POLSKA ZOSTANIE NUMEREM 3 W UNII EUROPEJSKIEJ [Analiza]

Być może tytułowa teza wydaje się być kontrowersyjna, albo co najmniej zaskakująca, jednak, gdy się chwilę zastanowić… Wydaje się być zupełnie oczywista. 2020 rok może być przełomowy. Okres przejściowy dotyczący BREXIT-u trwać będzie do końca tego roku (choć może zostać przedłużony o dwa kolejne, jednak należy pamiętać, że Wielka Brytania pozostaje bez prawa głosu). Ponadto gospodarczy lockdown związany z pandemią COVID-19, jak również same skutki pandemii zdają się mieć katastrofalny wpływ na gospodarki Włoch i Hiszpanii. Włoch i Hiszpanii, które słyną z największych poziomów zadłużenia publicznego w Unii Europejskiej. Włoch i Hiszpanii, które przechodziły niezwykle trudny okres gospodarczy, jeszcze zanim zaczęła się pandemia. Oba te państwa należące do europejskich „świnek” (PIIGS) dostały właśnie ciężki gospodarczy knockdown, przy czym już wcześniej ledwie stały na nogach. O czym pisaliśmy kilka lat temu w analizach pt.: „ITALEAVE Republiki Włoch – kto i kiedy złoży wniosek o upadłość?oraz „Katalonia vs Hiszpania: wojna niemożliwa do wygrania dla żadnej ze stron”.

Włochom i Hiszpanom nie tylko grozi gospodarcza katastrofa w ciągu kolejnych kilku lat, ale i nawet rozpad (o czym w wyżej linkowanych tekstach). Jednak by mówić o tym, że Polska jest „unijnym numerem trzy” wcale nie trzeba czekać, aż Madryt i Rzym pogrążą się w chaosie. Państwa, które stały się obciążeniem dla reszty Unii, zwyczajnie przestają się liczyć przy podejmowaniu strategicznych decyzji dotyczących kierunków Brukseli i przyjmowanej polityki. Domagającego się kolejnych danin natręta, traktuje się zazwyczaj jako przykre obciążenie, a nie partnera do rozmów o przyszłości. Zwłaszcza, że trzeba go utrzymywać i trudno zmusić go do inwestycji w przyszłe projekty (chyba, że nie będzie się musiał dorzucać – a jak nie płacisz, to nie masz prawa głosu). Główną agendą południowych stolic (w tym również Portugalii czy Grecji) będzie, a raczej już jest, ratowanie ich gospodarek. I żądanie zwiększenia poziomu luzowania ilościowego (QE) przez Europejski Bank Centralny (EBC/ECB). Napięcia na linii Rzym-Berlin narastają nie od kilku miesięcy, ale od dwóch, trzech lat. Oczywiście można założyć, że uzależnienie od pomocy ze strony Brukseli sprawi, że Włosi będą bardziej ulegli wobec pomysłów i projektów unijnych. Jest to jednak wysoce wątpliwe. Roszczeniowa postawa w przypadku Rzymu wydaje się być bliźniacza do tej, jaką prezentowali Grecy. I to w obliczu bankructwa. Do dziś władze z Aten odnoszą się bardzo krytycznie i z rezerwą do niemieckich pomysłów. Oskarżając Berlin o pogłębianie i wykorzystywanie kryzysu w Grecji (co zresztą jest prawdą, a opisywaliśmy to w analizie dot. Grecji pt.: „Grecka tragikomedia: koniec kryzysu czy greckiej gospodarki?”). Nie inaczej uważają Włosi, a ich uraz w stosunku do Niemców i Brukseli powiększył się za sprawą pandemii covid-19 i różnego rodzaju incydentów z nią związanych (np. wstrzymanie transportu sprzętu ochronnego do Włoch, przez Niemców, brak natychmiastowej pomocy medyczno-sprzętowo-finansowej etc.etc.).

 

Spójrzmy jednak na suche dane.

W 2019 roku (nie licząc Wielkiej Brytanii) szóstka największych gospodarek Unii Europejskiej wyglądała tak:

  1. Niemcy (PKB = 4,04 bln USD),
  2. Francja (PKB = 2,89 bln USD),
  3. Włochy (PKB =1,98 bln USD),
  4. Hiszpania (PKB =1,4 bln USD),
  5. Holandia (PKB = 902 mld USD, przy uwzględnieniu siły nabywczej to ok. ponad 864 mld USD)
  6. Polska (PKB = 605 mld USD, przy uwzględnieniu parytetu siły nabywczej to ok. ponad 1 bln USD, czyli więcej niż u Holendrów i niewiele mniej niż w Hiszpanii).

Jeśli uwzględnimy fakt, iż w Polsce posługujemy się złotówką, a ceny towarów i usług (zwłaszcza krajowych) są niższe niż w pozostałych uwzględnionych w tym mini rankingu państw, to naszą gospodarkę można wycenić wyżej, niż holenderską. Co stawiałoby nas na piątej lokacie, pod względem wielkości gospodarek.

Oczywiście statyczne dane o aktualnej wielkości gospodarek nie dają podstaw do odczytywania trendów. Warto więc porównać zmiany w PKB między 2008 (szczyt przed kryzysem), a 2019 rokiem. I wskazać jak rozwinęły się (lub zwinęły) gospodarki porównując oba te okresy. Innymi słowy, gospodarki poszczególnych państw na rok 2019 stanowiły następujący procent PKB z 2008 roku:

  1. Polska (113%)
  2. Niemcy (108%)
  3. Francja (99%)
  4. Holandia/Niderlandy (95%)
  5. Hiszpania (86%)
  6. Włochy (83%)

Z powyższego wynika, iż za wyjątkiem polskiej i niemieckiej, pozostałe wskazane gospodarki wciąż nie wróciły do poziomów wielkości z 2008 roku. Mało tego, Hiszpańska i Włoska gospodarka są wciąż mniejsze niż w 2009 roku. Tymczasem przez te 11 lat, Polska zrobiła 13% progres. To w sposób dość klarowny pokazuje odporność poszczególnych państw na zawirowania i kryzysy. W sytuacji gdy „południowcy” po 11 latach nie uporali się jeszcze ze skutkami kryzysu 2008/2009, w 2020 roku ich gospodarki dostały drugi cios w postaci pandemii COVID19 i gospodarczego lockdownu (mało tego Włochy i Hiszpania odczuły pandemię najdotkliwiej, a jednocześnie uderza ona w kluczowe dla tych państw sektory). Na jak długo państwa te wpadną w stagnację albo nawet regres po 2020 roku? Tymczasem Polacy znakomicie poradzili sobie dekadę temu. Aktualne prognozy wskazują, iż będziemy również w czołówce państw, które najlepiej poradziły sobie ze skutkami pandemii. Jakie są powody tegoż zjawiska?

Warto porównać poziom zadłużenia publicznego tej szóstki, który w 2019 roku wyglądał następująco:

  1. Polska (Dług do PKB = 46%)
  2. Holandia (48,6%)
  3. Niemcy (59,8%)
  4. Hiszpania (95,5%)
  5. Francja (98,1%)
  6. Włochy (135%)

Nie trudno dostrzec, że poziom zadłużenia w Hiszpanii i Francji jest dwa razy wyższy niż w Polsce. Z kolei Italia jest najbardziej zadłużonym państwem w UE po Grecji (177% PKB) i czwartym pod tym względem na całym świecie (wyprzedzają ją jeszcze Japonia i Liban).

Natomiast poniżej przedstawiam ranking wg zadłużenia sektorów prywatnych w relacji do PKB:

  1. Polska (121%)
  2. Niemcy (154%)
  3. Włochy (166%)
  4. Hiszpania (194%)
  5. Francja (266%)
  6. Holandia (299%)

Wynika z tego, iż Holendrzy swoje bogactwo opierają obecnie na kredycie… Prawie 300% poziom zadłużenia w relacji do PKB w sektorze prywatnym to trzeci najgorszy wynik na świecie (za Luksemburgiem 485%!!! i Irlandią 374%). Nie lepiej jest we Francji, która pod tym względem zajmuje mało zaszczytne 7 miejsce na globie, ale i Hiszpanie i Włosi wyglądają znacznie słabiej niż my.

Jeszcze ciekawiej sytuacja wygląda, jeśli spojrzymy na zadłużenia banków centralnych (TARGET 2). Włoski Bank Centralny w 2019 był winny innym bankom centralnym strefy euro bagatela 491 miliardów euro, co stanowi w przeliczeniu 27% włoskiego PKB… Hiszpanie są w jeszcze gorszej sytuacji, bo i tutaj dług przekracza 400 mld euro (w 2018 roku było to 402 mld), co przy mniejszej gospodarce daje poziom przekraczający 30% PKB. Są to dwa najgorsze wyniki w eurozonie.

Reasumując, nasi południowi konkurenci są zadłużeni po uszy i chyba tylko dobra wola EBC oraz reputacja strefy euro (oparta o Niemcy) przytrzymują włoskie i hiszpańskie nosy ponad poziomem bagna. Tak by były zdolne jeszcze zaczerpnąć powietrzna.

Niekorzystnie dla nas, prezentują się natomiast wskaźniki handlowe. Polski eksport i import mają najmniejszą  wartość w zestawieniu. Niemniej, warto odnotować, że Hiszpania oraz Francja mają mocno ujemne bilanse handlowe (Polska oscyluje wokół zerowego bilansu). Hiszpanie w samym marcu 2020 roku odnotowali dwu miliardowy (w euro) deficyt handlowy (w tym czasie francuski deficyt wyniósł 3,3 mld euro).

Nie można również pominąć tematu COVID-19 i tego, że najbardziej ucierpiała w wyniku gospodarczego lockdownu branża turystyczna. W 2019 roku, turystyka dołożyła do włoskiego PKB aż 13,3%. W Hiszpanii w 2018 roku było to 14,6%, natomiast w Polsce zaledwie 4,5% (ok. trzykrotnie mniej). Jednocześnie oba ww. państwa mają o wiele lepiej rozwinięty sektor gastronomii, który również mocno ucierpiał. A straty będą rosnąć, bowiem lato dla włoskiej i hiszpańskiej turystyki wcale nie rysuje się w różowych kolorach (na czym może uda się skorzystać naszym hotelarzom).

Z powyższych danych można wysnuć wniosek, że wprawdzie gospodarki Hiszpanii i Włoch są większe od gospodarki Polski, to jednak zadłużenie tych państw jest ogromne. A gospodarki te borykają się od ponad dekady ze stagnacją i nie potrafiły dotąd rozkręcić się i ustabilizować swój rozwój. I nie należy spodziewać się, iż w przyszłości będzie lepiej. Obsługa zadłużenia kosztuje, a prywatne sektory bankowe zostały uratowane tylko i wyłącznie dzięki EBC, który skupował toksyczne aktywa (NPL). Jeśli czegoś należy się spodziewać w stosunku do słonecznych: Italii i Espanii, to raczej katastrofy, niż cudu gospodarczego. Stagnacja tych gospodarek trwająca kolejne dziesięciolecie to wariant optymistyczny. W obu przypadkach, z całą pewnością można stwierdzić, że lepiej już było.

 

Warunki dla biznesu

Tymczasem Polska to wciąż dobre miejsce do inwestowania. Z o wiele niższymi podatkami, leżąca na strategicznych szlakach handlowych. Wciąż dysponujemy znacznie tańszą siłą roboczą, a co za tym idzie, nie tylko możemy ściągać inwestorów i cudzy przemysł do siebie, ale i wspierać własny eksport. Wg indeksu Mundi, całkowita stawka podatkowa we Włoszech wyniosła w 2019 roku aż 59,1% (w 2017 roku było to 64,8%) choć trzeba przyznać, że władze z Rzymu sukcesywnie starają się obniżyć tą wartość. W Hiszpanii całkowita stawka podatkowa wynosi 47%. Natomiast w Polsce 40,8%. Warto prześledzić też cały linkowany ranking i zobaczyć choćby pierwszą 10-tkę, w której znajdziemy najbiedniejsze kraje świata. Jeśli z kolei sprawdzimy ostatnie państwa na liście, z najmniejszymi podatkami, dostrzeżemy, iż są to często kraje, którym zazdrościmy bogactwa ( i nie piszę tutaj o energetycznych potęgach jak Kuwejt czy Katar, ale o Singapurze czy Lichtensteinie). Notabene niesamowity postęp w tej dziedzinie uczyniła Rumunia (170 miejsce ze stawką zaledwie 20%!). Od kilku lat powinniśmy w tym zakresie brać z niej przykład. Pomimo znacznie mniejszego potencjału, rozwija się równie szybko. To jednak temat wymagający odrębnej analizy.

Wysokość podatków to jedno, ale i przejrzystość, a także przyjazność przepisów i systemu podatkowego dla biznesu to drugie. Polska w rankingu krajów OECD w 2019 roku zajęła pod tym względem przedostatnie miejsce. Pomiędzy ostatnią… Francją i trzecimi od końca Włochami. Hiszpania natomiast znalazła się na 23 miejscu na 36 możliwych. Także jak widać, akurat w porównaniu do południowców nie tracimy wiele (co ciekawe, Portugalia jest 4 od końca, także doborowe towarzystwo). Jednak powinno to być potraktowane niezwykle poważnie, bowiem w kwestii systemu podatkowego i regulacji biznesowych, w Polsce panują katastrofalne warunki. Od lat piszę, że potrzeba nam dużej i zdecydowanej reformy na tych płaszczyznach. Do czego doskonałą okazją był okres lockdownu (co wyjaśniałem w tekście: „Pandemia szansą dla Polski”), co zostało już w zasadzie zaprzepaszczone przez polski rząd.

 

Niemiecki bilans

W sytuacji, gdy Niemcy zaczynają głowić się nad bilansem współpracy z Włochami (zyski w postaci eksportu do Włoch i straty w postaci potrzeby utrzymywania ich gospodarki i systemu bankowego przy życiu), Polska wciąż jawi się jako dobry i stabilny gospodarczo partner. Inwestycje w Polsce mają wysoką stopę zwrotu, m.in. dzięki bliskości do Niemiec i do głównych szlaków handlowych na trasie wschód-zachód, a także dzięki wciąż taniej sile roboczej. Warto wspomnieć, iż nasz rynek jest dość chłonny bowiem polski import jest wyższy niż import Rosji (fakt, że to wynika również z sankcji). W 2019 roku wymiana handlowa między Polską, a Niemcami osiągnęła rekordowy wynik ponad 123 mld euro. Jesteśmy szóstym największym partnerem handlowym Republiki Federalnej Niemiec, a do znajdujących się na piątym miejscu Włoch brakuje nam jedynie 2 mld euro… A przypomnijmy, że Polski rynek dysponuje zaledwie 38 milionową populacją, w sytuacji gdy Włochy zamieszkiwane są przez ponad 60 mln. osób (Hiszpania – blisko 47 mln mieszk.). Niemcy, po Holandii, są drugim największym inwestorem kapitałowym w Polsce, a ich udział wynosi, wg Polskiej Agencji Inwestycji i Handlu, 16,6% kapitału zagranicznego w Polsce ogółem (dane na 2018 rok). Wartość zobowiązań z tytułu bezpośrednich inwestycji w Polsce, w przypadku Niemiec, wynosi 34,8 mld euro (2018 rok), co jest drugim największym wynikiem po Holandii (42,6 mld euro).

Układ sił w UE

Jednocześnie nie można zapomnieć o warunkach geopolitycznych (a jakże 🙂 ).

Hiszpanie leżą na peryferyjnym Półwyspie Iberyjskim, na którym mogą stworzyć polityczny sojusz z Portugalią. Portugalią, która jest tykającą bombą i pierwszym kandydatem do przejęcia „tronu Midasa” po Grekach (co opisaliśmy w analizie pt.: „Portugalski żaglowiec w czasie flauty – ofiara czy hamulcowy unijnego parowca?). Innymi słowy, jeśli władze z Madrytu chciałyby coś negocjować w Brukseli, to nawet lepiej by występowały same, niż miały brać do pomocy Portugalczyków. Bowiem Ci, podobnie jak Grecy, zaczną być niebawem traktowani na salonach niczym trędowaci. W kwestii mocnych lewarów negocjacyjnych, Madryt ma jedną kartę przetargową. A raczej miałby. Gdyby Hiszpanie odzyskali Gibraltar i przejęli kontrolę nad Cieśniną Gibraltarską. Póki co, to jednak Brytyjczycy są tutaj panem sytuacji i to oni z pewnością będą używać tegoż argumentu w swoich rozmowach dotyczących umów handlowych po Brexicie. Innymi słowy, to brytyjska flota planuje zabezpieczać to strategiczne ujście ze Śródmorza na Atlantyk.

W nieco lepszej sytuacji znajdują się Włosi. Choć są odgrodzeni od północnej części Europy Alpami, mogą szukać wspólnego frontu wespół z Austrią. Wprawdzie nieopodal, za Adriatykiem, znajdują się Bałkany, jednak państwa bałkańskie de facto są włoskimi rywalami gospodarczymi. Słowenia, a nawet Chorwacja, chętnie przejęłyby część tortu handlowego, przyjmując transporty morskie płynące do Wenecji w Trieście czy Rijece. Chorwaci konkurują z Włochami w branży turystycznej. Zupełnie podobnie sprawa wygląda w przypadku Grecji (konkurencja w branży turystycznej i handlowej). Prawda, że te państwa miałyby wspólny interes w promowaniu turystyki jako branży. Jednak to jedna z niewielu kwestii, która ich łączy. Dodatkowo, trędowaty bankrut (Grecja) to nie najlepsze wsparcie na arenie międzynarodowej. Po włoskiej gospodarce nie płakaliby Francuzi. Chętnie przejęliby rolę jedynego lidera na akwenie Morza Śródziemnego. Francuskie porty wręcz ostrzą zęby na przejęcie interesów włoskiej Genui. To wszystko sprawia, że Włosi wcale nie są tacy niezbędni, jeśli chodzi o transport przechodzący przez Kanał Sueski i zmierzający do Europy Północnej. Bowiem statki transportowe mogłyby omijać Półwysep Apeniński i witać do portów: francuskich, słoweńskich, chorwackich, a nawet greckich (vide połączenie północ-południe przez Bałkany aż do Bałtyku, lub do szlaku Dunaju). Pamiętać również należy o roli Beneluxu, jako morskiego hubu. Ponadto chaos panujący w Afryce Północnej, który przelewa się w postaci uchodźców do Włoch, może być dodatkowym czynnikiem do tego, by Italię zacząć izolować. Co byłoby łatwe, z uwagi na Alpy.

Zupełnie inaczej jest natomiast, jeśli przeanalizujemy sytuację Polski. Centralne położenie w Europie (wschód-zachód, północ-południe) jest tutaj olbrzymim atutem. Polska staje się gwarantem bezpieczeństwa dla Bałtów, co automatycznie przeciągnęło w ostatnich latach: Wilno, Rygę i Tallin do naszego obozu. Muszą się z nami liczyć Niemcy, jeśli chcą myśleć o lądowym połączeniu z Rosją (również z uwagi na transfer ropy i gazu przez nasze terytorium, zwłaszcza w obliczu problemów z Nord Stream II oraz naszą spodziewaną niezależnością gazową). Jesteśmy ważnym partnerem w kwestiach bezpieczeństwa dla Rumunii, która podobnie jak i my, z niepokojem spogląda na wschód. Na Ukrainę. Interes w tym, by z nami współpracować (projekt via Carpatia) mają Słowacy, Węgrzy, ale i Chorwaci, Serbowie (jeszcze poza UE), Bułgaria, Macedonia i Grecja. W kwestii dostaw gazu, budowana infrastruktura rurociągowa (którą opisałem w tekście: „Polska hubem gazowym po 2022 roku?”) pozwoli na związanie ze sobą Bałtów, Finów, Czechów, Słowaków, Węgrów i Chorwatów. Mało tego, w sferze oddziaływania Warszawy znalazła się również Austria. Przypomnijmy bowiem, że Wiedeń leży bardziej na wschód niż Praga. Niemal dokładnie w linii prostej na południe od Wrocławia, w odległości kilkudziesięciu kilometrów od Bratysławy i ok. 250 km od Budapesztu. Ciekawe opcje współpracy możemy nawiązać ze Szwecją (przez Bałtyk). Bez Polski nie da się też rozszerzyć Unii Europejskiej dalej na wschód. Np. o Ukrainę. Co może w przyszłości stać się nie tylko możliwe politycznie, ale i niezbędne dla niemieckiej gospodarki.

 

Wspólnota interesów

Rosnące zagrożenie ze strony Moskwy, wzbudziło obawy w zakresie bezpieczeństwa u Bałtów, Skandynawów i Rumunów. To, jak również wsparcie i zaangażowanie ze strony USA, promuje Warszawę jako naturalnego lidera regionu. Co można rozgrywać nie tylko na płaszczyźnie bezpieczeństwa, ale i w kwestiach gospodarczych i rozgrywkach wewnątrz unijnych.

Z Węgrami z kolei połączyła Polskę kwestia nielegalnych imigrantów, a także „konstytucyjności”, za co oba państwa są łajane przez Unię (co automatycznie wiąże współpracę polsko-węgierską w tym zakresie). Jeśli problem z nielegalnymi imigrantami z Azji i Afryki znów się nasili (co jest prawdopodobne w obliczu polityki Turcji oraz chaosu panującego na Bliskim Wschodzie i Afryce Północnej), wówczas kwestia migracyjna ponownie pozwoli na stworzenie szerokiego bloku politycznego obejmującego: całą Grupę Wyszehradzką, Bałkany, a nawet Włochy. Polska również w tej konfiguracji może występować jako naturalny lider, bowiem jesteśmy całkiem sporym państwem, którego problem nielegalnej migracji w zasadzie nie dotyczy (bo imigranci trafiają w pierwszej kolejności do Włoch, Grecji, a jeden z głównych szlaków wiedzie przez Węgry). Co czyni nas najlepszym kandydatem na mediatora.

 

Sprawdzian wytrzymałości

Polska zaczyna jawić się również jako naturalny lider „Nowej Unii”. W każdym temacie związanym z ewentualnym sprzeciwem wobec „Starej Unii”. Od kilku lat poczynania władz z Warszawy (a raczej sam fakt rządzenia przez opcję pro-amerykańską) budzi w Brukseli i Berlinie silny sprzeciw. Od 2015 roku Polska jest łajana, dyscyplinowana i atakowana na płaszczyźnie politycznej w Unii Europejskiej. Rząd PiS-u sprzeciwiał się przymusowej relokacji nielegalnych imigrantów, a także wystawił własnego kandydata na Przewodniczącego Rady Europejskiej. Za co został upokorzony w słynnym głosowaniu 27:1, kiedy to Donald Tusk wygrał będąc kandydatem z nadania Berlina. Natychmiast pojawiła się również presja związana z „konstytucyjnością”, pomimo tego, że Unia Europejska nie posiada kompetencji w zakresie kwestii wewnątrzustrojowych państw członkowskich.

Wszystko to było bacznie obserwowane przez mniejszych graczy w UE. Dotychczas bowiem, ton w Unii nadawały Paryż i Berlin, które były czasami równoważone przez Londyn (jednak ten, z racji swoich specjalnych warunków uczestnictwa w UE, jak również z uwagi na szereg innych czynników, nigdy nie był postrzegany jako lider dla „Nowej Unii”). Gdy np. Litwini chcieli coś dla siebie ugrać, rozmawiali bezpośrednio z Berlinem. Gdy Polacy próbowali rozegrać własne interesy na Litwie (vide inwestycja w Możejkach), Litwini potrafili rozebrać odcinek torów kolejowych, który uniemożliwiał korzystanie z rafinerii (co było wręcz dyplomatycznym policzkiem, wobec którego pozostawaliśmy bezsilni). Wilno pozwalało sobie na to, przy cichym aplauzie i aprobacie Berlina. Bowiem Niemcom nie odpowiadała żadna forma ekspansji gospodarczej ze strony Polski. W latach rządzenia PO, Warszawa była tak podległa Berlinowi, że nawet dla niewielkiej, znacznie słabszej Litwy, polskie interesy były przeźroczyste. A głos z Warszawy ginął niczym echo gdzieś wśród lasów przesmyku suwalskiego.

Polska, podążając posłusznie za Niemcami pozbawiała się szacunku wśród innych graczy (być może dzięki tej „taktyce” udawało się coś czasem ugrać, jednak dla innych jawiliśmy się jako petent Berlina, z którym nie warto wspólnie ruszać w bój o jakikolwiek temat). Nie byliśmy zdolni skupić wokół siebie żadnej grupy państw w celu postawienia się niemieckiej woli. Innymi słowy brak umiejętności wytrzymania presji w przypadku sprzeciwu, pozbawiał nas szacunku u mniejszych państw (które choć miały czasem zbieżne z nami interesy, wolały się nie kłócić, bo na nas nie mogły liczyć). Ten brak szacunku skutkował niemożnością zbudowania jakiegokolwiek bloku wspierającego polski punkt widzenia, co z kolei utrudniało później występowanie przeciw osi Paryż-Berlin w ogóle (bo byliśmy samotni).

To błędne koło można było przerwać tylko w jeden sposób. Poprzez przeciwstawienie się Berlinowi i przejście „chrztu ognia”. Żeby pozyskać wizerunek lidera, o którego można się oprzeć, Warszawa musiała samotnie stawić czoła Berlinowi  (w jakiejkolwiek kwestii) i wytrzymać presję. Tylko w ten sposób, pomniejsi gracze mogli zdobyć pewność, że gdy pójdą z nami wespół na bój na jakiejkolwiek płaszczyźnie, to Polska nie ugnie się i nie „wystawi” swoich słabszych partnerów. W imię własnej ugody z Berlinem.

Ten swoisty sprawdzian wytrzymałości wobec presji Brukseli i Berlina, Polska jak na razie przechodzi pomyślnie. I nie chodzi tu o to, czy w danej kwestii polski rząd ma rację czy też nie. Liczy się sam fakt sprzeciwu i zdolność do podtrzymania własnej agendy przeciwstawnej do interesów Niemiec czy Francji.

Ten potencjał do budowy koalicji wewnątrz Unii został już po części stworzony, choć wciąż jeszcze nie widać, byśmy go potrafili wykorzystać. Do pełni szczęścia brakuje jakiegoś spektakularnego sukcesu. Sprawy, o którą Polska wraz z innymi państwami stoczy bój z Paryżem i Berlinem. I tą walkę wygra. Udowadniając, że współpraca z Warszawą może przynosić pozytywne efekty dla całego regionu.

 

Wzrost polskiej siły, a perspektywa Berlina

Z wszystkich opisanych powyższej względów, bez narażania się na zarzut hurraoptymizmu, można stwierdzić, iż od lat zmierzamy miarowo w kierunku stania się trzecią najważniejszą stolicą UE. Oczywiście mogą pojawić się zarzuty, iż potencjał i warunki rzeczywiście istnieją, jednak wszystko może zepsuć klasa polityczna. Jest to niewątpliwie istotny argument, jednak należy pamiętać o tym, iż nasza siła to relacja w stosunku do konkretnych konkurentów. Tymczasem ani Hiszpanie, ani Włosi nie mają podstaw by twierdzić, że akurat ich rządzący są lepsi, bardziej efektywni i skuteczni w zarządzaniu państwem. Kolejne rządy z Madrytu tylko zaogniają spór z Katalonią i prowadzą go w tak mało umiejętny sposób, iż wydaje się, że konflikt zaszedł już za daleko. We Włoszech z kolei sytuacja gospodarczo-ekonomiczna jest tak napięta, że politykom nie pozostało już nic innego jak zrzucać winę za zaistniałą sytuację na barki Brukseli i Berlina. Bowiem niewiele można zrobić, by radykalnie poprawić dramatyczną sytuację finansów publicznych. Więc nawet jeśli ktoś uważa, że w Polsce jest (jeśli chodzi o politykę krajową) źle, to musi mieć świadomość, iż w Hiszpanii i Włoszech jest pod tym względem jeszcze gorzej. Ponadto spory na linii Rzym-Berlin są znacznie bardziej poważne niż te toczone między Warszawą, a Berlinem. O ile na płaszczyźnie politycznej, wciąż trwa polsko-niemiecka wojna, o tyle w sektorze gospodarczym wszystko idzie wg powiedzeń: „business as usual” lub „zgoda buduje”. Tymczasem problemy z Włochami mają postać głównie gospodarczą i nie da się ich rozwiązać w sposób łatwy, szybki, prosty, a przede wszystkim zadowalający wszystkie strony wg zasady win-win. Każde ustępstwo na rzecz Rzymu, odbędzie się kosztem innych państw ze strefy euro, a może nawet kosztem całej UE. A największym „dźwigarem” w Unii są Niemcy.

Duży problemem dla Polski jest jednak to, że Francja i Niemcy jak dotąd nie akceptują tak wysokiej pozycji Polski w unijnej hierarchii. Własne i odrębne od zachodniego zdanie władz z Warszawy traktowane jest jako „bunt na pokładzie” konkretnej jednostki, który można w łatwy sposób zdusić odpowiednią karą. Brak efektów tej taktyki notowany od czterech lat, zamiast mitygować władze Berlina do rewizji postrzegania roli Warszawy, mierzi Niemców i skłania do zwiększania presji. Co zdaje się być również skutkiem niemieckiej niemocy w zakresie przeciwstawiania się amerykańskiej polityce i naciskom względem Berlina. Prezydent Donald Trump w bardzo sugestywny sposób potraktował Angelę Merkel i wywiera na Niemców presję przy każdej nadarzającej się okazji. Cła na stal i aluminium, sankcje na Nord Stream II, kary dla Volskwagena… Te wszystkie ciosy, Berlin przyjął bez gardy, a dodatkowo nie miał jak wymierzyć celnej riposty. Dlatego powiązana z Amerykanami Polska, znajdująca się pod ręką, jest doskonałym celem, na którym władze Republiki Federalnej Niemiec mogą wyładowywać swoją frustrację.

Paradoksalnie ta bezsilność wobec USA, a także nieskuteczne ataki na Polskę, mają wpływ na postrzeganie Berlina w UE przez inne państwa. Dotąd niekwestionowane przywództwo Niemiec, przestało kontrolować własną strefę wpływów (Europa Środkowa). Jako pierwsi wyłamali się z szeregu Węgrzy, ustalając niejako precedens. W 2015 roku do „zbuntowanych” dołączyła Polska, ale i Rumunii zaczęli prowadzić własną politykę fiskalno-gospodarczą, wbrew zaleceniom ECB (co im na dobre wyszło). Rzucone ziarno idei Trójmorza, choć wciąż mało efektywne, zaczęło jednak kiełkować. Niemal autorytarny sposób prowadzenia spraw Unii przez oś Paryż-Berlin, dobiegł końca. Nawet najmniejsze państwa zaczęły dostrzegać, że maja prawo wyrażać własne, odrębne zdanie, walczyć o swoje interesy, a przede wszystkim budować wspólne koalicje oparte na wspólnocie interesów na danej płaszczyźnie. Co nabrało sensu i może zacząć przynosić pożądane efekty.

 

Zły kierunek zmian

Jednak to nie w braku jednomyślności leży problem Unii, ale w braku akceptacji przez Paryż i Berlin odrębności stanowisk mniejszych graczy. Dwie dekady istnienia Unii Europejskiej pod niekwestionowanym przywództwem Berlina udowodniło, że kierunek obierany przez Brukselę, a dyktowany przez Niemcy, służył tylko i wyłącznie niemieckiej gospodarce. Pogrążając w stagnacji całą resztę euro-zony. Wspólna waluta euro jest już postrzegana (całkiem zasadnie) jako zagrożenie dla słabszych gospodarek i broń dla najsilniejszej gospodarki niemieckiej. Ostatnie dwadzieścia lat funkcjonowania UE, to dreptanie w miejscu, w sytuacji, gdy reszta świata skracała dystans do Starego Kontynentu, a nawet zaczęła prześcigać Europę. Egoistyczna polityka wewnątrz Unii, zadziałała jak trampolina dla Niemców, jednak UE jako całość stała w miejscu. Będąc bezwładna z powodu nałożonych, betonowych butów (w postaci m.in. waluty euro).

Rozpadanie się jedności politycznej wewnątrz Unii skłoniło elity z Paryża i Berlina, do podjęcia decyzji o zacieśnianiu władzy w UE. I do stworzenia pełnoprawnego Państwa Europejskiego, sterowanego centralnie. Ma to na celu uniemożliwienie mniejszym państwom torpedowania odgórnych ustaleń narzucanych przez „trzon” UE. Innymi słowy, zamiast dokonać radykalnej zmiany paradygmatów i przejść na model, w którym poszczególne państwa mają więcej swobody i mogłyby decydować co jest dla nich najlepsze (co budowałoby wewnętrzną konkurencję, która prowadzi do wzrostu), Francja i Niemcy postanowiły utrzymać model autorytarnych rządów. Skoro jednak dotychczasowy system UE pozwala kwestionować decyzje z Paryża i Berlina, wobec tego zdaniem władz z tych stolic, należy tak przekształcić UE, by nie było to już możliwe.

Unia Europejska traktowana jest przez Berlin jako narzędzie do promowania własnej gospodarki. I tam gdzie powinny panować liberalne zasady prowadzące do zdrowej konkurencji wewnątrzunijnej, tam narzucane są na państwa prawne kajdany. Natomiast w sferach, w których warto byłoby działać razem (jak np. wspólna polityka energetyczna i negocjowanie cen dla wszystkich w UE), Niemcy ukazały się jako wielki egoista dbający tylko i wyłącznie o własne interesy (vide projekt Nord Stream). Nic więc dziwnego, że próba przekształcenia UE w państwo, zaczyna budzić obawy nie tylko Węgier czy Polski. O powrocie do własnej waluty od dawne mówią Grecy, a od kilku lat Włosi. Decyzji do przystąpienia do strefy euro żałują też Słowacy. Euro pogrążyło gospodarkę Portugalii i ciąży nad Hiszpanią. Nie bez powodu Brytyjskim warunkiem przystąpienia do UE , było pozostawienie w obrocie funta szterlinga. Londyn doskonale zdawał sobie sprawę zagrożeń wynikających objęciem wspólnym systemem walutowym różnej wielkości i siły gospodarki.

Dążenie do centralizacji władzy w UE i próba jej scalenia w państwo, paradoksalnie wywołuje coraz większe tarcie wewnątrz Europy. Co może skończyć się rozsadzeniem tego podmiotu od środka. I winę za to nie będą ponosiły państwa sprzeciwiające się dyktatowi z Paryża i Berlina, a właśnie Francja i Niemcy, które nie chcą zaakceptować woli mniejszych, ale bardziej licznych graczy. Federalizacja Unii nie jest wcale odpowiedzią na istniejące problemy, a próbą utrzymania autorytarnych rządów prowadzonych przez duet Paryż-Berlin (pamiętajmy, że z racji wyjątkowych zasad, Brytyjczycy nieczęsto angażowali się w blokowanie inicjatyw z Kontynentu, raczej skupiali się na wynegocjowaniu w zamian za swoją zgodę na zmiany, regulacji pozostawiających Londyn poza danymi rygorami). To co powinni zrobić decydenci z Francji i Berlina, to pójść śladem idei założycielskich leżących u podstawy UE. Czyli przekształcić Unię na powrót w luźniejszą konfederację niezależnych państw, które będą połączone wspólnym rynkiem i granicami. Które będą ponadto prowadziły wspólną politykę handlową i energetyczną z podmiotami zewnętrznymi, co pozwala na uzyskanie silniejszej pozycji negocjacyjnej. Krępujące gospodarki regulacje unijne w znacznej mierze winny zostać anulowane, a Parlament Europejski rozwiązany. Bowiem tarcia wewnątrz unii nie dotyczą relacji ze światem zewnętrznym, a głównie występują w rozmowach o polityce wewnętrznej Unii. W której pewnego rodzaju rozwiązania próbuje się narzucać siłą, obejmując regulacjami wszystkich członków.

 

Polska numerem trzy UE

Wobec powyższego, należy się zastanowić nie nad tym, czy Polska zostanie nr 3 w Unii Europejskiej (bo póki co, nasza rola rośnie niemal mimowolnie), tylko czy zdoła osiągnąć taką pozycję zanim Unia Europejska się rozpadnie?

Niezależnie od tego, jaki kierunek obierze UE (federalizacja czy konfederacja), Polska w relacji do Hiszpanii i Włoch będzie zyskiwała na sile. Gospodarczo, ale i politycznie. Można z łatwością przewidzieć, iż znacznie lepiej poradzimy sobie z wychodzeniem z gospodarczego lockdownu. Nie tylko z uwagi na ww. argumenty (dynamiczna gospodarka, mały udział turystyki w PKB), ale i fakt, iż dysponujemy własną walutą. I wreszcie, po 30 latach niepodległości, zaczęliśmy z tego korzystać stosując dodruk (nie wprost, ale jednak pewnego rodzaju zamiennik mechanizmu QE). Jednocześnie z poziomem zadłużenia w wysokości 46% PKB, Polska posiada obecnie 14% bufor (do poziomu konstytucyjnego) pozwalający na stymulowanie gospodarki poprzez kredyt. Tego bufora nie mają ani Hiszpanie, ani Włosi.

To, na czym polskie władze powinny się teraz skupić, to deregulacja sfery gospodarczej, reforma systemu podatkowego (uproszczenie i ujednolicenie podatków oraz stawek) i ograniczenie biurokracji. O czym pisałem wielokrotnie. Jednak nawet pomimo ekstremalnie trudnych warunków biznesowych w Polsce, polscy przedsiębiorcy potrafią skutecznie prowadzić biznes. Dzięki czego polska gospodarka rozwija się szybciej niż inne, pomimo „pomocy” ze strony polityków.

Politycznie, Polsce potrzebny jest sukces koalicji wewnątrzunijnej w dowolnie wybranej sprawie. Co zbudowałoby nam pozycję regionalnego lidera i podmiotu, o który można budować inicjatywy „Nowej Unii”. Oczywiście nadal trzeba odpierać presję Berlina i nie godzić się na żadną kapitulację, bowiem to zniweczyłoby dotychczasowy wysiłek i poświęcenia. Skoro już zaczęliśmy tą polityczną walkę z Berlinem i Brukselą, to należy ją kontynuować. Porażka przyniosłaby bowiem znacznie więcej strat, niż dalsze opieranie się naciskom.

Jednocześnie, nasza dyplomacja powinna iść śladami Romana Dmowskiego i tłumaczyć decydentom z Paryża i Berlina, że w ich interesie jest zaakceptowanie Polski jako podmiotowego gracza Unijnego, z którym należy rozmawiać na partnerskich warunkach, przy uwzględnieniu jego stanowiska. Co pozwoli utrzymać wewnętrzną jedność i stabilność Unii. Przy czym to stanowisko musi być zawsze oparte o wspólnotę interesów z mniejszymi graczami, którzy zdecydowaliby się na współpracę z Warszawą. Musimy za wszelką cenę uniknąć poświęcenia interesów mniejszych państw w zamian za koncesje dla siebie. Polska musi jawić się jako lider dbający o wspólnotę, a nie mniejszy dubler RFN czy Francji, które kosztem mniejszych ustalają korzystne warunki wyłącznie dla siebie.

Istotną kwestią jest polityka wschodnia, która wykracza poza granice unijne. W tej sferze, powinniśmy dać jasno do zrozumienia, że bez Polski nie może być mowy o rozmowach z Białorusią, Ukrainą , a nawet Moskwą ponad naszymi głowami. I z drugiej strony, w Kijowie winniśmy pokazywać swoją odrębność i siłę względem Berlina. A także brutalną prawdę o tym, że Ukraina nie otrzyma pomocy z Unii Europejskiej, jeśli Warszawa nie wyrazi na to zgody. Nasze położenie geograficzne zwyczajnie umożliwia używanie takich argumentów.

Reasumując. Istnieją podstawy do tego, byśmy zyskali trzecią najważniejszą pozycję w Unii Europejskiej, warunkiem jest jednak m.in. to, byśmy to dostrzegali. I zachowywali się jak na jednego z liderów UE przystało. Z odpowiedzialnością, ale i odpowiednią stanowczością , w kwestiach dla nas istotnych. Ponieważ, jeśli sami nie będziemy traktować się z należytym respektem, nie zrobią tego inni. I nasz „bunt” będzie wciąż traktowany jako wybryk, a nie podstawa dobudowania własnej siły.

 

Krzysztof Wojczal

Geopolityka, polityka, gospodarka, prawo, podatki – blog

Wartościowe? Pomóż rozwijać bloga
Twitter
Visit Us
Follow Me
RSS
YOUTUBE
YOUTUBE

46 komentarzy

  1. Dobra analiza….. obecny rząd miał odwagę przeciwstawić się Francji i Niemcom i budujemy jednak pomału Trójmorze które jest alternatywą dla Berlina i Paryża. Budujemy kolektory gazowe dla Litwy , dla Ukrainy i Słowacji . Kruszymy pomału monopol Niemiec. Polska zaczyna mieć zdolność do budowania koalicji , taką “małą” wygraną już mieliśmy odrzucając Timermansa …. Niemcy i Paryż wtedy przegrały i wiedziały że przegrywają z Warszawą. Teraz już ostrożniej podchodzą do sporu z nami , bo oni już to wiedzą że w kilku sprawach z Polakami mogą przegrać , to min Macron dla tego był w Warszawie że załapał pomimo swojej arogancji uznał że dalsze lekceważenie Polski może być bardzo szkodliwe. Przy poparciu politycznym USA i wzrostach gospodarczych jesteśmy już nr 4 a za chwilę nasza zdolność budowania sojuszy wyniesie nas jak pan mówi na pozycję 3 . Osobiście uważam że UE się rozpadnie , dla nas byłoby korzystne by się nie rozpadła przed upływem 7-8 lat bo tyle nam trzeba przy obecnej ekipie by zbudować realne Trójmorze i silną armię by sąsiedzi okazywali nam większy szacunek

    1. Jeżeli UE się rozpadnie to rozpadnie się na nowa UE i państwa pozostałe, które to będą bezlitośnie eksploatowane przez właścicieli skumulowanego kapitału. Nie ma mowy o kruszeniu monopolu Niemiec,czy tez Francji bo wycofanie się chociażby z polskiego rynku części niemieckiego kapitału robi w PL gospodarczy Armageddon. Polska ma zdolność do wygrywania 27:1 a wiec kolejne zwycięstwa moralne a powiedziałbym ze nikt tak nie nawilża dyplomatycznie USA jak PL. Co do Macrona to nie powiedziałbym żeby on miał respekt przed pariasami z bloku wschodniego bo tak ten bufon to raczej według moich francuskich znajomych widzi. Nie można zapominać ze Francja w PL ma Orange Polska, ma Danone, ma bardzo dużo do ugrania. Przegrać można z przeciwnikiem co najmniej równym ale nie z proxy.

      Polska niestety ze swoja baza technologiczna, ze swoja baza demograficzna, ma tylko jedna rzecz do zaoferowania zachodowi. Tania i solidna sile robocza. Uwzględniając położenie i bliskość właśnie Niemiec – jest to dla nich solidnie, szybko i tanio.

      O czym nie wspomniano tu chyba nigdy – UE mimo hegemonii niemieckiej ma więcej wad niż zalet,bo to jest nie jakaś partnerska federacja ale raczej grupa kolegów i innych zdominowanych proxy – ale zastanówmy się nad alternatywami. Nie ma w polityce czegoś takiego jak poparcie polityczne czy przyjaźnie. Sa tylko bezwzględne interesy. USA porzuci PL jeśli będzie im się to kalkulowało w jakikolwiek sposób. Gdyby PL miała inteligentnych ludzi u steru, to byłaby liczącym się graczem a tak jest to cóż – Europa drugiej prędkości. Gdy UE obetnie fundusze, to…

      Zwasalizowana pod niemiecka dominacja UE ma jeden plus – chociażby dziesiątki lat bez wojen.W UE nie ma miejsca na pruski nacjonalizm, bo choc Stalin zniszczył Prusy to… chyba pamiętamy Erike Steinbach i niemieckie tendencje rewizjonistyczne?

      Zaryzykuje stwierdzenie ze PL bardziej potrzebuje UE niz UE potrzebuje PL.

      1. “Zaryzykuje stwierdzenie ze PL bardziej potrzebuje UE niz UE potrzebuje PL.” – czyli nieśmiertelne wmawianie nam ze strony Nierealnego Stratega, że Polska to taka brzydka panna, której nikt nie chce. Jest dokładnie odwrotnie – sama tylko pozycja geostrategiczna Polski na styku Rimlandu i Heartlandu Eurazji – powoduje takie parcie Kremla, zaangażowanie Waszyngtonu i Pekinu, ale i mieszane strategie Berlina i Paryża – te ostatnie dość sprzeczne – raz z kijem, raz marchewką w dłoni. Stąd wizyty i Merkel i Macrona w Warszawie – i różne oferty – publicznie znane – i te pod stołem. Niby dlaczego Pani ambasador USA w Polsce na zaloty Berlina zaraz twituje, że “nic nie rozdzieli przyjaźni USA i Polski”? No i Polska jako baza dla niemieckiej machiny przemysłowej – tym bardziej wymyka się z rąk i z kontroli, im bardziej droga Berlina z Waszyngtonem się rozchodzi – to także pod tym względem była odebrana w Berlinie zapowiedź relokacji części sił USA z Niemiec do Polski. Ba – rozmawiając w sobotę z pewnym analitykiem z Niemiec – jakoś go zebrało, by “zdradzić” nazbierane niepokoje niemieckie leżące mu na wątrobie – np. że po rozstaniu Berlina i Waszyngtonu [czyli po przekroczeniu umownej “czerwonej linii” zerwania Westbindung], Polska w ramach egzekucji reparacji względem Niemiec ca 870 mld dolarów [z poparciem USA – gdy WTEDY USA będzie chciało w ten sposób postawić nogę na gardle “zbuntowanemu” Berlinowi – i przede wszystkim pod tym pretekstem dobić geostrategicznie koncepcję konkurencyjnego silniejszego trzeciego supermocarstwa od Lizbony do Władywostoku] – to WTEDY Polska może [pod amerykańskim parasolem] realnie znacjonalizować niemiecki kapitał i wyrwać się z podległości Niemcom – jednocześnie “przepinając się” z przemysłem na współpracę z USA jako odbiorcą [a bliżej – przepinając się na rynek UK, Norwegii, ogólnie Skandynawów [trzymających mocno z USA i UK] – ale i …Ukrainy i CEE – TAK – tego też się obawiają, że Polska ze wsparciem USA zbuduje jakieś V7 [wyłuskując Bałtów z wpływów Niemieckich] a nawet w dalszym etapie budując V10] – czyli podwójne osłabienie i wyparcie Niemiec – i jednoczesne wzmocnienie USA – i strefy wpływu USA. Kluczowe było stwierdzenie na koniec: “a na takie działania Niemcy są bezradni wobec finansowej, politycznej i militarnej siły USA”. Nie powiem, że odczuwałem Schadefreude, bo człowieka lubię i szanuję – ale wyraźne jest, że im bardziej Berlin i Paryż będzie się odklejał od Waszyngtonu, tym bardziej będzie się musiał liczyć z amerykańskim kijem i cofnięciem wszelkich [dotychczas pozornie “oczywistych”] koncesji [choćby z Deauville] ze strony USA – zaś Polska odwrotnie – może spodziewac się poluzowania gorsetu – i koncesji – jako “obszar siły” USA. Ba – tego ów Niemiec nie powiedział – ale między wierszami [rozmawialiśmy też o luzowaniach ilościowych i zalewaniu rynków finansowych dolarami i euro w reakcji na koronawirusa] przebijała się obawa, że po zerwaniu Westbindung, USA mogą nawet zamrozić aktywa niemieckie w USA [wtedy Deutsche Bank, ale nie tylko – pierwszy bankrutuje] – a jeszcze szerzej – w ramach pacyfikacji Berlina i pośrednio Paryża – zrolować i “położyć na łopatki” konkurencyjną strefę euro w wojnie finansowo-walutowej [SWIFT jest w rękach USA] …wspartej egzekucyjnie siłą US Navy, Royal Navy i ich potencjału strategicznego i projekcji siły. Bo np. u Bałtów narasta przekonanie, że wejście w euro jest długofalowo błędem – stąd rozważany powrót do walut narodowych- a być może – to taka ekstrapolacja obaw owego analityka – przejściowo lub nawet trwale – przejście na dolary [TAK – taki manewr całkiem możliwy]. Przypomnę – Bałtowie [wystraszeni przez atomowe ćwiczenia ZAPAD2009 – które “nasze” “elity” przyjęły wypierająco jako “padający deszcz”] widzieli [czując się “w okrążeniu”] w przyjęciu euro “tarczę” ze strony UE [Berlina i Paryża] – przeciw presji Rosji: poczucie zagrożenia wyznaczyło kolejność: Estonia przyjęła euro w 2011, Łotwa w 2014, Litwa w 2015. Decyzja przyjęcia euro nie była ekonomiczna – tylko polityczna. Gdy siła niemieckiej UE słabnie, a wzrasta znaczenie USA jako gwaranta bezpieczeństwa – wektor zmiany długofalowej, na kogo się orientować [w tym ekonomiczno-finansowo] jest oczywisty…

      2. TY czasem wstajesz z kolan? czy tak całe życie?
        niektórzy muszą mieć pana co wie lepiej i wyglądasz właśnie na kogoś takiego, wspólczuję z poziomu podłogi naprawdę niewiele widać;)

  2. 1. Przepraszam za sprowadzanie Pana na Ziemię. Pisze Pan o wspieraniu przez USA Polski w tworzeniu ośrodka, który będzie osłabiał DE i kraje jądra karolińskiego. Czy widzi Pan strukturę eksportu polskiego? Przecież po wyłączeniu nam możliwości eksportu do DE, leżymy i kwiczymy. Co gospodarczo chce Pan zaproponować krajom, które mają z nami tworzyć ten nowy ośrodek ciężkości w tej części Europy. Gdzie są te rynki zbytu i te produkty, którymi chce Pan to zrealizować. Skąd weźmie Pan środki na inwestycje, które pozwoliłyby nam eksportować produkty na cały świat. My nie jesteśmy tygrysem eksportowym jak Chiny, Niemcy. My nie mamy kapitału (co rok deficyt budżetowy), by tworzyć nową jakość. Proszę wskazać obszary wspólne, które będą spajać ten “nowy organizm”. Polska z ok. 600 mld USD wartości PKB jest przy DE, FR, ROS średniakiem.

    2. Zaryzykuję tezę: koniec projektu UE w kształcie jaki znamy, będzie dla nas bardzo bolesny. Upadek projektu UE katastrofą gospodarczą i polityczną. Gdyby USA wchodziły do Europy to może dałoby się to balansować, lecz oni wychodzą z naszego kontynentu i w ostateczności będzie deal USA-ROS, by wzmocnić swoją pozycję w relacji do Chin. Przydałoby się powiedzieć Amerykanom sprawdzam i zobaczyć jakie będą realne ich działania.- sprawdzam Wasze deklaracje w postaci: dajcie nam broń do obrony, dajcie nam wsparcie podobne do tego co dostawali np. Pakistan. Egipt, nie żądając takich kwot jak dostaje Izrael. Dopiero potem możemy rozmawiać o projektach politycznych.

    Obywatel realista.

    1. Pierwszy dzień kiedy projekt EU sprawi że Niemcy dołożą do interesu 1 euro (oczywiście strukturalnie nie okazjonalnie) będzie ostatnim dniem Uni jaką znamy.
      Cała paplanina o budowaniu lepszego jutra pomyślności i rozwoju dla strefy europejskiej jest pustą paplaniną. A ta chwila zbliża się z każdym dniem , nieuchronnie gospodarka niemiec nie jest “nieśmiertelna”, a ilość błędów popełnionych w ostatnich dekadach jest olbrzymia.
      Polska ma wbrew pozorom gospodarkę tak różnorodną że ostatnie gospodarcze stres testy wypadły zadziwiająco pozytywnie. Być może kluczem jest właśnie brak światowych marek i kolosów które są nieodporna na światowe zawirowania koniunktury.Wojna na Ukrainie bedzie miała znacznie większe konsekwencje niż jesteśmy w stanie sobie teraz wyobrazić.

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *