Po głośnych, grudniowych, przedświątecznych protestach w Katalonii, premier Hiszpanii Pedro Sanchez rozpoczął negocjacje z władzami niepokornej autonomii. Stawką było nie tylko porozumienie w zakresie praw Katalonii i ewentualnego zwiększenia jej niezależności od władz z Madrytu, ale i dalsze losy obecnego rządu centralnego, a może i całego kraju (o czym dalej). Niestety, w zeszły piątek rozmowy zostały zerwane.
Od półtora roku dość uważnie obserwuję proces rozkładu politycznego państwa, jaki zachodzi w Hiszpanii. Niewątpliwie jest on częścią szerszego zjawiska związanego z narastaniem światowej dezintegracji, która dotyka zarówno międzynarodowe układy wojskowe i polityczne (NATO, ONZ, UE), jak i poszczególne kraje. Takie jak Hiszpania czy Włochy. Do początku XXI wieku cały świat zmierzał ku integracji na wszystkich możliwych płaszczyznach (finansowej, gospodarczej, handlowej, politycznej, wojskowej, a nawet kulturalnej). Społeczeństwa czuły się przy tym niezwykle bezpiecznie. Dziś, chyba nawet dla mało uważnych obserwatorów, oczywistym jest, że dotychczasowe globalne tendencje w tym zakresie zostały odwrócone. O tym jakie są tego skutki i dlaczego tak jest, napiszę być może inny, bardziej obszerny artykuł.
Tymczasem wracając do relacji na linii Madryt – Barcelona, przełom lat 2018/2019 nie przyniósł żadnych zmian, jeśli chodzi o kwestię związaną z ruchem niepodległościowym Katalończyków. Pomimo chwilowej odwilży w stosunkach i podjęciu negocjacji, rozmowy między stronami zostały ponownie zerwane (9.02.2019). Co to oznacza?
Przyśpieszone wybory do hiszpańskiego parlamentu, które mogą doprowadzić do porażki socjalistów
Negocjacje premiera Pedro Sancheza (partia PSOE) z Katalończykami były o tyle ważne, że nowy, sformowany latem 2018 roku socjaldemokratyczny rząd nie posiada większości w hiszpańskim parlamencie. Innymi słowy nie może samodzielnie przegłosowywać własnych projektów ustaw. W konsekwencji do tej chwili nie została jeszcze uchwalona ustawa budżetowa Hiszpanii na 2019 rok. To oznacza, że prawdopodobnie będzie trzeba rozpisać nowe, przedterminowe wybory parlamentarne w kraju. By tak się nie stało, Sanchez musiał przekonać katalońskie ugrupowania do poparcia rządowego projektu budżetowego. W tym celu projekt zakładał znaczne zwiększenie wydatków na Katalonię (o 18%), a premier podjął negocjacje w sprawie autonomii regionu. Katalończycy, widząc rząd stojący pod ścianą, postawili twarde warunki grożąc jednocześnie głosowaniem przeciwko ustawie budżetowej. Roszczenia Barcelony okazały się jednak nie do przełknięcia dla hiszpańskiego premiera i jak już wiadomo, rozmowy zakończyły się fiaskiem. To może oznaczać polityczne trzęsienie ziemi dla całej Hiszpanii. Z sondaży wyborczych wynika bowiem, że jest duże prawdopodobieństwo przejęcia władzy w kraju przez centro-prawicę. Większość parlamentarną może zdobyć ewentualna koalicja Partii Ludowej (PP), Ciudadanos (Cs) oraz Vox. Taki właśnie układ polityczny ukształtował się po niedawnych wyborach w parlamencie Andaluzji, gdzie jedna z najstarszych i najsilniejszych partii – Hiszpańska Socjalistyczna Partia Robotnicza (PSOE) znalazła się w opozycji. Niewykluczone, że scenariusz ten może się powtórzyć w skali krajowej.
Ewentualne skutki polityczne
Zerwanie negocjacji rządu centralnego z katalońską autonomią jest o tyle zaskakujące, że dla Katalończyków widmo porażki PSOE w przedterminowych wyborach winno rodzić co najmniej niepokój. Socjaliści są bowiem ugrupowaniem opowiadającym się za ugodowym rozwiązaniem kwestii autonomii Katalonii i wykazują chęć poszerzenia jej praw. Tymczasem centro-prawica, a zwłaszcza jej skrajne prawicowe skrzydło (Vox) to zwolennicy centralizacji państwa, zmniejszenia praw autonomii, a także prowadzenia twardej i nieustępliwej polityki wobec zwolenników separatyzmu. Innymi słowy porozumienie Madrytu i Barcelony teoretycznie winno być na rękę zarówno Pedro Sanchezowi jak i władzom Katalonii. Niezależnie od tego, kto uzyska władzę w Hiszpanii, zerwanie omawianych negocjacji może spowodować powrót do protestów podobnych do tych, jakie miały miejsce w grudniu. Wówczas katalońscy protestujący zablokowali główne autostrady łączące Hiszpanię z Francją (i Europą). Najwyraźniej Katalończycy, widząc nieefektywność miejskich, pokojowych manifestacji, dostrzegli geograficzną wagę własnego regionu i zaczęli ją wykorzystywać.
Przypomnijmy, że przez Katalonię wiedzie najważniejszy, lądowy szlak handlowo-transportowy łączący Hiszpanię z Francją i dalej, całą kontynentalną Europą. Przez region ten przebiega kolej wysokich prędkości łącząca Sewillę, Malagę oraz Madryt, poprzez Barcelonę, z francuską siecią kolejową.
To na granicy katalońsko-francuskiej łączą się hiszpańska autostrada AP-7 z francuską A9.
Jest tak, ponieważ oba państwa oddziela pirenejski łańcuch górski (trzeci względem wysokości w Europie), wzdłuż którego biegnie hiszpańsko-francuska granica. Skalna ściana wyznacza granicę Półwyspu Iberyjskiego począwszy od Zatoki Biskajskiej, aż po Morze Balearskie. Jedynie wybrzeża obu tych akwenów dają możliwość łatwego przebycia z południowej na północną stronę pirenejskich stoków i odwrotnie.
Pireneje od wieków były naturalną przegrodą między Francją, a Hiszpanią. Przez Katalonię z kolei wiódł główny lądowy szlak, którym podążały: handel, masy ludzkie i armie. Druga taka trasa wiedzie przez Kraj Basków. To oznacza, że oba w/w regiony są dla Hiszpanii niezwykle istotne. Tymczasem zarówno Katalończycy, jak i Baskowie przejawiają silne tendencje do separatyzmu oraz stworzenia niezależnych organizmów państwowych (obecnie regiony funkcjonują jako autonomie). Dopóki Barcelona uciekała się do manifestacji czysto politycznych, dopóty Madryt nie odczuwał zbyt dotkliwie ich skutków. Jednak sytuacja zaczyna się zmieniać, bowiem zagrożenie odcięcia drogi lądowej łączącej stolicę Hiszpanii z resztą Europy uderza w żywotne interesy gospodarcze wszystkich Hiszpanów. Sama Katalonia nie może wprawdzie całkowicie odciąć półwyspu od reszty kontynentu, ale drugi szlak, wiodący przez Kraj Basków, jest znacznie mniej wydajny i dłuższy. Ponadto, gdyby Barcelona postawiła blokadę handlowo-transportową dla reszty Hiszpanii, wówczas Baskowie niewątpliwie chcieliby wykorzystać tą sytuację do postawienia własnych warunków Madrytowi. Pamiętając historyczne animozje między Bilbao, a stolicą Hiszpanii, łatwo można sobie wówczas wyobrazić powrót do tych niezbyt odległych, dość niespokojnych czasów. Władze w Madrycie z pewnością zdają sobie z powyższego sprawę. Ich wcześniejsza niezwykle ostra polityka względem Barcelony wydawała się do tej pory nieadekwatna. Zwłaszcza, że osiągała przeciwny do zamierzonego skutek w postaci rosnącej niechęci Katalończyków do władz ze stolicy kraju. Teraz jednak, gdy Katalonia uderza w interesy gospodarcze całej Hiszpanii, Madryt może nie mieć wyjścia i będzie musiał podjąć bardziej stanowcze kroki. Jest to tym bardziej prawdopodobne, że ostatnie wybory w Andaluzji pokazały, iż nastroje społeczeństw reszty regionów również zaczynają przybierać skrajny charakter. Jeśli scenariusz z wyborów parlamentarnych w Andaluzji, gdzie w grudniowych wyborach wygrała centro-prawica, powtórzy się w skali krajowej – wówczas do władzy mogą dojść tacy ludzie jak lider partii Vox – Santiago Abascal. Urodzony w Bilbao zwolennik ograniczenia autonomii Katalonii, a także zaostrzenia stanowiska stolicy wobec Barcelony jest również postrzegany jako wróg Basków. Abascal był funkcjonariuszem hiszpańskiej policji Guardia Civil, która walczyła swojego czasu z separatystami z ETA. Gdy rozpoczął karierę polityczną wpierw jako radny, a później jako burmistrz baskijskiego miasteczka, stał się obiektem pogróżek ze strony lewicowych bojówek i ugrupowań. Dlatego też jest przeciwnikiem łagodnej polityki ustępstw wobec separatystów.
Rozpad Hiszpanii?
Dojście do władzy przez Santiago Abascala i Vox będzie oznaczać jedno. Nieustępliwy i uparty rząd Katalonii stanie naprzeciw podobnie nastawionemu politykowi. To znacznie zwiększy ryzyko wzrostu podziałów w Hiszpanii i narastania antagonizmów społecznych. Jeśli władze Katalonii zdecydują się na walkę z Madrytem przy użyciu „twardych” argumentów (jak blokady dróg i kolei), Hiszpanie nie będą mieli wyjścia. Będą musieli podjąć siłowe kroki w celu przywrócenia drożności państwowych szlaków handlowo-transportowych. Jednocześnie, jeśli do gry włączą się Baskowie, wówczas sytuacja Madrytu może stać się naprawdę trudna. To może wywołać efekt domina, bowiem jak pisałem w analizie dotyczącej ewentualnej budowy frontu niepodległościowego, Hiszpania nie jest jednolitym państwem ani pod względem etnicznym, ani kulturowym. A Katalonia jako taka nie ogranicza się jedynie do autonomii katalońskiej, bowiem historyczne Królestwo Aragonii obejmowało również tereny dzisiejszych regionów Walencji, Balearów, a także samej Aragonii. Inne mniejszości zamieszkują ponadto w Galicji i Asturii.
Katalonia i Kraj Basków (z Nawarrą) to najbogatsze regiony Hiszpanii. Z doskonałym położeniem geograficznym, blokującym cały Półwysep Iberyjski od strony lądowej.
Gdyby do „buntu” dołączyła Walencja (gdzie również mieszkają Katalończycy), wówczas Hiszpanie mieliby niezwykle ograniczony dostęp do Morza Śródziemnego. Gdyby natomiast posłuszeństwo Madrytowi wypowiedziały Galicja i Asturia, Hiszpanie utraciliby dostęp do Zatoki Biskajskiej. Jedynym oknem na świat dla uwięzionego w centrum półwyspu Madrytu pozostałaby wówczas Andaluzja.
Dlaczego sprawa Katalonii miałaby doprowadzić aż do takiej katastrofy? Omawialiśmy to w analizie dotyczącej właśnie tego problemu (sporu Madrytu z Barceloną o niepodległość Katalonii). Gro budżetu jakim dysponują władze centralne pochodzi ze składek najbogatszych regionów. A te, jak wspomniałem wyżej, są zainteresowane całkowitym uniezależnieniem od Madrytu. Gdyby budżet Hiszpanii został uszczuplony o wpływy z Katalonii i Kraju Basków, to reszta autonomii ucierpiałaby na tym finansowo (środki podlegają redystrybucji). Ponadto geograficzne położenie Katalonii i Kraju Basków pozwala na szantaż sąsiednich regionów (zwłaszcza nieposiadającej dostępu do morza Aragonii). Postawienie przed wyborem: wsparcie w zamian za dostęp do lądowych szlaków komunikacyjnych z Francją i resztą Europy, może przeważyć szalę na korzyść separatystów. Warto również podkreślić, iż Walencja jest lepiej skomunikowana z Barceloną niż z Madrytem. Podobnie sprawy wyglądają na północy, gdzie Galicja bardziej ciąży w kierunku Portugalii niż stolicy własnego państwa, a Asturia leży zupełnie niedaleko od Bilbao i autostrady AP-8, prowadzącej do Francji. Należy w tym miejscu zaznaczyć, że władze z Paryża raczej nie będą skore do pomocy Madrytowi, jeśli chodzi o tłumienie ewentualnego powstania. Po pierwsze, Francuzi sporo zainwestowali u Basków i Katalończyków jeśli chodzi o rozwój przemysłu (np. francuskie fabryki samochodów). Po drugie, forsowanie wąskich pirenejskich przesmyków byłoby niezwykle trudne. Pamiętajmy też o tym, że Francja posiada własne, wewnętrzne problemy, które będą zapewne narastać.
Wnioski
W pierwszej kolejności powinienem rozliczyć się z prognoz stawianych w wyżej zalinkowanych analizach z września 2017 roku. Oczywiście, jeśli chodzi o umiejscowienie czasowe, prognozy te okazały się nietrafione. Jednak w zakresie obserwacji zjawiska, jakim jest powolny rozkład państwa hiszpańskiego, wciąż są one aktualne. Z perspektywy czasu jaki upłynął od momentu napisania wcześniejszych artykułów mogę stwierdzić, że pewne procesy przebiegają znacznie wolniej, niż spodziewają się tego obserwatorzy (a przynajmniej ja), ale i tak mogą zaskoczyć swoimi skutkami osoby nieświadome.
Do całkowitego rozpadu Hiszpanii potrzeba czegoś więcej, niż tylko woli części składających się na to państwo autonomii. Z pewnością czynnikiem spajającym Hiszpanię jest członkostwo w Unii Europejskiej i stabilność polityczno-gospodarcza utrzymywana w tym podmiocie. Jednak stabilność ta zaczyna chwiać się w posadach. Jak wynika z innych analiz, jakie zamieściłem na blogu, UE zmierza ku przepaści, gdzie pierwszymi spadającymi w ciemną czeluść będą Włochy, Grecja, Portugalia i… Hiszpania. Niekoniecznie w tej kolejności. W momencie gdy kryzys finansowo-gospodarczy dopadnie Unię, a Hiszpania stoczy się w dół po równi pochyłej tak jak po 2008 roku, wówczas wszystkie procesy dezintegracyjne zyskają na sile. Jeśli władzom z Madrytu zabraknie środków, by przekupywać lokalne władze podległych autonomii, te mogą zacząć szukać szczęścia i dobrobytu na własną rękę. Zwłaszcza, że są znacznie lepiej usytuowane niż stolica państwa (co daje możliwości handlu morskiego i lądowego).
Niewątpliwie władze z Madrytu zdążyły już popełnić szereg trudnych do naprawienia błędów, jeśli chodzi o prowadzoną politykę wobec Katalonii po pamiętnym referendum z 2017 roku. Ich konsekwencją jest zwiększona niechęć Katalończyków do rządu w Madrycie, a także często ślepe poparcie dla władz lokalnych. Tych samych, które podniosły sprawę niepodległości prawdopodobnie m.in. po to, by zagłuszyć echo afer korupcyjnych.
Jednocześnie pro-imigrancka oraz pro-socjalna polityka wewnętrzna doprowadziła do sytuacji, w której popularność zyskują ugrupowania anty-imigranckie. Ugrupowania te popierają jednocześnie wzmocnienie rządów centralnych i osłabienie autonomii, a także sprzeciwiają się polityce ustępstw. Jeśli centro-prawica dojdzie w Hiszpanii do władzy, obecne status quo przestanie prawdopodobnie funkcjonować. Nowe władze z Madrytu będą wówczas skłonne do używania bardziej dosadnych środków w celu zdyscyplinowania lokalnych zwolenników separatyzmu. W skrajnie złym scenariuszu, może to wszystko doprowadzić nawet do wybuchu drugiej wojny domowej (w dalszej perspektywie czasowej). Należy przy tym pamiętać, że o ile armia stoi po stronie rządu, o tyle lokalna policja podlega władzom autonomii. Jest to niezwykle istotne, ponieważ w wojnie domowej nie liczy się ilość czołgów czy samolotów (trudno jest odróżnić cywila od „wroga” przez co tego rodzaju broń jest mało przydatna, zwłaszcza, gdy próbuje się uniknąć ofiar wśród własnych obywateli). Wówczas najważniejsza jest ilość karabinów. Tymczasem, gdyby powstała koalicja niepodległościowa w składzie opisanym powyżej, separatyści niemal zrównaliby się populacją i siłą gospodarki z przeciwnikiem. Świadomość separatystów co do możliwości zrównoważenia potęgi Madrytu, z pewnością nie będzie działać stabilizująco na kraj.
Jak uniknąć hekatomby?
Odpowiedź na to pytanie nie jest prosta. By to zrobić należy sięgnąć do źródła problemu. Niewątpliwie pierwszeństwo, jeśli chodzi o przypisanie winy, przysługuje rządom Katalonii. To władze z Barcelony rozpoczęły kampanię na rzecz separatyzmu, chcąc przykryć tym skandale korupcyjne. Władze z Madrytu postąpiły jednak wówczas bardzo nieroztropnie. Zamiast rozdzielić lokalne władze od społeczeństwa, zagrać na rozdźwięk interesów między Katalończykami/wyborcami, a ich lokalnymi politykami – hiszpański rząd postanowił zakazać przeprowadzenia referendum i wysłał tysiące policjantów do Katalonii. Karząc tym samym całe lokalne społeczeństwo. To wywołało zrozumiały bunt i skonsolidowało ludzi z lokalną elitą polityczną. Która do dziś wykorzystuje tą okoliczność. Jednocześnie nakazano zatrzymać i zamknąć katalońskich polityków, co zrobiło z nich męczenników w oczach społeczeństwa.
Obecnie wciąż podjudzany elektorat w Katalonii staje się w coraz większym stopniu roszczeniowy, co zwiększa presję na polityków autonomii. Czy nastał już moment, w którym władze Katalonii boją się cofnąć swoje żądania w zakresie niepodległości, z uwagi na strach przed utratą poparcia? Trudno to rozstrzygnąć, jednak należy zakładać również taką ewentualność.
Z drugiej strony mamy socjalistyczny rząd centralny, który mimo teoretycznie wyrozumiałego nastawienia, swoimi działaniami zniechęcił do siebie nawet tych bardziej wstrzemięźliwych Katalończyków. Ponadto brak porozumienia z Barceloną, wzmaga zaniepokojenie i niezadowolenie wśród reszty Hiszpanów. Nawet jeśli do władzy nie dojdą w końcu ugrupowania z prawej strony politycznej, to rząd z Madrytu, wobec nieustępliwości Katalonii oraz jej działań, będzie musiał zareagować bardziej stanowczo. To może wywołać lawinę niepożądanych zdarzeń.
Dlatego kluczem do rozwiązania sytuacji jest przekonanie w jakiś sposób samych Katalończyków, do zaniechania walki o niezależne państwo. Ponadto należałoby albo skompromitować władze lokalne (co może być trudne z uwagi na małą wiarygodność władz Madrytu w oczach katalońskiego społeczeństwa), albo zagwarantować im nietykalność karną (co byłoby raczej rozwiązaniem krótkoterminowym).
Niewątpliwie istotnym dla interesów Hiszpanii byłoby silne wsparcie Brukseli i Paryża. Jasne stanowisko Unii (np. o nieprzyjęciu Katalonii do wspólnoty w przypadku ogłoszenia przez nią niepodległości), a także presja ze strony sąsiada (liczne francuskie inwestycje na terenie Kraju Basków, Nawarry i Katalonii) mogłyby przemówić Katalończykom do rozsądku.
Z pewnością czynnikiem jednoczącym byłoby wspólne dla Madrytu i Barcelony zagrożenie. Ale gdzie takiego szukać?
Carles Puigdemont wciąż na wolności
Na koniec warto wspomnieć, że główny sprawca całego zamieszania, były premier Katalonii – Carles Puigdemont wciąż znajduje się na wolności. Po tym jak 25 marca 2018 roku został złapany w Niemczech (na podstawie ENA – Europejskiego Nakazu Aresztowania, który wydały władze Hiszpanii), a niemieckie sądy orzekły o możliwości jego ekstradycji do Hiszpanii, Puigdemont w lipcu 2018 roku został ostatecznie wypuszczony i udał się do Belgii. Stamtąd na powrót zaczął kierować (choć nieoficjalnie) katalońską polityką. Stało się tak, ponieważ nowy, zaprzysiężony 1 czerwca 2018 roku rząd Hiszpanii z premierem Pedro Sanchezem na czele postanowił złagodzić stanowisko wobec Katalończyków. Dlatego też niezwłocznie po przejęciu władzy nowy rząd cofnął ENA na Puigdemonta. Jak widać, ten akt dobrej woli jak dotąd nie przysłużył się władzy z Madrytu.
Krzysztof Wojczal
Geopolityka, polityka, gospodarka, prawo, podatki – blog
Inne źródła:
https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/swiat/1774280,1,skad-sukces-radykalow-w-hiszpanii.read
https://forsal.pl/artykuly/1376031,andaluzja-vox-hiszpania-ku-politycznej-rewolucji-wyniki-wyborow-w-andaluzji-to-kolejny-wylom-w-systemie.html
http://www.pism.pl/publikacje/biuletyn/nr-149-1722
A więc w pesymistycznym scenariuszu nad prawie całą Europą wisi widmo wojen domowych i wielkich kryzysów. Kto, jednakże, skorzysta najbardziej z takiego stanu rzeczy?
I jak Polska, pozbawiona na razie konfliktów wewnętrznych, odnajdzie się wśród chaosu ogarniającego Europę? Co Pan o tym myśli?
Na rozpadzie Europy zyskają wszyscy pozostali gracze (USA, Rosja , Chiny).
USA – ponieważ straci konkurenta gospodarczego, który flirtuje z przeciwnikami Stanów czyli Rosją i Chinami,
Rosja – ponieważ Rosjanie doskonale potrafią grać na rozziewie interesów pomiędzy poszczególnymi państwami, a negocjując w różnych sprawach z całą UE, Kreml ma słabszą pozycję niż jak robi to z poszczególnymi stolicami,
Chiny – z podobnych przesłanek co Rosja.
Różnica polega na tym, że:
– dla USA polityczny rozpad UE nie jest konieczny, za to kibicują gospodarczemu upadkowi Niemiec (a trudno sobie wyobrazić krach gospodarczy, który nie wpłynie na Unię w sposób polityczny),
– dla Rosji najlepszy byłby rozpad polityczny UE, przy jednoczesnej sile Niemiec, z którymi mogliby zawrzeć układ na wymianę technologii i wsparci gospodarcze w zamian za surowce, a także dokonać podziału stref wpływów w Europie Środkowej,
– dla Chin dobra jest skłócona Unia, w której poszczególne kraje zabiegają o względy Chińczyków, ale dobrze by było by wewnętrzny wolny rynek unijny pozostał, ponieważ ułatwia to znacznie eksport towarów do Europy, innymi słowy polityczny Twór UE jest korzystny o ile jest słaby.
W zakresie Polski. Jak odnajdzie się nasz kraj w takiej sytuacji, trudno stwierdzić. Niemniej, posiadamy dobrą pozycję startową, a należy pamiętać, że w czasach kryzysu i chaosu, gdy przeciwnicy słabną, to tracą kontrolę nad posiadanymi strefami wpływów (np. mogą stracić kontrolę nad Polską, a opłacane polskie elity bez wsparcia albo przestaną się liczyć, albo przestaną się orientować na interesy z zewnątrz i zaczną kombinować w swoim interesie, który jest, bądź co bądź, w Polsce).
Gdyby w Polsce powstał silny ośrodek władzy popierany przez całe społeczeństwo (a nie tak jak teraz, gdzie mamy wojnę w proporcjach 50 na 50), miałby szansę na wzmocnienie pozycji Warszawy na arenie międzynarodowej. Kryzys może być okazją ale i zagrożeniem. Będzie okazją, jeśli w czasie krachu lub przed nim, Niemcy i Rosja znajdą się w dużych wewnętrznych kłopotach. Zagrożeniem jest wejście np. silnej militarnie i politycznie Rosji w kryzys europejski, co pozwoli jej na bezkarne podejmowanie działań siłowych w celu odzyskania imperium z czasów ZSRR. Innymi słowy w naszym interesie leży to, by Rosję dotknęła kolejna smuta jeszcze przed trudnymi czasami. Z Niemcami sprawa wygląda nieco inaczej, ponieważ te nie posiadają sił zbrojnych zdolnych do zagrożenia PL. O ile mogą takie siły szybko zbudować na bazie posiadanej gospodarki, o tyle w czasie kryzysu będzie to znacznie utrudnione, lub nawet niemożliwe. Krach gospodarczy, rozpad UE i wewnętrzne konflikty w państwach zachodnich (może nawet w samych Niemczech) powali Berlin na kolana na kilka lat. Lat, które Polska musi wykorzystać, bo po kryzysie niemiecka gospodarka może szybko stanąć na nogi i zostać przekierowana na wysiłek zbrojny (jak to było w 20-leciu międzywojennym).
Tyle w wielkim skrócie.
pozdrawiam
KW
Smuta w Rosji uruchomi takie żywioły (migracje, ruchy terrostyczne czy mafijne, liczne wojny domowe itp.), że dla Polski cała ta impreza może skończyć na Schadefreude..
Dziękuję za odpowiedź. Można wiedzieć, jak pan nabył taką wiedzę i rozeznanie w geopolityce? Jakie książki w tym temacie – szczególnie dla początkujących – by Pan polecił? Z jakich jeszcze źródeł poza książkami czerpał Pan wiedzę?
Od zawsze lubiłem historię. Wiele uczy w tym zakresie. Staram się również rozwijać wiedzę ekonomiczno-gospodarczo-finansową.
Jeśli pozna Pan uwarunkowania geopolityczne i gospodarcze z przeszłości, to będzie miał Pan doskonałą bazę do tego by wyciągać własne wnioski dotyczące współczesności na podstawie obserwacji bieżących wydarzeń.
Jeśli chodzi o literaturę, to w zakładce „Baza wiedzy” wrzuciłem trochę tytułów. Wymaga to pewnej aktualizacji, ale myślę że jest tam wiele ciekawych pozycji, z którymi warto się zapoznać.
pozdrawiam
KW
Hiszpania/Katalonia to kolejny przykład tego że;
– mniejszosci prędzej czy później zawsze wystąpią przeciw państwu
– ustępowanie, przekupywanie przyznawanie przywilejów mniejszosci zawsze zle sie konczy dla państwa, a zamiast uspokajać mniejszość tylko pogłębia jej apetyt, na koncu zaś zawsze jest secesja.
– polityka multikulti, mniejszości, autonomii to droga do nikąd.
– wiara w „asymilacje” to naiwność.
Dla Polski los Hiszpanii jest bez znaczenia. Nigdy ani Polsce nie pomogła, ani nie szkodziła, jest za daleko, nie łączy Nas nic (oczywiscie jest Samosierra etc, ale równie dobrze mozna powiedziec że z eskimosami łączy nas jedzenie ryb)
Pozytywy rozpadu Hiszpanii to oczywiscie przyspieszenie rozpadu UE. Są dla dla UE kolejne kłopoty. Zachamowana zostanie polityka dzielenia krajów i wspierania separatyzmów i mniejszosci.
Państwo gdy stanie przed grozbą rozpadu, bedzie walczyc i nie bedzie tolerować dywersji.
Oczywiscie skonczy sie multikulti i imigracja bo żaden kraj nie bedzie chcial tworzyc roszczeniowych mniejszosci.
A pamiętajmy ze muzumanie we Francji i UK już chcą własnych ternów pod swoją jurysdykcje gdzie stanowia większość.
20% obywateli Niemiec to imigrancji,co oznacza ze z 80 mln tylko 60 jest Niemcami (a i tak wykastrowanymi po II WŚ).
Negatywy. Podatność tego co zostanie z Hiszpanii na powtórkę z muzumańskiej inwazji z 711 roku.
Hiszpanii nie jest mi szkoda. Jest to kraj który ostro skręcił w lewactwo, gdzie nie ma już Matek i Ojców tylko rodzice A i B.
Za prawice robi ichniejsze PO które nie ma nic przeciwko dewiacjom.
Gloryfikowani są republikańscy zbrodniarze, Franco ma zostać wyrzucony z grobu.
Po zamknięciu szklaku Włoskiego fala „imigrantów” wlewa sie przez Hiszpanie
Wnioski dla Polski;
– żadnych mniejszosci.
– asymilacja to fikcja
– potencjalne separatyzmy jak RAŚ powinny być tłumione w zarodku
– los Franco i umów z lewactwem – jak ono ich „dotrzymuje” widoczny jak na obrazku.
Wielonarodowoś konczy sie jak w 1939 gdy mniejszosci Niemiecka, Ukrainska, Żydowska, Litewska przygotowywały listy proskrypcyjne wg których mordowano Polaków, wskazywałą gdzie mieszkają urzednicy, woiskowi, powstancy, nauczyciele, etc i ich rodziny.
Polscy powstańcy zbudowali Romanowom Syberię, więc nie przesadzaj.
A Szwajcaria ? Nie pasuje do tego co napisałeś.
Julek. Jest to trafny przykład – dziękuję za niego (dla pozostałych czytelników;).
Pisząc komentarz szukałem udanych przykładów stworzenia/funkcjonowania/przetrwania i rozwoju państwa wieloetnicznego/multikulti. Było cieżko.
Znacznie wiecej jest przykładów przeciwnych; Austro-Węgry, I i II Rzeczpospolita, Jugosławia, Imperium Osmańskie, Rosja Carska, ZSRR, Unia Klamrska, Zjednoczona Republika Arabska,..długo by wymieniać, a kolejka jest długa UK, Belgia, Hiszpania, Francja, Niemcy..,
Takim krajem do lat 50-60-tych było USA (potem Kennedemu zachciało sie kolorowej Ameryki no i teraz jest co jest)
Takim krajem jest – jeszcze – Australia, możliwe że jest tak jeszcze z Nową Zelandią, no i jest Szwajcaria.
Warunek podstawowy-krytyczny jest taki że ludzie muszą być do siebie podobni. Nie ma przykładu państwa w którym ludzie się różnią wyglądem/rasą i ono na dłuższa metę funkcjonuje.
Tu dobrym przykładem jest Libia po upadku Kadafiego gdzie Arabowie rzucili się na Afrykanów. (na marginesie Arabowie ogromnie nienawidzą Czarnoskórych, nie wiem jak jest vice-versa, ale pracowałem za młodu z Arabami i znam ich poglądy z pierwszej reki), czy RPA i Zimbabwe/Rodezja które staczają się proporcjonalnie do zaniku Afrykanerów.
Warunek drugi jest pochodny; ludzie musza mieć podobną religię. Czyli albo różne odłamy Chrześcijaństwa, islamu, ateizmu albo rzeź.
Oczywiście Prawosławni/Protestanci mordują Katolików (Jugosławia/Irlandia/UK) czy Sunnici Szyitów (Irak/Iran/Syria) ale gdy ma się trzeciego wroga to idzie się ramię w ramię (Chorwaci i Serbowie na Bośniaków Muzumanów, Turcy/Kurdowie na Ormian, Szyici i Sunnici na Chrzescijan w Syrii i Egipcie).
Gdy te dwa warunki są spełnione wówczas może istnieć wspólne państwo gdzie żyją mniejszosci
ale!;
ta różnorodność sprowadza się do folkloru jak w Szwajcarii; ok jest kanton Niemiecki i piejmy piwo, jest kanton Włoski i jemy pizze, jest kanton Francuski i wolimy winkiem popijać serek
ale jesteśmy Szwajcarzy i nie chcemy do Niemiec, Włoch, Francji i wara im od Nas bo bedzie wojna – vide 1940-1945
Podobnie było z USA. Jak długo tworzyja ja Europejczycy chodzacy na parade Św. Patryka czy Puławskiego, Mafia była albo Włoska, albo Irlandzka
ale
my jestemsy Amerykanie i Ameryka jest najważniesza to to działa.
Gdy mniejszosc chce własnego panstwa, albo do innego to jest koniec.
I to jest sedno problemu. Kłopotem nie jest imigracja sama w sobie. Chodzi o to, by migracja przebiegała naturalnie i nie była stymulowana socjalem. Jeśli tego nie będzie (m.in. socjalu), a np. imigracja wynikać będzie tylko z przyczyn ekonomicznych (można ZAROBIĆ więcej jak się pracuje etc.etc.) to do kraju imigrują głównie ludzie z krajów „pokrewnych” (którym łatwiej się asymilować) i przede wszystkim specjaliści (którzy wytrzymają konkurencję rynkową ze specjalistami lokalnymi).
W GB byli to np. m.in. głównie Hindusi, Pakistańczycy etc.etc. bo to były kolonie brytyjskie (znają język, mieli wprowadzone podobne prawa, łatwiej im się zasymilować, a Brytyjczycy ich wpuszczali bo to poniekąd „swoi”). Polska kolonii nie miała. Dla nas kraje „pokrewne” to słowiańscy sąsiedzi. Słowianom bardzo łatwo byłoby odnaleźć się w polskich warunkach. Zwłaszcza, że wszyscy są chrześcijanami. Problem asymilacji jest więc znikomy. Przy braku socjalu, do kraju przyjeżdżają tylko najlepsi – Ci pewni siebie, posiadający odpowiednie kwalifikacje. A tacy imigranci szybko się asymilują osiadają , przywiązują się do kraju bo mają w nim pracę i zakładają na jego terytorium rodziny. Często mieszane.
Jeśli państwo funkcjonuje prawidłowo, czyli wpuszcza tych, których chce, a blokuje jednostki niepożądane, to po 2 pokoleniach imigranci stają się lokalsami. Mentalnie również. Tak powstały właśnie Stany.
Chyba, że władze państwa są mało roztropne i pozwalają dzielić społeczeństwo na „swoich’ i „obcych’, poprzez np. ograniczanie praw imigrantom (po uprzednim ich przyznaniu), piętnowanie ich w jakikolwiek sposób lub tolerowanie anty-migranckich zachowań. Wówczas migranci zamiast się asymilować, jednoczą się, tworzą getta i czują się obco. Wobec czego walczą przeciw państwu które je przyjęło.
Dlatego kluczem jest wpuszczanie odpowiednich osób i prowadzenie właściwej polityki wewnętrznej. Zdobycie obywatelstwa powinno być trudne, a imigrant winien zapracować sobie na odpowiednie prawa. Jednak jak już to zrobi, trzeba traktować go już jak swego. Jest wiele przykładów na to, jak multi-kulti się nie powiodło, ale jest wiele przykładów, które sam Pan przytoczył, kiedy to się powiodło. Francja do pewnego momentu była uznawana za państwo jednolite etnicznie (póki nie pryzjęła imigrantów z Afryki), a tymczasem naród ten powstał ze zlepku Bretonów, Normanów, Walonów, ludu Oksytani i wielu innych. Francja w XVI wieku była prawdziwym multi-kulti. Także rodowici, biali Francuzi nie pochodzą od jednej nacji. A jednak tych podziałów jeśli chodzi o nacjonalizm (na Bretonów etc.etc.) dawno tam nie ma.
To tak vide komentarza przy artykule o Gwiazdowskim.
50 mln Polska z 11 milionową populacją pochodzenia imigranckiego nie byłaby złym państwem. Wszystko zależy od tego, jacy to byliby imigranci, jak Warszawa kontrolowałaby proces migracji, jak państwo wspierałoby procesy asymilacji i jak gospodarka potrafiłaby wchłonąć takie masy.
By odwrócić tendencje demograficzne z 1,3 na co najmniej 2,1 potrzeba myślę co najmniej 10 lat, o ile w ogóle jest to do zrobienia, bo przykład rozwiniętych społeczeństw (rodowici Francuzi, Niemcy, Anglicy) pokazuje, że mimo dobrych warunków bytowych i wysoki socjal ludzie nie decydują się na dzieci. Więc to nie jest kwestia ekonomii. Problem jest głębszy i związany jest moim zdaniem z rozwojem technologii, rynku pracy etc.etc. co umożliwia ludziom spełniać swoje własne marzenia i ambicje. Marzenia i ambicje, które trudniej osiągnąć decydując się na dzieci.
Kwestia ściągnięcia emigrantów na powrót do kraju jest równie trudna. Polska musi być bardziej atrakcyjna od np. Anglii czy Niemiec. Mało tego, dla osób, które już mieszkają na emigracji wiele lat i zdołały się tam zakotwiczyć (rodzina, dom, kredyt), fajne warunki w Polsce nie wystarczą. By ich przekonać do powrotu, w krajach gdzie mieszkają musiałoby stac się bardzo niewygodnie (to akurat jest możliwe w najbliższej przyszłości). Zobaczmy ilu emigrantów nie wróciło do Polski po 89′ mimo, że jedynym powodem ich wcześniejszego wyjazdu był komunizm. Proces powrotu emigrantów byłby więc bardzo wydłużony w czasie i z pewnością nie tak efektywny jak się zakłada.
Tymczasem moje, wyżowe pokolenie wchodzi w wiek emerytalny za ok. 30 lat. Przypadać wówczas będzie 1 pracujący na 4 emerytów. Innymi słowy, by system się nie zawalił, mamy 30 lat na ściągnięcie do Polski z 7-8 razy tyle pracujących (a co najmniej 4x tyle by chociaż wyrównać proporcje).
Bez imigracji, matematyka rzecze – najpierw zbankrutujemy (i to nie za 30 lat, tylko pewnie za ok. 15), później wymrzemy z głodu (kryzys etc.etc.), aż w końcu około 2050 roku 20 milionowy polski naród zostanie rozebrany przez zachodnie kalifaty…
Mając taką perspektywę, lepiej byłoby jednak przyjąć imigrantów (z krajów „pokrewnych’ i chętnych do roboty) i stworzyć silne gospodarczo państwo zdolne do ew. uporania się z pewnymi wew. problemami, ale i zdolne do generowania siły na zewnątrz i obrony własnych granic.
pozdrawiam
KW
CD Pan Julek & votum seperatum Krzysztof Wojczal.
Meritum jest takie że
– mniejszość nie jest groźna dla Państwa gdy nie domaga się praw/przywilejów które i tak prędzej czy później sprowadzają sie do secesji i/lub przyłączenia do państwa sąsiedniego
– nie daje się wykorzystywać do dywersji wobec państwa i/lub działania przeciw państwu przeciw sąsiadom
– nie narzuca swoją kulture, obyczaje, religię, tradycję, historię oraz nie zwalcza kulturę, obyczaje, religię, tradycję, historię rdzennych mieszkańcow
– gdy jej obecność nie wiąże sie z zagrożeniem dla rdzennych mieszkanców oraz z ich prześladowaniem zwiazanym z obecnoscia mnieszosci.
czyli gdy MNIEJSZOŚĆ PRZESTAJE BYĆ MNIEJSZOSCIA bo wtapia sie w rdzennych mieszkanców. Dawne zaś pochodzenie jest formą folkloru a’la kuchnia czy jakieś atrakcje w stylu barwienia rzeki na zielono (przywołane Św. Patryk, czy parada Puławskiego).
Tylko i wylącznie.
Historia wskazuje że udało sie to tylko gdy Tworzono od początku nowy kraj i naród vide USA/ Australia/N. Zeladnia, Kanada, Szwajcaria.
Problemy pojawiaja sie gdy do istniejącego państwa i narodu wprowadza sie przybyszy którzy chcą odrębności.
Co do Hiszpanii przyszła mi taka myśl że nie przeszli oni etapu Polskiego i przywołanego przez Pana Francuskiego czyli w miejsce Wislan, Wielko/MałoPolan, Mazowszan powstała Polska i Polacy a Kaszubi czy Kujawiacy czy też Górale to folklor jak nie ma już Pikardyjczków, Bretonczyków tylko byli Francuzi.
Niemcy nie wyszli z tego, bo tam mamy landy z własną tożsamoscia z wiodącą Bawaria która spokojnie moze funkcjonowac jako samodzielne państwo. Nie przeszli tego etapu Hiszpanie, gdzie widac Hiszpanow brak.
Co do imigracji do Polski;
Osobiście jestem przeciw. Powinniśmy za wszelką cenę dążyć do tego by pozostać państwem i narodem jednorodnym.
Nie będę sie powtarzał z poprzedniego wpisu, przypomne tylko sedno – za stan obecny zpałacilismy utrata 1/2 terytorium i 1/3 ludnosci.
Zbyt to duża cena, by ja teraz roztrownić. Utraconą niepodległość po 123 latach mozna odzyskać. Mniejszosci pozbyć się praktycznie nie da.
Jak najbardziej niech przyjeżdzają do Nas turyści z całego świata i jeśli ktoś tak sie zakocha w Polsce że zechce zostać Polakiem to ok w wyjątkowych przypadkach, za wyjątkowe załsugi.
Jesli pojawią sie osobowosci pokroju Nikoli Tesli to trzeba mu dać obywatelstwo – ale nie sciągajmy tu pół Serbii.
Polska nie potrzebuje lekarzy, weterynarzy czy psychologów – sami ich wykształcimy. Potrzebujemy tylko wyjątkowych umysłów na miarę Einsteina.
Polacy i Polki chcą miec dzieci wiec umożliwmy im to, i sami spokojnie te 50 milionów (docelowo 70) osiągniemy w około 25 lat.
Tylko trzeba im stworzyć warunki.
Polacy z zagranicy wrócą jak tylko w europie zachodniej zaczna powstawac kalifaty.
Pokrewni Nam Słowianie to niestety miraże. W grę wchodzą tylko Ukraincy, bo Białorusinów jest chyba około 10 milionów, a przecież wszyscy nie przyjadą.
Rosjanie i Litwini odpadają. Gruzinów i Orian jest za mało. Moławianie to de facto Rumuni – odpadaja. Słowacy mają swój kraj, nie chcieli Czechów, nie chcieli Wegrów – Nas mają chciec? Bałtowie? Mało i zorientowani na Skandynawie. Wiec kto?
Też nie be∂e przywoływał poprzedniego wpisu ale kwintesencja jest taka że;
– Ukraincy chcieli być Ukraincami i chcą nimi pozostać
– Ukraincy tyle razy mordowali Polaków na przestrzeni ostatnich 400 lat, że nie był to jednorazowy wybryk
– Ukraincy orientują sie na Niemcy
Jakakolwiek ich obecność w większej liczbie na stałe to zagrożenie biologiczne i egzystencjonalne dla Polaków i Polski.
Jeśli już mielibyśmy sprowadzać kogoś to sensownie wyglądają Wietnamczycy. Znam ich sporo, są bardzo spokojni, pracowici (choć Wolka Kosowska to jeden wielki podatkowy przekret), nowo zas w Polsce narodzeni to Polacy bez żadnych zagrożen typu maczeta i obcianie głow niewiernym w 3-pokoleniu.
Można też sciagnąc potomków Burów z RPA choć szybsi sa Australiczycy i Węgrzy
Gdy byłem w UK to pamiętam jak w tv leciał mecz krykieta UK-Pakistan i Pakistanczyk z 3-go pokolenia w UK powiedział że kibicuje jego krajowi – Pakistanowi.
Ludzie stamtad, czy też z Afryki, Bliskiego Wschodu zawsze bedą mentalnie, kulturowo, obyczajowo tam, i tamtejsze zwyczaje beda chcieli narzucić tutaj.
Jest jeszcze jedne mit, o tym że niby imigranci będa pracowac na nasze emerytury.
Bezrobocie w Grecji, Hispzanii, Włoszech, Portugali to 25% u ludzi młodych. To niech oni jadą do Niemiec, czy od Nas – po co sprowadzac „uchodzców” którzy nie chca pracowac i trzeba ich utrzymywac
– skąd recesja w Niemczech?&;)
Skad katastrofa demograficzna?; z lewackiej, marksitowskiej antycywilizacji smierci. Z promowania aborcji. Z bredni o „samorealizacji i że ciąża przeszkadza w malowaniu paznokci”
Kto ma dziecko wie jak jest cieżko je wychować, ale nie chcesz dziecka – nie zabijaj, oddaj tym którzy nie moga mieć.
Kiedyś średnia zdrowych sprawnych plemików to było 80%, teraz norma wg andrologów to 30%.
Jest masa ludzi k†órzy chcą miec dzieci, a nie moga.
Ludzie chcą miec dzieci ale ich nie stać – to zwalniajmy po 20% podatku od każdego dziecka.
Nie stać nas na Polskie dzieci to mamy utrzymywać muzumanskie czy afrykańskie gdzie sie płodzi po 12/20-scioro?.
Tak wiec panie Krzysztofie widzimy to samo, jak i widzimy różne do tego samego drogi.
Dziekuje i pozdrawiam
(…)Nie będę sie powtarzał z poprzedniego wpisu, przypomne tylko sedno – za stan obecny zpałacilismy utrata 1/2 terytorium i 1/3 ludnosci.(…)
Albo chcesz Polskę Narodową albo Od morza do morza.
A co do Śląska… Ślązacy byli tam pierwsi.
O muzułmanach i Afrykanach nic nie pisałem. Akurat tutaj również jestem przeciwny. Inna kultura, religia, rasa. Prędzej czy później będzie problem. I to nie chodzi nawet o nich, tylko o to że łatwo widoczne różnice i inność, w trudnych czasach, antagonizują. Więc burda będzie wcześniej czy później.
W zakresie braku dzieci – ma Pan rację. Problem jest znacznie głębszy niż tylko ekonomia. Zgadzamy się. Więc problem dzietności jest na tą chwilę raczej nie do rozwiązania w łatwy sposób, bo nikt nie wie jak to zrobić. Tendencja może się odwrócić, a może pogłębić niezależnie od warunków finasnowo-gospodarczych, medycznych i innych. Jest tyle czynników, że nie ma mowy o rozwiązaniu problemu za pomocą magicznej różdżki czy programu 10000+
W zakresie naszych emigrantów. Widzę duży problem w ściągnięciu ich na powrót przed tym, jak na zachodzie wybuchnie jakaś islamska rewolucja (którą jak widzę obaj przewidujemy). Ludzi do pracy potrzebujemy już teraz (Ukraińców jest w PL ok. 1-2 mln a i tak potrzeba więcej). Procesy rozpadu państw zachodnich to nie jest kwestia następnych 2-3 lat. To może przebiegać bardzo wolno, nawet do 10-15 lat. Nie mamy tyle czasu.
Jeśli chcielibyśmy ich ściągnąć tutaj, zanim tam będzie niebezpieczenie i sytuacja zmusi ich do ucieczki, w Polsce musiały by być lepsze warunki gospodarczo-finansowe niż w Anglii i Niemczech. Czy są takie szanse w perspektywie następnych kilku lat? Chyba nikt w to nie wierzy.
Mamy natomiast świetne warunki do tego, by być bardziej konkurencyjnym rynkiem pracy w stosunki do Czeskiego, Słowackiego, Ukraińskiego (już jesteśmy), Białoruskiego. Skoro część Polaków emigruje do Czech zamiast np. do Niemiec czy Anglii, to z pewnością da się tutaj ściągnąć ludzi do pracy właśnie z tych państw. Raz mają blisko (a dla niektórych to ważne, by mieć łatwy kontakt z rodziną), dwa łatwość nauki języka.
I to właśnie trzeba robić. Gdybyśmy dziś i rok temu (2017-2018) kierowali się proponowaną przez Pana zasadą (stop imigrantom , zwłaszcza Ukraińcom), to na polskim rynku pracy brakowałoby ok. 2 mln pracowników. Wie Pan co to oznacza? To oznacza, że firmy nie mogłyby się rozwijać. To oznacza, że koncerny zachodnie zamykałyby fabryki w PL i przenosiły je gdzie indziej (np. na Ukrainę). To oznacza, że nierozwijające się polskie firmy, przegrywałyby konkurencję z zachodnimi firmami. To oznacza, że część firm by padło, została przejętych, a część polskich firm przeniosłaby się też na np. Ukrainę. To oznacza stagnację i zastój gospodarczy. Do momentu, gdy popyt i podaż na pracowników by się nie wyrównała. Później zaczęłaby się recesja i wzrost bezrobocia (bo przecież firmy się pozamykały).
Proszę sobie wyobrazić, że w pewnym momencie łapiemy w końcu constans – czyli zmniejszyła się ilość miesc pracy do takiego momentu, gdzie pracownicy nie są już tak poszukiwani. I w ten moment nagle wracają zza granicy nasi rodacy emigranci, wystraszeni tym co dzieje się na zachodzie. Pracy już dla nich nie będzie, ale wie Pan co? Nawet jak przywiozą ze sobą euro czy funty, to nie będzie również dla nich pracowników, gdyby mieli założyć i rozwijać własne firmy. Co to oznacza? Oszczędności się kończą, zaczyna się bezrobocie.
Po jakimś czasie (około roku 2045) w wiek emerytalny wchodzi pokolenie wyżu demograficznego (81-85 rocznik). A w wieku produkcyjnym i najbardziej rentownym mamy 20 roczników z zapaści demograficznej (urodzeni między 1995-2018, gdzie wskaźnik dzietności wynosił poniżej 1,5). Co to oznacza? Upadek ZUS, dług w Skarbie Państwa, zapaść opieki medycznej, wysoka śmiertelność wśród osób starszych, wysokie bezrobocie wśród młodych. Jeśli dziś poprawilibyśmy z dnia na dzień ilość urodzeń, to w tym samym momencie (ok. 2045 roku) na rynek pracy wchodziłby wyż demograficzny z pokolenia 2019-2020. A raczej na rynek bezrobotnych bo gospodarka już dawno upadła.
Tak właśnie wygląda Polska w 2045 roku. Słaba, biedna, zaludniona 20-stoma milionami ludności (za to jednolitej!) i czekająca, aż zje ją kalifat z zachodu. Podbój nie będzie potrzebny, bo nie będziemy mieli się czym, kim i jak bronić.
W mojej ocenie, jeśli dziś polski rynek potrzebuje 2 mln Ukraińców, to powinniśmy zrobić wszystko, by tutaj byli. Jak będzie potrzeba 3 milionów, to trzeba pozyskać 3 miliony. Bo to, żę nagle wróci 2 miliony emigrantów, którzy zarabiają za granicą w euro i funtach (a to co najmniej ponad 4,5 zł w kursie) to są miraże. A choćby Polki od jutra zaczęły rodzić 5 dzieci każda, to przez następne 23 lata (roczniki 1995-2018) na rynek pracy będzie trafiać bardzo mało młodych ludzi. Urodzonych w katastrofalnym niżu demograficznym (poniżej 1,5 dzietności na kobietę).
To co Pan proponuje (powrót emigrantów, zwiększenie dzietności) pomogłoby nam, gdyby to się stało w połowie lat 90-tych, gdy problemy stawały się już widoczne. Dzisiaj czekają nas dwie dekady totalnej zapaści choćbyśmy nie wiadomo co zrobili. Bez imigracji Polska wpadnie w recesję i kryzys który doprowadzi do katastrofy na każdej płaszczyźnie.
Tak właśnie sprawa wygląda, gdy politykę wew. prowadzi się ideowo (np. bezwzględne „nie” dla imigrantów).
pozdrawiam
KW
Tematy gdzie się zgadzamy zostawmy na później ;), czytelników zapewne bardziej interesują argumenty gdzie sie nie zgadzamy ;).
1. Lata 90-te; z tego co pamiętam to był czas „na twoje miejsce jest 10-ciu, nie podoba się 500 do reki, wypier..
No to ludzie, Ci co bardziej przedsiębiorczy wypier..lili.
Uważam że to był przemyślany plan ówcześnie rządzacych. Pozbyć się najbardziej niepokornych, osłabić Polskę tak by nie miała potencjału, zostać z tymi którym wystarczy ciepła woda w kranie.
2. Jeżeli przyjmiemy że wyjechało 3 miliony to moim zdaniem 0,5 do miliona jest stracony. Albo wyjechali tak daleko ze nie wrócą, albo są już małżonkami „inżynierów i lekarzy” z Afryki i Bliskiego Wschodu.
Z Pozostałych część wraca, choćby dlatego że dorastają im dzieci, a nie chcą by były „ubogacane”, a część już ma dosyć „ubogacania” przez dzieci „inżynierów i lekarzy” jak i Jugentamty czy Barnevernet.
Jest to kilka do kilkunstutysiecy ludzi rocznie, ale są.
Reszta faktycznie wrówci gdy zaczną sie rzezie.
3. Teraz. Oczywiscie nie mówię że należy te milion czy 3 miliony ukrainców deportować jutro. Tylko pojawiaja sie konkretne pytania;
– w rolnictwie sa oni potrzebni ok
– zagraniczne firmy; jaki dla Nas jako Polski jest biznes gdy zagraniczne koncerny które nie płacą u Nas podatków, lub płacą niewielkie
https://wpolityce.pl/polityka/393487-tylko-u-nas-wiemy-ktorzy-giganci-nie-placa-w-polsce-podatkow-dane-najwiekszych-firm-ujawnia-ministerstwo-finansow-dokumenty
zatrudniają Ukrainców którzy wysyłają kase do siebie, a na dodatek wstrzymują wrost płac dla Polaków?
Jest jeszcze ten mit o braku rak do pracy; Proszę przejść się około 13-stej po sklepach i zobaczyć ile ludzi nie jest w pracy.
albo inaczej; ile spośród zdlonych do pracy ,pracuje?
Rezerwy są, wsród Polaków tylko że część widać na to stać (może warto obciąć socjal?) a części sie nie opłaca?
Ale skoro brakuje rak do pracy, a bardzo pouczającym programem odnośnie zarobków są Polacy w Swiecie/Polacy za granicą, w krajach takich jak Portugalia, Grecja, Cypr płace na stanowiskach kucharz, kierowca, piekarz, fabryka, biuro praktycznie odpowiadją Polskim to czy nie lepiej doprowadzić do wzrostu płac sciągać Greków, Portugalczyków gdzie jest bezrobocie 25%, a nie wstrzymywać wzrost płac „tanimi” Ukraincami którzy wbrew pozorom wcale nie pracują za grosze, domagaja sie coraz wiecej? I baaaaaardzo czesto zmieniają pracę.
4. Przyszłość rok do 3-ech lat. Przyjdzie kryzys, nadchodzi, w Niemczech już jest recesja.
Teraz, gdy nie mają jeszcze oni obywatelstwa po prostu nie będą mili pracy i wyjada.
Ale jesli zaczniemy popełniać Francuskie, Belgijskie, Holenderskie, UK, Niemcy błędy i ściągniemy ich sobie na stałe, narkotyzująć sie iluzją „pobratymcy, asymilacja” to co z nimi zrobimy? Poza tym że terzba ich bedzie utrzymywac na bezrobociu?
Dlatego powtórze to co pisałem; jasny układ – przyjeżdzacie do pracy wy i inni. TYLKO DO PRACY. Żadnych obywatelstw, żadnych praw wyborczych.
A w tym czasie niech oni Nam finasują swoją pracą Nasze Polskie programy demograficzne, tak by rodziło sie wiecej Polaków
Konieczność imigracji przedstawia sie jako nieuchronna i bezalternatywna; To co za problem po prostu skopiwoac politykę państw z których Ci imigranci mają przyjeżdzac? Widać u nich nie ma problemów z dzietnoscia.
4.a. Skąd pewność że Ukraincy będą sie chcieli asymilować biorąc pod uwagę jak sie chcieli asymilowac z nami przez ostanie 400 lat?
Skąd pewność że beda jako niby Polacy walczyć w obronie Polski, skoro zamiast bronić swojeje ojczyzny przez Rosja uciekli do Nas?
5. Przyszłość ZUS-u. Panie Krzysztofie…;). Przecież obaj wiemy że ZUS jest strukturalnie niewydolny. Został stwożony jako kopia systemu Bismarca który potrzebował kasy na inwestycje i bron, w sytuacji gdy mało kto miał dożyć emerytury.
To co? Teraz sprowadzimy 11 milionów imigrantów by była kasa dla Nas, a potem co? 22-33-44 miliony kolejnych by było na emerytury dla tych co przyjada teraz?
Pan ufa Państwu i wierzy w to że ono panu zagwarantuje emeryture? Odważne 😉
6.Rok 2045. Nie wiem ile ludzności będzie liczyć Polska. mam nadzieje że to nie bedzie 20 milionów, tylko 40 i to bez 11 milionów imigrantów.
Moim zdaniem kalifaty i rzezie rdzennych Niemców, Francuzów, Angoli są nieuniknione. Mam swoje przemyślenia, czekam na pana wpis w temacie.
Mapa mówi jedno – mamy przesrane. Będziemy odcieci od Północy, od Zachodu i od Południa, tyle że na Południu chociaż będa Wegry, Czechy, Słowacja, Serbia, Chorwacja które łatwo sie nie poddadza. Na Zachodzie granica bedzie odra, na pólnocy Bałtyk.
Nie bedzie wyjscia na morze północne i Atlantyk, morze Sródziemne, Morze Czarne.
Zostaje Nam wschód, bo to bedzie nasze okno na świat, a pamiętajmy że Rosja to nie są 100% Rosjanie tylko jakieś 70% reszta to „lekarze i inżynierowie”.
No i Rosja to Rosja. Chyba że wówczas Rosja bedzie inna, i gdzie indziej bedzie Chińska granica.
pozdrawiam.
Zgadzam się z Pańskim wpisem. Jeśli ma Pan pomysł na ściągnięcie Greków czy Portugalczyków do Polski – nie mam nic na przeciw 🙂
Co do praw wyborczych – nic o tym nie pisałem. O socjalu również. Imigranci tylko tacy, którzy na siebie zarobią. Żadnych socjalów (dla Polaków również obciąć – jestem wolnościowcem, liberałem).
Także muszę Pana rozczarować, ponieważ akceptuje Pan jednak imigrację do pracy, to oznacza, że zgadzamy w 99% zakresie. Więc wielkich polemik tutaj nie będzie 😉
Pozdrawiam i dziękuję za ciekawe komentarze
KW