Czy to Trump zdradził Kurdów, czy może Putin rozegrał Erdogana? – o tureckim ataku na Kurdów [Komentarz]

Dziwne, że w kręgu komentatorów związanych z geopolityką i polityką międzynarodową, tych mieniących się “realistami”, jest wiele osób, które w ostatnich dniach odmieniały na wiele przypadków słowa “zdrada” i “hańba”. Często są to te same osoby, które nie zostawiają na Józefie Becku suchej nitki za odniesienie się ,notabene w czysto politycznym przemówieniu do społeczeństwa, do pojęcia “honoru”. Używanie tak podniosłych i odnoszących się do emocji wyrażeń, w pewnych wyjątkowych okolicznościach (jak w roku 1939) bywa uzasadnione, jeśli chodzi o politykę, zwłaszcza tą wewnętrzną. Nie przystoi jednak ekspertom i dziennikarzom, którzy winni informować swoich odbiorców o faktach oraz prezentować rzeczowe analizy. Tymczasem po powrocie z urlopu, przeglądając “zaległości” oraz komentarze bieżące, z nagłówków artykułów zaatakowała mnie wywołująca niezdrowe emocje “zdrada Trumpa”. Jednocześnie zdrada ta, często była jednoznacznie kojarzona z rzekomą “zdradą Brytyjczyków w 1939 r.” (tezą ahistoryczna), co z kolei często prowadziło do budzącego niepokój pytania, a co będzie z sojuszem USA – Polska? W tym wszystkim, niczym podmiot domyślny, przebijał się przekaz: anglo-sasom nie należy ufać. Jest to tym bardziej ciekawe, że wśród realistów “zaufanie” w polityce międzynarodowej teoretycznie nie powinno istnieć (wszystko to gra interesów). Skoro “zaufanie” nie istnieje, to nie może również istnieć jego brak. Ale to już zupełnie inna kwestia.

W każdym razie, w dyskusji przewijającej się na GEOPOLITYCZNYCH grupach oraz forach, tematem głównym stali się: “zdradzeni” Kurdowie, niesłowny Trump, czy perfidna Ameryka. Iście analityczne podejście do tematu. W tym wszystkim zabrakło jeszcze tylko wskazania tego “dobrego” – czyli Władimira Putina, honorowego rycerza przybywającego w potrzebie na białym ogierze. Lub nawet pegazie.

Po tym dość publicystycznym wstępie (proszę traktować z przymrużeniem oka 😉 ), czas wyjaśnić na chłodno parę kwestii. Zanim do tego przejdę, kilka zdań o tym, czego dotyczy wpis.

5 października Recep Erdogan zapowiedział operację zbrojną przeciwko Kurdom, która może rozpocząć się “dziś lub jutro”. Przygotowania do niej trwały od dawna, Turcja zapowiadała tego rodzaju akcję już wcześniej, m.in. 5 sierpnia 2019 roku.

6 października Donald Trump ogłosił odwrót Amerykanów z Syrii, co wywołało krytykę ze strony elit politycznych USA ( w tym samych republikanów), zaniepokojenie Pentagonu oraz panikę Kurdów.

9 października Turcy rozpoczęli ofensywę w północnej części Syrii, opanowanej przez Kurdów.

13 października usłyszeliśmy informację o tym, iż Kurdowie porozumieli się z reżimem B. Asada i W. Putinem. Syryjska armia, wspierana przez Rosjan ruszyła naprzeciw Turkom, by zatrzymać ich pochód w głąb Syrii.

Czas przejść do podstawowych faktów, które są przez niektórych komentujących, rozmyślnie lub nie, pomijane.

 

ZDRADA DONALDA TRUMPA I JEJ KURDYJSKIE OFIARY

USA jest sojusznikiem Turcji (oba państwa są w NATO), a nie bezpaństwowych Kurdów przynależących do różnych bojówek, często uznawanych za terrorystyczne (nie tylko przez Turcję, ale i przez UE). Nie można więc formalnie pisać o “zdradzie”, bowiem to Turcja jest sojusznikiem USA i to ew. działania przeciwko Turkom, w określonych okolicznościach, można by określić mianem zdrady. Tym samym, Waszyngton, związany z sojuszem z Turcją, nie mógł w obronie kurdyjskiego “partnera w interesach” (o czym dalej), rozpocząć wojny z Ankarą.

Jednocześnie należy w tym miejscu określić rolę Kurdów, jeśli chodzi o relacje z USA.

Nie jest bowiem tak, że Kurdowie byli “bojownikami o demokrację”, którzy z ideologicznych pobudek walczyli w interesie Stanów Zjednoczonych. I zostali niecnie wykorzystani. Tak mogą twierdzić tylko najwięksi ignoranci. Kurdowie, jak każdy inny, dbali przede wszystkim o swoje interesy. W ramach tej filozofii, podjęli decyzję o współpracy z USA, bo akurat nikomu innemu na niej nie zależało (lub zwyczajnie oferta Amerykanów była najkorzystniejsza).

Biorąc to pod uwagę, Kurdów można uznać albo za najemników zainteresowanych sprzedażą swoich “usług” w zamian za pieniądze i broń, albo za ludzi walczących o własne interesy (tj. jak niepodległy Kurdystan). Jeśli Kurdów traktować jak najemników, których wynagrodzeniem było finansowanie i dostawy broni, to ich “kontrakt” wygasł wraz z wykonaniem zlecenia. I tu można napisać: koniec historii. Jeśli zaś Kurdowie mieli na względzie własne cele, to wówczas prowadzi to do prostego wniosku. Do współpracy z USA doszło w wyniku zbieżności interesów. W obu wariantach, o amerykańskiej “zdradzie” nie może być mowy. Ponieważ nie został podpisany żaden traktat sojuszniczy, a współpraca była realizowana na wybranych i określonych przez strony płaszczyznach.

Wydaje się, że sprawę kurdyjską należy postrzegać w ten drugi sposób. To prowadzi z kolei do konstatacji, że Kurdowie mając nadzieję na uzyskanie niepodległości, w końcu doczekali się korzystnej dla nich koniunktury geopolitycznej. Czyli takiej sytuacji, w której ich interesy były zbieżne z interesami hegemona. Wobec czego walcząc w imię własnych celów, mogli jednocześnie uzyskać od hegemona pomoc finansową, materiałową (sprzęt wojskowy), a także wsparcie polityczne. Tak więc Amerykanie i Kurdowie zdecydowali się na współpracę dla obopólnej korzyści.

Skoro tak, to zapewne doszło do jakiejś umowy pomiędzy tymi stronami w opisanych wyżej kwestiach (finanse, broń, wsparcie polityczne i zapewne współpraca militarna). Amerykanie być może obiecali Kurdom wsparcie polityczne ich “sprawy” kosztem Syrii i Iraku (na co wskazywałyby dalsze wydarzenia, czyli brak odbijania zajętych przez Kurdów terenów przez Irak, a także obecność wojsk USA w Syrii, która broniła przed wojskami Asada). Ale z całą pewnością deal ten nie mógł obejmować wspierania Kurdów przeciwko amerykańskiemu sojusznikowi z NATO, czyli Turcji.

Reasumując. Kurdowie mieli swoje geopolityczne przysłowiowe “pięć minut” w momencie, gdy byli potrzebni do walki z ISIS i Asadem. Tą okazję mogli przepuścić, albo też wykorzystać. Zdecydowali się podjąć walkę, rezygnując z bezczynności. O czym pisałem już dwa lata temu w artykule dotyczącym węzła kurdyjskiego. Czy była to walka bezsensowna? Czy decyzja była błędna? Dowiemy się tego w bliższej lub dalszej przyszłości, kiedy będzie można ocenić jej skutki. I tą przyszłą wiedzę możemy zawdzięczać samym Kurdom, którzy postanowili wziąć swój los we własne ręce. Sami Kurdowie z pewnością nie mogą sobie nic zarzucić, bo podjęli wyzwanie, nie bali się ryzyka i postanowili wykorzystać sytuację najlepiej jak potrafili. Co póki co, całkiem nieźle im wychodzi (o czym dalej). Niemniej, nie sposób właśnie w tym miejscu szukać analogii historycznych związanych z naszymi, polskimi doświadczeniami. Co by było, gdyby nie wybuchły kolejne powstania niepodległościowe? Co by było, gdybyśmy nie próbowali wykorzystać każdej nadarzającej się okazji? Tego się nie dowiemy. Ale my jesteśmy w tej chwili w dość komfortowej sytuacji, bo wiemy, że krew naszych przodków nie poszła na marne. Polska istnieje, podobnie jak polski naród oraz polski język. Kurdowie wciąż czekają, niepewni wyników swoich kalkulacji.

Kurdowie zdecydowali się lewarować swoją pozycję na sile i protektoratowi Stanów Zjednoczonych. Tymczasem nadszedł czas samodzielności politycznej, w której “parasol ochronny” zniknął i Kurdowie muszą pokazać, że sami są w stanie dźwignąć swoją przyszłość. To wielki test dla ich elit. Pytanie, czy Kurdowie udźwigną ten ciężar i czy rzeczywiście pojawiły się warunki, w których będą mogli polepszyć swoją sytuację (w jakikolwiek sposób). Polacy w 1918 roku, wykorzystując zwierzchnictwo USA (słynny 13 pkt Wilsona) oraz sprzyjające okoliczności geopolityczne, w krótkim czasie stworzyli dość silne państwo, zdolne pokonać sąsiadujące mocarstwo sowieckie. Drugim razem zdaliśmy egzamin (mniej lub bardziej udolnie) w 1989 roku, kiedy to na skutek zwycięstwa USA w Zimnej Wojnie, odzyskaliśmy niepodległość. Pamiętać jednak należy, że kilkukrotnie odnosiliśmy też porażki. Tymczasem czeka nas kolejny test (gdy USA wyjdzie z Europy) i my, podobnie jak Kurdowie, będziemy musieli udowodnić, że jesteśmy w stanie samodzielnie udźwignąć odpowiedzialność za własną niezależność i suwerenność.

 

FATALNA POLITYKA MIĘDZYNARODOWA USA?

Opisując zagadnienie z perspektywy hegemona. Trudno nie wypomnieć krytykom polityki zagranicznej USA tego, iż potępiali (słusznie w mojej opinii) “wejście” Amerykanów na Bliski Wschód. Co zapoczątkował w XXI wieku George W. Bush inwazją na Irak, a kontynuował laureat pokojowej nagrody nobla – prezydent Barack Obama (za którego do rządów finansowano terrorystów w Syrii). Jednak jeśli uznać, że działania USA na Bliskim Wschodzie wpływały destabilizująco, to informacja o decyzji “wyjścia” Amerykanów z tego regionu winna być oceniana pozytywnie. Nie tylko z perspektywy oceny sceny polityki międzynarodowej jako takiej (bo skoro USA szkodziło, to dobrze, że przestanie), ale i z perspektywy interesów Waszyngtonu. Odkąd dokonała się rewolucja łupkowa w Stanach Zjednoczonych, a kraj ten stał się samowystarczalny, jeśli chodzi o gaz ziemny i ropę naftową, kosztowna ingerencja na Bliskim Wschodzie utraciła ekonomiczno-gospodarczy sens. Z punktu widzenia Amerykanów, ich obecność w Iraku czy Syrii jest już zbyteczna. O ile wciąż może im zależeć na destabilizacji regionu, o tyle w ich interesie jest destabilizować go jak najmniejszym kosztem. Najlepiej rękami sojuszników – Izraela czy Arabii Saudyjskiej. Nie dając się wplątać w wojnę przez regionalnych graczy (jak np. Izrael czy właśnie Kurdów).

O ile, w wyniku decyzji D. Trumpa, wyjście z Bliskiego Wschodu i pozostawienie Kurdów samym sobie uderzyło w wizerunek USA jako partnera, o tyle wizerunek Stanów Zjednoczonych jako sojusznika NATO nie ucierpiał. Amerykanie nie wystąpili przeciwko Turcji, ograniczając się do działań dyplomatycznych. Gdyby zareagowali inaczej, mogłoby to doprowadzić do natychmiastowego wyjścia Turcji z NATO (co i tak może nas czekać), co mocno uderzyłoby w spójność Paktu Północnoatlantyckiego. Tymczasem w rywalizacji z Chinami, Amerykanie muszą polegać na sojusznikach, a więc muszą też być wiarygodni. W sporze kurdyjsko-tureckim, z politycznego i wizerunkowego punktu widzenia, Amerykanie mogli ograniczyć jedynie straty. I tak też zrobili.

Nie należy jednak wyciągać z tego zbyt daleko idących wniosków. Amerykanie zwyczajnie odpuścili Kurdów, z którymi mieli jedynie “wspólny interes do ubicia”. To zupełnie coś innego niż porzucenie formalnego sojusznika w militarnej potrzebie, na co sobie Waszyngton zwyczajnie nie może pozwolić. I zapewne tego nie zrobi. Bynajmniej nie dlatego, że ludzie z Waszyngtonu są “słowni” i “honorowi”. W świecie międzynarodowych interesów wiarygodność i prestiż to również waluta. Zwłaszcza cenna dla graczy, którzy siłę czerpią z sojuszy i układów międzynarodowych.

Natomiast z całą pewnością USA w imię własnych kalkulacji mogą odpuścić np. polityczne wspieranie Polski. Co, jak już wielokrotnie podkreślałem, na pewno nastąpi. Bo o ile NATO jest sojuszem militarnym, o tyle nie ma tam zapisów zobowiązujących do wspierania politycznego konkretnych członków tj. jak Polska. Tymczasem wyjście USA z Europy jest tylko kwestią czasu. Nie oznacza to jednak, że powinniśmy się do Amerykanów obracać plecami. I próbować prosić o przebaczenie Rosjan i Niemców, którzy mają aktualnie (jak zresztą niemal zawsze) całkowicie sprzeczne z naszymi interesy (Nord Stream II, uwiązanie Ukrainy do Moskwy, podporządkowanie warszawy, stworzenie osi Berlin-Moskwa). Byłoby to głupotą. Polska w tej chwili znajduje się w wyjątkowym “oknie” geopolitycznym, w którym nasze interesy są zbieżne z interesami USA (osłabienie Rosji, zbudowanie środkowoeuropejskiej konkurencji dla Niemiec, niedopuszczenie do układu Berlin – Moskwa, niezależność energetyczna Polski). Wielkim zaniechaniem byłoby nie wykorzystanie tej sprzyjającej karty. Trzeba się jednak przygotować na to, co nieuchronne i zbudować własną siłę: gospodarczą, militarną i polityczną, które sprawią, że zamiast wrócić pod dyktat z Berlina i Moskwy, będziemy mogli grać na własnych warunkach – jeśli nadarzy się taka okazja. By takie okoliczności powstały, należy grać z Amerykanami na gospodarcze, polityczne i militarne osłabienie Rosji oraz polityczne osłabienie Niemiec. Oraz gospodarcze, militarne oraz polityczne wzmocnienie Polski. Bo Warszawa może być suwerenna i niezależna tylko wówczas, gdy Berlin i Moskwa są od niej słabsze. Oczywiście nie należy przy tym dawać się wykorzystywać Amerykanom. Oni grają w tej grze o swoją hegemonię. Czyli o znacznie większą stawkę i to my powinniśmy wykorzystywać ten fakt, wyciągając z Waszyngtonu jak najwięcej korzyści.

 

OPERACJA ERDOGANA – CZYLI GEOPOLITYCZNY STRZAŁ W KOLANO

Omawiając kwestię sporów turecko-kurdyjskich, należy zacząć od tego, że konflikt między tymi stronami musiał, wcześniej czy później, wybuchnąć na nowo. Choć niekoniecznie w formie otwartej wojny. I właśnie na formę i tzw. “timing” należy zwrócić tutaj uwagę najbardziej. Recep Erdogan, prowadząc kapitalną politykę “równowagi” między dwoma, zabiegającymi o względy Turcji partnerami – USA i Rosją, jednym ruchem zniweczył swoje dotychczasowe dokonania. I stworzył Turcji dwóch wrogów. Po tureckim ataku na Kurdów, Donald Trump, w dość niewybrednej formie, zagroził tureckiemu prezydentowi uderzeniem w gospodarkę jego kraju. Z kolei Władimir Putin, grając własną grę, wsparł kurdyjskich bojowników realną siłą. Wespół z Baszarem al-Asadem.

Należy jasno podkreślić, że za całą obecną sytuację winę ponosi nie kto inny, jak właśnie Recep Erdogan. Turecki prezydent postanowił dla taktycznych celów, zaryzykować długofalowe, strategiczne korzyści wynikające z trwającego status quo. Odgrywająca dotychczas dość niewielką rolę (w porównaniu do swojego potencjału, a także udziału innych graczy) w bliskowschodnim konflikcie Turcja, dokonała siłowej korekty granic starając się poszerzyć własne wpływy. Za pomocą żołnierskiego buta. Jednocześnie Erdogan postanowił rozwiązać kurdyjski problem pięściami, decydując się na otwartą operację militarną przeciwko Kurdom. Te mało wyrafinowane sposoby na realizację celów politycznych mogą mieć fatalne skutki. O ile turecka armia jest w stanie zająć pewne terytorium (co zresztą miało już miejsce, choć chyba na mniejszą skalę), o tyle turecka polityka straciła wszelkich potencjalnych sojuszników, z pomocą których można było rozgrywać swoje interesy w sposób “miękki”. Przeciwni Tureckiej inwazji są: USA, Rosja, Izrael, Syria oraz oczywiście sami Kurdowie.

Problemy na arenie międzynarodowej mogą się mieć jednak nijak do tego, co może czekać Turcję, jeśli chodzi o stabilizację wewnętrzną. Należy bowiem pamiętać, że w granicach Turcji mieszka spora mniejszość kurdyjska. Radykalne akcje wywołują radykalne reakcje. Wprawdzie Turcy mają teraz bojowników z YPG niejako “wystawionych” na tacy. Wystarczy wejść i zabić. Nie trzeba szukać. Jednak wątpię, czy Kurdowie, a konkretnie PPK nie posiadają swoich sił również w samej Turcji. Gotowych wznowić kurdyjską intifadę.

Wraca jednocześnie temat zagrożenia wyjścia Turcji z NATO. Mamy do czynienia z sytuacją, opisywaną przeze mnie dwa lata temu w artykule: Czy Turcja wyjdzie z NATO? Otóż kwestia kurdyjska to wielka kość niezgody, która może przyczynić się do decyzji Ankary o opuszczeniu Paktu Północnoatlantyckiego. Wskazać tutaj należy, że fakt ten byłby ciosem zarówno w układ obronny jak i samą Turcję. Armia turecka jest drugą największą siłą zbrojną w NATO. Jednak Turcja jest silna tylko w NATO i wychodząc z paktu, staje się samotnym graczem. Zbyt słabym, by przeciwstawiać się sile politycznej i militarnej Rosji lub gospodarczej USA. Mało tego, Ankara jest zbyt słaba, by narzucić swoją wolę lokalnym rywalom tj. Iran, czy Arabia Saudyjska.

Jak zostanie rozwiązany ten węzeł kurdyjski? Póki co, na skutek negocjacji M.Pence – R. Erdogan, zostało zawarte zawieszenie broni. Jednak z pewnością to nie koniec tej historii. USA będzie się starało odzyskać utraconą twarz, natomiast R. Erdogan, jak każdy autokratyczny władca, nie będzie mógł sobie pozwolić na krok w tył. To może oznaczać, że turecki prezydent mógł wkroczyć na drogę, z której trudno mu się będzie wycofać. Bowiem uległość względem USA będzie oznaczało utratę prestiżu, co zawsze wiążę się z utratą autorytetu i osłabia pozycję w zarządzanym centralnie państwie.

Z kolei kontynuacja bezpardonowej walki z Kurdami może wplątać Turcję w konflikt bliskowschodni znacznie bardziej, niżby życzyła sobie tego Ankara.

PODSUMOWANIE – NAJWIĘKSZYM PRZEGRANYM TURCJA?

Kurdowie podjęli rękawicę rzuconą im przez los i rozpoczęli walkę o swoją niepodległość, wykorzystując do tego sprzyjające warunki geopolityczne i lewarując się na sile USA. Z pewnością jednak liczyli się z tym, że o ile Stany Zjednoczone pomogą im kosztem Syrii czy Iraku, o tyle nie można tego oczekiwać w relacjach z sojusznikiem USA – Turcją. Erdogan wykorzystał tą okoliczność, jak również zapowiedź Trumpa o wycofaniu wojsk z północnej Syrii. W tej sytuacji Kurdowie nie mieli innego wyjścia, jak dostosowanie się do niekorzystnej sytuacji i elastyczne dobicie targu z Baszadem al-Asadem oraz Władimirem Putinem. Ten zwrot, choć z pewnością wymuszony, może okazać się dla nich korzystny. Jednocześnie postawiło to w fatalnej sytuacji geopolitycznej samego Recepta Erdogana. Układając się z Rosją, Kurdowie sprawili, że ich przeciwnik sam sobie zaszkodził i wszedł w konflikt z dotychczasowymi stronnikami. Oceniając poszczególne decyzje Kurdów, myślę, że należy postrzegać je jako słuszne i logiczne. Czy doprowadzą do korzystnych efektów? Tego nie wiadomo, jednak jest taka szansa. A skoro jest, to należało ją wykorzystać, bo nie wiadomo, czy nie była ona pierwszą od długiego czasu i być może ostatnią. Z pewnością takie postawienie sprawy narazi mnie na krytykę wśród zwolenników “ocen po efektach”. Cóż. Życzę by każda ich życiowa decyzja była okraszona sukcesem, bowiem z pewnością nie podnieśliby się mentalnie po skrytykowaniu własnej wcześniejszej “głupoty” zakończonej porażką. 😉

W zakresie oceny polityki USA i sposobu dyplomacji Donalda Trumpa. Ogólnie rzecz ujmując, wyjście z Bliskiego Wschodu jest w interesie USA. Znów jednak należy się zastanowić nad formą i “timingiem”. Ogłoszenie opuszczenia partnerów, w przeddzień zapowiedzianej inwazji na nich, wystawia fatalną notę za dyplomację dla D. Trumpa. Zresztą powtórzę tu, że zarówno amerykański prezydent jak i wybierani przez niego dygnitarze, nie grzeszą taktem i zrozumieniem niuansów języka dyplomacji. Wyjście z Syrii mogło odbyć się znacznie wcześniej i na amerykańskich warunkach. A tak, Erdogan postawił USA w bardzo niekomfortowej sytuacji. Niewątpliwie uderzyło to w wizerunek Waszyngtonu, choć nie tak, jak mogło. Jak pisałem, Amerykanie minimalizują straty w tym zakresie.

Tymczasem największym przegranym sytuacji może okazać się Recep Erdogan. Jeśli bowiem porozumienie nie wejdzie w życie, a Kurdowie nie wycofają się dobrowolnie ze strefy buforowej, wpuszczając w swoje miejsce armię Asada i Rosjan, wówczas Turcja nie zyska nic. Oprócz tego, co już zyskała. Czyli przeciwnika w postaci Rosji i jeszcze większej niechęci ze strony USA i Izraela. Z kolei, jeśli porozumienie zostanie wykonane, to Erdogan zyska kawałek ziemi, jednak jego sytuacja dyplomatyczna wciąż będzie niekorzystna. A i problem kurdyjski nie zostanie rozwiązany.

 

INTRYGA KREMLA? Czy to wszystko jest elementem większej układanki?

Tutaj istnieje kilka możliwości. Jedni sugerują, że USA celowo dało “zielone światło” Erdoganowi, bo Amerykanie wiedzieli, że Kurdowie będą zmuszeni zawrzeć porozumienie z Asadem i Putinem. To w konsekwencji poróżniło Turcję i Rosję. I może w przyszłości pomóc “zdyscyplinować” ostatecznie niepokornego Erdogana. Jednak osobiście jestem sceptyczny wobec tej teorii. Zbyt wiele jest niewiadomych i zagrożeń, jeśli chodzi o perspektywę Stanów Zjednoczonych. Rosjanie mogli się nie zgodzić na wsparcie Kurdów. Jednocześnie Turcja pełni bardzo ważną rolę dla USA, w kontekście rywalizacji przeciw Rosji (cieśniny tureckie na Morze Czarne). Jeszcze większe skonfliktowanie z Erdoganem może doprowadzić do wyjścia Ankary z NATO, a to byłoby dla USA katastrofą. W relacjach Ankara – Waszyngton, to ta pierwsza stolica wydaje się mieć większe argumenty. To Waszyngton bardziej potrzebuje Ankary niż odwrotnie. Dlatego Stany Zjednoczone nie mają pewności, że mocniej przyciskając Turcję, wygrają negocjacyjną batalię z Erdoganem. Z tych względów, celowe “wmanewrowanie” w tą całą sytuację prezydenta Turcji przez USA uważam za zbyt mocno naciągane. Zwłaszcza, że USA już wiele straciło:

  1. wizerunek jako partner Kurdów, prestiż i wiarygodność,
  2. jako takie, ale jeszcze znośne relacje z Turcją,
  3. wiarygodność na Bliskim Wschodzie jako protektor, po “sprawie kurdyjskiej” USA ma zamknięty powrót na Bliski Wschód jeśli chodzi o działanie rękami “lokalnych bojowników”. Nikt z “lokalsów” nie będzie się już układać z USA.

Zwrócić jednocześnie należy uwagę na fakt, iż gdyby tą “operację”planowali Amerykanie, to dużo lepiej rozegraliby ją wizerunkowo. Tymczasem Donald Trump skompromitował się wysyłając sprzeczne komunikaty w mediach społecznościowych. Pentagon był tym wszystkim zaskoczony, a w eter poszła narracja o “zdradzie USA”. To zwyczajnie nie wygląda na planowaną akcję, zwłaszcza, że chronologia mówi co innego. To Turcja była inicjatorem operacji, jeszcze w sierpniu zapowiadali atak, 6 paź. Erdogan stwierdził, że nastąpi lada dzień i dopiero w efekcie tego D. Trump 7 paź. oświadczył, że wycofuje siły z Syrii. Tak więc wszystko to (zwłaszcza niekorzystne dla USA skutki) wskazuje raczej na chaos i działania ad hoc.

Graczem, od którego zależało tutaj znacznie więcej, była oczywiście Rosja. Dla Rosji, pogorszenie relacji między Turcją, a USA to doskonała wiadomość. Uderzenie w wizerunek USA jako wiarygodnego partnera, również nie jest dla Moskwy bez znaczenia. Władze z Kremla doskonale mogły przewidzieć swoją reakcję na prośbę Kurdów, bowiem sami podejmowali w tym zakresie decyzje :). Rosjanie mogli więc zachęcić Erdogana do czynu, a następnie przeciwdziałać. Dzięki temu z jednej strony skłócili sojuszników NATO, uzyskali efekt osłabienia wizerunku USA, a z drugiej nie pozwolili tureckiemu prezydentowi na zwiększenie swoich wpływów na Bliskim Wschodzie. Kosztem sojusznika Moskwy – Baszada al-Asada. Mało tego, dzięki dealowi z Kurdami, Asad i Rosjanie mają szansę odzyskać terytorium zajęte przez Kurdów, a jednocześnie pozbyli się amerykańskich wojsk z północnej Syrii! Z punktu widzenia rosyjskiej dyplomacji, taka operacja byłaby niewątpliwym majstersztykiem.

Majstersztykiem, który wpisywałby się zresztą w pewien schemat działania, widoczny przy okazji ataku rakietowego na rafinerie Saudów. Ataku przeprowadzonego przez Iran, z inspiracji prawdopodobnie W. Putina. Któremu zależy na wojnie w Zatoce Perskiej, o czym pisałem w jednym z ostatnich tekstów.

 

Krzysztof Wojczal

geopolityka, polityka, prawo, gospodarka, podatki – blog

 

Zapraszam jednocześnie do zapisywania się na newsletter, dzięki któremu będzie można otrzymywać powiadomienia o nowych publikacjach tekstów na blogu, nagrań na kanale YT, a także informacje dotyczące przyszłej książki autora bloga. 🙂 

Wartościowe? Pomóż rozwijać bloga
Twitter
Visit Us
Follow Me
RSS
YOUTUBE
YOUTUBE

33 komentarze

  1. Nic dodać, nic ująć – tak się powinno pisać o geopolityce REALNEJ. Liczy się instrumentarium pola działania wg SWOT i rachunek zysków i strat – a właściwie kalkulacja koszt/efekt – i ta przed działaniami i ta wynikowa uzyskana po podjęciu działań. Czyli zmiana PRZEWIDYWANA z kosztami PRZEWIDYWANYMI – skonfrontowana do zmiany realnie uzyskanej z realnymi kosztami poniesionymi. I to oceniana z perspektywy długofalowej – strategicznej. Czyli kłania się zasada realizacji celów wg tzw. metaplanu: “jak jest -> jak powinno być dla realizacji celów interesu narodowego” i w tym układzie ocena, o ile zbliżyliśmy się w wyniku dokonanej zmiany [przy poniesionych kosztach] do stanu pożądanego. No i analiza odchyłek między zmianą i kosztami realnie uzyskanymi/poniesionymi i zmiana /kosztami przewidywanymi – jako podstawa dla zmian/optymalizacji własnego instrumentarium działania i dla aktualizacji SWOT [swojej i graczy]. Co za każdym razem powinno przekładać się na modyfikację planów ewentualnościowych i na modyfikację drzewa możliwości i ścieżek prowadzących do osiągania celów – zarówno tych docelowych strategicznych, jak i celów operacyjnych – czyli taktycznych. Od tych ww spraw powinien w Polsce być osobny think-tank – a raczej zespół think-tanków ze specjalistami – dobrze opłacany z państwowej kasy i mającej źródła informacji ze strony agend państwa – ale mający pełną niezależność polityczną. Niestety – na razie mamy patriotyczny wolontariat [jak Pana Krzysztofa] – albo siłą rzeczy ograniczoną inicjatywę biznesowo-prywatną – jak to się stanie docelowo ze Strategy&Future…

  2. Czy wyjście USA z regionu jest możliwe przy istnieniu (wciąż) petrodolara, czy petrodolar jest już trupem? Wyjście rozumiem jako stopniowe pozbawienie wpływu na ten region za pomocą dostępnych środków.
    Czy utrata wpływu na Bliskim Wschodzie nie spowoduje zbliżenia/zwiększenia wpływu na Europę?
    Czy USA koncentruje się w takim razie na Pacyfiku oddając sojusznikom pole np. w Europie? Logicznym jest, że Polska powinna w krótkim czasie na tyle się wzmocnić dzięki USA, żeby przejąć rolę ambasadora interesów atlantyckich w UE.
    Czy nie jest jednak za późno – Polska, mimo wszystko, nie ma szczególnie dobrych widoków na przyszłość (demografia, ekonomia, kultura).
    Pozdrawiam

    1. Amerykanie chcą uwolnić się w tej chwili z Bliskiego Wschodu, co nie oznacza, że chcą zupełnie stracić wpływy na region. Po prostu nie potrzebują już “troops on the ground” w miejscu, gdzie ich interesy nie są już tak newralgiczne. Do izolacji Iranu i Zatoki Perskiej wystarczy flota oraz środki elektroniczne (vide blokada transakcji bezgotówkowych z bankami irańskimi). Wyjście z BS nie oznacza automatycznie wyjścia z Europy Środkowej. Niespecjalnie też myślę wpłynie na zwiększenie wpływów u nas. To są sprawy raczej niezależnie podążające od siebie. Polska, w obecnym układzie sił i warunkach, nigdy nie będzie dość silna by samodzielnie (bez wsparcia USA) reprezentować interesy atlantyckie w UE. Póki jesteśmy słabi gospodarczo od Niemiec i militarnie od Rosji nie ma na to szans. Więc jeśli USA stąd wyjdą, a wcześniej nie “pozamiatają” nam nieco podwórka, to będziemy mieli problem. Przy czym należy zauważyć, że uderzenie np. w gospodarkę Niemiec, automatycznie odbije się na nas i w tym zakresie działania USA mogą nam szkodzić.

      pozdrawiam
      KW

  3. “Tymczasem największym przegranym sytuacji może okazać się Recep Erdogan”

    Ten tego. W Turcji są obecnie coś ze 3 miliony uchodźców, i większość Turków ma ich dość.
    Erdogan obiecał Turkom, że przesiedli uchodźców na tę odebraną Kurdom ziemię.
    Dlatego inwazję poparła również opozycja.

    Jeśli choć częściowo wyrucenie uchodźców z Turcji i przesiedlenie ich na tę kurdyjską ziemię się uda, to Erdogan zyska dozgonną wdzięczność swoich rodaków – więc nie – niekoniecznie na tym co przegra.

    1. Witam,
      dziękuję za komentarz. Słowo klucz w Pańskiej wypowiedzi to “rodaków”. W moim tekście główny nacisk kładłem na niezadowolenie mniejszości kurdyjskiej zamieszkującej w Turcji.
      pozdrawiam serdecznie
      KW

    2. UE też byłaby wdzięczna , że te miliony uchodźców przestałyby być kartą przetargową w rekach Turcji
      a Polska ( czego w ogóle nasz SZ.P autor nie uwzględna ) jest członkiem tejże Unii.

  4. Jak zwykle świetna analiza Panie Krzysztofie, rzucająca światło na zagmatwane interesy mocarstw, w chyba najbardziej zapalnym obecnie rejonie świata. Pozdrawiam Adam

  5. Witam.USA szybko nie opuści Polski i Europy.Gdy opuszczą wejdą tu Chiny aby Niemcy i Rosja się nie połączyły (Chiny złapały o co chodzi) USA opuści nas , ale najpierw musi zniszczyć/osłabić Chiny , a to jest wielka niewiadoma i nikt nie wie jaki będzie finał.Tak twierdzi Pan Bartosiak

    1. Dla USA jesteśmy pionkiem, do poświęcenia dla zaszachowania większych figur. Nie mają dla nas żadnego sentymentu, równie dobrze mógłby być to Wietnam czy Bagladesz, albo jakieś Kongo. Jeszcze jakieś Niemcy, Francja to mają znaczenie, ale Polska? Nie mrugną okiem jeśli będzie trzeba przehandlować nas Rosji za jej wsparcie (lub neutralność) przeciw Chinom. Poza tym nawet jeśli by chcieli, mogą nie mieć sił by mieć jakiś konflikt na Pacyfiku i robić za tarczę dla Europy. Kołdra za krótka.

      Gdyby mieli zamiar wzmocnić Polskę by przejęła ich rolę, to by nie doili nas tak. Mogliby sprzedawać TANIO !!! uzbrojenie, transferować jakieś zbrojeniowe know-how do polskiej zbrojeniówki, albo nawet dawać kasę na uzbrojenie jak dawali Turkom, Egiptowi czy dają Izraelowi. A na razie widzę oferowanie nam swojego uzbrojenia (nie zawsze najlepszego) po cenach bez negocjacji, bez transferowania know-how. W ten sposób nie zbudują silnego i trochę niezależnego sojusznika, a budują słabego w 100% zależnego sojusznika którego można lekko poświęcić jak Kurdów robiąc deal z Rosją. Zbyt samodzielny i silny mógłby się Rosji postawić, więc nie byłby tak łatwym pionkiem do strategicznych przetargów. Niesamodzielny i w 100% zależny od USA, jest wydany na jego łaskę (i niełaskę). Drugiego Izraela tu USA nie zbudują.

      A nasi politycy idą w to jak w masło, zamiast rozgrywać sytuację a la Erdogan, pomiędzy USA, UE i Rosją. I z każdego coś wyciągnąć. Orban na Węgrzech jest tu o niebo bystrzejszy.

  6. Dla USA opuszczenie Bliskiego Wschodu to strategicznie [długofalowo] sprawa na plus – bo mogą się skupić na południowym Pacyfiku i powstrzymywaniu Chin. I TAM właśnie [dla nas w Europie na Wschodniej Flance brzmi to paradoksalnie] USA zyskują z wiarygodnością względem sojuszników na Pacyfiku. Owszem – czasowo tracą wiarygodność w Europie – bo mentalnie członkowie NATO – szczególnie na krańcu wpływów i projekcji siły hegemona na Wschodniej Flance] stawiają się w roli porzuconych Kurdów i zastanawiają się nad wiarygodnością USA jako lidera NATO. Moim zdaniem to czasowe zachwianie wiarygodności USA było już ZAWCZASU na chłodno skalkulowane w odpowiednim scenariuszu w Waszyngtonie jako “sprawa do relatywnie szybkiego odrobienia” odpowiednimi działaniami podjętymi i zaplanowanymi WCZEŚNIEJ – i to ŁĄCZNIE: czyli w pełnej świadomej “kompensacji” -“kompensacji” względem przewidywanych skutków decyzji o porzuceniu wsparcia dla Kurdów – czyli “kompensacji” dokonywanej np. przez szeroko reklamowane od początku października przyszłoroczne “wielkie” manewry sił USA w Europie w 2020, [Defender Europe 2020 – USA wydeleguje do Europy na te ćwiczenia 20 tys żołnierzy – najwięcej od 25 lat – polecam: https://www.defence24.pl/20-tys-zolnierzy-usa-ruszy-do-europy ] , także przez zapowiadane medialne [niejako na wyrost – wg mnie właśnie jako akcja “kompensacyjna” i jako PR “muskułów” hegemona] wzmacniane morskiej obrony Europy przez zwiększenie ilości niszczycieli z tarczą antyrakietowa [AEGIS/SM-3/SM-6] [polecam: https://www.defence24.pl/amerykanie-chca-zwiekszyc-liczbe-okretow-w-europie-z-powodu-rosji%5D – moim zdaniem jest to odcinanie kuponów od spraw dawno temu zaplanowanych w związku ze wzmacnianiem GIUK i odtwarzaniem II Floty US Navy na północnym Atlantyku z wejściem na Arktykę. Zaś “z marszu” w najbardziej zaniepokojonych krajach Bałtyckich owe obawy o porzucenie przez USA, skontrowano na dniach relatywnie dużymi [jak na Bałtów] przerzutami komponentów batalionowych ciężkich sił USA [30 Abrams’ów i 25 Bradley’ów – 500 żołnierzy] – i te siły zostaną na Litwie [ i pewnie będą robiły taki “teatrzyk objazdowy” także na Łotwie i Estonii] aż do przyszłorocznych “wielkich” ćwiczeń Defender Europe 2020 [piszę “wielkich” w cudzysłowach – bo owe ćwiczenia zbiorą raptem “aż” 37 tys żołnierzy NATO…. – cóż to jest względem ćwiczeń ZAPAD, na których “norma” to ca 100 tys żołnierzy…]. Na Łotwie z dużym bębnem propagandowym robi się “pokaz siły i wsparcia i WIARYGODNOŚCI” ze strony UK przy okazji normalnej rotacji brytyjskiej grupy batalionowej – nadano temu status “operacji Tractable” [https://www.defence24.pl/na-ladzie-na-morzu-i-w-powietrzu-brytyjskie-wojsko-rusza-do-estonii ]. A na południu zaniepokojonych Ukraińców, Rumunów i Gruzinów “uspokajano” doraźnie wspólnymi ćwiczeniami z B-52 na Morzu Czarnym [ https://www.defence24.pl/b-52-nad-morzem-czarnym-cwiczenia-z-ukraina-i-gruzja ] – i w ten sposób hegemon ratuje dość tanim kosztem swoją kluczową wiarygodność…Notabene te zapowiadane z góry decyzje o wzmocnieniu US Navy – szczególnie na Morzu Śródziemnym i te bieżące “pokazówki” [typu długich patroli B-52 nad Morzem Czarnym] – mają także dawać do zrozumienia Turcji, że USA mają oko [i projekcję siły] na ten region…. Notabene – wzmocnienie [przecież czasowe – bo tylko do końca ćwiczeń Defender Europe w 2020] na Litwie komponentami sił ciężkich USA [ https://www.defence24.pl/abramsy-i-bradleye-na-litwie-bialorus-przygotowuje-plan-dzialan ] – już wywołało POŻĄDANE przez Waszyngton medialne protesty Mińska [i Kremla], że “to działanie nie zostanie bez odpowiedzi” – co tworzy miraż wzmacniania obecności USA na Wschodniej Flance. Dlaczego miraż? – bo owe siły na Litwę wydzielono CZASOWO… W sumie – hegemon po taniości [to na pewno w siłach lądowych] – i z góry – czyli w zawczasu zaplanowany i skalkulowany i “sprzedany” medialnie sposób – ratuje w odpowiednim wybranym i przygotowanym scenariuszu, swoją wiarygodność zachwianą “zwrotem kurdyjskim” – ratuje przejściowymi działaniami na Wschodniej Flance i wobec Europy [NATO] w ogólności – a moim zdaniem medialne zapowiadane wzmocnienie “morskiego i antyrakietowego wsparcia dla Europy i NATO” skończy się jedynie z góry zaplanowanym “zwyczajnym” wzmocnieniem GIUK w ramach odtwarzania II Floty [gdzie są to środki do konfrontacji w Arktyce o Strefę Seversky’ego i o Arktyczny Jedwabny Szlak] – i detaszowaniem okazjonalnym z tych sił “pokazowych” patroli na Morze Śródziemne…Kwestia – byśmy nie dali się omamić medialnemu bębnowi PR ze strony USA, żebyśmy oddzielali medialny PR i działania przejściowe – i żądali twardych długofalowych aktywów i realnego DŁUGOFALOWEGO, wielkoskalowego i wielowektorowego wsparcia wyłożonego w zasobach na stół…bo to i tylko to w realistycznej strategicznej kalkulacji jest walutą wiarygodności USA… Oby w Warszawie nasi decydenci [ale i inni decydenci innych państw na Wschodniej Flance] dobrze to rozumieli…zwłaszcza w asertywnych, chłodnych i INTERESOWNYCH rozmowach z USA…realizując NASZĄ rację stanu i NASZE interesy…bez wdawania się w opowiastki o “przyjaźni” czy “wartościach liberalnych” czy “bronieniu demokracji” i bez takich tam sentymentalnych opowiastek dla manipulowania naiwnymi…

  7. Sumując: jak zwykle silni [Rosja, Turcja, USA, nawet Iran] uzyskali korzyści kosztem słabych [czyli kosztem Kurdów i parcelowanej ubezwłasnowolnionej i sprzedawanej Syrii]. Stąd nieśmiertelny wniosek dla Polski – priorytet nr 1 to wzmacniać własną siłę, minimalizować uzależnienie od innych graczy. Średni gracze winni w danym regionie konsolidować się, gdy “jadą na jednym wózku” – przykładem NORDEFCO Skandynawów. Ale to w naszym regionie sprawa na długą grę i na cierpliwe budowanie owej wspólnoty u podstaw.

    1. Bardzo długą, bo na razie oprócz Bałtów, Rumunii i Ukrainy nikt inny nie dostrzega potrzeby konsolidacji regionu. A oprócz “dostrzegania” trzeba jeszcze mieć realne możliwości. Tych bez USA póki co nie ma, więc projekt się rozleci bez Waszyngtonu.

      Potrzeba nam myślę, 200 tys. armia z odpowiednim sprzętem. Zdolna zagrozić Kaliningradowi, pomóc Ukrainie i zabezpieczyć kierunek z Brześcia na Warszawę. gen. Skrzypczak odpowiadając na moje pytanie stwierdził, że minimum to 5 dywizji. Ja przez to rozumiem, takich w 100% obsadzonych.

      1. Myślę, że przyśpieszający bieg spraw i coraz bardziej dramatyczna sytuacja Europy Centralnej w strefie zgniotu [bo Rosja i Niemcy – w coraz bardziej niewygodnej sytuacji – będą coraz bardziej zdeterminowane, wręcz zdesperowane [szczególnie Kreml] do stworzenia supermocarstwa od Lizbony do Władywostoku] – twardo wymuszą zmiany podejścia do tematu współpracy regionalnej i w Polsce i u naszych sąsiadów. Być może paradoksalnie – najpierw np. Polska dołączy do NORDEFCO – choćby dla zabezpieczenia kontroli Bałtyku – i dla zabezpieczenia dostaw strategicznych przez Cieśniny Duńskie – czy mostem powietrznym nad Norwegią i Szwecją. A dopiero potem V4 przestanie “niesfornie rozbiegać się” wg doraźnego “każdy sobie”, skonsoliduje się – i docelowo potem rozrośnie się – np. w V7. Samo “zebranie się razem” w jeden organizm już daje skok synergii – daje powstanie nowego silnego gracza. Brak zaangażowania USA to też SZANSA – bo cokolwiek osiągniemy [jako Polska czy jako region] – to osiągniemy bez zaciągania zobowiązań i uzależnień. Zresztą – ja czekam cierpliwie na okres po 2025 – bo dopiero wtedy zobaczymy w twardych danych, na ile Chiny zrealizowały “made in China 2025”, na ile zmieniła się relacja PKB Chin do PKB USA [oczywiście w REALNEJ wycenie – wg siły nabywczej] – na ile Chiny poszły technologicznie do przodu – a jak porównawczo wygląda to w USA. Moim zdaniem okno dla zmiany wsparcia dla Polski czy dla Trójmorza czy dla Międzymorza czy dla konsolidacji V4 i potem rozrostu do umownego V7 – zaczyna się od 2026. W tym obrót na Chiny. Choćby pod szyldem 17+1. Bo wtedy [2026+] będzie już wyraźnie widoczny rozziew między potrzebami dla obrony Polski i regionu, co spowoduje asertywne i interesowne działania dla szukania zewnętrznego supermocarstwa zainteresowanego wsparciem Polski/regionu – a coraz słabszą kondycja i możliwościami TUTAJ W REGIONIE obecnego hegemona – co wymusi decyzje, które obecnie nawet nie śmią wyartykułować nasi obecni decydenci w Warszawie. Geografia się nie zmieniła od 20 grudnia 2011 [ani układ Rosja-Niemcy – czyli kluczowe geostrategicznie zagrożenie dla Chin: powstania konkurencyjnego SILNIEJSZEGO supermocarstwa Kremla i Berlina] – więc chińskie zainteresowanie geopolityczne Polską i regionem [buforowo absolutnie niezależnym od Rosji i od Niemiec] – nie zmieniło się ani o jotę – wręcz przeciwnie – waga i stawka w grze wzrośnie… Obrót Polski/regionu na Chiny może być dużo szybszy [np. ca 2030], niżby komukolwiek w Waszyngtonie przyszło do głowy. Ponieważ jesteśmy [jako Polska i jako region] na styku wpływów i supermocarstwa morskiego i supermocarstwa lądowego – TO OBRÓT NA SILNIEJSZE SUPERMOCARSTWO JEST RDZENIEM NASZEJ WIELKIEJ STRATEGII PRZETRWANIA. Oczywiście w odpowiednim momencie po dokładnym rozpoznaniu, kto jest silniejszy – i z przygotowanym całym pakietem planów ewentualnościowych – aktualizowanych na bieżąco do rozwoju sytuacji. Ważne, żeby pod żadnym pozorem nie wkręcić się [Polska/region] w realne działania przeciw Chinom. To jest najważniejsze zadanie dla każdego rządu – jaki by nie był [nawet Biedronia]. Żadnego wkręcania w działania przeciw Chinom – czy w ramach NATO [co USA wyraźnie już sygnalizuje] czy w ramach bilateralnych układów z USA. Czyli non-stop z jednej strony asertywne żądania wsparcia USA dla regionu [przed Rosją] – a z drugiej strony: nasze asekuracyjne [z punktu widzenia Waszyngtonu] wołanie i deklarowanie wielkim głosem i sygnalizowanie asertywne Waszyngtonowi: “jesteśmy za słabi, by obronić się na Wschodniej Flance, to my potrzebujemy wsparcia USA – WIĘC o jakichkolwiek operacjach z naszej strony poza Wschodnią Flanką – …a co dopiero na Pacyfiku… – nawet NIE MA MOWY TEORETYCZNIE”. Sumując: obecny układ i współpracę z USA [i z NATO – i z UE – bo z tytułu obstrukcji i ambicji Niemiec i Francji – NATO i UE na 99% i tak się moim zdaniem nieuchronnie docelowo rozpadną] – te układy i współpracę mam za etap przejściowy – niejako pomostowy – do stanięcia na własnych nogach jako Polska/region [na czas wojen lokalnych] – i potem działania “na siebie” w grupie – przynajmniej do chwili wybrania zwycięskiego supermocarstwa. Na szczęście jesteśmy w Europie – wiec główna burza globalna po raz pierwszy od 500 lat ominie Europę – i Polskę. Co oznacza, że musimy się gotować na perturbacje “tylko” lokalne – na zakusy Rosji i Niemiec [i na dżihad – ale tu akurat Polska – na tle Europy jednolita etnicznie i kulturowo, bez islamskiej silnej “diaspory” – no i za Karpatami – ma bardzo dobrą pozycję]. A najlepiej właśnie ZAWCZASU zebrać się jako jeden blok w okresie przejściowym – czyli zebranie się razem, ZANIM USA wyjdą z Europy – dla wspólnego działania przynajmniej aż do momentu rozstrzygnięcia, kto zostanie hegemonem globalnym – i dopiero wtedy obrotu na zwycięzcę….

        1. Jeśli powstanie V7 to będzie miał solidny wpływ na UE… jeśli nie rozdrobnimy go na drobne to będzie mógłb być on paradoksalnie konstruktywny. Zatem silnemu Międzymorzu jako pomostowi nie musi koniecznie zależeć na rozwalaniu Euroazji.

        2. Na razie Chiny chyba bardziej graj na Niemcy, bo na przykład będą tam budować za 2MLD Euro fabrykę baterii.
          Czemu nie na przykład gdzieś w Europie środkowej?

          https://www.handelsblatt.com/unternehmen/energie/elektromobilitaet-batteriehersteller-catl-erhoeht-investitionen-in-erfurter-fabrik-massiv-/24505234.html?ticket=ST-58817266-JYvTOMWxaFXQtPaufoZd-ap4

          https://arstechnica.com/cars/2018/07/chinese-firm-will-build-battery-factory-in-germany-to-supply-bmw-volkswagen/

          Swoją drogą to swoiste, firma powstałą 8 lat temu (CATL) obecnie posiada 15000 pracowników, z czego 3,5 tysiąca w dziale R&D (B&R).
          To jest rozmach oraz strategiczna świadomość co się będzie liczyć.

  8. Skoro ruszyłem temat “Grand Strategy” dla Polski – wypada przed tablicą rzecz dokończyć: fundamentem jest położenie Polski jako SUWERENNEGO “operatora-dysponenta” przesmyku bałtycko-karpackiego, styku Rimlandu z Heartlandem, kluczowego dla przesyłów strategicznych [i tych ekonomicznych – i tych militarnych – zwłaszcza wojsk lądowych, które decydują o trwałej kontroli]. Polska to bufor miedzy Rosja a UE zdominowana przez de facto Niemcy. Suwerenna silna Polska to STRATEGICZNY UBEZPIECZYCIEL i USA i Chin – zabezpieczający OBA supermocarstwa przed powstaniem trzeciego supermocarstwa [Kremla i Berlina] – od Lizbony do Władywostoku. Supermocarstwa SILNIEJSZEGO i w PKB i w sile militarnej od USA i od Chin. I dlatego właśnie ten obrót z USA na Chiny [generalnie na zwycięzcę rozgrywki o hegemonie globalną] jest REALIZOWALNY. OBU supermocarstwom musimy asertywnie komunikować [pod stołem, ale w zawoalowany sposób także oficjalnie i medialnie – by utrwaliło się to w świadomości decydentów i opinii publicznej] tę gardłową dla obu supermocarstw, bezalternatywną rolę Polski w realizowaniu zabezpieczenia ICH elementarnej racji stanu i ich interesu narodowego. Spośród wszystkich państw musimy uzyskać WYJĄTKOWĄ pozycję i w Waszyngtonie i w Pekinie [to drugie już sam Pekin częściowo zadeklarował przy okazji strategicznego traktatu z Polska z 20 grudnia 2011]. Doskonale tę kluczową geostrategiczna rolę Polski rozumie Izrael – i stad tak zajadły atak na Polskę pod znakiem 447 – ZAWCZASU mający utrącić wyjście Polski [ponad Izrael] na pierwszą pozycję w donacjach, współpracy, w parasolu militarnym i ekonomicznym i technologicznym ze strony Waszyngtonu. Czyli: “nasza ultra-ważna funkcja to bycie UBEZPIECZYCIELEM USA i Chin jak geostrategiczny bufor chroniący oba supermocarstwa przed katastrofalnym scenariuszem ich detronizacji przez trzeciego gracza”. I to jest – wobec siły militarnej Rosji i wobec siły ekonomiczno-finansowej Niemiec – funkcja aż nadto angażująca [stąd ZERO zaangażowania poza Europą] – i REALNIE wymagająca wsparcia OBU supermocarstw naraz – szczególnie przy tak anemicznym dotychczasowym “wsparciu” USA. Cel: “rozhuśtać” negocjacyjnie obu graczy do wsparcia Polski – na zasadzie konkurowania o względy Polski. Na początku bardzo trudno – ale jak raz uruchomi się ten mechanizm…będzie coraz łatwiej. Od strony militarnej skupienie Programu Modernizacji Technicznej [PMT] na strategicznej obronie na atak konwencjonalny i jądrowy Rosji – z asymetrycznym uszykowaniem skoncentrowanym na obronie Polski w ramach A2/AD tarczy i Miecza Polski [antyrakiety z funkcją plot, rakiety ofensywne – całość WP spięta we wszystkich domenach sieciocentrycznie real-time i zarządzana przez rozproszony krajowy system C4ISR – np. nasz C3IS Jaśmin rozwinięty do C4ISR] – oraz głowice jądrowe asymetrycznego odstraszania – dla maksymalnego podniesienia Rosji poprzeczki koszt-efekt do poziomu nieakceptowalnego już na etapie planowania agresji. Najpierw pomostowo przez NATO Nuclear Sharing z gwarancjami rozszerzonego parasola atomowego USA [i ew. UK] dla Polski – a przed 2030 już jako suwerenne głowice [np. metodą odkupienia/donacji/zakupu pod stołem – choćby via Pakistan]. I koniecznym filarem musi być wypięcie gospodarki Polski z łańcuchów logistycznych Niemiec, Francji – i w części przepięcie na łańcuchy logistyczne z innymi [np. Skandynawią i V4 i USA i UK, nawet Japonią czy Koreą Płd] – ale też autonomizacja gospodarki oparta o własną energię [tu widzę jako nr 1 geotermię głęboką HTR technologii prof. Bohdana Żakiewicza] – i rozwój “od zera” Przemysłu 4.0 [nie tylko drukarek przemysłowych 3D i wszelkiego typu “efektorów” CNC – spiętych naszym narodowym Internetem Rzeczy/Internetem Wszystkiego] przez stworzenie pełnych łańcuchów logistycznych “well to wheel” od kopalni [zwłaszcza z “rozkręceniem” na całego Skarbca Suwalskiego] do pełnych produktów OEM high-tech. Które ze względu na wysoka marżę były by transportowane w szybkim obrocie/dystrybucji w sposób opłacalny w ramach transportu lotniczego [kłania się CPK jako port towarowy]. Jestem pewien na 99%, że Berlin w rękawiczkach Brukseli zdecyduje się najpierw na “położenie Polski na łopatki” uderzeniem finansowo-ekonomicznym [np. odebraniem środków unijnych jako “karą za niepraworządność”] – a zdesperowana Rosja za X lat [na pewno przed 2030] będzie w razie niepowodzenia “akcji niemieckiej” zdeterminowana do użycia siły dla pokonania głównego “separatora” Kremla od Berlina – czyli Polski.
    Odnośnie cyberprzestrzeni [pola przecież GEOSTRATEGICZNEGO w strategicznych przesyłach XXI w. – uwaga moja] warto przeczytać wnioski z konferencji Europejskiego Forum Cyberbezpieczeństwa (CYBERSEC) w Katowicach – gdzie doszło przy okazji do starcia chińsko-amerykańskiego – i podpisania pewnych dokumentów kierunkowych. Polecam: https://biznesalert.pl/chiny-huawei-5g-polska-cybersec-polskie-5g-cyberprzestrzen/ – a zwłaszcza fragment: “W jego trakcie amerykańskie Cisco, skandynawskie Ericsson i Nokia oraz polskie ministerstwo cyfryzacji podpisały porozumienie o bezpieczeństwie technologii 5G, które zakłada dążenie do wyboru rozwiązań, które nie zagrażają bezpieczeństwu narodowemu. Można się domyślać, że Polska potencjalnie nie uzna za taką technologię Huawei. Nie jest to jednak pewne, bo Polacy mają własny plan. Podczas CYBERSEC doszło do podpisania dokumentów z konkurencją polityczną i biznesową Chińczyków. Trzy największe prywatne firmy telekomunikacyjne w Polsce: Orange Polska, T-Mobile Polska i Polkomtel podpisały umowę o powołaniu wraz z Polskim Funduszem Rozwoju i Exatelem spółki mającej zarządzać infrastrukturą 5G w naszym kraju.
    Nieobecność Huawei w tym sojuszu jest znacząca, ale nie wyklucza jeszcze technologii chińskiej z gry. Polacy chcą jednak stworzyć z pomocą spółki Polskie 5G bezpiecznik, który pozwoli im zachować tzw. Cybersuwerenność. Spółka to tylko element budowy systemu mającego zapewnić bezpieczeństwo infrastruktury 5G. Polskie 5G ma znajdować się pod kontrolą Skarbu Państwa za pośrednictwem 51 procent akcji. 49 procent udziałów trafi do operatorów telekomunikacyjnych. Spółka będzie prowadzić aukcje na pasmo 3,4-38 Ghz i zapewni kontrolę nad pasmem 700 MHz, które jest kluczowe dla rozwoju Internetu Rzeczy, a zatem rozwiązań 5G pozwalających cyfryzować życie codzienne Polaków a ewentualnemu agresorowi kraść dane lub tworzyć zagrożenie innego rodzaju. Natomiast Narodowy Operator Sieci Strategicznych ze stuprocentowym udziałem skarbu, w sprawie którego musiałaby zostać przyjęta stosowna ustawa, zajmowałby się usługami strategicznymi na rzecz sektora publicznego na czele z resortami siłowymi. Byłby to jednocześnie operator spółki Polskie 5G. Sektor publiczny miałby natomiast zagwarantowany dostęp do Bezprzewodowej Sieci Łączności Specjalnej, która nie byłaby zagrożona ewentualnymi wrogimi działaniami z wykorzystaniem firm prywatnych spoza Polski. Polacy nie mogą sobie pozwolić na samodzielną budowę infrastruktury 5G i nie mogą znacjonalizować jej tłumacząc się względami bezpieczeństwa. Mogą natomiast zachować kontrolę nad rozwojem tej technologii i w ten sposób zachować suwerenność w obliczu narastających obaw, że w Europie powstanie oligopol kilku olbrzymich graczy telekomunikacyjnych, którzy będą dyktować warunki w sektorze 5G”

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *