Po opisaniu drabiny eskalacyjnej w rywalizacji między Chinami a USA oraz ich możliwym dealem (tekst pt.: „USA vs Chiny – będzie wojna czy sojusz?”), a także po opisaniu drabiny eskalacyjnej w rywalizacji USA – Rosja (tekst pt.: „USA Zamierzają pobić Rosję. Nie będzie resetu”), przyszedł czas na tekst dotyczący relacji i możliwego przebiegu wydarzeń na linii USA – UE lub też bardziej USA – Niemcy.
Niniejszy tekst jest też pewnego rodzaju rozwinięciem wątku polityki niemieckiej. Bowiem, gdy powiedziało się już A (w ostatnim tekście pt.: „Czy niemiecka oferta dla USA jest rzeczywiście szansą dla Polski?”) to należy konsekwentnie powiedzieć B. Oraz pokusić się o opisanie sytuacji w relacjach na linii Berlin-Waszyngton w kontekście próby odpowiedzenia sobie na pytanie czy i w jakiej treści dojdzie do porozumienia między Niemcami (i szerzej UE), a Stanami Zjednoczonymi.
Na blogu wielokrotnie podkreślałem, że Stany Zjednoczone obudziły się w 2013 roku tak naprawdę z trzema rywalami. Chinami, Unią Europejską i Rosją. Przy czym z tej trójki Chiny są najpotężniejsze i najtrudniejsze do podporządkowania, Rosja jest najbardziej niezależna i mało podatna na presję ze strony Waszyngtonu, a Unia Europejska to gracz najbardziej zależny od USA, wewnętrznie niespójny i jednocześnie rozgrywany przez pozostałe siły. Amerykanie zdiagnozowali zagrożenie i możliwość powstania eurazjatyckiej koalicji UE-Rosja-Chiny po czym obrali strategię rozdzielania pozostałych graczy. Zaczęto od izolacji polityczno-gospodarczej Rosji. Odgrodzono ją – za pomocą państw Europy Środkowej – od Niemiec. Proces ten zapoczątkowała jeszcze administracja Baracka Obamy co kontynuował Donald Trump, który okazał się w działaniu najbardziej antyrosyjskim prezydentem USA od czasów Ronalda Reagana (bez względu na to co mu zarzucano i jak wielką przyjaźń deklarował Putinowi). Donald Trump zrobił jednak coś więcej. Rozpoczął proces gospodarczego izolowania Chińskiej Republiki Ludowej. Niemniej, samo izolowanie rywali wymaga dużego nakładu sił i środków, tj. choćby zaangażowanie na pomoście bałtycko-czarnomorskim. Trzeba ograniczać i walczyć z dążnością izolowanych graczy do odzyskania łączności między sobą.
Celem Stanów Zjednoczonych jest podporządkowanie sobie reszty globu, a izolacja rywali miała służyć temu, by zmuszać ich do uległości jednego po drugim. Tak by nie zdołali współdziałać, ponieważ wówczas Waszyngton nie poradziłby sobie ze zwartym, kontynentalnym blokiem. Rozstawiając przeciwników pojedynczo w poszczególne narożniki, amerykański bokser mógł natomiast wybierać w jakiej kolejności zmierzy się w pojedynkach jeden na jeden. Ponieważ Chiny są najpotężniejsze, a Rosja najbardziej niezależna od Stanów Zjednoczonych, to logicznym wydaje się, że proces pacyfikacji niepokornych musi być rozpoczęty od najsłabszego gracza. Niemiec i szerzej Unii Europejskiej. Po pierwsze dlatego, że dobrze jest najpierw pokonać najsłabszych zyskując tym samym siłę do ostatecznego rozstrzygnięcia z tymi silniejszymi. Po drugiej, dopóki Rosjanie mają choć cień nadziei na uzyskanie porozumienia z Niemcami niezależnie od woli USA, dopóty ich determinacja w oporze jest nie do złamania. Jednocześnie UE jest wielkim rynkiem zbytu dla chińskich towarów. Razem USA i UE odpowiadają za połowę wartości chińskiego eksportu. Dobrze byłoby więc by zachodnie rynki współdziałały przeciw Pekinowi.
Kierując się tą logiką na początku lutego 2020 roku opublikowałem tekst pt.: „UE zostanie wasalem USA – co nas czeka po roku wyborczym 2020?”, w którym jako pierwszy postawiłem tezę, że po listopadowych wyborach USA – bez względu na ich wynik – Stany Zjednoczone będą chciały w krótkim czasie podporządkować sobie Unię Europejską. Ponieważ Amerykanom zaczyna kończyć się czas a podporządkowanie Europy pozwoli wywrzeć jeszcze większą presję na Rosję oraz Chiny. Teza ta stała została kilka miesięcy później spopularyzowana (choć nie przeze mnie), a po niemieckich ofertach hołdu względem USA można przypuszczać, że lada moment się ziści. Podobnie jak sprawdziła się inna prognoza z wyżej cytowanego tekstu mówiąca o tym, że Rosjanie postarają się o spacyfikowanie niepokornej Białorusi. Przypomnijmy, po sierpniowych wyborach Łukaszenka który wynegocjował dostarczenie gazu na Białoruś przez Litwę, nagle stanął przed społecznym buntem – co zaskoczyło dogadujących się z nim dobrze Amerykanów. W efekcie Mińsk popadł w całkowitą zależność względem Moskwy. Choć w ostatnim czasie znów zaczyna silić się na asertywność. Niemniej, wracając do tematu niemiecko-amerykańskiego. Wydaje się być pewnym, że w najbliższym czasie doczekamy się rozstrzygnięcia kwestii relacji pomiędzy USA i Niemcami oraz USA i Unią Europejską.
Z uwagi na liczne amerykańskie przewagi tj. np.:
- kontrola zachodnich rynków finansowych,
- kontrola morskich szlaków handlowych do Europy,
- kontrola Trójmorza i lądowego połączenia z Rosją oraz dalej z Chinami,
- obecność militarna w Niemczech i w Europie Środkowej,
- bilans handlowy z Niemcami i Unią Europejską, z którego wynika, że największy importer na świecie (USA) daje Europejczykom i Niemcom zarabiać na swoim rynku, natomiast sam zarabia na Starym Kontynencie relatywnie niewiele, a więc może jako „konsument” lub „odbiorca” dyktować warunki, nakładać cła, grozić wyparciem europejskich firm i koncernów z chłonnego i wartościowego amerykańskiego rynku,
Amerykanie mają wielką przewagę w ewentualnych negocjacjach z Berlinem i Brukselą. Nic więc dziwnego, że Niemcy – pod koniec października tego roku – zaoferowali hołd lenny starając się nie być stratnym na relacjach gospodarczo-politycznych z Waszyngtonem. Było to kwestią czasu, a stanowisko niemieckie miękło tym bardziej, im mocniej Amerykanie zaczynali naciskać. W tym miejscu historii należy się więc zastanowić, jakiego rodzaju układ może zostać zawarty pomiędzy Niemcami a Stanami Zjednoczonymi. I co on może oznaczać dla Polski.
Hołd pruski
By móc odpowiedzieć sobie na pytanie, jak może wyglądać ewentualne porozumienie-hołd lenny Niemiec należy w pierwszej kolejności rozpisać korzyści i koszty każdej ze stron wynikające z istniejącego stanu rzeczy. Następnie należy ocenić, czy koszty trwania zaistniałej sytuacji motywują obie strony ku zawarciu porozumienia. Na koniec można pokusić się o oszacowanie, jak i czym są w stanie zapłacić obie strony by zyskać to, na czym im zależy i zapłacić za to akceptowalną dla nich cenę.
Perspektywa Niemiec
Republika Federalna Niemiec – na obecnym etapie rywalizacji mocarstwowej – wydaje się stać w narożniku i biernie odbierać ciosy hegemona licząc na to, że garda okaże się szczelna. Co zawsze jest najgorszą taktyką. Wynika to jednak z faktu, że Berlin nie ma możliwości uderzenia w interesy Stanów Zjednoczonych, a gdyby tego spróbował – wówczas naraziłby się na potężny cios kontrujący w odsłoniętą część ciała. Niemiecki eksport składa się na ponad 40% krajowego PKB. Niemcy najwięcej eksportują wprawdzie do sąsiadów z UE, niemniej ogromnym niemieckim rynkiem zbytu są Chiny (3 największy odbiorca w 2019 roku – wartość 108 mld dolarów). Zresztą Niemcy jako jedyni byli zdolni osiągnąć dodatni bilans handlowy z Chinami. Są w tym zakresie uzależnieni od handlu morskiego, a ich flota nie jest w stanie działać globalnie oraz zabezpieczać transport niemieckich towarów. W tym zakresie Berlin zależny jest (jak niemal cały świat) od dobrej woli US Navy oraz politycznych deklaracji amerykańskich polityków w zakresie zasad swobodnego handlu.
Niemcy posiadają wysoce wydajną gospodarkę o tańszych kosztach utrzymania jeśli chodzi o potrzeby energetyczne. Wszystko dzięki importowi gazu i ropy naftowej z Rosji na bardzo dobrych warunkach. Problem w tym, że transport ten odbywa się przez: Polskę, Ukrainę oraz Nord Stream. Budowa i uruchomienie Nord Stream II mogłoby uniezależnić Niemców od woli politycznej amerykańskich stronników z Warszawy i Kijowa. Problem w tym, że Amerykanie doprowadzili do wstrzymania inwestycji i prawdopodobnie nie pozwolą na jej uruchomienie. Innymi słowy Berlin wciąż pozostaje i możliwe, że pozostanie zależny w tej kwestii od państw tranzytowych, które są sojusznikami USA.
W 2019 roku Niemcy miały nadwyżkę w bilansie handlowym z USA w wysokości 67 mld dolarów. Sprzedały wówczas do Stanów Zjednoczonych towary i usługi o łącznej wartości 133,5 mld usd. Innymi słowy USA to największy konsument dla niemieckiej gospodarki. W tym czasie cała Unia Europejska zarobiła na rynku amerykańskim na czysto 140 mld euro. W konsekwencji Amerykanie mogą szachować Unię podobnie jak zaczęli to robić z Chinami. Przykładem na to jest nałożenie przez Donalda Trumpa w 2018 roku ceł na stal i aluminium co uderzyło głównie w niemieckiego eksportera. To był jedynie sygnał ostrzegawczy dla Europy Zachodniej pokazujący, co się może stać, gdy Waszyngton uzna UE za prawdziwego konkurenta z którym musi rywalizować. Odpowiedź Berlina była symboliczna. Nałożono cła na importowane z USA motocykle. Szczęśliwie dla Niemców, Amerykanie niespecjalnie się tym przejęli i nie wprowadzili (jeszcze) ceł na europejskie samochody. To byłaby katastrofa dla niemieckiego przemysłu motoryzacyjnego, który jest jednym z wiodących sektorów niemieckiej gospodarki.
Nie do zakwestionowania jest wiec teza, że w relacjach gospodarczych, to Amerykanie są stroną finansującą. Tak więc to oni mają przewagę w narzucaniu warunków. Jednocześnie w sferze politycznej byli zdolni do wyciągnięcia Niemcom z kieszeni ich najbliższej strefy wpływów. Mitteleuropy. W 2015 roku jak jeden mąż, do amerykańskiego obozu przeszły: Polska, Litwa, Łotwa, Estonia oraz Rumunia. Amerykanie mogą liczyć również na Bułgarię oraz Chorwację. Zainicjowanie rozmów o Trójmorzu ośmieliło do asertywności względem Niemiec również Austrię oraz Czechy i Słowację. Odświeżona została inicjatywa V4 (Polska, Czechy, Słowacja, Węgry). Natomiast Wiktor Orban grał już asertywnie względem Berlina znacznie wcześniej co nie wynikało z postawy Amerykanów. Niemniej podsumowując: w 2015 roku niemal cała Europa Środkowa przeorientowała się w polityce zagranicznej na Waszyngton lub co najmniej zdystansowała do Berlina. Oprócz tego z Amerykanami rozpoczęli współdziałać Skandynawowie. Zwłaszcza Norwegowie, choć pamiętajmy o zwlekaniu Duńczyków w sprawie pozwoleń na budowę Nord Stream II co uderzało w interesy Berlina i było z pewnością zainspirowane z Waszyngtonu.
Jeśli przyjrzymy się obecnej strefie niemieckich wpływów politycznych, porównując stan np. z 2012 roku do obecnego, to mamy do czynienia z prawdziwą katastrofą. Na zachodzie znajduje się sprzyjająca Berlinowi Holandia. Niemcy muszą dzielić swoje wpływy z Francuzami w Belgii oraz Luksemburgu. Półwysep Iberyjski był zawsze poza niemieckim zasięgiem, a Włosi stali się największym krytykiem Brukseli, strefy euro oraz niemieckiej polityki fiskalnej. Za wschodnią granicą Niemiec mamy natomiast do czynienia z przestrzenią, w której warunki dyktują Amerykanie (wyłączając Węgry). W kontekście wzajemnego balansu sił na osi Paryż-Berlin, Niemcy wyglądają w tej chwili niczym uschnięta i ogołocona z igieł choinka (takie nawiązanie do zbliżających się świąt J ). Oczywiście wciąż są samodzielnie znacznie potężniejsze gospodarczo niż Francja i każdy inny członek UE. Niemniej prawda jest taka, że niemiecki ośrodek siły stracił ogromną ilość wpływów politycznych. Choć oczywiście zachował powiązania gospodarcze.
Reasumując, Niemcy pogodzili się ze swoją bezsilnością wobec amerykańskiej presji. Zrozumieli, że nie mogą już dłużej balansować siedząc okrakiem na płocie, ponieważ Amerykanie owinęli jego krawędź drutem kolczastym. To z kolei powoduje, że brak wyboru może być bardziej bolesny dla Berlina niż jego konsekwencje.
Perspektywa Stanów Zjednoczonych
Amerykański punkt widzenia jest zgoła inny niż ten niemiecki. O ile Berlin postrzega relacje z USA w kontekście powiązań gospodarczych oraz rachunku zysków i strat o tyle Amerykanom zależy przede wszystkim na podporządkowaniu politycznym. Przy czym decydenci z Waszyngtonu dysponują twardymi atutami w sferze gospodarczej, co znacznie ułatwia nakładanie presji politycznej. Stany Zjednoczone – dzięki gwarancjom bezpieczeństwa – potrafiły pozyskać polityczne wpływy w Skandynawii i Mitteleuropie. Jest to kolejnym dowodem na to, że realna siła militarna jest efektywniejszą podstawą wywierania skutków politycznych niż same tylko powiązania gospodarcze.
Amerykanie nie ponoszą w zasadzie strat w wyniku presji wywieranej na Unię Europejską. Do tych największych należy upływ cennego czasu oraz potrzeba samodzielnego angażowania się w rywalizację z Moskwą. W Europie Środkowej nie ma odpowiednich partnerów, którym można by było powierzyć zmagania strategiczno-taktyczne na poziomie militarnym. Niemcy nie posiadają wystarczającego potencjału i dotychczas odmawiały współpracy w zakresie wywierania presji na Rosję. Polska z kolei ma duże braki, choć ze względu na swoje położenie geograficzne oraz porównanie jej potencjału do innych państw z regionu, jest najpoważniejszym kandydatem na sojusznika.
Władzom z Waszyngtonu zależy więc na czasie i szybkim podporządkowaniu politycznym Unii Europejskiej w kwestii rywalizacji z Rosją i Chinami.
Można więc z całą pewnością stwierdzić, że obie strony są zainteresowane zakończeniem napięć na linii transatlantyckiej. Niemcy z każdym kolejnym dniem sporów tracą realne zyski. Amerykanie czas, niezbędny do okiełznania chińskiego smoka.
Pozycja negocjacyjna stron
Niemiecki rząd zrozumiawszy swoją nie najlepszą pozycję względem Stanów Zjednoczonych, postanowił nie czekać aż presja osiągnie najwyższy poziom. Co wiązałoby się dla Niemców z największymi stratami. Berlin postawił na ucieczkę do przodu, a więc manewr wyprzedzający. I ustami niemieckiej MON złożył propozycję podporządkowania się USA na akceptowalnych przez Niemcy warunkach. Annegret Kramp-Karrenbauer określiła je dość wyraźnie. Republika Federalna Niemiec jest gotowa ponosić wyższe koszty związane z obronnością, a także wziąć na siebie odpowiedzialność za bezpieczeństwo Unii Europejskiej oraz wschodniej flanki NATO. Innymi słowy, Niemcy chcą sfinansować własną armię by ta równoważyła militarną presję Rosji.
Czy tego rodzaju propozycja jest dla Amerykanów korzystna i wiarygodna?
W obu przypadkach odpowiedź brzmi – nie. Po pierwsze, zbudowanie armii przez RFN zwiększy niezależność Niemiec oraz umocni ich pozycję w Europie. Przy najsilniejszej gospodarce i sile militarnej na Starym Kontynencie znów pojawi się pokusa zbudowania kontynentalnego imperium. Ponadto im większa i silniejsza Bundeswehra tym mniejsza rola amerykańskiej obecności wojskowej w RFN. Tym mniejsze pole manewru, jeśli chodzi o wywieranie presji na Berlin przez USA. Militaryzacja Niemiec jest oczywiście ostatnią rzeczą, jaką chcieliby widzieć wszyscy Europejczycy. Losy całych narodów i Europy nie mogą zależeć od ryzykownego powiedzenia: „do trzech razy sztuka, może się uda utrzymać pokój”. Nie po to Amerykanie brali udział w dwóch wojnach światowych na terenie Europy, a następnie przez pół wieku ponosili koszty zaangażowania militarnego na Starym Kontynencie by teraz powtarzać błędy przeszłości. Pomysł militaryzacji Niemiec jest tak fatalnym pomysłem dla wszystkich, że tylko Berlin mógł wpaść na to by go na poważnie zaproponować i wyłożyć jako kartę na stole negocjacyjnym. Co powinno zresztą wywołać trwogę w Paryżu i Warszawie. Francuzi woleliby jednak pozostać największą potęgą militarną w UE, a Polacy z pewnością chcieliby uniknąć sytuacji, w której to od Bundeswehry zależałoby ich poczucie bezpieczeństwa…
Budowa potęgi militarnej przez Niemcy pozwoliłaby im w dużej mierze dyktować warunki niemal całej Europie. A co za tym idzie, Berlin mógłby wówczas z większą łatwością uniezależnić UE od Amerykanów oraz zawrzeć strategiczny sojusz z Rosją. Dysponując bowiem odpowiednim orężem, Niemcy na partnerskich warunkach – nie bojąc się rosyjskiej presji militarnej – mogliby wrócić do umowy: surowce za know-how i kapitał. Co zadowalałoby obie strony. Natomiast sojusz Berlin-Moskwa oznaczałby koniec amerykańskiej polityki i nadziei na okiełznanie Chin w pojedynku jeden na jeden. Bez wsparcia UE oraz ze świadomością, że każde starcie między Waszyngtonem a Pekinem, wzmocni stronę, która nie będzie brała udziału w batalii. Jeszcze gorszy scenariusz mógłby wyglądać tak, że oś Paryż-Berlin-Moskwa wsparłaby Pekin. To byłby najgorszy scenariusz dla USA.
Zdając sobie z tego sprawę w polskiej przestrzeni publicznej pojawiła się myśl, by nakłonić Amerykanów do tego, by Niemcy sfinansowali Wojsko Polskie. To wyeliminowałoby zagrożenie niemieckie oraz dawało Amerykanom gwarancję, że silniejsza militarnie Polska dopilnuje, by Berlin dotrzymał złożonych Waszyngtonowi obietnic.
Problemem tego pomysłu jest to, że Niemcy go zwyczajnie nie mogą zaakceptować. Więc nie wchodzi on w grę jeśli chodzi o złożoną przez nich ofertę. Opisałem to w poprzednim tekście. Berlin składając propozycję hołdu, godzi się na podporządkowanie polityki zagranicznej UE pod Waszyngton w zamian za odzyskanie kontroli nad Mitteleuropą. Właśnie w tym celu niemiecka MON zaczęła sondować stanowisko przyszłej administracji Joe Bidena. Europa Środkowa już w tej chwili jest w strefie wpływów USA. Nielogicznym byłoby, gdyby Niemcy oferowali Amerykanom zgodzenie się na taki stan rzeczy, podegłość polityczną i jeszcze zgodziliby się na finansowanie polskiej armii, która pozwalałaby Warszawie na większą asertywność względem Niemiec. Nie. Berlin nie zamierza wprowadzać Polski do wyższej ligi na arenie międzynarodowej, bowiem Mitteleuropę traktuje jako przestrzeń państw będących przedmiotem gry.
Niemniej należy pamiętać, że niemiecka pozycja negocjacyjna jest bardzo słaba. I Amerykanie mogą nie przyjąć oferty lub narzucić siłą własne warunki. Więc może pojawić się nadzieja na to, że zmuszą Niemców do całkowitej kapitulacji i nakażą wzmocnienie Polski. Nadzieje te są jednak płonne. Amerykanie będą bowiem woleli zadbać o własny interes.
Jaki?
Po co Amerykanie mają negocjować na rzecz polskich interesów skoro mogą na Niemcach wymusić, by ci sfinansowali amerykańską obecność w Europie Środkowej? Jeśli Waszyngton może mieć cudzą armię za cudze pieniądze lub własną armię za cudze pieniądze, oczywistym jest, że wybierze tą drugą opcję.
W interesie USA jest posiadać jak największą armię, ale ograniczeniem tych ambicji zawsze będą środki finansowe. Te można pozyskać od sojuszników, którzy korzystają z amerykańskiej obecności militarnej. Amerykanie mogą przecież zagwarantować sobie sfinansowanie przez Niemców amerykańskich sił rotacyjnych na wschodniej flance NATO. Innymi słowy zwiększą własny potencjał militarny i będą mogli pozostać na kilku frontach na raz. I to nie jest wcale żadna odkrywcza myśl, tylko mam wrażenie że o tym zapomnieliśmy. Prezydent Donald Trump wielokrotnie wyrażał się jasno. Nie chciał zwiększenia niemieckiej armii tylko zwiększenia niemieckich wydatków na NATO. NATO, czyli na amerykańską obecność w Europie. Stany Zjednoczone preferują ten model od lat co jest widoczne przy renegocjacjach umów z Koreą Północną czy Japonią. Tym bardziej niezrozumiałym jest liczenie na to, że w przypadku Niemiec będzie inaczej. Niemożliwym będzie przekonanie Amerykanów, by zmusili Niemców do sfinansowania polskiej armii w sytuacji gdy Stany Zjednoczone chcą pokryć z niemieckiego budżetu własne koszty utrzymania obecności US Army w Europie. To są mrzonki.
Tak więc z jednej strony USA negocjuje środki finansowe dla siebie, z drugiej Niemcy chcą odzyskać kontrolę nad Mitteleuropą. Oczywistym jest więc, że tego rodzaju rozmowy na tak wczesnym etapie i zainicjowane przez Niemców, są dla Polski tylko i wyłącznie zagrożeniem. Niemcy w zamian za czas (szybka zgoda na podległość) oferują własną armię, ale w ramach kompromisu mogą zgodzić się na sfinansowanie kosztów utrzymania amerykańskich sił zbrojnych. Najgorszym scenariuszem dla Warszawy jest taki, w którym Niemcom udałoby się przekonać USA do powstrzymania się od wspierania Polski! W zamian Berlin i Waszyngton miałyby razem – ponad głowami Warszawy – decydować o tym, co się tutaj dzieje. Amerykanie mieliby własną armię w Polsce finansowaną przez Niemców. Polacy zaś staliby się biernymi obserwatorami manewrów na własnym terytorium! Oczywiście nie można do tego dopuścić.
Na szczęście Polska posiada silne argumenty do tego, by przekonywać, że w amerykańskim interesie jest utrzymanie dotychczasowej linii względem Berlina oraz jego kompletna kapitulacja. Przymuszenie Niemiec do sfinansowania amerykańskich wojsk, a jednocześnie amerykańska kontynuacja współpracy z Polską i wzmacnianie jej pozycji względem Berlina. Polska świetnie nadaje się na amerykańskiego stróża w Unii Europejskiej oraz lidera proamerykańskiego bloku w Europie Środkowej. By zostać tym liderem musi stać się silniejsza i mieć podstawy do asertywności względem Berlina. Korzyść Amerykanów z partnerstwa z Polską jest łatwo zauważalna w kontekście strategicznych interesów. Bowiem Warszawa zawsze będzie się obawiać niemiecko-rosyjskiego porozumienia ponad swoimi głowami. Warszawa zawsze będzie się obawiała niemieckiej dominacji, a także rosyjskiej agresji. Tak więc polskie interesy są naturalnie zbieżne z interesami Waszyngtonu i nie trzeba Polski specjalnie namawiać lub pilnować, by przypadkiem nie porozumiała się z Moskwą.
Liczenie Polaków na to, że umowa niemiecko-amerykańska zawarta na bazie oferty z Berlina będzie uwzględniała polskie interesy i wzmocni Wojsko Polskie byłoby więc naiwnością. To tak, jakby Ukraińcy z nadzieją spoglądali na ofertę Moskwy wystosowaną do Waszyngtonu i oczekiwali, że Putin zgodzi się jeszcze na sfinansowanie i dozbrojenie ukraińskiej armii. Tak się nie stanie, choćby miała się zawalić ziemia pod Kremlem.
Polityka zagraniczna nie może być oparta na chciejstwie. Musi uwzględniać interesy wszystkich graczy i ich zwyczajny egoizm. Skoro USA chcą pozyskać od Niemców środki na własną armię, to nie można oczekiwać, że zrezygnują z tego dzieląc się z Polakami. To jest zwyczajnie nielogiczne.
Warunki hołdu i nowe TTiP
Niewątpliwe jest, że Amerykanie są wstanie narzucić własne warunki Niemcom. Pytanie jest, jak szybko zmuszą ich do kompletnej kapitulacji – co byłoby najlepszym rozwiązaniem i dla USA i dla Polski. Należy pamiętać o tym, że Berlin sprzeciwiał się Waszyngtonowi już kilkukrotnie. Próbował wraz z Rosją ominąć warunki resetu Obamy, przez co Amerykanie stracili kilka lat, które miały być przeznaczone na dokonanie piwotu. Zamiast tego, USA znów musi angażować się w Europie i ścierać się z Rosją. Oprócz tego Niemcy nie zaakceptowali amerykańskiego zerwania umowy z Iranem oraz amerykańskich sankcji. Niezależnie od tego co Joe Biden myśli o polityce Donalda Trumpa, fakt jest jeden. Niemcy naruszyli wyraźny zakaz hegemona w tej sprawie. Innymi słowy, Waszyngton powinien dążyć do całkowitej kapitulacji Berlina nie tylko z tego powodu, że może do niej doprowadzić. Ale również z tego, że wizerunkowo w jego interesie jest pokazanie, jaki los czeka państwa, które nie stawią się na wezwane w szeregu za plecami hegemona. Oczywiście oprócz tego przy kapitulacji Niemiec, Amerykanie zyskają w nowym dealu najwięcej. Problemem jest tylko czas, jednak wydaje się, że Berlin nie jest w stanie długo opierać się presji ze strony Waszyngtonu.
Można więc pokusić się o przewidzenie, w jakim zakresie warunki USA zostaną narzucone, przy akceptacji ze strony Berlina. W mojej ocenie Amerykanom zależeć będzie na następujących kwestiach:
- Rezygnacja z Nord Stream II, co zagwarantuje brak możliwości finansowania Rosji przez Niemcy (kapitał za surowiec) oraz ograniczy potencjał ewentualnych zakulisowych negocjacji niemiecko-rosyjskich za plecami Amerykanów.
- Nowa transatlantycka umowa handlowa (TTiP), o którą Amerykanie zabiegali od dawna, a która wzmocni bardziej stronę amerykańską. Zwłaszcza w kontekście dostaw surowców energetycznych (LNG i ropa). Amerykanie nacisną by ograniczyć import surowców z Rosji oraz by Europa zwiększyła import z USA.
- Zbudowanie wspólnej platformy ekonomiczno-gospodarczej, która miałaby ograniczać wpływy i wypierać Chińczyków z zachodnich rynków (np. rezygnacja Niemców z chińskiego 5G).
- Finansowanie przez Niemcy amerykańskiej obecności wojskowej w Europie Środkowej. Berlin zgodzi się na to szybciej niż na finansowanie polskiej armii, bowiem nie zamierza hodować u swojego boku kolejnego asertywnego gracza, który będzie chciał odgrywać rolę lidera w Mitteleuropie – lepiej zapłacić haracz hegemonowi, którzy i tak prędzej czy później Europę będzie musiał opuścić. Pozostawiając ją pod wpływami Berlina. Niemcy nigdy nie będą finansować Polskiej armii i nigdy się na to nie zgodzą. Szerzej pisałem o tym w ostatnim tekście.
Przy temacie powyższego układu natychmiast nasuwa się też pytanie, co z Francją? W dużym skrócie (bo to odrębny temat) warto przeczytać powyższe punkty jeszcze raz. Tylko ten dotyczący transatlantyckiej umowy handlowej dotyczy interesów francuskich i uważam, że treść tej umowy zwyczajnie będzie tak negocjowana by Francuzi się na nią zgodzili. Paryż będzie też musiał zaakceptować decyzję Berlina w kwestii uległości. Francja prowadzi własną politykę zagraniczną, dysponuje silną armią, posiada ambicje kolonialne w Afryce i nad Morzem Śródziemnym. Francuzi są przekonani, że w tych kwestiach poradzą sobie nawet przy nieobecności Niemiec. I samodzielnie będą dogadywać się w tych kwestiach z USA.
Perspektywa Polski
Natomiast pozostaje jeszcze kwestia interesów Warszawy. W naszej racji stanu jest, by przedmiotem dealu nie była Polska. Tzn. kwestia partnerstwa polsko-amerykańskiego powinna pozostać bez zmian. Tak jak budowanie Trójmorza. Choćby również z tego względu, że nie możemy wciąż myśleć peryferyjnie i mieć nadzieję, że dwa inne mocarstwa będą w umowie między sobą decydować o polskich sprawach. Choćby miało to dotyczyć jałmużny. Polska musi wreszcie przebić sufit polityczny i samodzielnie negocjować warunki bezpośrednio z Niemcami i Amerykanami. A w tym drugim przypadku są na to spore szanse ponieważ Amerykanie z pewnością chętnie pozostawią sobie wpływy w Europie Środkowej – tak na wszelki wypadek. Gdyby Berlin ponownie (jak w latach 2011-2013) chciał się wymigać z umowy. I nawet gdyby amerykańskie wsparcie dla Polski (wynikające z umowy dwustronnej) miało pochodzić ze środków niemieckich, to Niemcy nie muszą, a nawet nie powinni o tym wiedzieć. Nasze rozliczenia z USA są naszymi rozliczeniami i Niemcy nie powinni mieć nic do tego. Po co mielibyśmy dawać im pretekst do tego, by grać tą kartą? Ponadto nie można błagać Amerykanów o to by załatwiali nasze sprawy z innymi państwami w naszym imieniu. To znacznie osłabia naszą pozycję w oczach ludzi z Waszyngtonu. Stajemy wówczas w roli petenta – pieska, który ma nadzieję, że mu dobry pan rzuci obgryzioną kość pod stół. W ten sposób nie można prowadzić dyplomacji, jeśli chce się zbudować swój wizerunek na arenie międzynarodowej (jakby to wyglądało też w oczach państw Trójmorza, które miałyby niby podążać za naszym przywództwem? – papierowy lider). Warunki wsparcia trzeba negocjować bezpośrednio i samodzielnie z danym państwem (USA/Niemcy). Jako podmiot i druga strona ewentualnej umowy.
Należy też powtórzyć, że dotychczasowa stanowcza polityka USA względem Niemiec powinna zostać utrzymana. Dlaczego? Ponieważ była i jest skuteczna. Niemcy miękną. Boją się amerykańskich ceł, mają problem z ukończeniem Nord Stream II, muszą godzić się na kompromisy w kwestiach klimatycznych i praworządności. I choć ustępstwa mogą wydawać się niewielkie, to stanowią precedens, który zachęci inne kraje Mitteleuropy do asertywnej postawy i budowy politycznego bloku wewnątrz Unii (vide Trójmorze). Wspieranie przez USA Trójmorza gwarantuje stały nacisk i presję na Berlin. To w czym Amerykanie mogą odpuścić pozostawiając Berlin z twarzą, to kwestie wymiany handlowej. W ramach nowego TTiP Niemcy będą mogły nadal bogacić się na eksporcie do USA bez obawy, że Waszyngton z dnia na dzień nałoży cła na import z UE.
Osobiście mam wielką nadzieję, że w opisany wyżej sposób zakończy się saga z niemiecko-amerykańskim napięciem w relacjach. Ponieważ Polska utrzyma status lidera budowanego Trójmorza (a jeszcze go nie ma). I będzie wciąż istotna dla USA przez co wciąż będzie mogła liczyć na amerykańską obecność na wschodniej flance, a także będzie miała alternatywę dla Berlina. Co daje podstawy do asertywnej postawy względem Niemiec, a więc dbania o swoje interesy w ramach Unii Europejskiej. Natomiast armię możemy zbudować sobie sami za własne pieniądze. Celem polskiej dyplomacji powinno być uświadomienie Amerykanów, że skoro już pozyskali środki od Niemiec, to mogliby się podzielić technologią z Polską. Nawet nie za darmo, ale po cenach detalicznych z minimalnymi marżami. Bo dotychczas było inaczej. Polscy politycy powinni potrafić wykorzystać w rozmowach z Amerykanami atuty, które już posiadamy. Jakich argumentów używać? Już kiedyś o tym pisałem w tekście pt.: „Polska – kluczem do strategii USA?”. Natomiast to czego możemy żądać to wsparcie dla polskiego przemysłu zbrojeniowego w zakresie know-how, a także dla polskiej gospodarki i biznesu. Choć w tych ostatnich kwestiach to nie jałmużna powinna decydować o naszym prosperity a mądra polityka wewnętrzna.
Tymczasem polskie ministerstwo finansów obrało sobie za cel dorżnięcie małych i średnich przedsiębiorstw oraz uzależnienie sektora prywatnego od państwa. Czego dowodem są zmiany w prawie podatkowym przeforsowane rzutem na taśmę w ostatnich dniach listopada. Opodatkowanie osób fizycznych prowadzących działalność w formie spółek osobowych podatkiem od osób prawnych jest skandalem i kuriozum – potworem prawnym. A polski tzw. „cit estoński” to jedna wielka pułapka dla polskiego biznesu. Wiosną pisałem co należy zrobić by wykorzystać szansę, jaką daje nam pandemia. Należało odblokować polski potencjał gospodarczy, uprościć system podatkowy, ujednolicić stawki – ba dokonać rewolucji podatkowej. Był to dobry moment, bo gospodarka w warunkach pełnego lockdownu i tak nie funkcjonowała. I w momencie gdy Czesi i Niemcy obniżają podatki, nasz rząd poszedł zupełnie w odwrotnym kierunku. Prawo zostało niemiłosiernie skomplikowane (co rząd czyni regularnie – co roku wprowadzając duże zmiany), państwo obłożyło spółki osobowe podwójnym podatkiem dochodowym a na mało zorientowanych zastawiono pułapkę fiskalną w postaci podatku estońskiego, gdzie lepem ma być niższe oprocentowanie (9% zamiast 19%). Sęk w tym, że to nie jest żadne obniżenie podatku tylko jego odroczenie. Jest to jednak temat na zupełnie odrębny wpis, który być może powstanie jak zejdą ze mnie emocje w tym względzie. Musiałbym teraz bowiem użyć wielu niecenzuralnych słów by opisać tę patologię wprowadzaną przez bandę patałachów z MF.
Uff. I wraz z tym mało optymistycznym akcentem już teraz życzę Wam zdrowych i wesołych Świąt oraz Szczęśliwego Nowego roku 🙂 Zapewne jest to mój ostatni tekst przed świętami, zwłaszcza, że rozpocząłem prace nad przedostatnim rozdziałem książki, który mam zamiar skończyć do 31 grudnia.
Pozdrawiam
Krzysztof Wojczal
Geopolityka, polityka, gospodarka, prawo, podatki – blog
O ile rozumiem, wojsko ma przejąć rolę polityków w sytuacji, gdy politycy nie chcą, nie mogą, czują potrzebę zajmowania się głównie sobą, boją się, nie są w stanie ogarnąć czy są przekupieni. Tak właśnie wygląda przepis na zamach stanu. Wystawilibyśmy się na cel i ucieszyli wszystkich, którzy nam źle życzą.
Wojsko nie jest samo dla siebie tylko jest narzędziem prowadzenia polityki. Aby prowadzić politykę, trzeba mieć świadome społeczeństwo, kompetentnych polityków oraz wiedzieć co i jak się chce osiągnąć. Wtedy odpowiednio się uzbroić aby druga strona wiedziała, że lepiej się dogadać niż powiedzieć „sprawdzam”. W ten sposób Rosjanie próbują wymusić nową politykę bezpieczeństwa (bez USA), korzystną oczywiście dla siebie. Dlatego rozbudowują potencjał wojskowy propagandowo go zwielokrotniając, gdzie mogą – mącą, angażują się wszędzie, gdzie stosunkowo niewielkim nakładem stanowią element nie do pominięcia.
Celem Rosji nie jest zajęcie Polski bo nie mają takiego potencjału ale spacyfikowanie ambicji i marginalizacja znaczenia Polski.
W pewnym sensie jest to również w interesie Niemiec. O ile Rosja byłaby szczęśliwa gdyby między Odrą i Bugiem hulał tylko wiatr nad ich rurociągami, dla Niemców racją stanu (tak jak go rozumieją) jest uzależnienie gospodarcze i co za tym idzie, polityczne, aby spijać śmietankę. Dla Rosji byłoby dopuszczalne gdyby to Niemcy pilnowali słabości naszego regionu a jednocześnie sami byli uzależnieni od rosyjskich surowców. Jednak sytuacja się komplikuje ponieważ nie tylko oni mają interesy i możliwości w regionie. Niestety to jest efekt życia w miejscu, które wszystkim silnym graczom jest potrzebne, tylko każdemu do czego innego.
USA choć słabną, mają swoje realne argumenty. Póki nie powstanie nowy jedwabny szlak w pełni kontrolowany przez lądowe imperia, mogą na przykład zablokować lub podrożyć niemiecki eksport. Nie cały naraz. Najpierw zawsze warto pogrozić. Np długotrwałymi lub krótkotrwałymi manewrami morskimi, skutecznie blokującymi regularny ruch wybranych linii, zasponsorowaniem piratów aby zamykali oczy ale nie na wszystko czy wznieceniem lokalnej wojny skutecznie blokującej przepływy akurat takich a nie innych towarów. Amerykanie mają też potencjał podpalania fragmentów jednego pasa i drogi, żeby nie był zbyt bezpieczny.
Uderzenie w Niemcy w taki sposób, że nie można się cofnąć, oznaczać będzie osłabienie USA. Amerykanie zrobią to tylko wtedy, gdy destabilizacja Europy wywołana problemami Niemiec będzie dla nich jedynym wyjściem aby nie doprowadzić do stworzenia jednego rynku w Eurazji bez udziału USA. USA będą chciały się dogadać. Mimo wszystko.
Zmierzam zawile do tego, że budowanie siły armii przez wojskową grupę uświadomionych, bez politycznego przywództwa z prawdziwego zdarzenia, bez określenia strategicznych interesów i wspólnie rozumianej racji stanu przez układ rząd-opozycja, bez cywilnego porozumienia z sojusznikami, niczego dobrego nie przyniesie. Tego teraz nie ma ale może będzie. Kto wie, życie bywa zaskakujące. Drugi wniosek jest taki, że powstał skomplikowany układ sił z potencjałem do wzajemnego blokowania się ale jeszcze nie z potencjałem do wojny. Wojna nie jest w niczyim interesie. Gdybyśmy umieli rozgrywać animozje politycznie, jednocześnie poprzeć je argumentami siły, dałoby się nie wpaść w taką pułapkę jak Liban.
@Jacek – w takim razie – przyjmując Twoje obiekcje i postawę „na nie” wobec aktywnego działania z naszej strony pod stołem – pozostaje bierne oczekiwanie na bolesne owoce szaleństwa Bidena&Harris. I nadzieja [nikła], że skutki zapaści zmuszą Biały Dom do zejścia na ziemię. Oraz nadzieja, że te skutki JESZCZE nie doprowadzą do zainicjowania nieodwracalnej katastrofy USA [de facto – wojny domowej]. Moim zdaniem – czy my chcemy, czy nie – w Pentagonie i w centralach amerykańskich specsłużb i tak w tej chwili już się naradzają pod stołem nad działaniami ratunkowymi – skrytymi wobec Białego Domu. Tym bardziej, że siłą rzeczy, wobec zaangażowania Białego Domu we „wdrażanie postępu” w USA – będą mieli większe pole manewru. Przy odpowiednim zorganizowaniu się Wschodniej Flanki [pod stołem – ale i „cywilów” przez wojska i specsłużby przez ich kanały] – rzecz jest do zrobienia. Inaczej może być tak – że inni gracze Wschodniej Flanki to zrobią – a my będziemy co ostatni. I zamiast być liczącymi się inicjatorami, którzy zabezpieczają swoje poletko i ustawiają współdziałanie – będziemy znowu tymi biernymi i głupimi na szarym końcu – których inni ustawiają. Jedna uwaga – mi nie chodzi o wojnę USA z Niemcami. Mi chodzi o takie skoncentrowanie siły w gotowości [oficjalnie pod przykrywką ćwiczeń] – z jednoczesnym sygnałem pod stołem do Berlina „albo pełna kapitulacja i przyjęcie dyktatu – albo was rozjedziemy”. Z tak dużą dysproporcją sił i z tak dużą determinacja [w tym także UK i zmobilizowanej Wschodniej Flanki] – by izolowany Berlin całkowicie skapitulował. Si vis pacem – para bellum…
Swoją drogą – doczekaliśmy się czasów, że musimy rozważać, jak tu ratować Amerykę przed głupotą jej elit. A raczej „elit”. Bo real już „przebija” Seksmisję [pamiętną scenę czytania gazety wyciągniętej z buta: „…protest Chin przyczyną rozwiązania ONZ – USA najmłodszym państwem socjalistycznym świata…”. To jeden z sygnałów zasadniczych, by zastanowić się trzeźwo na nowo nad realnymi szansami wygranej USA z Chinami. I konsekwentnie – nad długofalową strategią „wielkiej gry” Polski – by obrócić się na zwycięzcę. Zwycięzcę w tym układzie coraz bardziej konkretnego. Nasza wartość – a w 99% jest to nasza pozycja geostrategiczna – pozostaje BEZ ZMIAN. Czyli Polska jako kluczowy buforowy BEZPIECZNIK i GWARANT REALNY [i dla USA i dla Chin] – by nie powstało konkurencyjne silniejsze supermocarstwo Lizbona-Władywostok. To daje nam PRAWDZIWĄ pozycję do rozmów z obu supermocarstwami – i do łatwego obrotu. Oczywiście – sternicy w Warszawie muszą „tylko” zrozumieć, na czym polega prawdziwa wartość i pozycja Polski w grze globalnej – pozycja GEOSTRATEGICZNA. Niestety – właśnie tu opór „góry” jest betonowy. Zresztą co się dziwić starszemu pokoleniu – jak nawet młodzi i teoretycznie „otwarci” – jak owi dyskutanci z Klubu Jagiellońskiego – kompletnie nie rozumieją, na czym polega wartość i pozycja Polski – i patrzą tylko na ekonomię Polski i ew. na logistyczny aspekt Jedwabnego Szlaku przez Polskę.
Moja postawa jest na tak ale moje doświadczenie mówi, że to niemożliwe. Z wielu powodów. Głównie mentalnych. Niemoc mamy w głowie. Pokolenie, które teraz rządzi wychowało się w tradycji feudalnej. Stosunek profesor-student, pracodawca-pracownik, system awansu „mierny ale wierny” itd. Stąd mamy tak, że jak powiedzmy JK coś powie, to wszyscy poniżej mówią jakie to mądre i łapią się za głowę, jak sami mogli na to nie wpaść albo wylatują z systemu dystrybucyjnego władzy. Tak się dzieje od góry do dołu. Układ się powiela w każdej instytucji. Tu akurat nie ma znaczenia kto rządzi. Np. urzędnika miejskiego nie zatrudnia miasto tylko prezydent miasta i to wobec niego pracownik ma być lojalny. A jak nie, to wiadomo. Jest to dość trwałe i autonomiczne wobec ustroju państwa czy stanu prawnego.
Młode pokolenie zaś wychowuje się bez historii i bez świadomości czym skutkuje utrata suwerenności. Wolność nie kojarzy się w parze z odpowiedzialnością. Przyjmują mody z zachodu i czują się Europejczykami nie mając świadomości, że są sformatowani przez system edukacji i dojeni przez korporacje. Nie łączą niskich płac w Polsce z brakiem suwerenności tylko z kato-obciachem. Oczywiście bardzo przesadzam i niesprawiedliwie uogólniam ale chodzi o trend.
Wszystkie wielkie plany o promocji kultury, ofensywie patriotycznych treści podanych w atrakcyjnej, również za granicą formie, z przyczyn, które wymieniłem, spełzły na niczym [nie do końca na niczym bo przysłowiowego misia trzeba mieć na pokrycie faktur].
Proszę zobaczyć jak wleką się i ile kosztują programy modernizacyjne. Jaki wielki wysiłek wkłada się w udowodnienie, że nic się nie da. Jaka karuzela stanowisk, opór i giełda niekompetencji. Ale mimo tego coś tam się udaje. Nie tak szybko i nie tak mocno jakbyśmy oczekiwali.
Bez zmiany mentalności elit, nie będzie możliwa aktywna gra Polski. Powtarzam ciągle o elitach a nie całym narodzie, bo to elity kształtują historię. Zawsze przewodzi aktywna mniejszość. Nasze elity przyklejają się od Niemiec, USA w zależności, kto silniej naciśnie albo wewnętrznie spenetruje. Nie dotyczy to tylko naszego kraju ale wszystkich peryferyjnych krajów.
Ten rok, wobec paraliżu w USA (oby nie) będzie kolejnym rokiem sukcesu Niemców, którzy już nie udają, że UE to my. Jest to też na rękę siłom zewnętrznym, bo wiedzą nareszcie z kim w tej dziwnej UE rozmawiać, żeby ubić interes. Stąd umowy z Ameryką Pd, Chinami za każdym razem chronią strukturę rynku Niemiec i promują ich eksport bez liczenia się z resztą. Każdy rok paraliżu wewnętrznego w USA będzie umacniało Niemców a więc ich powstrzymanie będzie wymagało coraz radykalniejszych i wobec tego trudnych do zaakceptowania przez opinię publiczną i wielki biznes środków.
Wszystko ma jednak swój koniec. Militarnie Niemcy nie są w stanie zapewnić bezpieczeństwa Europie. Nie są w stanie stworzyć systemu zapewniającego swobodę handlu, od którego są zależni. Jacy by nie byli mocni, nie są w stanie zapewnić bezpieczeństwa socjalnego Europejczykom. Chciwość niemieckich korporacji, sprawna administracja, narzucanie ideologii marksistowskiej mogą nie wystarczyć. Myślę, że ten rok będzie potrzebny do tego, żeby kraje Europejskie dostrzegły jak pomijane są ich interesy i drenowane rynki, żeby przez dług utrzymać je w politycznej zależności.
Naciski na Polskę będą ogromne ale musimy przetrzymać. Budując cierpliwie, bardziej lub mniej udolnie gospodarkę i armię. Tylko tyle i aż tyle. Gdy ucisk zelżeje, pojawią się szanse. Obyśmy wtedy mieli właściwych ludzi na właściwym miejscu.
Póki co, ten rok zapowiada się na kolejny rok gnicia zachodniej cywilizacji i narastania masy krytycznej kontynentalnej Europy, która gdy dojrzeje, rozsadzi strefę euro. Rozkład mógłby przyśpieszyć sukces UK, ale obserwując działania brytyjskiego rządu, nie oczekiwałbym zbyt wiele. Rozkład nie będzie czymś miłym. Będzie jak wszystko – zagrożeniem i szansą jednocześnie.
Mimo wszystko z ciekawością czytam @Georealista analiz i propozycji. Podziwiam wiedzę techniczną i na temat wydarzeń światowych. Mam też nadzieję, że w swoich malkontenckich dywagacjach jestem odosobniony i daleki od rzeczywistości 🙂
Żeby było konstruktywnie – od razu uderzyło mnie zdanie: „Bez zmiany mentalności elit, nie będzie możliwa aktywna gra Polski. Powtarzam ciągle o elitach a nie całym narodzie, bo to elity kształtują historię. Zawsze przewodzi aktywna mniejszość.” Zapewne wszystko powyższe jest DO TERAZ prawdą. Tyle, że tak jak oficjalne media [TV, gazety] dostały swojego coraz silniejszego konkurenta w postaci Internetu i tamtejszego „ekosystemu informacyjnego” – to również sam dotychczasowy mechanizm wyłaniania elit – może zyskać konkurencję. Bo obecny „standard” w polityce [przynajmniej tak zwanej „cywilizacji zachodniej”] – to wygadywanie głupot i postawa klakierów formatowanych wg selekcji negatywnej „mierny, bierny ale wierny” – co siłą rzeczy odbiera im wiarygodność. Mechanizm nie promuje ludzi kompetentnych – tylko „głupszych od wodza”. Stąd moim zdaniem osoby merytoryczne i prawdomówne mają w mediach internetowych nieprawdopodobny handicap. Tyle, że są zazwyczaj całkowicie zatomizowaną „zupą” bez struktur, bez wsparcia, każdy sobie. Stworzenie struktur, które [choćby na zasadzie kolektywnego „gabinetu cieni”] by powiązały takie osoby – dałoby skokowo efekt synergii – nowego konstruktu [swego rodzaju gridu] o dużych wpływach. I to się ściśle łączy z młodym pokoleniem – które przecież „żyje” głownie w Internecie. To pokolenie też jest zatomizowane i generalnie pogubione – ale jak każde nowe pokolenie – łaknie [i to w takich chorych czasach – łaknie TYM BARDZIEJ] prawdziwych autorytetów – ludzi uczciwych, którzy mówią prawdę i znają sprawy merytorycznie i przedstawiają rzecz całościowo, spójnie i logicznie – bez naciągania i bez półprawd. Czyli ludzi, których obdarza się SZACUNKIEM. Proszę zauważyć – tak jak wikipedia stała się pewnym dość powszechnie uznawanym źródłem wiedzy [wdrażając pewien dość rzetelny schemat przekazu i organizacji informacji] – tak można zorganizować ludzi kompetentnych i uczciwych w Internecie – dając ludziom i prawdziwy obraz sytuacji – i prawdziwe opcje do wyboru – i poczucie oparcia. Przy zachowaniu pewnej równowagi – jest to jakby trzecia droga względem dylematu starego podziału „rynek czy wieża?”. Skoro stare mechanizmy i władzy i edukacji dojrzałego społeczeństwa są całkowicie zgniłe i zdegenerowane [co jest moim zdaniem jedna z przyczyn wygrywania Chin względem „Zachodu”] – to siłą rzeczy te gnijące i nieskuteczne struktury i mechanizmy dają wolne pole dla nowych struktur i rozwiązań – jak np. powyższe. W sumie chodziłoby o dość oczywiste sprawy – z jednej strony rozwinięcie postawy aktywnej w młodym pokoleniu, postawy „czuwania z ręką na pulsie spraw” [bo te sprawy mocno i nader szybko wpływają na ich życie – i życie ich rodzin] – a z drugiej zapewnienie temu pokoleniu rzetelnych źródeł informacji – i prawdziwych autorytetów. By – przy rozważaniu i ewentualnym opowiadaniu się [ŚWIADOMYM i PRZEMYŚLANYM] względem różnych opcji przedstawianych w ramach umownego „gridu” – ci młodzi widzieli i rozumieli merytoryczną dyskusję i koncentrację na sprawach – a nie obecne teatrzyki albo towarzystw wzajemnej adoracji – albo wzajemnego opluwania i „argumentacji” głównie ad hominem… A jeżeli uda się takie pokolenie wychować [co jest sprawą na długi bieg – z pierwszymi istotnymi wynikami najszybciej w latach 30-tych] – to motor nowej organizacji polityczno-społecznej [ale także ekonomicznej] wreszcie zacznie pracować – już z pokolenia na pokolenie… Musi być „jądro krystalizacji” nowej struktury a raczej [struktur – trzeba eksperymentować wielotorowo wg zasady „przechodzenia strumienia czując kamienie pod nogami”] – i musi być też cierpliwa praca u podstaw – by przekroczyć „masę krytyczną”. Gdyby to ująć na wykresie czasowym – stare struktury i mechanizmy coraz bardziej słabną – co przy budowaniu i wzrastaniu nowych – oznacza nieuchronne przecięcie się obu – i od tej chwili zacznie się dość gwałtowny uwiąd starych struktur – i wzrost nowej. Ja tę całą rewolucję neomarksistowską mam za dość rozpaczliwą próbę ratowania władzy starych struktur i mechanizmów władzy Zachodu. Próbę po bandycku wspieraną, a właściwie forsowaną totalitarnym instrumentarium. Co i w USA i w Zachodniej Europie – zakończy się pewnie rodzajem wojny domowej.
Na YT ukazała się debata pt. „Co dał światu 2020 i co przyniesie 2021 rok | Bartosiak, Góralczyk, Radziejewski, Sokała, Węglarczyk”.
Tak od czasu nagrania 01:19:00 Jacek Bartosiak tłumaczy dlaczego oferta AKK była na rękę również Polsce, stanowisko Francji i skutki całkowitego braku stanowiska Polski na propozycję Niemiec.
Warto się zapoznać z takim punktem widzenia, bo z pewnością Jacek Bartosiak wie co mówi, choć i on stawia wiele znaków zapytania.
Na razie USA, poza dalszymi sankcjami na Nord Stream II, w żaden sposób nie zareagowały i nie widać w mediach USA jakiejś większej dyskusji na temat propozycji Niemiec.
Bardzo ciekawa debata. Dobrze, że takie są, bo pokazują jakie są realia patrząc z perspektywy osób, które mają wiedzę o tym co się w świecie dzieje. Polska gra poniżej swoich możliwości i być może Niemcy są tym zirytowani, bo muszą zajmować się wszystkim. My mamy pretensje do Białorusinów i Ukraińców, że wolą rozmawiać z Francją (sic!) niż z Polską. A dzieje się tak, bo Polska scedowała wszystko na UE, sama chowając się w cieniu. Czasem tylko odstawiając fochy. Nie mamy absolutnie żadnej strategii i polityki zagranicznej. Z perspektywy Niemiec jesteśmy krajem sprawiającym kłopoty a nie partnerem. Z perspektywy USA jesteśmy użyteczni i po taniości do pozyskania – również nie jesteśmy partnerem.
@Jacek – wewnętrzna walka polityczna w Waszyngtonie i koncentracja na krajowym podwórku oznacza de facto zwiększenie władzy resortów siłowych – poza granicami USA. Tym bardziej upewniam się, że ma sens przekazanie do think-tanków i wynikowo do Pentagonu planu [nazwijmy to kontrolowanym przeciekiem kanałami specjalistów/analityków] wydzielenia Wschodniej Flanki z władztwa Berlina i potraktowanie jako „specjalnej strefy interesów militarnych USA” – czyli bezpiecznika interesów amerykańskich w Europie, Jasne, że Polska nie jest partnerem dla USA – ze względu na kompletny brak rozumienia geostrategii i real-politik ze strony naszych sterników. Natomiast takim partnerem dla USA jest NORDEFCO. I tu się kłania już proponowana pierwotna idea konstruktu Wschodniej Flanki [ponad-NATO-wskiej] na bazie rozbudowy NORDEFCO – z pierwszym krokiem dla Polski „wspólnego obszaru” tj Bałtów i Bałtyku, a potem Polska by była łącznikiem rozbudowy dla kolejnych krajów na południe i na wschód – z Rumunią – na końcu z Ukrainą. Czyli sygnały „co trzeba zrobić?” trzeba kierować równolegle, a może nawet najpierw do środowisk analityków/speców NORDEFCO. I oczywiście do takich samych środowisk w UK – z wizją marchewki ponownego wejścia do gry UK w ramach szeroko rozumianej, preferencyjnie traktowanej Wschodniej Flanki. Podkreślam – łatwo „sprzedać” w Białym Domu działania geostrategiczne jako działania „tylko” militarne i „tylko zabezpieczające pomocniczo plan AKK” – zresztą na pewnym poziomie skali działań działania militarne i geopolityczne się zlewają w sposób naturalny – wręcz konieczny. Czyli – kwestia odpowiednich etykietek przedstawianych spraw dla Białego Domu. Trzeba „tylko” totalnie wyśmiać jako puste deklaracje – zapędy Berlina co do „bronienia” Wschodniej Flanki – choćby dając dane [a są takie] nt determinacji do walki Niemców i do „umierania za Warszawę, Kijów, Rygę, Wilno, Tallin i Helsinki”. Berlin sam sobie strzela w stopę twardo obstając przy NS2 – widać, że bynajmniej nie chce bronić Wschodniej Flanki, tylko ją sprzedać dla swoich nadrzędnych interesów z Rosją. No i casus CAI – toż to wprost otwarty nóż w plecy konfrontacji USA z Chinami. Czyli – tak to trzeba przedstawić w think-tankach i w Pentagonie – taki mega-pakt Ribbentrop-Mołotow przeciw USA. Zasadnicze podważenie dobrej woli Berlina w propozycji AKK – to jest w TYM układzie dość łatwe zadanie i think-tanków z CFR na czele – i Pentagonu. I owszem – tytułem „ustępstwa” Pentagon winien zgodzić się na władztwo Berlina w UE – ale poza Wschodnią Flanką – ta winna być zasilana przez Berlin – i być „pod telefonem” Pentagonu – właśnie jako specjalna strefa militarna zabezpieczająca [na KOSZT Berlina i Wschodniej Flanki] interesy USA. W tym – co Pentagon i wszelkie think-tanki [zwłaszcza CFR] winny wytłumaczyć bardzo asertywnie Bidenowi&Harris – absolutną nadrzędna konieczność specjalnej strefy Wschodniej Flanki dla zabezpieczenia USA przed „najgorszym koszmarem Waszyngtonu” – czyli supermocarstwem Lizbona-Władywostok. Czyli – owszem – Biały Dom nie musi się zajmować Europą – bo sceduje ją na Berlin – ale pod kontrolą Pentagonu. Polecam lekturę https://www.defence24.pl/jak-polacy-sa-gotowi-wesprzec-obrone-poparcie-dla-wot-i-powszechnych-szkolen-badanie-defence24-i-fundacji-ibris Co mnie uderzyło? – na pytanie o reakcję na atak na własny kraj 36% polaków zadeklarowało wstąpienie do wojska lub organizacji paramilitarnych – w Niemczech tylko 11%. Zaś gotowość poświecenia życia dla obrony kraju zadeklarowało 26% Polaków i 9% Niemców. Mówiąc krotko – żaden Niemiec [skoro tak nikły odsetek Niemców jest gotów do poświeceń za własny kraj] – nie będzie umierał za Polskę, Bałtów, Finów, Ukraińców. I niemożliwe w praktyce, by Polacy, Bałtowie, Finowie itd. – umierali wg rozkazów z Berlina [i w sumie GŁOWNIE w interesie mocarstwowym Berlina] – gdy sami Niemcy będą się najbardziej dekowali na tyłach i w sztabach.
„Jasne, że Polska nie jest partnerem dla USA – ze względu na kompletny brak rozumienia geostrategii i real-politik ze strony naszych sterników.”
Nie mamy własnego przemysłu, zostało go niewiele – przez co Niemcy z ich przemysłem w Polsce, są zakładnikiem Polski w procesach globalizacyjnych. My na razie jedziemy na gapę i staramy się ze wszystkich sił, żeby nas nikt w procesie deglobalizacji nie zauważył, tymczasem ze względu na nasze położenie na mapie Eurazji obserwuje nas wielu graczy.
My nie mając przemysłu, rozległych kontaktów międzynarodowych, opartych na jakichś nie tylko wyrażanych, ale realnych interesach jesteśmy bardzo trudnym partnerem, bo możemy wychylić się w każdym momencie w jakimkolwiek kierunku – nie mając własnych interesów gospodarczych – Niemcy zadbali i dbają nadal, byśmy żadnych nie mieli, a teraz dziwią się, że Polska już na nic nie reaguje.
To samo zresztą, za jakiś czas czeka resztę Europy i wówczas okaże się, że same Niemcy są za słabe, by udźwignąć politykę na poziomie graczy światowych, a reszta podbitych gospodarczo narodów Europy – nie posiadając własnych, zagranicznych, gospodarczych interesów, też będzie tylko bezmyślnie patrzyła i wzruszała ramionami, bo ich to nie będzie obchodzić.
Co do NORDEFCO – po wyjściu Wielkiej Brytanii z UE jesteśmy jedynym większym krajem w regionie, ale bez własnego przemysłu. To raczej kraje skandynawskie razem będą miały większą siłę, by coś zrobić, bo Wielka Brytania wykluczyła się sama z tego pomysłu. Stworzenie NORDEFCO wymagałoby chyba wyjścia z UE tych państw – na co się nie zanosi, te państwa musiałyby dostrzec jakąś szansę eksportu swoich towarów na dużą skalę poza rynki UE, na co przy deglobalizacji raczej nie zanosi, gdyż rynek zbytu NORDEFCO nawet z Rumunią i Ukrainą byłby zbyt mały.
Musiałyby USA temu nowemu tworowi udostępnić własny rynek na preferencyjnych warunkach,a o takim pomyśle na razie nie słychać nawet na korytarzach MSZ-u wśród sprzątaczek ( one zawsze wiedzą najwięcej ). Wówczas NORDEFCO – wraz z jeszcze rynkiem Wielkiej Brytanii, czy Turcji może i miałoby sens ekonomiczny, a od takiego trzeba wyść, by móc tworzyć siłę polityczną i militarną. Jest jeszcze jeden problem – w USA i krajach skandynawskich jest mentalność protestancka, a u nas katolicka, przy czym nasze elity wybiły Niemcy i Rosja, a kapitału, a więc i bogatych, wykształconych ludzi o określonej kulturze i wykształconych własnych poglądach wybił socjalizm.
Na razie nie widać żadnych wizyt dyplomatycznych pomiędzy krajami NORDEFCO, a takie musiałby się intensywnie odbywać.
Jedyne, co może się jeszcze stać, to osłabienie Niemiec, w wyniku przedłużania się kolejnych lockdownow i następnie wykup ich taniejących przedsiębiorstw za bezcen przez firmy z USA.
Jedyną zasadniczo niekontrolowaną przez hegemona-Niemcy działką jest nasz przemysł zbrojeniowy. Pod tę etykietkę powinniśmy wrzucać jak najwięcej inwestycji – całych pełnych ciągów „cyklu życia” produktów i usług „high-tech” podwójnego zastosowania. Czyli systemy komunikacji-transportu-energii-IT-Przemysłu 4.0-Internetu Rzeczy itd.: tworzące cały system „ucieczki do przodu” w nowoczesność i wyjście z roli podwykonawcy. Innego sposobu [realnego] na tę chwilę nie widzę. I wciągnięcie NORDEFCO i inne państwa szeroko rozumianej Wschodniej Flanki [w tym Turcję i UK] i jako inwestorów, dostawców technologii i jako beneficjentów. Np. Centrum Silników Wojskowych w Poznaniu – powinno stać się naszym liderem high-tech w nowoczesnych skalowalnych liniach power-packów [zwłaszcza wielopaliwowych – i niekoniecznie tylko tłokowych]. Razem z Komelem – liderem dla produkcji silników także elektrycznych i jednostek hybrydowych. Inwestycje via MON dają parasol przed pozywaniem za „nieuzasadniona pomoc publiczną” ze strony Berlina [w rękawiczkach Brukseli]. I dają handicap inwestowania długofalowego [bez zysków] w B+R i własne projekty/prototypy. Plus dają zamówienia początkowe ze strony MON [i MSWiA] – co pozwala na danie klientowi cywilnemu już sprawdzonego i dojrzałego, „cywilnie” dopasowanego produktu – z całym cyklem serwisowym. Więcej – to winien być cały przemyślany system kolejnych generacji – czyli najnowsza generacja dla wojska – a jak tylko w prototypie i w testach jest opracowany następna generacja dla wojska – to ta starsza jest przystosowana dla „cywilów” – i masowo produkowana na ten rynek. Co by dało od razu fundusze pod kolejne prace B+R kolejnej generacji – i koło by się zamykało – na zasadzie dodatniego sprzężenia zwrotnego. Tak samo w elektronice/telekomunikacji/IoT/Przemyśle 4.0. Przystosowanie do roli „cywilnej” produktów wojskowych jest zawsze łatwiejsze, niż w druga stronę – bo produkty wojskowe mają zwykle wyższe parametry eksploatacyjne – więc dopasowanie do niższych wymagań cywilnych [z jednoczesnym rachunkiem ekonomicznym koszt/efekt/resurs] jest właściwie naturalne. Powiem więcej – taki Flaris LAR najpierw powinien być zamówiony jako produkt militarny [w tym bsl bojowy] – a dopiero potem na rynek cywilny. Izera najpierw powinna być samochodem dla wojska – a dopiero potem na jej ramie i układzie napędowo-kierowniczym – winna być osadzona część „cywilna”. Ale to by wymagało nowego rodzaju myślenia [z porzuceniem podziału na sprawy „wojskowe” i „cywilne”] – i to myślenia całościowego i synergicznego – w tym współdziałania wszystkich praktycznie ministerstw [w tym i edukacji – konkretnie edukacji technicznej i badań podstawowych]. Druga rzecz – Program Mobilizacji Przemysłu pod potrzeby wojska – powinien asertywnie prześwietlać na wylot i „grzebać paluchami” w cudzy kapitał – każda fabryka winna być PODLEGŁA takim planom mobilizacji w razie „W”. Bez dyskusji – do wykonania – i wg paragrafów specjalnych bezpieczeństwa państwa i srogich kar w razie odmowy. Oczywiście niebezpieczeństwem jest korupcja urzędnicza – stad moim zdaniem te sprawy winny być w gestii WP i specsłużb – z pełną egzekwowaną osobistą odpowiedzialnością personalną – przed sądem wojskowym.
@Georealista
Czytając Pańskie komentarze często mam odczucia jak przed 15 laty, kiedy jako młody i naiwny przeczytałem książkę Roberta Kiyosakiego „Bogaty ojciec, biedny ojciec”… a mianowicie wizja bardzo pozytywnie do mnie przemawia, jestem w pełni zmotywowany, ale nie mam za grosz pojęcia co ja jako ja mógłbym aktywnie w ramach moich możliwości zrobić, aby tę wizję do rzeczywistości przybliżyć.
Dlatego pytanie szczególne do wpisu z 7 stycznia, 2021 o 8:41 (https://www.krzysztofwojczal.pl/geopolityka/europa-zachodnia/niemcy/jak-niemcy-skapituluja-przed-usa-analiza-geopolityczna/#comment-6687) ale i ogólne do pańskich komentarzy
1. Co my PT czytelnicy możemy fizycznie i aktywnie zrobić, aby te pozytywne scenariusze, które się tu dla Polski opisuje, zacząć faktycznie urzeczywistniać?
2. Czy ktoś już teraz fizycznie wydeptuje ścieżki do zarówno polskiego SG, polskich think-tanków, amerykańskich think-tanków, kontaktów w NORDEFCO i im owe wizje – w taki sposób jak je Pan tu opisuje – przedstawia?
3. Jeżeli już ktoś coś fizycznie robi, to jak my PT czytelnicy możemy fizycznie i aktywnie pomóc bez narażania tychże aktywnie coś robiących?
Przy spotkaniach z rodziną i znajomymi – ale także w Internecie przez media społecznościowe – zawsze staram się podawać konkretny przykład, gdy jakaś rzecz wyjdzie w formie pytania od drugiej osoby. Tylko konkret – który można z marszu pokazać na smartfonie. „Tu się dowiesz” – „tu jest wyjaśnione” „to działa w ten sposób”, Z doświadczenia wiem – że jak taka osoba sama z siebie się zapozna i oceni [wykłady i S&F Bartosiaka, Sykulskiego, konkretne raporty i opracowania zagranicznych think-tanków] – gdzie jest real-politik do bólu i bez gadania o „wartościach” i „ideałach” – to ci ludzie sami się wciągają w temat – i wciągają innych. Nic na siłę. Dekadę temu moje [i tak zwięzłe i „wynikowe”] uwagi nt konsekwencji „resetu z Rosją” 2009 czy Deauville 2010 czy traktatu strategicznego Chin z Polską w 2011 – budziły politowanie. Ci sami ludzie po Majdanie i Krymie i Donbasie sami do mnie dzwonili. mailowali itd. Co niektórzy z włosem zjeżonym, jakby zaraz miała być III wojna światowa. Paradoksalnie – moje uspokajanie ich, że gra na poziomie geostrategicznym to długa gra – i odsyłanie do różnych źródeł – powodowało, że ci najbardziej nieufni stawali się największymi gorliwymi neofitami np. Bartosiaka. Generalnie – wskazywać Bartosiaka, S&F, NK, KJ, Sykulskiego – i wycinkowo innych. MERYTORYCZNIE – na zasadzie wskazywania źródeł do objaśniania obiektywnych mechanizmów – a nie do takich czy innych preferencji personalnych czy politycznych. Tylko tak stworzy się „ponadpartyjne” lobby ludzi rozumiejących te mechanizmy – umiejących współpracować. Koncentrować się na meritum, na mechanizmach systemowych – nie na sprawach, które szybko przechodzą w pyskówkę. A narastająca presja sytuacji – w warunkach bełkotu z mediów oficjalnych – i tak zmusi coraz więcej ludzi do szukania innych źródeł rzetelnych odpowiedzi, dla oparcia i zrozumienia „co robić? – czego oczekiwać?” na nowe, coraz ciekawsze i coraz bardziej wartkie czasy. Jeszcze 5 lat temu moje uwagi na temat konieczności przycięcia kredytowo-konsumpcyjnego modelu „rozwoju” – na rzecz zaciśnięcia pasa i inwestowania na przyszłość – budziły nawet skrajną wrogość i wyzwiska. Dzisiaj widzę, jak ci sami ludzie z zafrasowaniem kręcą głową. Już do nich to dociera i ich „gryzie” – i powoli mentalnie zaczynają się godzić na nowy świat. Czas i wzrastająca presja zrobi swoje. Najważniejsze, to mieć konkretne odpowiedzi i plany ewentualnościowe – jak zaczną pytać i się interesować – zainteresowani aż do bólu – bo w sprawach gardłowych – jak podstawa piramidy Maslowa – i bezpieczeństwa lokalnego i w ramach Polski i regionu.
@Jacek – jeszcze jedno – zbudowanie systemu „logistyki składnic sprzętu natychmiastowego użycia” i scedowanie na sojuszników kosztów ludzkich i logistyczno-serwisowych utrzymania sprzętu w gotowości [włącznie z „próbami” poligonowymi] – to dla Białego Domu marchewka cięcia kosztów US Army przy jednocześnie największym możliwym stopniu utrzymania gotowości bojowej – ale i SYGNALIZACJI STRATEGICZNEJ BEZPOŚREDNIEJ OBECNOŚCI MILITARNEJ i POLITYCZNEJ w Europie – z czym wyraźnie Waszyngton ma problem i robi bokami wyrywając na kredyt jedną brygadę pancerną ABCT z USA. Utrzymanie ramowych struktur dowódczych sił USA na Wschodniej Flance – to marchewka dla kadry dowódczej US Army [i nie tylko US Army]. Szczególnie przy zapowiadanej redukcji US Army, W sumie – pierwsze transporty Abramsów do składnic Wschodniej Flanki – winny pójść transzami prosto ze składnic US Marine Corps – gdzie właśnie przed chwilą zeskładowano wszystkie Abramsy „marines” – bo US MC je właśnie wycofały. Dla Kremla [ale i Berlina] byłoby to podniesienie poprzeczki ryzyka szybkiego powrotu sił USA do Europy w razie potrzeby. Oczywiście – tu kłania się cała masa sprzętu – Abramsy są tu tylko najbardziej „imponującym” [dla laików] sprzętem. Raz – że jak nie Amerykanie – to żołnierze Wschodniej Flanki mieliby sprzęt do dyspozycji. Dwa – przerzucenie samego „jądra” załóg sprzętu bojowego [przy zapewnieniu całej infrastruktury logistycznej przez wojska Wschodniej Flanki] – to kwestia jednego dnia transportem lotniczym. Tu chodzi o podwyższenie poprzeczki ryzyka i niepewności i Kremlowi – i Berlinowi. Zresztą – już na starcie wystarczy, by 1 na 10 z jednostek sprzętowych miała obsadę załogowa Amerykanów [rodzaj „instruktorów” i „wsparcia interoperacyjności”] – wtedy nigdy nie wiadomo – jak duże AMERYKAŃSKIE siły są zaangażowane. Czyli – skrajnie w ocenie np. Kremla by to wyglądało tak: – „niby się wycofali i ich niby nie ma – ale tak to zrobili – że w jeden dzień mogą wystawić sam rdzeń bojowy korpusu pancernego i innych sił [np. MLRS, sprzętu dla specjalsów] – silniejszych od 1 Armii Pancernej Gwardii”. I chodzi o to by wiedzieli to w Berlinie i na Kremlu [i w Paryżu] – i w stolicach Wschodniej Flanki. Bo daleki parasol rakietowy sił strategicznych USA – to zbyt wysoka poprzeczka eskalacyjna – zbyt niepewna co do użycia i realnego odstraszania agresora – nie mówiąc o ukaraniu.
Odnośnie podatków – uważam, że ludzie w MF to nie są żadne patałachy. Jest to celowe działanie nakierowane na zniszczenie sektora rodzimych małych i średnich przedsiębiorstw. Na to miejsce mają wejść międzynarodowe korpo, a ludzie mają dymać za miskę ryżu. Twierdzenie o możliwosci odblokowania potencjału społeczeństwa należy traktować w kategorii pobożnych życzeń.
W sedno. Trzeba dodać do tego tzw. piątkę dla zwierząt uderzającą w kolejną gałąź przemysłu w polskich rękach (ciekawe, że Jaruś nie martwi się o świnie czy drób, w jakich warunkach są hodowane), masowe otwarcie rynku pracy na pracowników z zagranicy, aby zapobiec wzrostowi płac, czy też ostatnie działania NBP zmierzające do osłabienia złotego – w skrócie dorzecze Wisły i Warty jako obszar taniej siły roboczej i żerowisko międzynarodowych koncernów (niekoniecznie musi się on nazywać Polska), a ta ferajna z Wiejskiej jest odpowiedzialna za utrzymywanie tego stanu rzeczy, w nagrodę też mogą nas trochę oskubać.
Największą wadą zachwytu nad finansowaniem naszych sił zbrojnych przez innych (obojętnie czy przez żywą gotówkę czy dotacje sprzętu) jest przejęcie nad nimi kontroli przez zewnętrznego donatora.