Dlaczego warto kupować polskie produkty? [Analiza]

 

Do napisania niniejszego tekstu zainspirowały mnie podnoszone przez wolnościowców argumenty dotyczącego tego, iż zakup polskich produktów z uwagi na ich pochodzenie jest bezcelowe. Bowiem nawet jeśli konsument zdecyduje się na produkt zagranicznej marki, to kapitał ze sprzedaży tegoż towaru pozostanie w polskiej gospodarce. Innymi słowy, korzyści z tzw. patriotyzmu konsumenckiego są mitem, dlatego, najlepiej kupować produkty kierując się tylko i wyłącznie ceną oraz jakością. Natomiast kupując np. droższe, ale lokalne produkty, nie stymulujemy rodzimych producentów do obniżania cen. Co jest niekorzystne dla kupujących i dla całego rynku. Czy rzeczywiście tak to działa?

 

PROLOG. Złotówki cenniejsze niż euro.

Głównym argumentem wspierającym tezę, iż decydowanie się na zakup polskich produktów nie przynosi w efekcie żadnych konkretnych korzyści krajowej gospodarce jest fakt, że zagraniczny sprzedawca otrzymuje zapłatę w… Złotówkach. Których (w uproszczeniu) nie może wydać nigdzie indziej, niż na polskim rynku (bo tylko tutaj akceptowane są jako środek płatniczy). Wobec czego, jeśli firma zagraniczna sprzeda coś w Polsce, będzie musiała uzyskany utarg wydać na polskim rynku. Innymi słowy, zwolennicy powyższej teorii twierdzą, iż kapitał pozyskany przez podmioty zagraniczne w Polsce, pozostaje w Polsce. Bowiem tylko tutaj, można wydać zarobione złotówki (to duży skrót myślowy, który rozwinę dalej). Dlatego właśnie, bez znaczenia jest pochodzenie kupowanego przez konsumenta produktu. Z tej przyczyny, najlepiej dla konsumenta, by kierował się przy zakupach tylko i wyłącznie wyznacznikiem ceny i jakości. Im konsument będzie kupował taniej, tym bardziej zaostrzy się konkurencja wśród producentów (nie jest ważne, czy będą to producenci krajowi czy zagraniczni). Ceny zostaną jeszcze bardziej obniżone, a konsument zaoszczędzi. Teoria ta oczywiście nie bierze pod uwagę ew. oligarchizacji i monopolizacji rynku, w której podmioty umawiają się na utrzymywanie określonego pułapu cen. To ważne zagrożenie, o którym trzeba by napisać osobny artykuł. Wracając do tematu “odpływu” lub “wysysania” kapitału.

W uproszczeniu, posiadanie własnej waluty zabezpiecza kraj przed scenariuszem zaistniałym np. w Grecji. Grecji, która będąc w strefie euro, stała się ofiarą odpływu kapitału, ponieważ przez wiele lat posiadała ujemny bilans handlowy, co wyssało pieniądz z rynku greckiego. Tymczasem Grecy nie mogli uzupełniać deficytu pieniężnego i ratować gospodarki poprzez dodruk, inflację i osłabienie lokalnej waluty. W dużym skrócie, co szczegółowo opisywaliśmy w analizie dotyczącej Grecji pt; Grecka tragikomedia: koniec kryzysu czy greckiej gospodarki?”, Grecy wyprzedali własne zakłady produkcyjne, przystąpili do strefy euro i zaczęli importować produkty z zewnątrz. Ponieważ nie mieli czego oferować w zamian, ich eksport malał, a import wzrastał. Tym samym wydawane pieniądze uciekały z Grecji, a tylko niewielka ich część wracała w postaci np. zysków z turystyki. Grecy wydawali znacznie więcej niż zarabiali w obrotach z zagranicą, co doprowadziło ich do bankructwa.

Taki scenariusz nie byłby możliwy, gdyby Grecy posiadali własną walutę. Ponieważ zagraniczni dostawcy w dużej mierze musieliby ją wydawać w Grecji (czy to kupując np. euro za drachmy czy też inwestując w tym państwie). Działoby się tak dlatego, że drachma byłaby zbywalna tylko w Grecji, gdzie stanowiłaby oficjalny środek płatniczy.  Więc w teorii, grecka drachma zawsze wracałaby ostatecznie do Grecji, a mechanizm ten uniemożliwiałby odpływowi kapitału z rynku (w ujęciu bilansowym eksport/import).

Z drugiej strony, oczywistym jest, iż zagraniczny podmiot biznesowy, eksportuje na polski rynek w celu osiągnięcia zysków. I ich zrealizowania. W tym celu będzie m.in. transferował osiągnięte w Polsce zyski za granicę. I to się rzeczywiście dzieje. Dlaczego wobec tego teoria o wysysaniu kapitału z rynku lokalnego nie do końca się sprawdza w warunkach, gdy występuje lokalna waluta?

 

Część I. Pan Mercedes i PLN-y

Zarówno zagraniczny dostawca, jak i zagraniczny koncern posiadający fabryki na rynku lokalnym, co do zasady wycofują z danego rynku przynajmniej część kapitału. Transferując go w inne miejsce świata. I tak, operując na przykładzie, Pan Mercedes nie wypłaca sobie z niemieckiego bankomatu w Monachium złotówek zarobionych na sprzedaży samochodów w Polsce. Nie mógłby za nie kupić nawet lodów w pobliskiej lodziarni. Kasjer przyjmuje przecież tylko banknoty euro. Dlatego Pan Mercedes w pierwszej kolejności wymienia złotówki na euro. A raczej, kupuje euro. Płacąc złotówkami. Innymi słowy, ktoś kto sprzeda Panu Mercedesowi euro, musi chcieć pozyskać polską walutę. Najczęściej transakcje wymiany waluty dokonywane są przez banki lub kantory. Skąd banki, albo kantory posiadają dewizy (obce waluty)? Otóż zanim Pan Mercedes sprzeda w kantorze swoje złotówki i zakupi euro, to do kantoru musi przyjść Pan CD Projekt i wymienić pozyskane z eksportu gier euro, na złotówki. Pan CD Projekt potrzebuje złotówek, ponieważ siedziba jego firmy i jej koszty znajdują się w Polsce. By funkcjonować, Pan CD Projekt potrzebuje właśnie PLN-ów.

Tak więc, żeby Pan Mercedes mógł pozbyć się złotówek i wytrasferować zyski za granicę, ktoś inny musi chcieć kupić polską walutę od Pana Mercedesa. I pozbyć się euro, których tak pożąda Pan Mercedes. By do tego doszło, muszą istnieć firmy takie jak CD Projekt, które funkcjonują w Polsce, jednak sprzedają za granicę. Otrzymując zapłatę w obcych walutach. Które wymieniają na krajowe złotówki. Bowiem wynagrodzenia i koszty ponoszą właśnie w złotówkach.

Teoretycznie więc, transfer środków za granicę jest ograniczany przez wolumen krajowego eksportu. Jeśli eksport jest bardzo niski, to mała ilość lokalnych podmiotów pozbywa się zagranicznej waluty w celu uzyskania pieniądza krajowego. Tym samym, na rynku jest ograniczona ilość dewiz, mały popyt na złotówki, a w konsekwencji dysponujący znaczną ilością złotówek Pan Mercedes, nie może sprzedać ich wszystkich. Ponieważ brakuje albo euro albo chętnych na zakup złotówki. Jest to gra o sumie zerowej.

 

Jeśli Pan Mercedes (łącznie wszyscy dostawcy) sprzeda w Polsce samochodów za 8 milionów złotych, a Pan CD Projekt (łącznie krajowi eksporterzy) sprzeda za granicę towarów i usług za 1 mln euro, a następnie będzie chciał wymienić cały zysk na złotówki, to za pośrednictwem banku/kantoru, Pan Mercedes będzie mógł zakupić od niego tylko 1 mln euro (wart przykładowo 4 mln zł), natomiast pozostałe 4 miliony PLN zysku będzie miał „zamrożone” w tej walucie. W konsekwencji Pan Mercedes albo będzie musiał zaczekać, aż pojawią się inni chętni na zakup złotówek, albo wyda je na polskim rynku, gdzie akceptowane są jako środek płatniczy.

 

Transakcje te mają również wpływ na siłę waluty. W sytuacji, gdy w jednej chwili jest wielu chętnych do sprzedaży złotówek i nabycia euro, wówczas polska waluta słabnie (z uwagi na dużą podaż), a euro się relatywnie wzmacnia (z uwagi na popyt).

Jednak z punktu widzenia całości gospodarki, gra o siłę waluty w kontekście wymiany handlowej, to również gra o sumie zerowej. Bowiem jeśli Pan CD Projekt zarobił w euro i chce wymienić je na złotówki, wówczas przyczynia się do osłabienia waluty UE i wzmocnienia pieniądza krajowego.

 

Wynika z tego, że drenowanie polskiego rynku jest mitem. Transfer kapitału (zysków dostawców w złotówkach) za granicę, teoretycznie, powinien być mniej więcej równy transferowi kapitału (czyli zysków „lokalsów” w dewizach) na lokalny rynek. W przypadku wystąpienia deficytu w bilansie handlowym, różnica między importem, a eksportem winna teoretycznie pozostać w kraju w postaci „nadwyżki niechcianych” złotówek. Dlatego pochodzenie konsumowanych produktów jest bez znaczenia. Prawda? Nie do końca.

 

CZĘŚĆ II. Pan Mercedes inwestuje

O ile historia biznesu Pana Mercedesa jest dość prosta, o tyle rynek finansowy i walutowy już taki nie jest. W praktyce, Pan Mercedes wymienia w zasadzie dowolną ilość złotówek na euro. I przelewa te środki za granicę. Dzieje się tak, ponieważ waluty są kupowane przez spekulantów/inwestorów (zwał jak zwał). Innymi słowy, część ludzi wymienia walutę tylko w tym celu, by trzymać w niej oszczędności, lub ją następnie sprzedać w celu zarobienia na różnicy kursowej. Im bardziej stabilna i godna zaufania jest dana waluta, tym chętniej ludzie ją nabywają w celu oszczędności. Dla przykładu, wielu Polaków dywersyfikuje swoje oszczędności i część z nich przechowuje w walutach obcych (najczęściej są to euro/dolary). Oprócz tego, również całe państwa przechowują część rezerw finansowych w dewizach (najczęściej i najwięcej w dolarach). Sytuacja wygląda podobnie w przypadku inwestorów/spekulantów zagranicznych. Którzy kupują złotówki i płacą np. w euro, w celu zarobku na różnicach kursowych. Osoby te chętnie kupią więc od Pana Mercedesa jego nadmiar złotówek. Tym samym, na ogół zagraniczni dostawcy i inwestorzy w dość płynny sposób pozbywają się złotówek i nabywają interesującą ich walutę. Ponieważ jest ona dostępna nie tylko dzięki polskim eksporterom, ale i innym podmiotom. Reasumując wcale więc nie muszą inwestować złotówek w Polsce. Zwyczajnie wymieniają je i transferują zyski za granicę. Oczywiście z drugiej strony, ktoś inny posiada zakupione od nich złotówki. I ponosi ryzyko z tym związane.

Niemniej, nadmiar złotówek można również przeznaczyć na zakup polskich papierów wartościowych. Np. państwowych obligacji. Pan Mercedes jest doświadczonym biznesmenem. I wie, że część zarobionych PLN-ów mógłby zainwestować w polskie obligacje skarbowe. Tym samym, stałby się wierzycielem państwa polskiego. Które zobowiązałoby się odkupić od Pana Mercedesa obligacje po pewnym czasie, płacąc mu dodatkowo określone odsetki. W taki oto sposób Państwo Polskie zadłużyłoby się u Pana Mercedesa, obiecując mu spłatę zobowiązania wraz z odsetkami. Pan Mercedes nie tylko zarobiłby na sprzedaży towarów w Polsce, ale i zainwestował w bezpieczne papiery wartościowe, z których zysk gwarantowany byłby przez lokalne państwo. I jego podatników. Lokalni przedsiębiorcy rzadko inwestują w krajowe obligacje, ponieważ bardziej im się opłaca obracać lokalną walutę. Np. kupować więcej towaru, który następnie sprzedadzą z zyskiem.

Gdyby Pan Mercedes nie posiadał jednak zaufania do Państwa Polskiego, zawsze mógłby zainwestować złotówki np. w nieruchomości. Wprawdzie polskie prawo nakłada tutaj szereg ograniczeń, ale co stoi na przeszkodzie założyć i sfinansować własny związek wyznaniowy? 😉 (ok, tutaj trochę bajka poszła za daleko, ale generalnie różne rzeczy można zrobić 🙂 ).

 

CZĘŚĆ III. Pan Mercedes zamienia wodę z wino

Istnieje ponadto jeszcze inna, niezwykle kusząca opcja dla Pana Mercedesa. Bowiem zagraniczny podmiot (dostawca/inwestor), który zarobił w złotówkach, może albo poczekać (trzymając oszczędności w złotówkach/obligacjach) albo zainwestować kapitał w Polsce. Co jest bardziej korzystne, ponieważ w dobie pieniądza fiducjarnego oraz wciąż rosnącej inflacji, oszczędzanie się zwyczajnie nie opłaca.

Dlatego w naszym przykładzie, Pan Mercedes podjął  kroki w celu wytransferowania 100% swoich zysków z Polski. Pozostało mu bowiem blisko 4 mln złotych, których nie mógł wydać nigdzie indziej niż u nas w kraju. Dlatego Pan Mercedes miał inny plan. Zainwestował na rynku lokalnym i zbudował zakłady produkcyjne. Ponieważ część zysków już spieniężył w euro, a złotówek chciałby się pozbyć, to chętnie poświęcił te środki na przejęcia lokalnych firm konkurencyjnych. Które posiadały już jakąś bazę produkcyjną/infrastrukturę. Jeśli konkurencja się ceniła, wówczas Pan Mercedes przeznaczał kapitał centralny firmy na zmiękczenie konkurencji i jej przejęcie za nieco większą kwotę. Pamiętajmy, że Pan Mercedes osiąga wpływy w euro. Tym samym już z samego tego faktu, jego kapitał jest potencjalnie o ponad 4x większy od kapitału „lokalsów”. Co wiąże się z kursem euro do złotówki wynoszącym ponad 4:1 oraz siłą nabywczą pieniądza.

Pan Mercedes, dzięki inwestycjom, przejęciom i rozwojowi, zaczął produkować samochody w fabrykach położonych w Polsce i „eksportować” je na rynki zagraniczne. Np. do Włoch. Włosi, płacili Panu Mercedesowi oczywiście w euro. W taki oto sposób, Pan Mercedes zamienił wodę w wino. Wydał złotówki na: budowę fabryk, wynagrodzenia dla polskich pracowników oraz koszty produkcji, a pozyskał ze sprzedaży pożądane przez siebie euro. I tak oto, nadwyżka w postaci 4 milionów pln zamieniła się w 1 mln euro + marża ze sprzedaży, które spokojnie można wypłacić w bankomacie w Monachium.

 

CZĘŚĆ IV. Na scenie pojawia się ktoś trzeci. Pan Syrenka.

W pewnym momencie, na polskim rynku pojawił się istotny gracz. Pan Syrenka. Który bacznie obserwował poczynania konkurenta. Widząc, że Włosi chętnie kupowali samochody (ich własne okazały się zbyt awaryjne? 😉 ) , postawił własny zakład produkcyjny. Korzystając z niskich kosztów wytwórczych (niższe wynagrodzenia w Polsce niż na zachodzie , a także pozostałe koszty/materiały etc.etc.), zatrudniając najlepszych polskich specjalistów, stworzył równej jakości samochód, po niższej cenie. Biznes szedł całkiem nieźle, póki Pan Mercedes nie postawił własnych fabryk w Polsce. Dzięki czemu ten drugi również obniżył znacznie koszty produkcji, przez co przewaga Pana Syrenki z uwagi na walor cenowy została zniwelowana. Jednak to nie wszystko. Ponieważ Polacy woleli kupować samochody Pana Mercedesa (dobre bo zachodnie), a zupełnie nie przekonywała ich tożsama jakość i cena produktów Pana Syrenki, to ten drugi zaczął przegrywać konkurencję na własnym rynku lokalnym. Mało tego. Dysponujący znacznie większym kapitałem (również ze sprzedaży z fabryk poza Polską) Pan Mercedes przekupił najlepszych inżynierów Pana Syrenki, którzy zostali wyszkoleni za państwowe pieniądze na polskich uczelniach. Zatrudnił ich w ogromnej placówce badawczo-rozwojowej w Monachium. Pan Mercedes płaci w euro. A w UE mamy przecież swobodę przepływu kapitału, towarów i pracowników. Pan Syrenka miał dwa wyjścia. Pierwsze, to klepać syrenki przy pomocy Panów Mirka, Mietka i Iwana z Ukrainy. Jednak bez utraconych specjalistów, pojazdy znacznie ustępowałyby technologicznie i jakościowo autom Pana Mercedesa. A koszty produkcji byłyby podobne (ponieważ Pan Mercedes wypuścił w międzyczasie nowy – tani model). Druga opcja –  Pan Syrenka był świetnym inżynierem i mógł własnymi rękami budować doskonałe syrenki. W tempie 2 sztuki rocznie. Dzięki sprzedaży unikatowych egzemplarzy, Pan Syrenka zrealizowałby swoje marzenie i być może miałby nawet na chleb. Nie zbudowałby natomiast wielkiego koncernu. Jednak Pan Syrenka nie zdecydował się na żadne z opisanych rozwiązań. Załamał się nerwowo i zbankrutował. Na całe szczęście, szlachetny Pan Mercedes wyciągnął do niego pomocną dłoń w potrzebie. Dziś Pan Syrenka przelewa swoją pasję na deskę kreślarską w firmie Pana Mercedesa.

Dziś nikt nie jeździ syrenką.

 

CZĘŚĆ V. Sen Pana Syrenki

Wydawać by się mogło, że mimo smutnej osobistej historii Pana Syrenki, dla rynku, konsumentów i gospodarki przepływ pieniądza utrzymał ekonomiczne status quo. Złotówki wcale nie uciekły z rynku. Pan Mercedes inwestuje, dzięki czemu w Polsce powstają fabryki, a wszyscy mają pracę. Jaka jest różnica między tym, że wszyscy pracują dla Pana Mercedesa, a tym, że część z nich pracowałaby dla Pana Syrenki? Z punktu widzenia rynku – żadna. „Kapitał nie ma narodowości”. Posiadanie własnej waluty zabezpieczyło kraj przez odpływem środków pieniężnych. Z tej perspektywy, konsumpcja towarów zagranicznych nie okazała się szkodliwa. Ale czy przyczyniła się do wygenerowania dodatkowych zysków i pozyskania dodatkowego kapitału dla rynku lokalnego? Nie. A przecież jasnym jest, że kto w miejscu stoi, ten pozostaje w tyle.

 

Wyobraźmy sobie, że samochody Pana Syrenki stały się hitem sprzedażowym w Polsce. Powodów było wiele. Pan Władek wymyślił świetną kampanię marketingową, polski rząd ją poparł, a Polacy nagle zaczęli doceniać inwencję Pana Syrenki, a także zalety wspierania rodzimych producentów. Pan Syrenka rozwinął zakład. Wprawdzie z początku jego oferta była nieco mniej konkurencyjna od oferty Pana Mercedesa, ale dzięki zabiegom PR-owym, zyskom ze sprzedaży oraz ogólnemu powodzeniu, zdołał obniżyć koszty produkcji (dzięki zakupowi lepszych maszyn i zwiększeniu produkcji) , a także opatentował kilka unikalnych rozwiązań dających mu technologiczną przewagę (dzięki utrzymaniu zatrudnionych naukowców i inżynierów). Zaufanie lokalnych konsumentów przeniosło się na zyski. Zyski umożliwiły rozwój. Rozwój doprowadził do stworzenia prawdziwie konkurencyjnego katalogu ofert, w stosunku do ofert Pana Mercedesa. Pan Syrenka stworzył produkt, który spokojnie mógłby konkurować z produktem Pana Mercedesa również za granicą (gdzie konsumenci nie mieliby sentymentów). Pan Syrenka zaczął eksportować syrenki do Włoch. Biznes szedł tak dobrze, że stać go było na podwyżki i kadrę menagerów. Pan Syrenka otrzymał wprawdzie intratną propozycję od Pana Mercedesa, by za wiele miliardów sprzedać swoją fabrykę… Ale po co. Biznes zaczął kręcić się sam. Spółka weszła na giełdę. Pozyskała dodatkowe środki, przy zachowaniu pakietu kontrolnego przez jej założyciela. Pan Syrenka miał nie tylko pasję, ale i wielkie ambicje. Dzięki temu Pan Syrenka szybko stał się jednym z największych eksporterów w Polsce. On również, tak jak Pan Mercedes, zaczął zamieniać wodę w wino. Jego śladem poszli inni polscy producenci. Pan Mercedes przestał dominować i choć dalej mógł eksportować na zachód tanio wyprodukowane w Polsce mercedesy, to polski rynek stał się dla niego trudny. Polacy z niewiadomych przyczyn zaczęli jeździć syrenkami. A Pan Syrenka dzięki kapitałowi z rynku lokalnego, zaczął ekspansję na zewnątrz. Pan Syrenka zaczął wkrótce pozyskiwać z eksportu spore kwoty w euro. Dzięki temu, polska gospodarka osiągnęła ogromny dodatni bilans handlowy. Polska gospodarka sprzedawała znacznie więcej niż zarabiała. Przy czym nie był to „cudzy” eksport. Był to prawdziwy polski eksport, ponieważ Pan Syrenka, jako obywatel, rezydent podatkowy i przedsiębiorca krajowy nie potrzebował transferować pozyskanych środków poza Polskę. Wręcz przeciwnie. Zyski sprowadzał do kraju, gdzie rozwijał produkcję i wydawał na zbytki (będą jednak wdzięcznym swoim klientom, jako konsument wybierał tylko polskie produkty). Samochody Pana Syrenki stały się w końcu bardziej popularne na świecie niż gry Pana CD Projekt. Jednak takich przedsiębiorców było już znacznie więcej. I to nie tylko w usługach, co jest bardzo istotne. Bowiem Pan CD Projekt rozwinął firmę opartą o know-how, technologię, usługi i umiejętności konkretnych jednostek. Stosunkowo małym nakładem sił i środków, mógł konkurować z najbogatszymi na rynku. W branży produkcyjnej, gdzie funkcjonował Pan Syrenka, potrzeba było znacznego kapitału na „wejście” do biznesu. Ryzyko było znacznie większe. A przepaść między potencjałem koncernów z konkurencji, a firmą Pana Syrenki niemal nie do przeskoczenia. Jednak się udało.

Pan Syrenka otworzył filie zagraniczne, zaczął ściągać najlepszych ekspertów nie tylko z polskiego rynku, ale i  tych z zewnątrz. Jednocześnie transferował możliwie najwięcej kapitału do Polski, gdzie zbudował własne centrum badawczo-rozwojowe. Pan Syrenka wiedząc, iż polski konsument jest czuły na tym punkcie, przykładnie odprowadzał podatki od zysków właśnie w kraju. W końcu zła renoma wywołana skandalem podatkowym, mogłaby wyłożyć jego wspaniały biznes. Poza tym, rząd w Polsce wprowadził bardzo konkurencyjny system podatkowy 😉 Więc nie było sensu nigdzie uciekać.

Dziś pół Europy jeździ syrenką i myje zęby pastą marki: „Świeży Żeń-szeń” (niby nazwa trudna, ale to najlepsza pasta!). Polska posiada olbrzymią nadwyżkę handlową, a co za tym idzie, gospodarka więcej sprzedaje niż kupuje. Pan Syrenka wymienia coraz więcej euro na złotówki, przez co polska waluta staje się silniejsza. Widząc dobry stan polskiej gospodarki, również zagraniczny inwestorzy zaczynają skupować coraz więcej PLN-ów, które stają się stabilną walutą. Kurs złotówki wzmacnia się jeszcze bardziej. Wprawdzie to rodzi problemy z konkurencyjnością cenową produktów Pana Syrenki, jednak Pan Syrenka mądrze zainwestował w technologie i teraz już konkuruje jakością i innowacyjnością. Tymczasem pracownicy Pana Syrenki zarabiający w złotówkach, przekonali się, że mogą za te złotówki nabyć więcej euro. Co za tym idzie, stać ich na dużo bardziej luksusowe wycieczki urlopowe…

Ponadto Pan Syrenka ściąga najlepszych specjalistów i jest trzecim największym posiadaczem patentów w Europie. To znaczy byłby. Bo to tylko sen Pana Syrenki i gdy się obudzi, będzie musiał zdążyć na rano do fabryki Pana Mercedesa. Sen był zresztą i tak bardzo nierealny. Bo kto chciałby jeździć syrenką?

Realia są takie, że Pan Syrenka pracuje dla Pana Mercedesa. Jako pracownik, przekazuje temu drugiemu w ramach stosunku o pracę, wszelkie swoje pomysły i patenty na własność. Jednak ogólnie, co do zasady panuje prosperity. Wprawdzie Niemcy się bogacą dzięki takim jak Pan Mercedes, to jednak również dzięki nim, Polacy nie tracą. Innymi słowy, wszystko kończy się dobrze i szczęśliwie.

Tylko z tym zastrzeżeniem, że tak wcale nie jest.

 

CZĘŚĆ VI. Pan Mercedes optymalizuje

Pan Mercedes nie lubi odprowadzać podatków od zysków w Polsce. Ponieważ Polska ma wysokie podatki (co akurat nie zależy od konsumentów, a od władzy). W związku z tym, znacznie korzystniej dla Pana Mercedesa jest transferowanie zysków za polską granice. Jest to tym prostsze, że Pan Mercedes ma swoją główną siedzibę w Monachium. Posiada również wiele innych spółek w takich państwach jak np. Luksemburg. Pan Mercedes postanawia płacić podatki gdzie indziej. I w znacznie mniejszej wysokości. W związku z tym, zagraniczne firmy Pana Mercedesa podpisują z jego fabryka z Polski umowę o dostarczanie know-how, licencji etc.etc. Ponieważ wszystko to (do czego jeszcze wrócimy) znajduje się de facto gdzie indziej. W zakłady w Koziej Wólce służą tylko jako montownie. Tak się dziwnie składa, że wartość faktur za know-how i licencje, odpowiada w dużej mierze wartości zysków polskich spółek-córek. W tej sytuacji, Państwo Polskie ze zdziwieniem odnotowuje, że z jednej strony fabryki Pana Mercedesa rozwijają się, zwiększają produkcję i przyjmują coraz więcej zamówień, z drugiej, zarabiają tylko i wyłącznie na własne koszty utrzymania. Nie przynoszą zysków. A więc nie odprowadzają w Polsce podatków.

Mądry rząd wiedziałby co z tym fantem zrobić. Stworzyłby takie warunki, by wszyscy w Europie uciekali z zyskami właśnie do tego kraju. Głupi rząd postąpiłby dokładnie tak, jak zrobili to Francuzi. Ponieważ ich znani aktorzy i inne finansowe elity krajowe zaczęły masowo przeprowadzać się do Belgii, a nawet Rosji (sic!), w Paryżu stwierdzono, iż coraz mniej podatków trafia do budżetu państwa. Rząd radził, radził i uradził. By wyrównać „straty” spowodowane rejteradą, podwyższono jeszcze bardziej podatki dla tych, którzy zostali we Francji (i bądź tu uczciwy!). Zaostrzono i uszczelniono jednocześnie system podatkowy. Utrudniając i uprzykrzając jeszcze bardziej prowadzenie biznesu. Jak nietrudno się domyślić, zwolenników zmiany obywatelstwa tylko przybyło. Pan Mercedes z kolei ma dobrych doradców, dlatego jego biznes we Francji nie przynosi zysków…

Z punktu widzenia przewalutowania, gdy fabryka Pana Mercedesa w Polsce płaci fakturę wystawioną w euro za licencję firmie Pana Mercedesa z Monachium, to polska fabryka  w pierwszej kolejności musi zakupić euro i sprzedać złotówki. Także system działa tak, jak opisane zostało to w poprzednich częściach.

 

CZĘŚĆ VII. Wyprzedaże – Pan Mercedes na zakupach

Nasza bajka być może skończyłaby się całkiem optymistycznie, jednak ogólny dobrobyt i prosperity zostały zakłócone. Przez globalny kryzys. Ponieważ polska gospodarka jest stosunkowo niewielka, inwestorzy nagle stracili zaufanie do złotówki. Nagle wszyscy chcą się jej pozbyć! Panika ta nie jest równoważona przez popyt na zakup euro przez polskich eksporterów, bowiem dostawców i zagranicznych inwestorów jest znacznie więcej. Sprzedać złotówki starają się spekulanci, inwestorzy (zagraniczne firmy w Polsce), jak również bezpośredni dostawcy zagraniczni. Nie jest wesoło. Ogromna podaż złotówki uderza w jej kurs, a polska waluta zaczyna tracić w stosunku do euro i dolara. Ceny importowanych towarów wzrastają. Ceny dla zagranicznych inwestorów tanieją. Zaczyna się sezon wyprzedaży. Pan Mercedes był na to przygotowany. Trzymane w euro i dolarach rezerwy finansowe przewalutował na złotówki po niezwykle korzystnym kursie 5, a nawet 6 do 1. I rozpoczął zakupy po cenach promocyjnych. Gdy kryzys minie, aktywa albo sprzeda, albo będą one przynosić kolejne zyski jako inwestycje. Kolejny kawałek czerwonego sukna, jakim jest III Rzeczpospolita, zostanie wykrojony na płaszcz dla Pana Mercedesa.

 

CZĘŚĆ VIII. Pan Mercedes i faszyści.

Nasza historia staje się coraz bardziej mroczna. Oto bowiem spory polityczne w Europie i na świecie stają się coraz bardzie ostre, przez co biznes przestaje być najważniejszy. Handel staje się niepewny, pogłębia się globalny kryzys gospodarczy. Konsumpcja maleje, fabryki redukują zatrudnienie i wzrasta bezrobocie. Również w Niemczech. Rząd z Berlina, bardzo rozzłoszczony polityczną postawą rządu z Warszawy, nakazuje Panu Mercedesowi przeniesie własnych fabryk do Niemiec. By jednocześnie upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Zniwelować skutki wzrostu bezrobocia w Republice Federalnej Niemiec i jednocześnie ukarać Warszawę za jej niedemokratyczną postawę.

Oczywiście Pan Mercedes może na tym stracić duże pieniądze. Pan Mercedes odmawia. Jest piękny, młody i obrzydliwie bogaty. Wolno mu. Pan Mercedes wkrótce przekonuje się jednak, że wielu rzeczy nie przewidział. Nie wiedział, że normy prawne UE i wolny rynek mogą się rozpaść. A niemieckie cła wprowadzone na towary produkowane w Polsce zaczęły bardziej szkodzić jego biznesowi, niż ewentualne przeniesienie fabryk. Pan Mercedes szybko naprawił swój błąd. Wymontował co wartościowsze maszyny i linie produkcyjne z Polski i przewiózł je do Niemiec. I do Rosji.  Całe szczęście, że całe know-how, wszystkie technologie, plany produkcyjne znajdują się w Monachium! Zwolniony z pracy Pan Syrenka, bez know-how, nie zdoła odbudować firmy i wyprzedzić technologicznie firmy Pana Mercedesa. Jeśli w ogóle by próbował. W Polsce bowiem pozostały puste hale! Pan Mercedes pomyślał: “Ha! Nie wszystko stracone.” Zwłaszcza, że rząd w Berlinie dał mu, w ramach rekompensaty, duże zlecenie na produkcję.

Pan Mercedes jest pewny, że szybko odzyska monopol na rynku polskim. Ponieważ jego biznesowa ekspansja będzie teraz prowadzona błyskawicznie. Głównie dzięki nowemu modelowi produkowanemu przez jego fabryki w Monachium, na zlecenie niemieckiego rządu. Najnowszy hit sprzedaży kryje się pod marką Leopard. I posiada gąsienice zamiast opon.

 

EPILOG – Bezpieczeństwo, innowacyjność i technologie głupcze!

Posiadanie własnej, krajowej produkcji to bezpieczeństwo państwa i jego gospodarki. Dlatego Chiny tak mocno walczą o niezależność od odbiorców zewnętrznych. Oni są już krok dalej. Zbudowali przemysł i fabryki, teraz budują wewnętrzny rynek zbytu. A my się wciąż się zastanawiamy, czy warto kupować polskie produkty? Zastanówmy się więc, jak to się stało, że Chiny stały się taką gospodarczą potęgą i jak to jest, że nie chcą wpuszczać na swój rynek firm zagranicznych… Temat ten będzie rozwinięty w mojej książce. Niemniej, zarówno Francuzi, Niemcy ale Chińczycy są nauczeni patriotyzmu konsumpcyjnego. W jakim miejscu są Niemcy i Chińczycy, a w jakim Polska, a nawet reszta świata?

Warto również zwrócić uwagę na wewnętrzną wojnę trwającą w USA. Wojnę pomiędzy rządem Donalda Trumpa , a ogromnymi koncernami, które przeniosły zakłady produkcyjne poza granice USA. W Waszyngtonie wiedzą, że w trudnych czasach, należy mieć produkcję u siebie. Amerykanie zaś, szykują się właśnie na trudny okres. Bo sami się do niego przyczyniają, prowadząc politykę konfrontacyjną z Chinami.

Tak więc Niemcy chcą zabezpieczyć zewnętrzne rynki zbytu dla swojej produkcji. Chińczycy zamierzają zastąpić eksport, rynkiem wewnętrznym, dzięki czemu ich produkcja nie ucierpi w razie odcięcia od globalnego rynku. Amerykanie ściągają zakłady produkcyjne na powrót do USA. Polska tymczasem w pewnym momencie postawiła na lobbowaną kiedyś (kto pamięta?) „nowoczesną” gospodarkę przestawioną na usługi. Dlatego my nie mamy takich problemów jak Niemcy, Chiny czy USA. Polska mierzy się za to z zupełnie innym wyzwaniem. Jak w ogóle zbudować swój przemysł produkcyjny? Odpowiedź jest prosta. Można to zrobić tylko dzięki konsumentom. To jedna sprawa.

Druga sprawa jest taka, że już dziś powszechnie poruszany jest temat problemu z innowacyjnością gospodarki. I brakiem nowoczesnych technologii. Brakiem patentów i rozwoju naukowego w Polsce. Skąd to się bierze? Dlaczego nie jesteśmy innowacyjni? Właśnie m.in. dlatego, że nie posiadamy własnej, krajowej produkcji. Zagraniczni inwestorzy trzymają know-how w centralach. W montowniach położonych za granicą znajdują się tylko maszyny produkcyjne, hale i pracownicy. Przedsiębiorcy w sposób instynktowny  i naturalny trzymają wiedzę strategiczną dla biznesu bardzo blisko siebie. W miejscu z którego pochodzą i w którym żyją. Pan Syrenka, gdyby mu się udało, trzymałby całe know-how w Polsce. I ściągałby nowe technologie zza granicy nad Wisłę. Natomiast Pan Mercedes, mimo ogromnych inwestycji na polskim terytorium, trzyma i transferuje technologie do Monachium.

Bez innowacji, gospodarka staje się zaś tylko klientem. Wyrobnikiem dla innych. Podwykonawcą i niewielkim trybikiem w wielkim łańcuchu dostaw zagranicznych koncernów. I taki stan mamy obecnie w Polsce.

Jednocześnie należy zwrócić uwagę na olbrzymie zagrożenia związane z uzależnieniem się od importu cudzych towarów (zwłaszcza towarów). Wyobraźmy sobie, że z jakiś powodów, cały ruch na granicach Polski staje w miejscu. Tu nie chodzi tylko o sektory strategiczne. Jak ten energetyczny czy militarny. Bez importu, nie mielibyśmy dzisiaj jak umyć zębów. O podjechaniu gdziekolwiek nie wspominając.

Kwestia wspierania własnej produkcji, poprzez konsumpcję lokalnych produktów, to kwestia bezpieczeństwa. Jeśli ktoś twierdzi inaczej, niech spróbuje przechowywać całą swoją żywność w lodówce sąsiada, ubrania w jego szafie, a środki czystości u niego w łazience. Zaoszczędzi w ten sposób na meblach i opłatach za energię. Pytanie tylko, czy sąsiad udostępni własne mieszkanie 24h/dobę? Zwłaszcza, gdy się z nim pokłócimy np. o miejsce parkingowe.

Konsumpcja towarów i usług od zagranicznych dostawców może nie przyczynia się do wysysania kapitału z polskiego rynku (póki posiadamy własną walutę), ale również nie przyczynia się do jego rozwoju technologicznego. Patriotyzm konsumpcyjny nie tylko prowadzi do rozwoju rynku i gospodarki, ale i do wzrostu ich innowacyjności. A także ułatwia ekspansję rodzimych podmiotów na zewnątrz.

Ponieważ know-how wędruje do państwa-źródła. Bez własnych firm, naukowców i inżynierów zatrudnionych w polskich firmach, zawsze będziemy klientem. By być innowacyjnym pionierem, potrzeba zbudować krajowe koncerny i potęgi produkcyjne. Które będzie stać na innowacyjność i pozyskiwanie technologii. W tym celu warto wspierać własnych przedsiębiorców, bo tylko oni mogą zagwarantować rozwój technologiczny. Konsumpcyjna ignorancja jest domeną niemądrych społeczeństw zamieszkujących słabe państwa. Które proszą się o zwasalizowanie i uzależnienie od czynników zewnętrznych.

 

 

Krzysztof Wojczal

geopolityka, polityka, gospodarka, prawo, podatki – blog

 

P.S.

Niniejsze opracowanie to bardzo uproszczona wizja tego, jak wyglądają przepływy pieniężne w transakcjach na rynku. Należy traktować ją z dystansem, a jej celem jest zobrazowanie pewnych procesów w możliwie jak najprostszy i przemawiający do wyobraźni sposób. 🙂

Wartościowe? Pomóż rozwijać bloga
Twitter
Visit Us
Follow Me
RSS
YOUTUBE
YOUTUBE

41 komentarzy

  1. Co do zasady trudno polemizować – oczywiście, że lepiej mieć własne fabryki i produkty, które podbijają rynek lokalny i zagraniczny. Oczywiście, że należy wspierać innowacyjność i rozwój nowych technologii. To są tak zwane oczywiste oczywistości…
    Niestety tekst jest wyrwany z historycznego kontekstu. Wolna gospodarka zaczęła w Polsce funkcjonować po 1989 roku. Brakowało wszystkiego na czele z kapitałem. Pan Syrenka i jego kumple w swoich przestarzałych zakładach produkowali szrot, który do niczego się nie nadawał, bankrutowali lub byli na krawędzi bankructwa. Nie odbieram zdolności i kreatywności ówczesnym polskim inżynierom, jednak bez kapitału rozwój technologii nie był możliwy, a przez kilkadziesiąt lat komunizmu świat odjechał nam w sposób niewyobrażalny. Jedynym sposobem na nadrobienie tego dystansu było zaproszenie kapitału i technologii do nas. Panowie Mercedes, Philips i inni zaczęli kupować upadające polskie przedsiębiorstwa i inwestowali w ich rozwój. Oczywiście nikt nie robił tego charytatywnie. Korzystali z tańszej ale dobrze wykształconej siły roboczej i dzięki temu byli bardziej konkurencyjni od swoich kolegów, którzy nie odważyli się zainwestować w Polsce. No i zarabiali pieniądze, które w postaci dywidend (lub opłat licencyjnych) transferowali do swoich krajów. Można dyskutować czy prywatyzacja była przeprowadzona w sposób odpowiedni, ale w mojej ocenie korzyść była obustronna. Dzięki panu Mercedesowi mieliśmy pracę i dostęp do technologii. To, między innymi dzięki temu, po 30-stu latach pan CD Projekt bez kompleksów rozpycha się na zagranicznych rynkach. Nikt nie musi zachęcać do kupowania jego gier, bo one są po prostu dobre, a polscy programiści są jednymi z najlepszych na świecie. Sugerowanie, że gdybyśmy kiedyś nie sprzedali FSO to dzisiaj bylibyśmy potęgą na rynku motoryzacyjnym jest groteskowe. Historia pokazała, że Koreańczycy nie byli najlepszym wyborem, ale bez nich przedsiębiorstwo nie przetrwałoby nawet 2 lat.
    Podsumowując – na początku lat 90-tych mieliśmy bardzo ograniczony wybór, teraz nasza gospodarka jest w zupełnie innym miejscu i mamy dostęp do kapitału. Warto i trzeba stymulować rozwój polskich firm, szczególnie w obszarach wykorzystujących najnowsze technologie. Trzeba tworzyć przyjazne otoczenie dla firm, zmniejszając biurokrację i wprowadzając przyjazne i proste rozwiązania podatkowe. Trzeba inwestować w edukację. Trzeba chronić lokalny rynek przed nieuczciwą konkurencją. Nie będziemy musieli zachęcać do kupowania polskich produktów, bo one same będą się bronić.

    1. Dziękuję za merytoryczny komentarz 🙂
      Kontekst historyczny, o którym Pan pisze nadaje się na opisanie w odrębnym tekście. Może kiedyś… Powstały na ten temat całe książki.

      Celem artykułu było przede wszystkim opisanie pewnych schematów i mechanizmów, co w zamyśle miało mieć walor edukacyjny. A taki najlepiej opisuje się w pewnym kontekście, sytuacji lub na przykładzie. Przy okazji rozważań na temat konsumpcji, chciałem uwypuklić atut posiadania własnej waluty, a także zależność pomiędzy rozwojem lokalnej przedsiębiorczości, a innowacyjnością rynku. Oraz wskazać, że bezpieczeństwo, zwłaszcza w nadchodzących czasach, może być ważniejsze niż różnica kilku groszy w cenie produktu 🙂

      pozdrawiam
      KW

      1. Zwrócił Pan uwagę na bardzo ważny i ciekawy temat jakim jest patriotyzm gospodarczy, bo niewątpliwie, w chwili próby okazuje się, że kapitał ma narodowość… Niemniej w artykule położyłbym większy nacisk na to co daje największą wartość w długim horyzoncie, a nie doraźnie. W dużym uproszczeniu przedsiębiorca subsydiowany przez państwo lub przez swoich “patriotycznych gospodarczo” klientów ma ograniczoną motywację do wprowadzania bardziej efektywnych rozwiązań, a tym samym mniejszą szansę na powalczenie o zagraniczne rynki zbytu.
        Jako polskiego obywatela martwi mnie to co się dzieje z systemem edukacji, żałuję ogromnych pieniędzy wydawanych na wsparcie przedsiębiorstw i całych gałęzi przemysłu, tylko dlatego, że pracują w nich liczni i głośno protestujący wyborcy. Przez patriotyzm gospodarczy rozumiem działania wykraczające horyzontem poza datę najbliższych wyborów.
        Hasło “dobre, bo polskie” bardzo mi się podoba i mam szczególną satysfakcję, kiedy zastanawiając się nad wyborem produktu, decyduję się na wytworzony przez polskiego przedsiębiorcę nie dlatego, że jest polski, tylko dlatego, że jest lepszy od zagranicznej konkurencji:)

        pozdrawiam

        1. Czyli kupować poskie produkty czy nie bo to firmy rozleniwi? :- )

          Rozumiem, że tak jak ceny są zbliżone. Zgoda choć temat rzeka.

  2. W takiej sytuacji mnie jako laikowi rodzi się jedno pytanie…

    Skąd wiedzieć gdzie i jak kupować? Jak sprawdzić to czy firma z której kupujemy serek grani nie jest aby własnością tak naprawdę zagranicznej korporacji? A przede wszystkim gdzie kupować? Biedronka / Lidl / Carrefour / …. ?

    W tej sytuacji należy postawić pytanie -> ‘Jak żyć’? 😉 czyli skąd czerpać wiedzę…

      1. Kupować jak się da w regionalnych sieciach polskich np. JAN czy STOP w Małopolsce czy polsko-rosyjskiej Stokrotce na wschodzie oraz edukować! Krótkowzrocznie Biedronka jest ogólnie tańsza, długofalowo nasze dzieci zapłacą dużo więcej jak już nie będą mieli wyboru u polskiej konkurencji.

    1. Można skorzystać z dwóch aplikacji (do ściągnięcia za darmo na telefon).
      1. Pola – po uruchomieniu pojawia się czytnik kodów kreskowych, skanujesz kod (jest też opcja wpisania z klawiatury, bo czasami nie rozpoznaje) i wyskakuje Ci informacja o producencie, a dokładnie to: udział polskiego kapitału, czy produkcja jest w Polsce, czy prowadzi B+R w Polsce, czy zarejestrowana w Polsce i czy nie jest częścią zagranicznego koncernu, a także dodatkowy opis.
      2. Polskie Marki 2.0 – w tej aplikacji jest wyszukiwarka firm po nazwie lub po kategoriach produktów. Po odszukaniu tego co Cię interesuje znajdujesz opis firmy ze wskazanie kapitału i innych szczegółów.

      1. Polskie Marki są już w wersji 3.0 ze skanerem kodów kreskowych i polskimi odpowiednikami po skanowaniu. Śmiało mogę polecić 🙂

    2. Proszę zainstalować na telefonie aplikację Pola. On podpowie co kupować. Na początku idzie to powoli ale jak już zapamiętamy sobie polskie marki to potem używa się tego okazjonalnie.

    3. Polecam aplikacje “Pola” na smartfona z Androidem, czyta kod kreskowy i pokazuje czy dana firma (producent) danego produktu jest ulokowany w Polsce 🙂 polecam!

  3. Ja lubię przykład Chile – kraj który różni się od innych latynoskich tym że przeżył kontrrewolucję, jest “wolnorynkowy” (cokolwiek to oznacza) i podpięty pod globalizację. Efekt to cena karnetu na metro w stolicy – 500zł miesięcznie. Tam globalny kapitał wjeżdża, pracuje na niego lokalna tania siła robocza (której płace nie rosną) a bogacą się nieliczni przedsiębiorcy którzy ten kapitał obsługują, i dalej ten kapitał wyjeżdża w świat. Jak widać sam wolny rynek nie wystarczy a czasem może być szkodliwy (sam uważam się za wolnorynkowca). Kluczem jest tutaj na czyj kapitał pracuje ten wony rynek i co się z tym kapitałem dzieje. Domyślam się że najlepsze rozwiązanie to gdy kapitał “kręci się” po lokalnej gospodarce i ją napędza.

    Jeszcze to – świetny wykład o kapitalizmie azjatyckim i o tym że nie był on budowany ani na austriakach ani keynsistach tylko na ideach niemieckiego ekonomisty Friedricha Lista: https://www.youtube.com/watch?v=qtfpziU04s4

    1. https://www.metro.cl/tu-viaje/tarifas

      Cena jednorazowego biletu 120-minutowego w Santiago wynosi maksymalnie 800 peso co przekłada się na niecałe 4 złote… W Warszawie to 4,40 zł.
      Wprawdzie w Chile byłem ostatnio 5 lat temu, ale porównując poziom rozwoju, bezpieczeństwa i warunki życia w Chile z państwami sąsiadującymi to był kosmos i nie sądzę, żeby nagle Peru czy Argentyna je dogoniły. O Boliwii nie wspominając. I nie wspominając o tym jak wygląda metro w Santiago a jak w Warszawie.
      Chile to ulubiony przykład wielu, szkoda, że najczęściej to przykład typu “przeczytałem w necie”…

  4. Kupowanie polskich produktów ma sens jeżeli rynek dostawców polskich jest ustawiony na wystarczająco liczną konkurencję. Wtedy nie będzie efektu “nie muszę się starać, bo i tak kupią mój produkt” ponieważ konkurencja polskich dostawców wytnie takiego lenia z rynku. Czyli to kwestia sprawności regulacyjnej państwa i urzędu antymonopolowego w utrzymywaniu zdrowej konkurencji. Przy czym produkty polskie w CAŁYM cyklu życia mogą się okazać TAŃSZE od zagranicznych. I to dzięki działaniom regulacyjnym rządu. Obecnie produkt jest wprowadzany na rynek na zasadzie: “jak najszybciej i najtaniej wyprodukować – jak najszybciej sprzedać- jak najszybciej się niech zużyje, aby klient kupił “nowy, lepszy” produkt”. Tyrania ceny i jawna/niejawna, ale zadziwiająco zgodna zmowa producentów, powoduje wraz z manipulacyjnym marketingiem, że produkt staje się produktem krótkiego – coraz krótszego czasu zastosowania. Oczywiście – ten szybszy obrót nabija PKB i umożliwia zwiększanie zadłużenia [w tym rządowego] – i pewnie dlatego żaden rząd nie walczy z tymi praktykami, które de facto obejmują produkty od żarówki po samochód. Jednak zwiększenie żywotności danego produktu kosztem ceny wyższej o 10-20-30% daje najczęściej przynajmniej kilkukrotny czas jego użytkowania. A nawet zwiększenie jego trwałości i funkcjonalności o rząd/rzędy wielkości. Tyle, że obecny obłędny zbiorowy “złoty cielec” finansowy “jedynie słusznej” ideologii nabijania PKB za wszelka cenę – i zadłużania się pod owo jak największe PKB – blokuje tę opcję. Jednak moim zdaniem przy deglobalizacji i przejściu do jak największej autonomii krajowej produkcji i usług – ten model – oparty o produkty długiego użytkowania [i długi czas międzyserwisowy i międzyawaryjny] – stanie się koniecznością. Oczywiście – tylko przy świadomym ustawieniu regulacji państwowych na ten PRODUKTYWNY typ ekonomii DŁUGOFALOWEJ – która liczy koszt/efekt w całym cyklu życia produktu. I druga rzecz – konieczne będzie projektowanie produktu od początku pod gospodarkę cykliczną. Czyli zamiast wyrzucać “zepsuty” produkt – dokonujemy kilkukrotnie jego regeneracji za 5-10-20% wartości. Nic nowego – dawniej np. meble i wyroby z drewna były robione na wiele pokoleń – stąd rozwijano do powszechnego użytku wszelkie techniki regeneracji drewna – i takie podejście długiego użytkowania i regeneracji moim zdaniem musi wrócić. To podejście regeneracyjne także jest całkowicie w poprzek obecnemu obłędowi nabijania jak najszybszego obrotu i PKB kosztem jak najkrótszego cyklu życia produktu. Ale – warunkiem obu tych spójnych i komplementarnych strategii – musi być silna regulacyjna rola państwa – odpowiednie spójne domknięte systemowo standardy, odpowiednie kije i marchewki – no pewnie i kollaps obecnego systemu gospodarczego świata – napędzanego i kierowanego całkowicie zdegenerowanym światem finansowym i sztucznym nabijaniem POZORNEJ kapitalizacji. W sumie zapaść starego świata finansów wywoła wielką korektę i bardzo, bardzo twarde lądowanie w realu – wtedy już na pewno trzeba będzie z musu kierować produkcją realną wg zasad wo produktywności i ekonomii – a nie dla napędzania chorej maszynki finansowej. Oczywiście – co mądrzejsi gracze państwowi mogliby wszelkie regulacje systemowe przygotować zawczasu do wprowadzenia w godzinie “W”, a jeszcze mądrzejsi – wprowadzić je PRZED wielkim kryzysem i przed kollapsem obecnego świata opartego na dyktacie finansowym zwiększania obrotu i na nabijaniu “świętej krowy” PKB pod zadłużanie. W sumie – samo przygotowanie takiego studium wykonalności i planów ewentualnościowych przestawienia gospodarki pod wyżej opisany typ autonomicznego gospodarowania, w oparciu o krajowe produkty długiego użytkowania i pod cykliczną regenerację – już to samo w sobie stanowiłoby potężny bezpiecznik i poduszkę zabezpieczenia Polski i Polaków na ciężkie czasy. Oczywiście raczej nieuchronna byłaby nacjonalizacja obcego kapitału [przynajmniej realnych aktywów produkcyjnych] i szybkie “uwłaszczenie” rodzimego kapitału przejętymi aktywami. Co całkiem możliwe – jeżeli ma się silną armię. Wtedy protesty pozostaną protestami [a zupełne przeoranie starego świata po Wielkiej Konfrontacji odeśle stare zobowiązania do lamusa – jak francuskie inwestycje i obligacje w Rosję carską]- a wszelkie próby odwetowych wojen finansowych/walutowych – z racji autonomizacji gospodarki i posiadania własnej waluty i np. upowszechnienia barteru zliczanego i bilansowanego real-time w ramach sieciowego blockchain’u – te wszelkie ataki zewnętrzne na Polskę byłyby całkowicie nieskuteczne. Warto zapamiętać – w trudnych czasach tylko siła własnej armii chroni i gwarantuje dobytek państwa i obywateli. Nakłady na armię to nie strata i nie wyrzucanie pieniędzy w błoto – ale INWESTYCJA w UBEZPIECZENIE zbiorowe naszej przyszłości – realnymi i skutecznymi środkami.

    1. Proszę o link lub wiadomość PW jak śledzić Pana wypowiedzi, b. dziękuję.

      PS. to nie sarkazm 🙂 Nie warto tracić siły i czas na pyskówki w Internecie.

  5. tak? to teraz ogarnij ile byłoby produktów na półkach jeśli miałyby być tylko te polskie.. półki byłyby w 80% puste..

    1. Półki byłyby zapełnione produktami polskimi. Autonomia gospodarcza będzie realizowana w warunkach deglobalizacji, polityki protekcjonistycznej i zamykania granic na import dla ochrony własnych wytwórców. Co oznacza, że polski eksport byłby przekierowany na rynek wewnętrzny. Zaś cena i jakość byłyby zapewnione przez kontrolę antymonopolową i regulacje dające TAŃSZE produkty długotrwałego użytkowania zaprojektowane pod cykl życia w gospodarce cyklicznej. A co do np. takich produktów jak żywność – na pewno jesteśmy w stanie zapewnić sobie autonomię żywnościową i to z bogactwem asortymentu [proszę pojechać do bogatej Korei Płd i zobaczyć – jaki tam mają np. “wybór” nabiału na półkach – w porównaniu z nimi Polska to żywnościowy raj na ziemi – i jeszcze możemy korzystnie zarabiać na eksporcie żywności, bo wiele krajów nie jest samowystarczalnych w produkcji żywności i żywność MUSI sprowadzać. Np. Słowacja za miedzą – produkuje tylko 50% potrzebnej jej żywności. Zeniu – pomyśl, zanim coś napiszesz.

        1. Akurat trafiłeś jak kulą w płot. Obie Koree cierpią na brak autonomii żywnościowej. W przypadku Korei Południowej ratunkiem jest import, ale i tak asortyment żywnościowy taki sobie. Co do Korei Północnej – tam ludzie w okresach “nowych, lepszych” projektów rozwoju komunizmu [czyli nowych pomysłów Kima] jedzą korę i trawę. A określenie, że Polska to pod względem żywności raj na ziemi w porównaniu z Koreą Południową – to usłyszałem z ust Koreańczyka z LG – na spotkaniu z Koreańczykami we Wrocławiu. I reszta mu przytaknęła. Tak że gratuluję serdecznie samokompromitacji “Pozytronowy”….oby tak dalej…

          1. Georealisto, proponuję abyś zaczął od zapoznania się z definicją pojęcia “sarkazm”.

            Szkoda mi tracić czas na komentowanie Twoich teorii ekonomicznych. Wystarczy przywołać jedno zdanie z Twoich rozważań:
            “Oczywiście raczej nieuchronna byłaby nacjonalizacja obcego kapitału [przynajmniej realnych aktywów produkcyjnych] i szybkie “uwłaszczenie” rodzimego kapitału przejętymi aktywami.”
            I spuśćmy zasłonę milczenia…

          2. Georealisto, zapoznaj się z definicją pojęcia “sarkazm”.

            Teorie ekonomiczne jakie przedstawiasz to coś pomiędzy Kimem, Gierkiem i Chavezem, z poprawką na to, że ropy naftowej nie mamy, a wydobycie węgla jest droższe niż jego import.

  6. Sęk w tym, że chętnie kupowałbym polskie smartfony, samochody, miał konto w polskim banku, jadł polską żywność, używał polskiego laptopa, polskiej wyszukiwarki w necie i polskiego portalu społecznościowego, ect.

    Ale problem niejaki jest, bo większości tych rzeczy nie ma w polskim wydaniu.
    Albo technologia jest daleko poza zasięgiem polskich firm, albo tzw. “polskie” marki dawno nie są polskie (co wspominana tu “POLA” pokaże, o ile ma w bazie dany produkt).

    Co do żywności, to tez jest problem. Często dawne polskie marki to dziś zagraniczny koncern i została tylko etykietka (i nawet produkcji w Polsce nie ma), albo zagraniczny hipermarket czy inny mniejszy sklep z robalem na szyldzie nie oferuje tych produktów, bo ma swoje marki albo preferuje te ze swojego kraju (np. sery francuskie we francuskich hipermarketach wypychają ostatnio sery polskie). A stricte polskie handlu niewiele (no, jest gdzieś tam sieć DINO, która występuje tylko na terenie części kraju). Nawiasem mówiąc, polska żywność ma się coraz gorzej, choćby mięso po ostatnich (przedwyborczych) ustawach rządu, gdy uchwalono “gospodarczy” ubój bez żadnej kontroli, a zarazy wśród drobiu i świń się szerzą. System kontroli weterynaryjnej to fikcja w tym kraju.

    Polskich marek niewiele. Jak ktoś stworzy w jakiejś niszy jakąś firmę i powodzi mu się lepiej, zaraz ją sprzedaje zagranicznemu funduszowi. Albo jak ma firmę która nieźle prosperuje, to dzieci nie chcą przejąć schedy i też idzie na sprzedaż. Rząd/samorządy nie preferują swoich firm w przetargach (o ile takie są), od zbrojeniówki zaczynając (kupujemy amerykańskie bez żadnych warunków i przetargów), przez kontrakty budowlane, na pociągi i tramwaje, na najmniejszych rzeczach kończąc.

    A ten mityczny polski eksport, to z reguły eksport zagranicznych firm do swoich oddziałów w krajach zachodnich – wewnątrzkorporacyjna dostawa części i komponentów. Stricte polskie to mamy surowce i nieprzetworzone produkty rolne – miedź z KGHM, jabłka z Grójca, itp. Bez wielkiej wartości dodanej.

    1. Kurosaw – Właśnie o to chodzi, że mając silną armię i zewnętrzne zajęcie graczy chaosem i rywalizacją na świecie, można znacjonalizować obce spółki [i obce ośrodki B+R] i po przemapowaniu uzyskanej bazy podzespołów i półproduktów i kompetencji i technologii – i rzecz jasna po uzupełnieniu/zmianie podzespołów dla uzyskania danego potrzebnego pełnego produktu OEM – uzyskamy nasze produkty – naszej produkcji – w naszym ręku. Oczywiście to duża operacja – wymaga całokrajowego sieciocentrycznego zarządzania dla zbilansowania i sprzęgnięcia wszelkich aktywów i kompetencji produkcyjnych w cały potrzebny nam zestaw produktowy. Rzecz najwcześniej możliwa do przeprowadzenia instrumentalnie [i ze względu na otoczenie międzynarodowe i konieczną siłę WP] dopiero pod koniec lat 20-tych. Natomiast w latach 30-tych – to już byłby moim zdaniem niewybaczalny grzech zaniechania, gdybyśmy nie kopnęli w stolik i nie ustanowili metodą faktów dokonanych skoku statusowego Polski. Musimy zawczasu zabezpieczyć naszą suwerenność opartą na armii i na autonomii gospodarczej i na uzyskaniu niewrażliwości na zmiany zewnętrzne. Moim zdanie koniec okna czasowego dla tej wielkiej akcji – nastąpi tuż przed 2035. Moim zdaniem to także krok konieczny – do systemowego i strukturalnego przygotowania się dla realnego bezpiecznego przetrwania Wielkiej Konfrontacji – zwłaszcza potencjału demograficznego Polaków. To jak podczas Powstania Wielkopolskiego, gdy przejęliśmy w zaborze pruskim duże zasoby przemysłowe i wojskowe w ODPOWIEDNIM momencie upadku cesarstwa – czyli uzyskania naszej dostatecznej przewagi względem słabości zewnętrznego gracza. Kurosaw – jeszcze jedna rzecz – już czasy kryzysu w latach 20-tych mocno utemperują apetyty konsumpcyjne na najnowsze smartfony itp. “absolutnie niezbędne do życia” sprawy. A w latach 30-tych szybko obiektem popytu i priorytetów ludności stanie się żywność, dach nad głową, ciepło, trwałe użyteczne ubranie i buty, stabilne źródło przychodu [najlepiej własna mikrofirma produkująca sprawy POTRZEBNE – a nie luksusowe] – i generalnie stabilność i bezpieczeństwo – i to zarówno bezpieczeństwo lokalne [osobiste] – jak i bezpieczeństwo na poziomie państwa, w którym żyjesz ty i twoja rodzina. Jasne – teraz w czasach programowego hurrakonsumpcjonizmu [a obecna ekipa nakręca jeszcze samobójczo ten trend] brzmi to jak herezja i jak jakieś poronione s-f – ale coraz twardsze życie nieuchronnie zmieni gusta i priorytety ludzi. Tu nie chodzi o asortyment luksusowy – tu chodzi o asortyment produktów i usług WYSTARCZAJĄCYCH UŻYTKOWO. A tak patrząc pragmatycznie – podstawowe naturalne potrzeby człowieka się nie zmieniają od zarania dziejów i są co do zasady ograniczone w przeliczeniu na osobę [nikt, nawet największy multimiliarder, nie zje schabowego większego od dekla od sedesu – ograniczenia naturalne na to nie pozwolą] – to już Platon o tym pisał – to tylko my dokładamy potrzeb sztucznych, które podbijane bębenkiem wyścigu zazdrości wobec bliźnich, nie mają ilościowych ograniczeń ani końca mnożenia się [często przez świadome akcje manipulatorów rynkowych, prokurujących nowe produkty i wmawiających nam totalną reklamą: “musisz to mieć”]. Te drugie potrzeby w czasie Wielkiego Chaosu i Wielkiej Konfrontacji wyparują generalnie jak rosa na słońcu. Już real o to się postara.

      1. ” Rzecz najwcześniej możliwa do przeprowadzenia instrumentalnie [i ze względu na otoczenie międzynarodowe i konieczną siłę WP] dopiero pod koniec lat 20-tych. (…) Moim zdanie koniec okna czasowego dla tej wielkiej akcji – nastąpi tuż przed 2035.”

        Ten plan jest wirtualny. Moim zdaniem, nie przeprowadzimy wielkiego planu do końca lat 20-tych.
        Bo nie ma kim.

        Demografia nas dogoni, emerytami to zrobimy? Czy tymi nielicznym co zostaną i wyrażą bierną zgodne na wrzucenie po 2 emerytów na głowę (podatki) jednego pracującego? Innostrańców przecież nie chcemy, co najwyżej tolerujemy Ukraińców (warunkowo). A i edukacja bogobojno-patriotyczna w wydaniu PiS, po tzw. reformie edukacji, nie wyprodukuje nam Gatesów, Jobsów i Musków, co najwyżej kolejnych Misiewiczów. Kto ich będzie szkolił, pseudomagistrowie z pensją niższa od kasjerki w biedronce?

        demografia Polski 2012:
        http://www.michalstopka.pl/wp-content/uploads/2012/09/demografia-Polski-20125.png
        i ten rozpatrywany 2035:
        http://www.michalstopka.pl/wp-content/uploads/2012/09/demografia-2035.png

        Jedyny sensowny pomysł to do lat 30-dziestych jak najszybsze scalenie z krajami UE, jakaś forma superpaństwa, z jedną walutą, gdzie technokraci z francuskich topowych uczelni, inżynierowie z Niemiec, holenderscy farmerzy jakoś zorganizują ten obszar uwzględniając polskich roboli, tak by wszystkim żyło się dostatniej, z socjalna ochroną, pod parasolem europejskiej armii z francuskimi głowicami, z uzbrojeniem z niemiecko-francuskich fabryk i może polskimi szeregowcami (tymi którzy jeszcze nie będą na emeryturach). Może to politykom i różnym nacjonalistom nie w smak, ale alternatywą są peryferia poza UE, najprawdopodobniej pod zarządem rosyjskim (albo chińskim). USA przecież w końcu i tak popadną w izolacjonizm, jak tylko dojdzie do ich mózgów że czasy imperium odeszły. Wiem że to nie takie łatwe, bo Brytolom nadal to do głowy nie trafia, stąd Brexit.

        W dłuższej perspektywie i tak mamy hegemonię Azji, z państwem środka w centrum i jakimś peryferiami. I może niezależną wyspą USA.

        1. Robi7 – w dłuższym czasie niekoniecznie Chiny jako hegemon – Chiny i Indie [np. w świecie post-USA] mogą sobie skoczyć do gardeł w wyniszczającej wojnie, gdy to Indie [ze znacznie lepszą strukturą demograficzną] z koalicja zaczną zagrażać długofalowo Chinom. A co do pomysłów na “urządzenie” nam naszej przestrzeni przez obcych graczy – i wmawianie, że na tym “skorzystamy”, w tym jawnie pogardzani “polscy robole” – cóż…w nadchodzących mega-ciężkich czasach, gdy każdy będzie myślał tylko o swoim, choćby po trupach, takie “pomysły” to proszenie się o samobójstwo. Państwa i narodu. A śmieszne dramatyzowanie, że w 2020 na 1 pracującego będzie 2 emerytów…po pierwsze kłopot z demografią wcale nie musi przeszkodzić kopnięciu w stolik dla zmiany układu gry [wręcz przeciwnie – może być istotnym argumentem za takim zdecydowanym działaniem], po drugie demografię można odwrócić długofalowo – m.in. właśnie tą zagrywką – gdy Polska stanie się silna i rozwojowa i bezpieczna – także gdy dodatkowo wtedy wróci Polonia. I wtedy Kongres 60 Milionów będzie się odbywał w zupełnie innych warunkach – z nastawieniem na Kongres 70 Milionów… Jedno jest pewne – obecny bierny kurs “ślepo-poddańczy” [względem tego czy innego gracza] musi być zastąpiony kursem na suwerenność i na stanięcie na własnych nogach. I na zmianę reguł gry w oparciu o naszą siłę. To wynika i z twardych przesłanek ekonomiczno-demograficznych – i z geostrategiczno-militarnych. I na pewno chowanie głowy w piasek i liczenie na “uszczęśliwianie” nas i na “zorganizowanie” nam kraju przez obcych graczy – to zwyczajne samobójstwo. Zwykłe naiwne brednie wyssane życzeniowo [albo podsunięte przez agentów wpływu]. Targowica mogła się wymawiać po katastrofie rozbiorowej “dobrymi chęciami” [a caryca Katarzyna Ii była przecież ulubieńcem i wzorem dla “postępowych” salonów całej Europy Oświecenia]- ale po skutkach, do jakich Targowica doprowadziła, nie ma już takiego usprawiedliwienia. W żadnej postaci. Kryterium oceny takiego “rozwiązania” jest proste – zdrada stanu. Zresztą – co do naszej demografii – w średnim okresie i tak braki na rynku pracy zrównoważy automatyzacja produkcji, ale i usług. Jednego jestem pewien – Chiny za nic nie pozwolą coraz słabszej Rosji, by wydobyła się ze smuty – Rosja będzie miała szczęście, jeżeli straci tylko Syberię i Arktykę. A kraje starej UE – dawno przekroczyły czerwoną linie “ubogacenia” obcymi kulturowo imigrantami – by w czasach Wielkiego Chaosu i Wielkiej Konfrontacji – uszło im to na sucho. Zwłaszcza przy wsparciu tych imigrantów przez krótki a szeroki pas komunikacyjny masowej fali [już otwarcie agresywnej, a najprawdopodobniej w formie inwazji militarnej] poprzez Morze Śródziemne… . Polska – zasadniczo jednolita kulturowo [bo ów Ukrainiec to jednak o lata świetlne bliżej mentalnością Polakom, niż taki kolorowy islamista], za osłoną Alp i Karpat i Bałkanów – i z silną armią [i głowicami asymetrycznego odstraszania strategicznego] – ma bardzo duże szanse przejść Wielki Chaos i Wielką konfrontację ze stratami liczonymi w utarczkach granicznych na tysiące. Bez pełnoskalowej wojny. Ale Rosja i Zachód – tam straty będą na miliony, a moim zdaniem przynajmniej na dziesiątki milionów…i Niemiec i Beneluxu to też nie ominie. Zbytnio się “ubogacili” – i sami są zakładnikami politpoprawności…sam Egipt ma więcej Abramsów, niż Niemcy i Francja i Włochy i Hiszpanią i z Portugalią mają czołgów – razem wzięte….zupełnie się poodwracało… Tak jako zadanie domowe – proszę policzyć nowoczesny sprzęt bojowy państw islamskich – i porównać z Europą Zachodnią i Południową…wnioski są dość oczywiste… Co, gdy po złamaniu starego ładu i wytworzeniu pustki strategicznej – namaszczony przez Pekin atomowy Pakistan ruszy pod sztandarem PONADNARODOWYM Nowego kalifatu na zachód? Obawiam się że świat islamu nie zadowoli się tylko swoimi leżami w Azji i Afryce – na pewno zacznie spoglądać na Europę… ale ten “czarny łabędź” moim zdaniem zacznie być widoczny jako rosnąca i postępująca siła dopiero pod koniec dekady…

          1. (…)a caryca Katarzyna Ii była przecież ulubieńcem i wzorem dla “postępowych” salonów całej Europy Oświecenia(…)
            Argumentacja Targowiczan była jakby… odwrotna.

          2. Tutaj się nie zgodzę, ostatni pojazd to już nieco za daleko 🙂 (chyba)

            Mała armia z możliwością szybkiej rozbudowy to dla UE szybszy rozwój gospodarczy. Polska i USA dla Niemiec były dotychczas wystarczającą tarczą.

            Co do zapewne nadchodzących, dziejowych zmian to pamiętajmy też o ekologii wpływającej na ew. krach systemu ultra kapitalistycznego i ładu światowego.

  7. Jakby nasi urzędnicy, “fachowcy” od zbrojeniówki, politycy czy kogo by tam państwo nie wyznaczyło, znacjonalizowało obce spółki, to by te spółki po kilku latach szorowały po dnie. A know-how wyparowało.
    Po II W.Ś. decyzją Stalina polscy chłopi przejęli część obszarów po niemieckiej cywilizacji, czyli tzw. “ziemie odzyskane”. Niemców stamtąd wygoniono, a przesiedlono tam chłopów wyciągniętych z ich drewnianych domów z Kresów. Zajęli niemieckie miasteczka, niemieckie gospodarstwa, niemieckie kamienice. I jak to dziś wygląda, szczególnie gdy porówna się to z odpowiednikami w dzisiejszych Niemczech? W oczach rodowitych Niemców którzy tam turystycznie pojadą, to trochę jak film z MadMaxa. Jak barbarzyńcy mieszkający na ruinach Rzymu i wypasający obok Colosseum swoje kozy. Średnio to nam udało się ogarnąć.
    W Niemczech, te same miasteczka i domki, z tego samego okresu – wyremontowane, uporządkowane, w jednym klimacie i kolorystyce. U nas, dokładnie to samo – sypiące się, pogrodzone, każdy dach inny i każda ściana w innym kolorze (chyba że nigdy nie remontowano od II WŚ), tu i ówdzie się sypie, na podwórzu niepotrzebne graty, każdy płot sklecony z co tam w ręce wpadło, za to bilbordoza i szyldoza wokół.

    Słowiański duch, jakośtobędzie, wdupiemamyprocedury, itp. Nic by z tej nacjonalizacji, prócz awantury międzynarodowej, nie było. Najpierw trzeba zmienić mentalność i wyedukować ludzi.

    Nawet tym pracowitym Azjatom, z zupełnie inną mentalnością, dekady zajęło ogarnianie bardziej skomplikowanych procesów. Jak Korea Południowa brała się za motoryzację, to jak wyglądały pierwsze auta Daweoo? Kiepskie kopie starych Opli – Kadeta, Ascony, gdy Opel już tłukł Astry i Vectry. Minęła 1-2 dekady nim doszli do poziomu dzisiejszego Hyundai-a i Kia-i. Podobnie Chińczykom.

    To jest cały, spójnie działający system, budujący know-how, firmy, edukujący, zmieniający mentalność – i taki system, jest w stanie przez 2 dekady przyswoić jakieś know-how i technologie. A edukacja w Polsce? Ile zarabia nauczyciel, jakie reformy fundują politycy, ile jest lekcji religii a ile fizyki?

    Te mocarstwowe ciągoty, te Międzymorza, kopanie w stolik, nacjonalizacja… śmieszne to jest. Nawet jakbyśmy przejęli Airbusa, Mercedesa, Samsunga, to po 10 latach byłoby to w stanie agonalnym. U nas państwowe działa tylko gdy ma lokalny monopol, albo żyje na koszt innych. Prywatne, czasem działa, gdy ktoś to zbudował wbrew państwowemu systemowi, ale wtedy to zbyt skomplikowane nie jest. CD Projekt to wyjątek, jedyna polska globalna firma, która stąpa po cienkim lodzie, bo to ryzykowny biznes. A inne? Stolarka (okna dachowe Fakro), jabłka z Grójca… sorry, to nie są rakiety Muska, big data Google ani elektronika Huwaei’a, ani samoloty Lockheed Martin’a. Meble z drewna, jabłka i kartofle, itp. A na przykład nasz przemysł jachtowy, to m.in. szkodliwe dla środowiska i pracowników technologie kadłubów z laminatów których w “lepszej” UE nikt już nie chce robić, więc robią w Polsce.

  8. @No weź i nie żartuj – patrzę na całość zmian po 1989. Różnica i wektor zmian jest wyraźny. Co ważniejsze – dla mnie nacjonalizacja to tylko etap przejściowy do uwłaszczenia na konkurencyjne firmy prywatne. Wielki impuls dla firm innowacyjnych, które zyskają kapitał i realne środki i będą mogły rozwinąć skrzydła. Zresztą – podkreślam – konieczna jest sieciocentryczność dla zoptymalizowania gospodarki. Czyli zarządzanie real-time zautomatyzowanym przemysłem [i łańcuchami logistycznymi] w oparciu o AI. Do tego będziemy zmierzali w ciągu tej dekady, w następnej będzie to już coraz bardziej zwykły real, choć na razie to wydaje się s-f. Takich CD-Project może być wiele – ale dopiero jak zyskają środki i wyrównanie pola biznesowego wobec przewagi kapitałowej zagranicy. Pierwsza dekada “wolności” była zwykłym rabunkiem i rozkradaniem w “glorii prawa” polskiego kapitału przez obcy kapitał. Dlatego, gdy wchodziliśmy do UE, wszyscy przeciwnicy wieszczyli ponuro “ostateczne rozwiązanie problemu polskiego” i zamianę Polski w co najwyżej skansen turystyczny. Jakoś poszło to w zupełnie inną stronę. Ciekawe dlaczego? No i kryzys po 2009 pokazał nadspodziewaną odporność i zdolność adaptacyjną naszej gospodarki – właśnie w przeciwieństwie do wrażliwości gospodarek “starej” Europy. I to mimo rządów w Polsce frakcji właściwie antypolskiej, która przez 8 lat samym zaniedbaniem VAT wyprowadziła z Polski ponad 400 mld złotych. Cóż – drzewo poznaje się po owocach. Obecna ekipa specjalnymi zdolnościami się nie wykazuje – aż do bólu jest szczere i prawdziwe jej hasło: “wystarczy nie kraść”. Być może przetrwaliśmy wielki kryzys po 2009 dlatego, że jednak jesteśmy przedsiębiorczy i mamy zdolnych ludzi? Być może ten dobrze zdany ostry egzamin z realu – czy rozwój po 2015 – już bez okradania Polski [jak temu patronowała poprzednia ekipa] – moim zdaniem dobrze rokują wobec proponowanego scenariusza pt: “a co, jeżeli zlikwidujemy obcą przewagę kapitałową i obcy pressing i pozyskamy zrabowany nam po bandycku [za bezcen] kapitał i środki przez nacjonalizację i uwłaszczenie na spółki innowacyjne?”. Moim zdaniem dopiero wtedy przywrócimy wolne i równe pole naszego wzrostu, który nam planowo i totalnie odbierano przez obcy agresywny kapitał po 1989. Obce firmy – i tak mające przewagę kapitałową – wchodziły do Polski z dodatkowym kapitałem na przejęcia i rozwój – kapitałem udzielanym na zupełnie preferencyjnych warunkach przez ich narodowe banki – które dobrze wiedziały, że kapitał ma narodowość. A nasze spółki – nie dość, że zadłużone na starcie transformacji [odziedziczony kryzys i gospodarka w rozkroku], to kredyty mogły pozyskiwać – i owszem – ale tylko i wyłącznie przy oprocentowaniu o rząd wielkości większym – dla nich kredytów preferencyjnych nie było. Dopiero wtedy – po renacjonalizacji i uwłaszczeniu i przeorganizowaniu Polski – dopiero wtedy wyścig zacznie się na równych warunkach. Bo i dawniej i obecnie silne rozwinięte państwa tylko pozornie grają w wolny rynek. Prawda jest taka, że ICH firmy zawsze korzystają z manipulacji spekulacyjnych, finansowo-kapitałowych, dumpingowych, wielowektorowego wsparcia instytucjonalnego [często pod stołem – w tym korupcyjnego], protekcji, zmów cenowych, także pressingu politycznego. Po prostu – dla wzrostu Polski strukturalnie i systemowo potrzebny jest konsensus pekiński – a nie waszyngtoński. Inaczej zawsze będziemy spychanym w dół podwykonawcą. Czyli silne państwo – nadrzędny silny regulator pola biznesowego – na naszym podwórku. Polskie start-upy robią projekty “high-tech” z najwyższej półki. Jednak cierpią zasadniczo na brak kapitału i na asymetrię przewagi obcych graczy – nawet na naszym własnym podwórku ci obcy gracze są traktowani dużo lepiej i preferencyjnie. To się zmieni zasadniczo po nacjonalizacji i “przemapowaniu” pozyskanych zasobów na odpowiednie spółki innowacyjne – w ramach sieciocentrycznego gridu krajowego. A polscy programiści i automatycy i robotycy – należący do elity światowej – będą WTEDY robili high-tech w Polsce – i nie w obcych firmach – tylko w swoich firmach – dla wzrostu swoich firm – i Polski. I dopiero wtedy po pewnym dłuższym czasie się okaże – jak będzie wyglądał rozwój Polski?- a jak krajów Zachodu? Dopiero wtedy będzie można miarodajnie oceniać Polaków i inne nacje. Więcej – nie byłbym zdziwiony, gdyby po realizacji proponowanego planu, spora część Polonii przeniosła się [z kapitałem ludzkim i nie tylko] do Polski. Jako kraju bezpiecznego, silnego i rozwojowego – długofalowo – czyli kraju dobrego do życia. Teraz Kongres 60 Milionów to impreza w zasadzie sentymentalno-kulturalno-ceremonialna. W przyszłości to może być pas transmisyjny dla propagowania demograficznego i kapitałowego, skokowego wzmocnienia Polski masową imigracją Polonii do macierzy. Ale – trzeba najpierw postawić na silną suwerenną armię i potem na zdecydowane kopnięcie w regionalny stolik układu sił i na jego ustawienie już wg naszych zasad i dla naszej korzyści – przez ustanowienie autonomii wewnętrznej po nacjonalizacji i po przemapowaniu tych zasobów pod jeden sieciocentryczny system krajowy. Zmiany [automatyzacja, autonomizacja i sieciocentryczność i społeczeństwo Internetu Wszystkiego] są i tak nieuchronne i zasadnicze – wiec warto je uprzedzić i pokierować nimi w dobrą PRZEMYŚLANA i SKALKULOWANĄ stronę. Jesteśmy jak surfer na wzbierającej fali Wielkiego Chaosu i Wielkiej Konfrontacji – zwyczajnie musimy dokonać zasadniczych zmian by przetrwać i nie utonąć – i jeszcze by wylądować na słonecznej plaży. Tak swoją drogą – jak Ciebie słucham, to zastanawiam się, czy aby nie Herr Tusk na linii i jego tradycyjne przesłanie wg jedynie słusznej ideologii “polskość to nienormalność” oraz “polskie firmy są nieefektywne i muszą być i będą sprzedane” i wg standardowej mantry obowiązkowej pedagogiki wstydu [czyli “państwa teoretycznego” – a to już cytat z innego “męża stanu”]. Kto by kilka lat temu powiedział, że upadający wg tej “jedynie słusznej” linii “rozumowania” nasz LOT, będzie teraz przejmował upadłego niemieckiego Condora?, – a Lufthansa nie będzie bynajmniej planowała kontry przez podniesienie swego standardu i jakości usług i przez optymalizację funkcjonowania – tylko będzie kontrowała administracyjnie-nakazowo [czyli po stalinowsku] blokując to przejęcie przez swoich urzędników w Brukseli. Czyli zasada ” równi i równiejsi” w całej niechlubnej “krasie” – podobnie jak przedtem zwyczajnie wypychanie na siłę polskich firm przewozowych ze “starej” Unii czy inne kwiatki nierównego traktowania. Wszystko w oparach hipokryzji “dbałości o praworządność istandardy” i takie tam frazesy… To jest właśnie ta “wyższa kultura, wyższy poziom i wypracowany dorobek” Zachodu.

  9. Lot to zdaje się dostał za tego Tuska jakieś 800 mln dotacji z naszych podatków, a za tego PO ktoś tam wreszcie zrobił restrukturyzację i zredukował zatrudnienie z 4 do 1 tysiąca ludzi. Ciekawe czy już mamy zwrot z ten inwestycji 0.8 mld?
    Nowy prezes przyszedł na gotowe.

    1. Kłopot w tym, że ową restrukturyzację robiono pod wygaszenie LOTu, zakupy inwestycyjne na konto podatnika były po to, by poprzez OLT jako firmę-krzak, Lufthansa mogła za grosze przejąć i rynek i samoloty i infrastrukturę. Dlatego właśnie tak kuriozalne jest”wielkie oburzenie” Lufthansy na przejęcie Condora przez LOT i obecne kopanie administracyjno-nakazowych dołków pod LOTem w ramach zmowy ze “swoimi ludźmi” w Brukseli.

      1. Tak właśnie było. Dodam tylko, że minister finansów Budzanowski dał na restrukturyzację firmy 400 mln zł i jak się o tym dowiedział Tusk to mało nie wyszedł z siebie. Opowiadał to Sikorski u Sowy i można sobie posłuchać jak ta banda dbała o nasze interesy.

      2. (…)Kłopot w tym, że(…)
        DobraZmiana przeczy w temu w KONCEPCJI PRZYGOTOWANIA CENTRALNEGO PORTU KOMUNIKACYJNEGO… https://www.gov.pl/attachment/c7bcaa74-6141-4acc-a134-0cc97240bfc6 strona 96:
        (…)Plan restrukturyzacji wdrażany w latach 2013–2015 został pozytywnie zaopiniowany decyzją Komisji Europejskiej zatwierdzającą przyznanie pomocy publicznej, która tym samym potwierdziła wiarygodność przedstawionych przez Spółkę długofalowych planów biznesowych. Jedną z kluczowych inicjatyw restrukturyzacyjnych była rewizja siatki i
        rozkładu połączeń, które od tej pory w pełni skupiają się na rozwoju własnej siatki połączeń w oparciu o hub w Warszawie.

        Polskie Linie Lotnicze LOT skutecznie przeszły przez proces restrukturyzacji, który pozostawił Spółkę ze zdolnością do samofinansowania działalności i bardzo konkurencyjną strukturą kosztową. W 2014 r. Spółka po 7 latach strat przywróciła rentowność na poziomie działalności podstawowej. Pozytywny wynik został osiągnięty ponownie w 2015 r. (z wyłączeniem zdarzeń jednorazowych o charakterze księgowym – transakcja sale & lease back) oraz 2016 r., w którym LOT osiągnął rekordowy wynik na działalności podstawowej w wysokości 184 mln PLN oraz ponad 300 mln PLN zysku netto.(…)

        1. @Georealista można prosić o komentarzdo tych kontr argumentów?

          Bo teza straszna jak te 400 mld VAT zagranicą (sprawdzę) i… logiczna.

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *