasza historia staje się coraz bardziej mroczna. Oto bowiem spory polityczne w Europie i na świecie stają się coraz bardzie ostre, przez co biznes przestaje być najważniejszy. Handel staje się niepewny, pogłębia się globalny kryzys gospodarczy. Konsumpcja maleje, fabryki redukują zatrudnienie i wzrasta bezrobocie. Również w Niemczech. Rząd z Berlina, bardzo rozzłoszczony polityczną postawą rządu z Warszawy, nakazuje Panu Mercedesowi przeniesie własnych fabryk do Niemiec. By jednocześnie upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Zniwelować skutki wzrostu bezrobocia w Republice Federalnej Niemiec i jednocześnie ukarać Warszawę za jej niedemokratyczną postawę.
Oczywiście Pan Mercedes może na tym stracić duże pieniądze. Pan Mercedes odmawia. Jest piękny, młody i obrzydliwie bogaty. Wolno mu. Pan Mercedes wkrótce przekonuje się jednak, że wielu rzeczy nie przewidział. Nie wiedział, że normy prawne UE i wolny rynek mogą się rozpaść. A niemieckie cła wprowadzone na towary produkowane w Polsce zaczęły bardziej szkodzić jego biznesowi, niż ewentualne przeniesienie fabryk. Pan Mercedes szybko naprawił swój błąd. Wymontował co wartościowsze maszyny i linie produkcyjne z Polski i przewiózł je do Niemiec. I do Rosji. Całe szczęście, że całe know-how, wszystkie technologie, plany produkcyjne znajdują się w Monachium! Zwolniony z pracy Pan Syrenka, bez know-how, nie zdoła odbudować firmy i wyprzedzić technologicznie firmy Pana Mercedesa. Jeśli w ogóle by próbował. W Polsce bowiem pozostały puste hale! Pan Mercedes pomyślał: „Ha! Nie wszystko stracone.” Zwłaszcza, że rząd w Berlinie dał mu, w ramach rekompensaty, duże zlecenie na produkcję.
Pan Mercedes jest pewny, że szybko odzyska monopol na rynku polskim. Ponieważ jego biznesowa ekspansja będzie teraz prowadzona błyskawicznie. Głównie dzięki nowemu modelowi produkowanemu przez jego fabryki w Monachium, na zlecenie niemieckiego rządu. Najnowszy hit sprzedaży kryje się pod marką Leopard. I posiada gąsienice zamiast opon.
EPILOG – Bezpieczeństwo, innowacyjność i technologie głupcze!
Posiadanie własnej, krajowej produkcji to bezpieczeństwo państwa i jego gospodarki. Dlatego Chiny tak mocno walczą o niezależność od odbiorców zewnętrznych. Oni są już krok dalej. Zbudowali przemysł i fabryki, teraz budują wewnętrzny rynek zbytu. A my się wciąż się zastanawiamy, czy warto kupować polskie produkty? Zastanówmy się więc, jak to się stało, że Chiny stały się taką gospodarczą potęgą i jak to jest, że nie chcą wpuszczać na swój rynek firm zagranicznych… Temat ten będzie rozwinięty w mojej książce. Niemniej, zarówno Francuzi, Niemcy ale Chińczycy są nauczeni patriotyzmu konsumpcyjnego. W jakim miejscu są Niemcy i Chińczycy, a w jakim Polska, a nawet reszta świata?
Warto również zwrócić uwagę na wewnętrzną wojnę trwającą w USA. Wojnę pomiędzy rządem Donalda Trumpa , a ogromnymi koncernami, które przeniosły zakłady produkcyjne poza granice USA. W Waszyngtonie wiedzą, że w trudnych czasach, należy mieć produkcję u siebie. Amerykanie zaś, szykują się właśnie na trudny okres. Bo sami się do niego przyczyniają, prowadząc politykę konfrontacyjną z Chinami.
Tak więc Niemcy chcą zabezpieczyć zewnętrzne rynki zbytu dla swojej produkcji. Chińczycy zamierzają zastąpić eksport, rynkiem wewnętrznym, dzięki czemu ich produkcja nie ucierpi w razie odcięcia od globalnego rynku. Amerykanie ściągają zakłady produkcyjne na powrót do USA. Polska tymczasem w pewnym momencie postawiła na lobbowaną kiedyś (kto pamięta?) „nowoczesną” gospodarkę przestawioną na usługi. Dlatego my nie mamy takich problemów jak Niemcy, Chiny czy USA. Polska mierzy się za to z zupełnie innym wyzwaniem. Jak w ogóle zbudować swój przemysł produkcyjny? Odpowiedź jest prosta. Można to zrobić tylko dzięki konsumentom. To jedna sprawa.
Druga sprawa jest taka, że już dziś powszechnie poruszany jest temat problemu z innowacyjnością gospodarki. I brakiem nowoczesnych technologii. Brakiem patentów i rozwoju naukowego w Polsce. Skąd to się bierze? Dlaczego nie jesteśmy innowacyjni? Właśnie m.in. dlatego, że nie posiadamy własnej, krajowej produkcji. Zagraniczni inwestorzy trzymają know-how w centralach. W montowniach położonych za granicą znajdują się tylko maszyny produkcyjne, hale i pracownicy. Przedsiębiorcy w sposób instynktowny i naturalny trzymają wiedzę strategiczną dla biznesu bardzo blisko siebie. W miejscu z którego pochodzą i w którym żyją. Pan Syrenka, gdyby mu się udało, trzymałby całe know-how w Polsce. I ściągałby nowe technologie zza granicy nad Wisłę. Natomiast Pan Mercedes, mimo ogromnych inwestycji na polskim terytorium, trzyma i transferuje technologie do Monachium.
Bez innowacji, gospodarka staje się zaś tylko klientem. Wyrobnikiem dla innych. Podwykonawcą i niewielkim trybikiem w wielkim łańcuchu dostaw zagranicznych koncernów. I taki stan mamy obecnie w Polsce.
Jednocześnie należy zwrócić uwagę na olbrzymie zagrożenia związane z uzależnieniem się od importu cudzych towarów (zwłaszcza towarów). Wyobraźmy sobie, że z jakiś powodów, cały ruch na granicach Polski staje w miejscu. Tu nie chodzi tylko o sektory strategiczne. Jak ten energetyczny czy militarny. Bez importu, nie mielibyśmy dzisiaj jak umyć zębów. O podjechaniu gdziekolwiek nie wspominając.
Kwestia wspierania własnej produkcji, poprzez konsumpcję lokalnych produktów, to kwestia bezpieczeństwa. Jeśli ktoś twierdzi inaczej, niech spróbuje przechowywać całą swoją żywność w lodówce sąsiada, ubrania w jego szafie, a środki czystości u niego w łazience. Zaoszczędzi w ten sposób na meblach i opłatach za energię. Pytanie tylko, czy sąsiad udostępni własne mieszkanie 24h/dobę? Zwłaszcza, gdy się z nim pokłócimy np. o miejsce parkingowe.
Konsumpcja towarów i usług od zagranicznych dostawców może nie przyczynia się do wysysania kapitału z polskiego rynku (póki posiadamy własną walutę), ale również nie przyczynia się do jego rozwoju technologicznego. Patriotyzm konsumpcyjny nie tylko prowadzi do rozwoju rynku i gospodarki, ale i do wzrostu ich innowacyjności. A także ułatwia ekspansję rodzimych podmiotów na zewnątrz.
Ponieważ know-how wędruje do państwa-źródła. Bez własnych firm, naukowców i inżynierów zatrudnionych w polskich firmach, zawsze będziemy klientem. By być innowacyjnym pionierem, potrzeba zbudować krajowe koncerny i potęgi produkcyjne. Które będzie stać na innowacyjność i pozyskiwanie technologii. W tym celu warto wspierać własnych przedsiębiorców, bo tylko oni mogą zagwarantować rozwój technologiczny. Konsumpcyjna ignorancja jest domeną niemądrych społeczeństw zamieszkujących słabe państwa. Które proszą się o zwasalizowanie i uzależnienie od czynników zewnętrznych.
Krzysztof Wojczal
geopolityka, polityka, gospodarka, prawo, podatki – blog
P.S.
Niniejsze opracowanie to bardzo uproszczona wizja tego, jak wyglądają przepływy pieniężne w transakcjach na rynku. Należy traktować ją z dystansem, a jej celem jest zobrazowanie pewnych procesów w możliwie jak najprostszy i przemawiający do wyobraźni sposób. 🙂
Dobzre, ze PAn pisze PAnie Krzystofie. CO prawda nie zgadzam sie z tematem o poadtkach i udzialu w nich panstwa, oraz po czesci z tym, ale to zawsze dobrze zobaczyc zdanie drugiej strony, ktora mysli (chodz wedlug mnie blednie).
PAnie krzysztofie, my przez biurwe i debilna elite na topie, juz wojne przegralismy. Siwadcza o tmy, place, demografia i koszty towarow. NIestety z kraju, ktory musi sie podciagac do liderow, nasze elity uznacly , ze mozna miec skretyniale prawo, mnostwo biurwy, nie rozweijac sie technologicznie. No i sie „pomylily”.
Przypominam, ze polska to kraj a w ktorym panuje demokracja, a dzieki niej dostajemy to co reprezentuje wiekszosc. Ta wiekszosc to niestety ciagnoty, do latwej pracy i socjal-komuny. I wlasnie to dostajemy. Cala reszta wyjechala (ok 4 mln) a nowi mlodzi, zdolni, nadal beda wyjezdzac zamiast zyc w tym kraju.
Polacy, kotrzy moga cvos osiagnac, nie chca jalmuzny od panstwa ktore im wczesniej te pieniadze ukradlo. Oni chca mozliwosci rozwoju a w tym kraju nie ma wolnosci. POzdrawiam.
(…)Przypominam, ze polska to kraj a w ktorym panuje demokracja, a dzieki niej dostajemy to co reprezentuje wiekszosc.(…)
Demokracja to jest w Szwajcarii, a tzw. Demokracja Przedstawicielska jest tak na prawdę Oligarchią.
Ciekawy artykuł przyznaję że zgadzam się w dużej części w poglądach i zadaje sobie teraz takie pytanie. Kiedy możemy nazwać firmę że jest Polska. Nakreślił Pan symbolicznych przedsiębiorców/formy co bardzo pomogło w zrozumieniu całego artykułu. Jednak myślę że diabeł tkwi w szczegółach bo tak naprawdę co tkwi pod maską syrenki ? Jeśli jest tam silnik Pana Peugeota, zawieszenie od Pana Chryslera itd. Kiedy możemy powiedzieć że produkt jest Polski ? Gdy jest zrobiony i wymyślony w 100% w Polsce czy może wystarczy tylko 50%, a co jeśli został zrobiony w Polsce ale w fabryce i na maszynach zbudowanych przez Pana Connor, a jeśli wszystko od początku do końca jest Polskie ale po emisji akcji inwestorami są Pan Ahmed i Pan Kobayashi ?
Prowadząc dalej te rozważania zaryzykuje stwierdzenie że stwierdzenie że coś jest Polskie lub nie jest jest niezwykle trudne. Dlatego zaproponuję tezę że my jako konsumenci nie powinniśmy kierować się pochodzeniem danego produktu przy zakupie, a maksymalną korzyścią wynikającą z zakupy danego produktu, jego ceną do jakości. Stwierdzenie że warto kupować „bardziej” polskie produkty było by prawdziwe w sytuacji gdy mamy dwa niemal identyczne produkty jednakowo zaspokajające naszą potrzebę i kosztujące tyle samo.
@Manvel przeczytałeś cały tekst? To jeszcze nakomentarze zerknij i może znajdziesz odpowiedzi.