Czy to Trump zdradził Kurdów, czy może Putin rozegrał Erdogana? – o tureckim ataku na Kurdów [Komentarz]

Dziwne, że w kręgu komentatorów związanych z geopolityką i polityką międzynarodową, tych mieniących się “realistami”, jest wiele osób, które w ostatnich dniach odmieniały na wiele przypadków słowa “zdrada” i “hańba”. Często są to te same osoby, które nie zostawiają na Józefie Becku suchej nitki za odniesienie się ,notabene w czysto politycznym przemówieniu do społeczeństwa, do pojęcia “honoru”. Używanie tak podniosłych i odnoszących się do emocji wyrażeń, w pewnych wyjątkowych okolicznościach (jak w roku 1939) bywa uzasadnione, jeśli chodzi o politykę, zwłaszcza tą wewnętrzną. Nie przystoi jednak ekspertom i dziennikarzom, którzy winni informować swoich odbiorców o faktach oraz prezentować rzeczowe analizy. Tymczasem po powrocie z urlopu, przeglądając “zaległości” oraz komentarze bieżące, z nagłówków artykułów zaatakowała mnie wywołująca niezdrowe emocje “zdrada Trumpa”. Jednocześnie zdrada ta, często była jednoznacznie kojarzona z rzekomą “zdradą Brytyjczyków w 1939 r.” (tezą ahistoryczna), co z kolei często prowadziło do budzącego niepokój pytania, a co będzie z sojuszem USA – Polska? W tym wszystkim, niczym podmiot domyślny, przebijał się przekaz: anglo-sasom nie należy ufać. Jest to tym bardziej ciekawe, że wśród realistów “zaufanie” w polityce międzynarodowej teoretycznie nie powinno istnieć (wszystko to gra interesów). Skoro “zaufanie” nie istnieje, to nie może również istnieć jego brak. Ale to już zupełnie inna kwestia.

W każdym razie, w dyskusji przewijającej się na GEOPOLITYCZNYCH grupach oraz forach, tematem głównym stali się: “zdradzeni” Kurdowie, niesłowny Trump, czy perfidna Ameryka. Iście analityczne podejście do tematu. W tym wszystkim zabrakło jeszcze tylko wskazania tego “dobrego” – czyli Władimira Putina, honorowego rycerza przybywającego w potrzebie na białym ogierze. Lub nawet pegazie.

Po tym dość publicystycznym wstępie (proszę traktować z przymrużeniem oka 😉 ), czas wyjaśnić na chłodno parę kwestii. Zanim do tego przejdę, kilka zdań o tym, czego dotyczy wpis.

5 października Recep Erdogan zapowiedział operację zbrojną przeciwko Kurdom, która może rozpocząć się “dziś lub jutro”. Przygotowania do niej trwały od dawna, Turcja zapowiadała tego rodzaju akcję już wcześniej, m.in. 5 sierpnia 2019 roku.

6 października Donald Trump ogłosił odwrót Amerykanów z Syrii, co wywołało krytykę ze strony elit politycznych USA ( w tym samych republikanów), zaniepokojenie Pentagonu oraz panikę Kurdów.

9 października Turcy rozpoczęli ofensywę w północnej części Syrii, opanowanej przez Kurdów.

13 października usłyszeliśmy informację o tym, iż Kurdowie porozumieli się z reżimem B. Asada i W. Putinem. Syryjska armia, wspierana przez Rosjan ruszyła naprzeciw Turkom, by zatrzymać ich pochód w głąb Syrii.

Czas przejść do podstawowych faktów, które są przez niektórych komentujących, rozmyślnie lub nie, pomijane.

 

ZDRADA DONALDA TRUMPA I JEJ KURDYJSKIE OFIARY

USA jest sojusznikiem Turcji (oba państwa są w NATO), a nie bezpaństwowych Kurdów przynależących do różnych bojówek, często uznawanych za terrorystyczne (nie tylko przez Turcję, ale i przez UE). Nie można więc formalnie pisać o “zdradzie”, bowiem to Turcja jest sojusznikiem USA i to ew. działania przeciwko Turkom, w określonych okolicznościach, można by określić mianem zdrady. Tym samym, Waszyngton, związany z sojuszem z Turcją, nie mógł w obronie kurdyjskiego “partnera w interesach” (o czym dalej), rozpocząć wojny z Ankarą.

Jednocześnie należy w tym miejscu określić rolę Kurdów, jeśli chodzi o relacje z USA.

Nie jest bowiem tak, że Kurdowie byli “bojownikami o demokrację”, którzy z ideologicznych pobudek walczyli w interesie Stanów Zjednoczonych. I zostali niecnie wykorzystani. Tak mogą twierdzić tylko najwięksi ignoranci. Kurdowie, jak każdy inny, dbali przede wszystkim o swoje interesy. W ramach tej filozofii, podjęli decyzję o współpracy z USA, bo akurat nikomu innemu na niej nie zależało (lub zwyczajnie oferta Amerykanów była najkorzystniejsza).

Biorąc to pod uwagę, Kurdów można uznać albo za najemników zainteresowanych sprzedażą swoich “usług” w zamian za pieniądze i broń, albo za ludzi walczących o własne interesy (tj. jak niepodległy Kurdystan). Jeśli Kurdów traktować jak najemników, których wynagrodzeniem było finansowanie i dostawy broni, to ich “kontrakt” wygasł wraz z wykonaniem zlecenia. I tu można napisać: koniec historii. Jeśli zaś Kurdowie mieli na względzie własne cele, to wówczas prowadzi to do prostego wniosku. Do współpracy z USA doszło w wyniku zbieżności interesów. W obu wariantach, o amerykańskiej “zdradzie” nie może być mowy. Ponieważ nie został podpisany żaden traktat sojuszniczy, a współpraca była realizowana na wybranych i określonych przez strony płaszczyznach.

Wydaje się, że sprawę kurdyjską należy postrzegać w ten drugi sposób. To prowadzi z kolei do konstatacji, że Kurdowie mając nadzieję na uzyskanie niepodległości, w końcu doczekali się korzystnej dla nich koniunktury geopolitycznej. Czyli takiej sytuacji, w której ich interesy były zbieżne z interesami hegemona. Wobec czego walcząc w imię własnych celów, mogli jednocześnie uzyskać od hegemona pomoc finansową, materiałową (sprzęt wojskowy), a także wsparcie polityczne. Tak więc Amerykanie i Kurdowie zdecydowali się na współpracę dla obopólnej korzyści.

Skoro tak, to zapewne doszło do jakiejś umowy pomiędzy tymi stronami w opisanych wyżej kwestiach (finanse, broń, wsparcie polityczne i zapewne współpraca militarna). Amerykanie być może obiecali Kurdom wsparcie polityczne ich “sprawy” kosztem Syrii i Iraku (na co wskazywałyby dalsze wydarzenia, czyli brak odbijania zajętych przez Kurdów terenów przez Irak, a także obecność wojsk USA w Syrii, która broniła przed wojskami Asada). Ale z całą pewnością deal ten nie mógł obejmować wspierania Kurdów przeciwko amerykańskiemu sojusznikowi z NATO, czyli Turcji.

Reasumując. Kurdowie mieli swoje geopolityczne przysłowiowe “pięć minut” w momencie, gdy byli potrzebni do walki z ISIS i Asadem. Tą okazję mogli przepuścić, albo też wykorzystać. Zdecydowali się podjąć walkę, rezygnując z bezczynności. O czym pisałem już dwa lata temu w artykule dotyczącym węzła kurdyjskiego. Czy była to walka bezsensowna? Czy decyzja była błędna? Dowiemy się tego w bliższej lub dalszej przyszłości, kiedy będzie można ocenić jej skutki. I tą przyszłą wiedzę możemy zawdzięczać samym Kurdom, którzy postanowili wziąć swój los we własne ręce. Sami Kurdowie z pewnością nie mogą sobie nic zarzucić, bo podjęli wyzwanie, nie bali się ryzyka i postanowili wykorzystać sytuację najlepiej jak potrafili. Co póki co, całkiem nieźle im wychodzi (o czym dalej). Niemniej, nie sposób właśnie w tym miejscu szukać analogii historycznych związanych z naszymi, polskimi doświadczeniami. Co by było, gdyby nie wybuchły kolejne powstania niepodległościowe? Co by było, gdybyśmy nie próbowali wykorzystać każdej nadarzającej się okazji? Tego się nie dowiemy. Ale my jesteśmy w tej chwili w dość komfortowej sytuacji, bo wiemy, że krew naszych przodków nie poszła na marne. Polska istnieje, podobnie jak polski naród oraz polski język. Kurdowie wciąż czekają, niepewni wyników swoich kalkulacji.

Kurdowie zdecydowali się lewarować swoją pozycję na sile i protektoratowi Stanów Zjednoczonych. Tymczasem nadszedł czas samodzielności politycznej, w której “parasol ochronny” zniknął i Kurdowie muszą pokazać, że sami są w stanie dźwignąć swoją przyszłość. To wielki test dla ich elit. Pytanie, czy Kurdowie udźwigną ten ciężar i czy rzeczywiście pojawiły się warunki, w których będą mogli polepszyć swoją sytuację (w jakikolwiek sposób). Polacy w 1918 roku, wykorzystując zwierzchnictwo USA (słynny 13 pkt Wilsona) oraz sprzyjające okoliczności geopolityczne, w krótkim czasie stworzyli dość silne państwo, zdolne pokonać sąsiadujące mocarstwo sowieckie. Drugim razem zdaliśmy egzamin (mniej lub bardziej udolnie) w 1989 roku, kiedy to na skutek zwycięstwa USA w Zimnej Wojnie, odzyskaliśmy niepodległość. Pamiętać jednak należy, że kilkukrotnie odnosiliśmy też porażki. Tymczasem czeka nas kolejny test (gdy USA wyjdzie z Europy) i my, podobnie jak Kurdowie, będziemy musieli udowodnić, że jesteśmy w stanie samodzielnie udźwignąć odpowiedzialność za własną niezależność i suwerenność.

 

FATALNA POLITYKA MIĘDZYNARODOWA USA?

Opisując zagadnienie z perspektywy hegemona. Trudno nie wypomnieć krytykom polityki zagranicznej USA tego, iż potępiali (słusznie w mojej opinii) “wejście” Amerykanów na Bliski Wschód. Co zapoczątkował w XXI wieku George W. Bush inwazją na Irak, a kontynuował laureat pokojowej nagrody nobla – prezydent Barack Obama (za którego do rządów finansowano terrorystów w Syrii). Jednak jeśli uznać, że działania USA na Bliskim Wschodzie wpływały destabilizująco, to informacja o decyzji “wyjścia” Amerykanów z tego regionu winna być oceniana pozytywnie. Nie tylko z perspektywy oceny sceny polityki międzynarodowej jako takiej (bo skoro USA szkodziło, to dobrze, że przestanie), ale i z perspektywy interesów Waszyngtonu. Odkąd dokonała się rewolucja łupkowa w Stanach Zjednoczonych, a kraj ten stał się samowystarczalny, jeśli chodzi o gaz ziemny i ropę naftową, kosztowna ingerencja na Bliskim Wschodzie utraciła ekonomiczno-gospodarczy sens. Z punktu widzenia Amerykanów, ich obecność w Iraku czy Syrii jest już zbyteczna. O ile wciąż może im zależeć na destabilizacji regionu, o tyle w ich interesie jest destabilizować go jak najmniejszym kosztem. Najlepiej rękami sojuszników – Izraela czy Arabii Saudyjskiej. Nie dając się wplątać w wojnę przez regionalnych graczy (jak np. Izrael czy właśnie Kurdów).

O ile, w wyniku decyzji D. Trumpa, wyjście z Bliskiego Wschodu i pozostawienie Kurdów samym sobie uderzyło w wizerunek USA jako partnera, o tyle wizerunek Stanów Zjednoczonych jako sojusznika NATO nie ucierpiał. Amerykanie nie wystąpili przeciwko Turcji, ograniczając się do działań dyplomatycznych. Gdyby zareagowali inaczej, mogłoby to doprowadzić do natychmiastowego wyjścia Turcji z NATO (co i tak może nas czekać), co mocno uderzyłoby w spójność Paktu Północnoatlantyckiego. Tymczasem w rywalizacji z Chinami, Amerykanie muszą polegać na sojusznikach, a więc muszą też być wiarygodni. W sporze kurdyjsko-tureckim, z politycznego i wizerunkowego punktu widzenia, Amerykanie mogli ograniczyć jedynie straty. I tak też zrobili.

Nie należy jednak wyciągać z tego zbyt daleko idących wniosków. Amerykanie zwyczajnie odpuścili Kurdów, z którymi mieli jedynie “wspólny interes do ubicia”. To zupełnie coś innego niż porzucenie formalnego sojusznika w militarnej potrzebie, na co sobie Waszyngton zwyczajnie nie może pozwolić. I zapewne tego nie zrobi. Bynajmniej nie dlatego, że ludzie z Waszyngtonu są “słowni” i “honorowi”. W świecie międzynarodowych interesów wiarygodność i prestiż to również waluta. Zwłaszcza cenna dla graczy, którzy siłę czerpią z sojuszy i układów międzynarodowych.

Natomiast z całą pewnością USA w imię własnych kalkulacji mogą odpuścić np. polityczne wspieranie Polski. Co, jak już wielokrotnie podkreślałem, na pewno nastąpi. Bo o ile NATO jest sojuszem militarnym, o tyle nie ma tam zapisów zobowiązujących do wspierania politycznego konkretnych członków tj. jak Polska. Tymczasem wyjście USA z Europy jest tylko kwestią czasu. Nie oznacza to jednak, że powinniśmy się do Amerykanów obracać plecami. I próbować prosić o przebaczenie Rosjan i Niemców, którzy mają aktualnie (jak zresztą niemal zawsze) całkowicie sprzeczne z naszymi interesy (Nord Stream II, uwiązanie Ukrainy do Moskwy, podporządkowanie warszawy, stworzenie osi Berlin-Moskwa). Byłoby to głupotą. Polska w tej chwili znajduje się w wyjątkowym “oknie” geopolitycznym, w którym nasze interesy są zbieżne z interesami USA (osłabienie Rosji, zbudowanie środkowoeuropejskiej konkurencji dla Niemiec, niedopuszczenie do układu Berlin – Moskwa, niezależność energetyczna Polski). Wielkim zaniechaniem byłoby nie wykorzystanie tej sprzyjającej karty. Trzeba się jednak przygotować na to, co nieuchronne i zbudować własną siłę: gospodarczą, militarną i polityczną, które sprawią, że zamiast wrócić pod dyktat z Berlina i Moskwy, będziemy mogli grać na własnych warunkach – jeśli nadarzy się taka okazja. By takie okoliczności powstały, należy grać z Amerykanami na gospodarcze, polityczne i militarne osłabienie Rosji oraz polityczne osłabienie Niemiec. Oraz gospodarcze, militarne oraz polityczne wzmocnienie Polski. Bo Warszawa może być suwerenna i niezależna tylko wówczas, gdy Berlin i Moskwa są od niej słabsze. Oczywiście nie należy przy tym dawać się wykorzystywać Amerykanom. Oni grają w tej grze o swoją hegemonię. Czyli o znacznie większą stawkę i to my powinniśmy wykorzystywać ten fakt, wyciągając z Waszyngtonu jak najwięcej korzyści.

 

OPERACJA ERDOGANA – CZYLI GEOPOLITYCZNY STRZAŁ W KOLANO

Omawiając kwestię sporów turecko-kurdyjskich, należy zacząć od tego, że konflikt między tymi stronami musiał, wcześniej czy później, wybuchnąć na nowo. Choć niekoniecznie w formie otwartej wojny. I właśnie na formę i tzw. “timing” należy zwrócić tutaj uwagę najbardziej. Recep Erdogan, prowadząc kapitalną politykę “równowagi” między dwoma, zabiegającymi o względy Turcji partnerami – USA i Rosją, jednym ruchem zniweczył swoje dotychczasowe dokonania. I stworzył Turcji dwóch wrogów. Po tureckim ataku na Kurdów, Donald Trump, w dość niewybrednej formie, zagroził tureckiemu prezydentowi uderzeniem w gospodarkę jego kraju. Z kolei Władimir Putin, grając własną grę, wsparł kurdyjskich bojowników realną siłą. Wespół z Baszarem al-Asadem.

Należy jasno podkreślić, że za całą obecną sytuację winę ponosi nie kto inny, jak właśnie Recep Erdogan. Turecki prezydent postanowił dla taktycznych celów, zaryzykować długofalowe, strategiczne korzyści wynikające z trwającego status quo. Odgrywająca dotychczas dość niewielką rolę (w porównaniu do swojego potencjału, a także udziału innych graczy) w bliskowschodnim konflikcie Turcja, dokonała siłowej korekty granic starając się poszerzyć własne wpływy. Za pomocą żołnierskiego buta. Jednocześnie Erdogan postanowił rozwiązać kurdyjski problem pięściami, decydując się na otwartą operację militarną przeciwko Kurdom. Te mało wyrafinowane sposoby na realizację celów politycznych mogą mieć fatalne skutki. O ile turecka armia jest w stanie zająć pewne terytorium (co zresztą miało już miejsce, choć chyba na mniejszą skalę), o tyle turecka polityka straciła wszelkich potencjalnych sojuszników, z pomocą których można było rozgrywać swoje interesy w sposób “miękki”. Przeciwni Tureckiej inwazji są: USA, Rosja, Izrael, Syria oraz oczywiście sami Kurdowie.

Problemy na arenie międzynarodowej mogą się mieć jednak nijak do tego, co może czekać Turcję, jeśli chodzi o stabilizację wewnętrzną. Należy bowiem pamiętać, że w granicach Turcji mieszka spora mniejszość kurdyjska. Radykalne akcje wywołują radykalne reakcje. Wprawdzie Turcy mają teraz bojowników z YPG niejako “wystawionych” na tacy. Wystarczy wejść i zabić. Nie trzeba szukać. Jednak wątpię, czy Kurdowie, a konkretnie PPK nie posiadają swoich sił również w samej Turcji. Gotowych wznowić kurdyjską intifadę.

Wraca jednocześnie temat zagrożenia wyjścia Turcji z NATO. Mamy do czynienia z sytuacją, opisywaną przeze mnie dwa lata temu w artykule: Czy Turcja wyjdzie z NATO? Otóż kwestia kurdyjska to wielka kość niezgody, która może przyczynić się do decyzji Ankary o opuszczeniu Paktu Północnoatlantyckiego. Wskazać tutaj należy, że fakt ten byłby ciosem zarówno w układ obronny jak i samą Turcję. Armia turecka jest drugą największą siłą zbrojną w NATO. Jednak Turcja jest silna tylko w NATO i wychodząc z paktu, staje się samotnym graczem. Zbyt słabym, by przeciwstawiać się sile politycznej i militarnej Rosji lub gospodarczej USA. Mało tego, Ankara jest zbyt słaba, by narzucić swoją wolę lokalnym rywalom tj. Iran, czy Arabia Saudyjska.

Jak zostanie rozwiązany ten węzeł kurdyjski? Póki co, na skutek negocjacji M.Pence – R. Erdogan, zostało zawarte zawieszenie broni. Jednak z pewnością to nie koniec tej historii. USA będzie się starało odzyskać utraconą twarz, natomiast R. Erdogan, jak każdy autokratyczny władca, nie będzie mógł sobie pozwolić na krok w tył. To może oznaczać, że turecki prezydent mógł wkroczyć na drogę, z której trudno mu się będzie wycofać. Bowiem uległość względem USA będzie oznaczało utratę prestiżu, co zawsze wiążę się z utratą autorytetu i osłabia pozycję w zarządzanym centralnie państwie.

Z kolei kontynuacja bezpardonowej walki z Kurdami może wplątać Turcję w konflikt bliskowschodni znacznie bardziej, niżby życzyła sobie tego Ankara.

PODSUMOWANIE – NAJWIĘKSZYM PRZEGRANYM TURCJA?

Kurdowie podjęli rękawicę rzuconą im przez los i rozpoczęli walkę o swoją niepodległość, wykorzystując do tego sprzyjające warunki geopolityczne i lewarując się na sile USA. Z pewnością jednak liczyli się z tym, że o ile Stany Zjednoczone pomogą im kosztem Syrii czy Iraku, o tyle nie można tego oczekiwać w relacjach z sojusznikiem USA – Turcją. Erdogan wykorzystał tą okoliczność, jak również zapowiedź Trumpa o wycofaniu wojsk z północnej Syrii. W tej sytuacji Kurdowie nie mieli innego wyjścia, jak dostosowanie się do niekorzystnej sytuacji i elastyczne dobicie targu z Baszadem al-Asadem oraz Władimirem Putinem. Ten zwrot, choć z pewnością wymuszony, może okazać się dla nich korzystny. Jednocześnie postawiło to w fatalnej sytuacji geopolitycznej samego Recepta Erdogana. Układając się z Rosją, Kurdowie sprawili, że ich przeciwnik sam sobie zaszkodził i wszedł w konflikt z dotychczasowymi stronnikami. Oceniając poszczególne decyzje Kurdów, myślę, że należy postrzegać je jako słuszne i logiczne. Czy doprowadzą do korzystnych efektów? Tego nie wiadomo, jednak jest taka szansa. A skoro jest, to należało ją wykorzystać, bo nie wiadomo, czy nie była ona pierwszą od długiego czasu i być może ostatnią. Z pewnością takie postawienie sprawy narazi mnie na krytykę wśród zwolenników “ocen po efektach”. Cóż. Życzę by każda ich życiowa decyzja była okraszona sukcesem, bowiem z pewnością nie podnieśliby się mentalnie po skrytykowaniu własnej wcześniejszej “głupoty” zakończonej porażką. 😉

W zakresie oceny polityki USA i sposobu dyplomacji Donalda Trumpa. Ogólnie rzecz ujmując, wyjście z Bliskiego Wschodu jest w interesie USA. Znów jednak należy się zastanowić nad formą i “timingiem”. Ogłoszenie opuszczenia partnerów, w przeddzień zapowiedzianej inwazji na nich, wystawia fatalną notę za dyplomację dla D. Trumpa. Zresztą powtórzę tu, że zarówno amerykański prezydent jak i wybierani przez niego dygnitarze, nie grzeszą taktem i zrozumieniem niuansów języka dyplomacji. Wyjście z Syrii mogło odbyć się znacznie wcześniej i na amerykańskich warunkach. A tak, Erdogan postawił USA w bardzo niekomfortowej sytuacji. Niewątpliwie uderzyło to w wizerunek Waszyngtonu, choć nie tak, jak mogło. Jak pisałem, Amerykanie minimalizują straty w tym zakresie.

Tymczasem największym przegranym sytuacji może okazać się Recep Erdogan. Jeśli bowiem porozumienie nie wejdzie w życie, a Kurdowie nie wycofają się dobrowolnie ze strefy buforowej, wpuszczając w swoje miejsce armię Asada i Rosjan, wówczas Turcja nie zyska nic. Oprócz tego, co już zyskała. Czyli przeciwnika w postaci Rosji i jeszcze większej niechęci ze strony USA i Izraela. Z kolei, jeśli porozumienie zostanie wykonane, to Erdogan zyska kawałek ziemi, jednak jego sytuacja dyplomatyczna wciąż będzie niekorzystna. A i problem kurdyjski nie zostanie rozwiązany.

 

INTRYGA KREMLA? Czy to wszystko jest elementem większej układanki?

Tutaj istnieje kilka możliwości. Jedni sugerują, że USA celowo dało “zielone światło” Erdoganowi, bo Amerykanie wiedzieli, że Kurdowie będą zmuszeni zawrzeć porozumienie z Asadem i Putinem. To w konsekwencji poróżniło Turcję i Rosję. I może w przyszłości pomóc “zdyscyplinować” ostatecznie niepokornego Erdogana. Jednak osobiście jestem sceptyczny wobec tej teorii. Zbyt wiele jest niewiadomych i zagrożeń, jeśli chodzi o perspektywę Stanów Zjednoczonych. Rosjanie mogli się nie zgodzić na wsparcie Kurdów. Jednocześnie Turcja pełni bardzo ważną rolę dla USA, w kontekście rywalizacji przeciw Rosji (cieśniny tureckie na Morze Czarne). Jeszcze większe skonfliktowanie z Erdoganem może doprowadzić do wyjścia Ankary z NATO, a to byłoby dla USA katastrofą. W relacjach Ankara – Waszyngton, to ta pierwsza stolica wydaje się mieć większe argumenty. To Waszyngton bardziej potrzebuje Ankary niż odwrotnie. Dlatego Stany Zjednoczone nie mają pewności, że mocniej przyciskając Turcję, wygrają negocjacyjną batalię z Erdoganem. Z tych względów, celowe “wmanewrowanie” w tą całą sytuację prezydenta Turcji przez USA uważam za zbyt mocno naciągane. Zwłaszcza, że USA już wiele straciło:

  1. wizerunek jako partner Kurdów, prestiż i wiarygodność,
  2. jako takie, ale jeszcze znośne relacje z Turcją,
  3. wiarygodność na Bliskim Wschodzie jako protektor, po “sprawie kurdyjskiej” USA ma zamknięty powrót na Bliski Wschód jeśli chodzi o działanie rękami “lokalnych bojowników”. Nikt z “lokalsów” nie będzie się już układać z USA.

Zwrócić jednocześnie należy uwagę na fakt, iż gdyby tą “operację”planowali Amerykanie, to dużo lepiej rozegraliby ją wizerunkowo. Tymczasem Donald Trump skompromitował się wysyłając sprzeczne komunikaty w mediach społecznościowych. Pentagon był tym wszystkim zaskoczony, a w eter poszła narracja o “zdradzie USA”. To zwyczajnie nie wygląda na planowaną akcję, zwłaszcza, że chronologia mówi co innego. To Turcja była inicjatorem operacji, jeszcze w sierpniu zapowiadali atak, 6 paź. Erdogan stwierdził, że nastąpi lada dzień i dopiero w efekcie tego D. Trump 7 paź. oświadczył, że wycofuje siły z Syrii. Tak więc wszystko to (zwłaszcza niekorzystne dla USA skutki) wskazuje raczej na chaos i działania ad hoc.

Graczem, od którego zależało tutaj znacznie więcej, była oczywiście Rosja. Dla Rosji, pogorszenie relacji między Turcją, a USA to doskonała wiadomość. Uderzenie w wizerunek USA jako wiarygodnego partnera, również nie jest dla Moskwy bez znaczenia. Władze z Kremla doskonale mogły przewidzieć swoją reakcję na prośbę Kurdów, bowiem sami podejmowali w tym zakresie decyzje :). Rosjanie mogli więc zachęcić Erdogana do czynu, a następnie przeciwdziałać. Dzięki temu z jednej strony skłócili sojuszników NATO, uzyskali efekt osłabienia wizerunku USA, a z drugiej nie pozwolili tureckiemu prezydentowi na zwiększenie swoich wpływów na Bliskim Wschodzie. Kosztem sojusznika Moskwy – Baszada al-Asada. Mało tego, dzięki dealowi z Kurdami, Asad i Rosjanie mają szansę odzyskać terytorium zajęte przez Kurdów, a jednocześnie pozbyli się amerykańskich wojsk z północnej Syrii! Z punktu widzenia rosyjskiej dyplomacji, taka operacja byłaby niewątpliwym majstersztykiem.

Majstersztykiem, który wpisywałby się zresztą w pewien schemat działania, widoczny przy okazji ataku rakietowego na rafinerie Saudów. Ataku przeprowadzonego przez Iran, z inspiracji prawdopodobnie W. Putina. Któremu zależy na wojnie w Zatoce Perskiej, o czym pisałem w jednym z ostatnich tekstów.

 

Krzysztof Wojczal

geopolityka, polityka, prawo, gospodarka, podatki – blog

 

Zapraszam jednocześnie do zapisywania się na newsletter, dzięki któremu będzie można otrzymywać powiadomienia o nowych publikacjach tekstów na blogu, nagrań na kanale YT, a także informacje dotyczące przyszłej książki autora bloga. 🙂 

Wartościowe? Pomóż rozwijać bloga
Twitter
Visit Us
Follow Me
RSS
YOUTUBE
YOUTUBE

33 komentarze

  1. “(…) i rozwój “od zera” Przemysłu 4.0 [nie tylko drukarek przemysłowych 3D i wszelkiego typu “efektorów” CNC – spiętych naszym narodowym Internetem Rzeczy/Internetem Wszystkiego] przez stworzenie pełnych łańcuchów logistycznych “well to wheel” od kopalni [zwłaszcza z “rozkręceniem” na całego Skarbca Suwalskiego] do pełnych produktów OEM high-tech. (…)”

    To są BARDZO AMBITNE cele, które notabene również uważam za niezbędne (w wielu miejscach o tym piszę, nawet tu https://joemonster.org/filmy/86787#cm9501938), mamy wystarczająco kadr aby to przeprowadzić? Bo po zaoraniu naszego przemysłu to mnóstwo ludzi z głową siedzi na zachodzie w tamtejszych działach R&D, a w PL są tylko spółki córki odcinające kupony od taniej siły roboczej.

    1. To kwestia ZAINWESTOWANIA w dobre kadry – czyli odpowiednie płace dla specjalistów. Czyli – jak na Zachodzie. Wtedy ci z Zachodu wrócą – a młodzi zdolni nie wyemigrują [a przy dobrych układach i propagowaniu Polski np. jako bezpiecznej “zielonej wyspy” wolnej od dżihadystów – możemy nawet wyssać sporo “top men” z innych krajów]. To szerszy temat – generalnie chodzi o przebicie pułapki średniego rozwoju – ale także przełamania tzw. “dualizmu na Łabie” gniotącego nas od czasów kolumbijskich. W tym wyjścia z roli podwykonawcy Niemiec – czyli ze strukturalnego uzależnienia i ze strukturalnie niskiej marży. Wtedy np. powrotne wagony Jedwabnego Szlaku, zamiast puste albo słabo załadowane – będą załadowane naszymi towarami. Niekoniecznie do Chin – wystarczy, że pójdą do krajów na Jedwabnym Szlaku i okolicach na Wschodzie. No i przez CPK – na cały świat – czyli globalnym oceanem powietrznym. Swoja drogą to ostatnie skomunikowanie widzą Amerykanie [czyli “Powietrzny Jedwabny Szlak”] i dlatego chcą wycofania z tzw. Open Sky. Czyli konsekwentny “decoupling” łańcuchów logistycznych – do końca. Podejrzewam [tak na 80%], że m.in. właśnie ta kwestia geostrategiczna spowodowała rezygnację Jacka Bartosiaka z prezesury CPK. Bo z CPK do Pekinu jest 200 km bliżej, niż do Waszyngtonu – a co dopiero mówić o zachodnich prowincjach Chin… Inna rzecz, że CPK bez względu na fochy Amerykanów – i tak stanie się NASZYM centralnym punktem i dla Azji i dla Ameryki.
      =================================================
      TAK – to są ambitne cele – tak jak Pan napisał. I polityczne i ekonomiczne i militarne. Inaczej nie można w “Grand Strategy” – zawsze się kreśli wariant maksymalny – i maksymalne pole gry. Jest zasadnicza sprawa, która moim zdaniem jako “konieczna korekta kursu” wywróci obecny rząd i ugrupowanie u steru. Po pierwsze Niemcy uderzą ekonomicznie i finansowo – a to spowoduje duży kryzys i kres “500+” i innych programów socjalnych. A po drugie – właśnie odnośnie wewnętrznej ekonomii – musimy i tak dokonać zasadniczego zwrotu – ze społeczeństwa średniego dochodu, opartego w komparatywnej przewadze ekonomicznej o niskie koszty płacy – no i opartego o model konsumpcyjnego pompowania ekstensywnego PKB – zwrotu na model gospodarki prorozwojowej, high-tech, OEM. Czyli “koniec konsumpcji – nowym kursem idziemy w inwestowanie w przyszłość – KOSZTEM konsumpcji – by były środki na te inwestycje w high-tech”. A to naszemu społeczeństwu, które poczuło powiew socjalnego państwa opiekuńczego rodem z Zachodu – będzie BARDZO nie w smak. Co 4 lata odbywają się targi “kto da więcej” – bardzo ciężko w tym modelu “demokracji” dokonać TAKICH zmian kursu [ZWŁASZCZA obecnemu ugrupowaniu u steru] z konsumpcji w modelu krótkowzrocznego patrzenia tylko na pełny brzuch DZISIAJ [bez martwienia się o jutro] – na zwrot na wygaszenie konsumpcji i przejście w inwestowanie w przyszłość. Żeby PRZETRWAĆ globalną i lokalną zawieruchę, które nieuchronnie nadchodzi.. Dlatego nie będę zdziwiony gwałtownym załamaniem rządów obecnej formacji [co niejako obecna ekipa sama sobie gotuje na własne życzenie – kłania się brak myślenia strategicznego – bo króluje podejście kadencyjne] – z kolejnym krokiem – czyli desperackim wymuszonym powrotem do zaciskania pasa, przekierowania środków do inwestowania w przyszłość – a nawet nie będę zdziwiony zwrotem do twardych rządów silnej ręki. Niestety – gdy wokół państwa rośnie presja i zagrożenie – to albo władza nieuchronnie twardnieje – albo państwo znika. Przeciwwagą dla twardych rządów może być masowo uświadomione społeczeństwo obywatelskie zorganizowane oddolnie – ale z tym u nas na razie słabo. Co nie zwalnia ani o włos, by ZAWCZASU siać ziarno – i uświadamiania każdego, kto trochę myśli “co i jak” – i niesienia kaganka oświaty “pod strzechy” – i budowania koncepcji na ciężkie czasy…

  2. Mam nadzieję, że taki kurs zostanie obrany i takie decyzje o inwestycji w kadry szybko zapadną i będą konsekwentnie realizowane. Bo niestety czas ucieka, a inni konkurenci nie śpią.

    1. Zmiany nastąpią na pewno. ZAWCZASU – małym kosztem i z dużym zyskiem wynikającym z wyprzedzenia konkurencji – na podstawie wyprzedzającej strategicznej analizy biegu spraw i na podstawie zrozumienia koniecznych wymogów zmian dla organizmu państwa – i ich konsekwentnej planowej realizacji. Albo na zasadzie wymuszonej REAKCJI – czyli dużym kosztem, dość chaotycznie i rozpaczliwie przeprowadzane, z przysłowiowym włosem zjeżonym ze strachu [czując nóż na gardle]- niejako kopiąc studnię do pożaru. Oczywiście ta pierwsza ścieżka jest dużo lepsza. Natomiast znając życie i OBECNĄ taką sobie sprawność państwa [nawet nie rządu – po prostu państwa i społeczeństwa we wszelkich aspektach jako instytucji en bloc] – pewnie będziemy bliżej drugiej opcji. Pewnym pocieszeniem jest to, że w krytycznych chwilach Polacy potrafią się zmobilizować. Tyle, że bardziej potrzebna jest długofalowa zsynchronizowana i maksymalnie synergiczna organiczna praca u podstaw i głęboko przemyślane działanie zaplanowane zawczasu na podstawie wyprzedzających trzeźwych analiz – dużo bardziej, niż akcyjne zrywy doraźne… A stawka jest wysoka – chodzi o PRZETRWANIE państwa i narodu. Chyba nigdy w historii świata państwa i narody nie stanęły [i to w całości] przed tak drastyczną zawieruchą, przed taką skalą wyzwań i zagrożeń – przed tak skrajną stawką wygranej i przegranej [co tylko będzie napędzać bezwzględność działań]. Szczególnie w strefie zgniotu…jak Polska – aczkolwiek TUTAJ, w naszym położeniu, “ciśnienie” jest i tak relatywnie zmniejszone przez peryferyjne do centrum konfliktu położenie w Europie – a nie w Azji.

      1. @Georealista
        Ja szacuję, że na takie zmiany i realizację powyżej opisanych postulatów ZAWCZASU potrzeba minimum 10 a lepiej15 lat skoordynowanego i dobrze zaplanowanego rozwoju, pod warunkiem posiadania odpowiednich kadr. Jakie są Pana szacunki?

        Mamy rok 2019, za 10 jest 2029 a za 15 2034.
        Kadr brakuje, planu nie wiadomo czy jest.
        Co będzie najprawdopodobniejszym zwornikiem wymuszonej REAKCJI i kiedy prawdopodobnie może to zajść?

      2. (…)chodzi o PRZETRWANIE państwa i narodu(…)
        Kudowie i Cyganie pokazują, że ta koniunkcja nie do końca jest prawdziwa… nawet w Polsce można wyróżnić ludy o uświadomionej wyjątkowości np. Górale, Łemkowie, Kaszubi czy Śłązacy.

  3. @PawełW – dla Polski i świata ważna jest lista “kamieni milowych” Chiny-USA: 2025 będzie “sprawdzam” dla “made in China 2025” – a to BARDZO zmieni wycenę graczy – w tym ogólnie rozumianego Zachodu [nie tylko USA]. To będzie bardzo duży obrót w świadomości powszechnej na świecie. Mentalnie świat się zmieni – zapewne rozbłyśnie gwiazda Chin, zblaknie USA – ale i coraz bardziej podzielonej Europy. Umowny 2030 to początek wielkoskalowego wdrażania RMA [Revolution in Military Affairs] – na pewno przegranym tego skoku generacyjnego będzie Rosja, od wdrażania RMA zacznie się erozja pozycji Rosji fundowanej dotychczas na sile strategicznych rakiet. Chiny i USA wprowadza bronie energetyczne, które wywrócą zimnowojenną i post-zimnowojenną równowagę. 2035 to umowny rok przegonienia USA przez Chiny w technologiach wojskowych. Wielką wojnę Izraela [z Iranem jako “wielkim złym”] widzę do 2025 najpóźniej – później będzie za późno, gdy te 400 mld dolarów chińskich inwestycji da owoce. Powstanie nowego Kalifatu [już atomowego] – PO wielkiej wojnie Izraela i zniszczeniu Iranu i sojuszników. Zapewne do 2030. Dla nas najważniejsza będzie sekwencja uderzenia ekonomiczno-finansowego Niemiec, a zapewne potem [zakładam, że dostaniemy mocno, ale Niemcy nas nie podporządkują] zacznie się narastanie twardej presji Rosji. Anschluss Białorusi, a potem będzie gra Rosji na podzielenie sojuszników presją militarną [Bałtowie, Polska, Ukraina], Czyli musimy wykorzystać NATO i USA i UK dla zlewarowania Rosji. My – czyli cały region. Pytanie kluczowe to czas konfrontacji wojennej z Rosją [najpewniej o Ukrainę – bo bez Ukrainy długofalowo Rosja nie istnieje jako mocarstwo] – czy stanie się to przed wyjściem USA z Europy? Bo samo wyjście sił USA z Europy na Pacyfik – to max 2033. Jak widać – slalom [czy raczej bieg przez płotki] wyjątkowo trudny. Dlatego tak bardzo ważne jest budowanie maksymalnej strategii – rozszerzania pola manewru [głowice, A2/AD Tarcza i Miecz Polski, obrót na Chiny – albo przynajmniej groźba obrotu – jako realny bat na Waszyngton, twarde żądania wsparcia, technologii, koncesji], czy też maksymalne wykorzystanie wewnętrznych zasobów [Skarbiec Suwalski, geotermia HTR], postawienie na kadry techniczne, na Przemysł 4.0 od podstaw. Ja nie kreślę AMBITNYCH planów – ja po prostu widzę niebezpieczeństwa i zawczasu szukam i zbieram wszelkie KONIECZNE zasoby dla ich WYSTARCZAJĄCEGO skontrowania – z zapasem bezpieczeństwa. Od razu mówię – nagrodą nie jest jakaś Wielka Polska wedle obecnych wyobrażeń narodowców – tylko PRZETRWANIE. Jeżeli przetrwamy – to DOPIERO POTEM nagrodą będzie owszem wzrost statusu Polski [gruntownie przeoranej zmianami wewnętrznymi – to będzie inna Polska i inne społeczeństwo] – bo w globalnej konfrontacji liczni wielcy upadną, a nawet Chiny nie unikną zapewne zapaści w tak wielkiej i wyczerpującej grze. Bo wojna – dla świata jako całości – to gra o sumie ujemnej… Średnie państwo – które wykorzysta dywidendę geograficzną dla uzyskania wyjątkowej pozycji i pozyskania/wyzyskania wszelkich bonusów – czyli Polska – może wyjść z tej globalnej konfrontacji w dobrej kondycji – a odcinając kupony od wypracowanej dobrej organizacji i dobrego stanu państwa i gospodarki [względem reszty regionu i świata] – może zorganizować cały region – stworzyć rdzeń dużego organizmu w Europie. Rozwojowego i budującego stabilność w zniszczonym świecie. Ale – droga bardzo daleka – bardzo wymagająca – zwłaszcza co do cierpliwej i konsekwentnej pracy – w tym analizowania i działania – bardzo pragmatycznie i długofalowo.

  4. @Georealista
    Zatem jeżeli na 2033 musimy być gotowi, to jest to 14 lat… czyli w zasadzie powinniśmy dzisiaj zacząć z realizacją i nie ma tam zbyt wiele marginesu na opóźnienia… zatem wyzwalacz powinien mieć miejsce dzisiaj…

    Zastanawia mnie, czy ludzie u steru zdają sobie z tego sprawę?
    I czy coś w ciągu najbliższego czasu zrobią.

  5. Dla wyjaśnienia: wywrócenie zimnowojennej i post-zimnowojennej równowagi opartej o rakiety i ich głowice, nastąpi przez RMA – Revolution in Military Affairs. W czasie zimnej wojny, ale i obecnie królowała i dalej króluje doktryna MAD [Mutual Assured Destruction]. Czyli doktryna “pewnego obustronnego zniszczenia” – albo “doktryna strachu” – która skutecznie powstrzymywała przed użyciem broni jądrowej. Przynajmniej w większej skali – bo Rosja za Putina wyprokurowała doktrynę “deeskalacyjnego uzycia broni jądrowej” – czyli użycia PODPROGOWEGO – pod progiem [w liczbie i w sile wybuchu] kontruderzenia drugiej strony. Przy czym doktryna “deeskalacyjna” jest skierowana przeciw państwom nieatomowym – i zakłada, że atomowi sojusznicy tak zaatakowanego państwa [np. Polski] nie zaryzykują eskalacji jądrowej – tylko wręcz przeciwnie – będą zmuszali dane zaatakowane państwo do ustępstw, wręcz kapitulacji. Od zimnej wojny nastąpiły inne zmiany, które nadszarpnęły “bezpiecznik” MAD. Po pierwsze – dawniej dokładność rakiet i głowic była liczona na kilometry, nawet kilkanaście/kilkadziesiąt km [systemy inercyjne] – przez co [zwłaszcza Rosjanie] niecelność wyrównywano siłą ładunku – liczonego na MT. Co po podliczeniu łącznego ładunku obu stron – dawało pewny grób dla ludzkości – i to wielokrotny. Od lat 90-tych nastąpił olbrzymi postęp broni precyzyjnych – z dokładnością do metrów. Czyli zamiast głowicy np. 5 MT – to samo zadanie wykona znacznie dokładniejsza głowica np. 5 kT. A to oznacza, że można wygrać strategiczna wojnę jądrową SZYBSZYM i precyzyjnym uderzeniem [stąd taki nacisk na nośniki hipersoniczne]. Np. 10 tys głowic precyzyjnych z ładunkiem umownych 5 kT – i wojna wygrana. A łączny ładunek wyniesie 50 MT – czyli MNIEJ – niż jedna 58 MT “Car-Bomba” odpalona pokazowo [i terrorystycznie – dla zastraszenia Zachodu] przez Chruszczowa w 30 października 1961 [akurat minęła rocznica]. TO ZMIENIA WSZYSTKO – a zwłaszcza odstawia MAD do lamusa. No i rozwój antyrakiet [zwłaszcza “hit-to-kill”] – tyle że antyrakiety są DROŻSZE [nawet znacznie] od rakiet ofensywnych. Czyli na razie jest przewaga środków ataku nad środkami obrony. Rewolucja RMA zapewni [AI, sieciocentryczność, komputery kubitowe, łącznośc natychmiastowa na splątaniu kwantowym] jeszcze większa skuteczność świadomości sytuacyjnej real-time, pozycjonowania celów real-time – i wynikowej koordynacji bardzo szybkich uderzeń w bardzo krótkim czasie – np. 10 tys. głowic jądrowych. Ale druga strona RMA – to rozwój broni energetycznych – od laserów o mocach megawatowych – po wiązki energetyczne [niekoniecznie koherentne – jak dla lasera] dużej mocy. Lasery światłowodowe zapewniają moc do ca ułamka MW – to za mało. Wyścig idzie o lasery na tzw. “wolnych elektronach”. To bardzo kosztowny wyścig – USA i Chin. Koszt jednego “uderzenia laserowego” to będzie ca 1 dolar – czyli MILIONY razy taniej od zaawansowanej antyrakiety górnego piętra obrony [np. dla antyrakiet SM-3 IIA – takie będą w Redzikowie] koszt antyrakiety to ca 25 mln dolarów… Wprowadzenie skutecznej obrony przeciw rakietom i przeciw hipersonikom zupełnie wywróci obecny układ sił. Środki obrony staną się dużo tańsze od środków ataku. Czyli przewaga środków obrony nad środkami ataku – jak w I w.św. – gdy karabiny maszynowe [do czasu pojawienia się czołgów] przeważały w obronie nad atakami piechoty – powodując “zamrożenie” linii frontu. Chiny wystawią Laserowy i Energetyczny Wielki Mur [zarządzany przez AI, komputery kwantowe i łączność natychmiastową w trybie real-time – bo czasy na rozpoznanie/spozycjonowanie celów będą bardzo krótkie – zwłaszcza wobec broni hipersonicznych] – podobnie USA – i WTEDY atomowy młot Rosji porażająco szybko spróchnieje – zaś Rosja nie będzie w stanie sama wystawić tak zaawansowanych i tak licznych – i TAK KOSZTOWNYCH systemów obrony [i całego “mózgu” systemu RMA: AI-komputery kwantowe-łączność natychmiastowa] – na to stać będzie tylko oba supermocarstwa. Cała dotychczasowa równowaga sił ulegnie diametralnej zmianie. Z tragicznym skutkiem dla Rosji – zwłaszcza wobec Chin – i nowego atomowego Kalifatu… Stad widać, jak bardzo myli się dr Lubina, powtarzając kalkulacje Kremla, że dzięki atomowemu młotowi Rosji “Chiny nie zaatakują Rosji przez najbliższe 100 lat”….[od 5:45 – wywiad dra Lubiny – “Niedźwiedź – młodszy brat smoka” https://www.youtube.com/watch?v=udn312l_cOE od 9:25 dr Lubina mówi o kalkulacji elit Kremla – że Chiny nie chcą ich [i Rosji] obalić, ba, że będą wspierały Rosję… – trudno o bardziej mylną kalkulację strategiczną, skoro atomowy młot Rosji spróchnieje najpóźniej ca 2035 – a do 2040 moim zdaniem Chiny opanują bufor Syberii – i przejmą kluczową Strefę Sevesrsky’ego – Ocean Arktyczny – wzmacniając się kosztem Rosji – i uzyskując zasadnicza przewagę pozycji geostrategicznej do ostatecznej rozprawy z Ameryką [w wg kalkulacji Pekinu – po prostu kapitulacji USA – bez walki]. Kalkulacja elit Kremla jest skrajnie naiwna i życzeniowa: przecież Chiny nie będą hegemonem świata – nim PRZEDTEM nie staną się hegemonem Azji – a to wymaga wyrugowania Rosji – i przejęcia Syberii i Arktyki…taka kolej rzeczy…NIEUCHRONNA wedle żelaznych reguł geopolityki…

  6. @PawełW – kwestia, że mamy ograniczony czas na przygotowanie się do SAMODZIELNEGO PRZETRWANIA w strefie zgniotu – powinna być tematem nr 1 w dyskursie publicznym w Polsce. No i cały ten slalom do roku 2033 [a to może być równie dobrze 2030, gdy USA powie Europie “Wychodzimy na Pacyfik”], slalom jaki opisałem wcześniej – tu także potrzebna jest maksymalna mobilizacja. Pozyskiwanie technologii, bazy realnej dla budowy suwerenności, wykorzystanie Skarbca Suwalskiego i geotermii HTR, rozproszenie energetyki w oparciu o prosumenckie OZE, Przemysł 4.0 i pełne łańcuchy OEM produktów high-tech, całej bazy dla produktów podwójnego zastosowania, inwestowanie KOSZTEM konsumpcji – to powinny być priorytety. Tymczasem wszystkie opcje prześcigają się w “demokracji licytacyjnej” kto zapewni większą konsumpcję. “Na szczęście” parcie Kremla i Berlina powoduje przynajmniej zwiększenie nakładów na PMT i otrząśnięcie się z marazmu i zapaści w WP, jakie panowały do 2014. Ale PMT jest błędnie realizowany, nie ma bazy naszej produkcji i naszej technologii w najważniejszych gałęziach strategicznej obrony, zresztą systemowo PMT jest nastawiony na budowanie symetryczne “wszystkiego po trochu” – czyli rachitycznych odpowiedników sił nieprzyjaciela – a i to bez NATO Nuclear Sharing – jako KONIECZNEGO przejściowego minimum odstraszania dla skontrowania sił jądrowych Rosji. A powinniśmy po SPO [Strategiczny Przegląd Obronny] stworzyć zupełnie nowy PMT – oparty o doktrynę pełnej suwerennej obrony asymetrycznej w oparciu o własną bazę technologiczno-rozwojowo-przemysłową – oczywiście szerzej opartą o przemysł cywilny, a właściwie podwójnego zastosowania. KŁAMSTWEM jest powtarzana i wmawiana nam mantra, ze nie możemy się obronić sami. Jeżeli skupimy się na asymetrycznej obronie strategicznej [z jądrem C4ISR real-time dla stworzenia z Polski jednej strefy antydostępowej A2/AD Tarczy i Miecza Polski] – z niezbędnym składnikiem strategicznego odstraszania – to dla Rosji okażemy się orzechem nie do zgryzienia. Rosja AD2019 to nie jest dawna carska Rosja, co to “czapkami nakryjemy”, to także nie jest ZSRR. Granica FR potwornie długa, obszar ZA DUŻY – nie do obrony, siły, zwłaszcza ludzkie w armii – ciągle za małe. 80% sił konwencjonalnych już jest związana przez konieczność zabezpieczenia granic wobec różnych graczy i ognisk konfliktów. Nie mówiąc o drogiej imprezie ekspedycyjnej w Syrii…moim zdaniem Rosja gra ponad stan swoich zasobów…. Rosja ma bardzo krótką kołdrę zasobów – jak eskaluje w jednym miejscu, to musi deeskalować w pozostałych. A 95% sił jądrowych Rosji jest JUŻ TERAZ związanych przez “power in being” pozostałych graczy atomowych – w tym Chin. A przecież takie Chiny, czy Pakistan mają ambitne plany rozszerzenia arsenału jądrowego… Wykorzystanie przez Polskę przejściowego wsparcia USA i NATO, jak najdłuższe wiązanie Niemiec w strukturach UE, zbudowanie podstaw regionalnych sojuszy bilateralnych i grupowych [na wzór regionalnego NORDEFCO], rozpraszanie Rosji na Wschodniej Flance, by nie dać się izolować – i Rosja okaże się bezradna – ZBYT SŁABA na “przejście” Polski. Autonomię żywnościową już mamy – a to absolutnie najważniejsze na najcięższe czasy…a taka Słowacja importuje 50% żywności, a nie jest wyjątkiem w Europie i na świecie… Dlatego, jeżeli obronimy suwerenność, to nikt nam tej żywności nie zabierze. I to jest właśnie wymierny, stricte pragmatyczny wymiar i wartość suwerenności. Nie romantyczno-patetyczne rozważania okraszone martyrologią – a żywność, bezpieczeństwo, stabilność, własny dach i ciepło w środku. Konkrety – podstawa dla długofalowego przetrwania i potem rozwoju – żeby dzieci miały wymierny cel i widziały sens i konkretną drogę do osiągnięcia w życiu. I bazę zasobów dla realizacji.

    1. @Georealista
      Waści, właśnie to jest ten największy problem który ja dostrzegam.
      Bo o ile się z większością postulatów – względnie ocen co powinno być zrobione – z Panem zgadzam (i nie bardzo nawet miałbym z czym polemizować), to właśnie też widzę, że w sferach kierowniczych nic się poważnego nie dzieje.
      A i lud nic nie robi w tym kierunku, żeby się chociaż informował, ale zamiast tego jest wielka nagonka na konsumpcję.

      1. @PawełW – Być może brak jest “terapii szokowej”. Takiej książki albo szeregu książek, które w różnych rzeczowych scenariuszach [licząc morze ruin i miliony strat w demografii – np. 90% Polaków] na twardo pokazują skutki zaniechań, braku samodzielnej przemyślanej drogi i ślepego podwieszania się pod Waszyngton – czyli obecnej ścieżki. Bo wszelkie opcje polityczne [nie tylko ta obecna u steru] usypiają Polaków opowieściami o sile NATO, niewzruszonej potędze i zasięgu siły USA – i wiążącej sile UE. W różnych wagach i odcieniach [czasami pozornie przeciwnie] – ale generalnie w podobnym tonie. Ciągle bezradnie i bezwolnie jako społeczeństwo wisimy mentalnie na “tych innych – silniejszych i mądrzejszych”. Nie ma świadomości, że USA wyjdą z Europy, że do tego czasu MUSIMY z zapasem i bezalternatywnie stanąć na własnych nogach i na własnych bilateralnych sojuszach lokalnych – i to relatywnie szybko. I że jedynym twardym gwarantem suwerenności jest NASZA asymetryczna strategiczna obrona Polski i tylko Polski – i NASZE strategiczne asymetryczne odstraszanie jądrowe. I że musimy być przygotowani na ostre zwroty akcji. W tym na obrót na Chiny – oczywiście dopiero po rozpoznaniu wygranej Chin. Brak świadomości, że BARDZIEJ PRAWDOPODOBNE, że to Chiny wygrają [przypomnę choćby przewidywania Departamentu Skarbu Australii – PKB w sile nabywczej USA AD2030 to będzie ca 24 biliony USD, zaś Chin ca 42 biliony USD, szacunki MFW i BŚ się różnią – ale i w nich Chiny są znacznie przed USA]. Generalnie stały niezmienny sojusz to Polska ma tylko i wyłącznie z Polską. Sojuszy z innymi graczami nie ma – są tylko tymczasowe [krótsze lub dłuższe] wspólne interesy… A nasza pozycja na styku Rimlandu i Heartlandu Eurazji wymusza BEZALTERNATYWNIE OBROTOWOŚĆ Polski jako rdzeń naszej strategii – obrót na silniejsze supermocarstwo – albo lądowe Chiny – albo morską Amerykę. Ale określać się co do wyboru strony powinniśmy jak najpóźniej [zresztą to stara zasada “testamentu” Piłsudskiego, którą Rydz-Śmigły złamał – z tragicznym skutkiem w 1939]. A faktycznie – z tytułu bycia bezcennym buforem [GWARANTEM] uniemożliwiającym powstanie trzeciego supermocarstwa od Lizbony do Władywostoku – W OGÓLE nie powinniśmy wybierać strony – odwrotnie – to oba supermocarstwa MUSZĄ bezalternatywnie wybierać i wspierać JEDNOCZEŚNIE Polskę jako ich wspólnego UBEZPIECZYCIELA przed katastrofalnym dla USA i dla Chin alternatywnym scenariuszem powstania trzeciego, SILNIEJSZEGO gracza. Skoro nasi narwańcy w te pędy i za nic opowiedzieli się nadgorliwie po stronie USA – to trzeba wycofać się rakiem, powiedzieć “sorry boys – wasza oferta jest nieatrakcyjna” i odgrzać spokojnie i umiejętnie sojusz z Chinami z 20 grudnia 2011… Nie, żeby się w te pędy głupio “przerzucić na całego” z USA na Chiny, ale by obu graczy balansować i brać jednocześnie wsparcie od obu, grzecznie tłumacząc obu supermocarstwom naszą rolę jako ICH UBEZPIECZYCIELA. Świadomości tych spraw – spraw dla Polski absolutnie NAJWAŻNIEJSZYCH i DECYDUJĄCYCH – w ogóle brakuje – nawet w think-tankach w Polsce – a co dopiero w kręgach politycznych i w rządzie. Wracając do “szokowej” książki czy książek – nie chodzi o tanie epatowanie w stylu kryminałów i nie chodzi o “soczyste” opisy potoków krwi i ognia. Raczej o suche, dobrze skalkulowane [i to raczej w dół] scenariusze, kalendaria “kamieni milowych”, narastające i końcowe liczby strat ludzkich i materialnych – w różnych wariantach, ze wskazaniem, co było przyczynami. I oczywiście warianty pozytywne – ograniczające do promili nasze straty…i pokazujące nową pozycję Polski i drogi rozwoju i awansu – już po konfrontacji… Powtórzę – i kij i marchewka stawki [pula gry] są maksymalnie ustawione, pod ciśnieniem w strefie zgniotu najbardziej prawdopodobne są skrajne warianty “albo-albo” – dlatego i priorytety i mobilizacja i inwestowanie w przyszłość muszą być skrajne i bezkompromisowe – w strefie zgniotu nie da się przetrwać działaniami na “aby-aby”… albo wg pseudo-strategii typu “jakoś to będzie”…

  7. Żebym był uczciwy do końca: najbardziej kontrowersyjne w proponowanej “wielkiej strategii” dla Polski może się wydawać zbalansowanie USA i Chin – i branie wsparcia od obu supermocarstw naraz. Na 100 speców przynajmniej 99 zaraz powie: “to niemożliwie, Polska za mała i za słaba na taką grę, albo USA albo Chiny zmusza nas do wyboru “albo-albo”…”. NIEPRAWDA. Jest kilka warunków, które Polska spełnia, by tak jak powyżej rozgrywać oba zwaśnione supermocarstwa. 1. Nie jest w centrum konfliktu [np. na południowo-zachodnim Pacyfiku było by to niemożliwe] 2. Z racji oddalenia i średniego potencjału nie stanowi przeważającej siły dla rozstrzygnięcia samej konfrontacji USA-Chiny 3. Polska jest wystarczająco silna i decyduje suwerennie NA SWOIM TERYTORIUM, a USA i Chiny są wystarczające słabe na krawędziach swojego wpływu względem Polski [co widać jasno do bólu – Wuj Sam z trudem wyskrobał jedną brygadę ABCT z “aż”…87 Abramsami na… całą Wschodnią Flankę…no comment…dlatego tak jeżdżą z ABCT jako “teatrzykiem objazdowym” od Estonii po Rumunię – by SYMULOWAĆ siłę – KTÓREJ NIE MAJĄ] 4. Polska spełnia równie ważką i bezalternatywna rolę i dla USA jak i dla Chin – decydującą, czy aby ta ich rywalizacja w formule G2 nie zostanie zakończona przez trzeciego gracza, który OBA supermocarstwa by zdetronizował, gracza, którego Polska strategicznie w żywotnym i egoistycznym interesie USA i Chin powstrzymuje 5. Rola BUFORA-UBEZPIECZYCIELA jest aż nadto angażująca Polskę na strategicznej obronie Polski – i wymaga wsparcia i USA i Chin. ==== Przykład historyczny – o ironio – z Chinami: w 1940 Chiny zagrożone przez supermocarstwowe apetyty Japonii, były wspierane dostawami wojskowymi i kredytami itd. zarówno przez ZSRR i III Rzeszę [TAK – radzę sprawdzić] – jak i przeciwny obóz – czyli przez USA oraz [w mniejszym stopniu ale jednak] UK. I to nie jest absurd – to jest właśnie realna geopolityka w najczystszej postaci – wynikająca “na chłodno” z kalkulacji teorii gier. Zaznaczam wagę pkt.3 – na razie niestety nasi decydenci robią wszystko, aby Polska i WP było graczem niesuwerennym – co niestety roluje najlepszą “grand strategy” dla Polski – faktycznie z Polski robią przedmiot targów i mięso armatnie w rękach Wuja Sama…

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *