Konflikt Chiny vs USA – wojna, która nie wybuchnie. O sytuacji na Zachodnim Pacyfiku

Szybki wzrost potęgi Chin, amerykański pivot na Pacyfik, północnokoreański program atomowy, dyplomatyczny spór o Tajwan i wreszcie nałożenie przez USA ceł na importowane stal i aluminium, co może być początkiem wojny handlowej z Chinami. Wszystkie te okoliczności wydają się być solidną podstawą do postawienia tezy, że w przyszłości może dojść do wybuchu konfliktu zbrojnego pomiędzy Stanami Zjednoczonymi, a Chińską Republiką Ludową. Zbrojnego, ponieważ obie strony prowadzą już wojnę na wielu innych płaszczyznach.

Napięcie pomiędzy Waszyngtonem, a Pekinem jest wyraźnie widoczne. Tak samo jak trend do zaostrzania retoryki po obu stronach oraz prowadzenia rozmów poprzez sugestie nawiązujące do rozwiązań siłowych (vide wysłanie w region 3 amerykańskich lotniskowców, czy odesłanie chińskiego lotniskowca w okolice Tajwanu).

Zjawiska te możemy obserwować od kilku długich lat. W tym czasie zdążyły już nawet powstać książki tj.: „Pacyfik i Eurazja. O wojnie.” Jacka Bartosiaka, gdzie sam tytuł jest niezwykle sugestywny.

Czy wobec tego, scenariusz militarnego konfliktu pomiędzy USA, a Chinami należy uznać za prawdopodobny? Zwłaszcza, że państwa te toczą od lat walkę na wielu innych płaszczyznach?

 

Dywersje

Pierwsze starcia na tym polu pomiędzy Chinami, a USA można było zaobserwować (za pośrednictwem mainstremowych mediów) już w 2015 roku, kiedy to na terenie Chin nastąpiła seria niewyjaśnionych eksplozji:

  1. 1 czerwca – wybuch w zakładach chemicznych w Shandong ( 8 ofiar śmiertelnych),
  2. 12 sierpnia – eksplozja magazynu w Tiencin (zginęło wówczas ok. 173 osoby),
  3. 22 sierpnia – wybuch w zakładach chemicznych w Shandong (1 ofiara śmiertelna),
  4. 31 sierpnia – eksplozja zakładów chemicznych w Dongying (prow. Shandong, 13 ofiar śmiertelnych).

 

Wydarzenia te mogły być skutkiem wojny wywiadów pomiędzy USA, a Chinami. Świadczy o tym fakt, iż 23 sierpnia 15’ w bazie US  Army w Japonii (Sagamihara) również doszło do potężnych eksplozji, który to fakt w pierwszym momencie był dementowany. Chronologia wydarzeń sugeruje, że mogła to być akcja odwetowa Chińczyków. Zwłaszcza, że już sama częstotliwość występowania podobnych „wypadków”, które miały miejsce w tym samym czasie, a także regionie, nie wydaje się być przypadkowa. Po „gorącym” 2015 roku nastąpiło uspokojenie – przynajmniej z tego, co mogliśmy zaobserwować w mediach. Jednak najwyraźniej w chińskich zakładach chemicznych nadal nie obowiązują stosowne przepisy BHP, bowiem w czerwcu 2017 roku również doszło do eksplozji i pożaru na terenie zakładów Linyi Jinyu Petrochemical Co.

 

Cyberwojna

Jeszcze ciekawiej wygląda sprawa wojny informacyjnej pomiędzy obiema potęgami, która trwa już dosyć długo. Pierwsze wzmianki o chińskich atakach hakerskich na amerykańskie instytucje pojawiały się na początku tej dekady. Choćby ten przeprowadzony na amerykańską Izbę Handlową z maja 2010 roku. W 2013 roku świat obiegła informacja, że chińczycy zdołali dotrzeć do newralgicznych danych z amerykańskich baz wojskowych. Hakerzy z państwa środka uzyskali dostęp do m.in. dokumentów i planów konstrukcyjnych F/A 18 i F-35, czy systemów antyrakietowych Patriot, THAAD oraz AEGIS. Już wówczas Amerykanie odnotowali ogólnie ok. 140 ataków hakerskich, za którymi stała ponoć tajna komórka Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej – jednostka 61398. W 2015 roku doszło do prawdopodobnie największego cyberataku w historii USA, w wyniku którego wykradziono z federalnej bazy danych wrażliwe informacje dotyczące ok. 21,5 mln osób.  Sprawcami tej akcji miały być również chińskie grupy hakerskie. Podobnie jak ataku na amerykański nadzór bankowy, który ujawniono rok później. Chińscy cyberspecjaliści poczuli się tak pewnie, że próbowali nawet zainfekować urządzenia przenośne delegacji znajdującej się na amerykańskim lotniskowcu USS Ronald Reagan.

O sukcesach drugiej strony w wojnie w cyberprzestrzeni niewiele słychać. Trudno jednak jest zakładać, że Amerykanie nie podejmują prób rywalizacji na tym polu. Sądząc jednak po tym, jak wielki postęp technologiczny zrobiły chińskie gospodarka i przemysł (w tym wojskowy) w ostatniej dekadzie, można wnioskować, że USA zwyczajnie tą wojnę przegrywa. Zwłaszcza, że do tej pory, Chińczycy mogli skorzystać na cyberwywadzie względem USA znacznie więcej, niż Amerykanie włamując się do instytucji ChRL.

Gdy George Friedman przewidywał, że Chiny, z uwagi na m.in. brak innowacyjności i nowoczesnych technologii, nie będą w stanie wydźwignąć swojej gospodarki do rozwiniętego poziomu, z pewnością nie uwzględnił skuteczności i determinacji chińskiego cyberwywiadu (i wrażliwości na tym polu amerykańskich systemów).

 

Polityczne przeciąganie liny

Walka pomiędzy Chinami, a USA toczy się również w sferze politycznej. Jeśli chodzi o region zachodniego Pacyfiku Chiny próbowały przekonać do siebie takich wieloletnich partnerów Stanów Zjednoczonych jak Filipiny czy Australia. Gra toczy się jednak o cały rejon. Kluczową rolę w tej układance mogą odgrywać Indochiny, Tajwan i Malezja. Poniżej mapa i krótkie opisy sytuacji geopolitycznej na przestrzeni ostatnich kilku lat.

Filipiny

Dawna amerykańska kolonia, która znajdowała się pod olbrzymim politycznym wpływem USA przez niemal przez cały wiek XX (z krótkimi przerwami). Jednak sytuacja ta przestała być tak oczywista z chwilą objęcia urzędu prezydenta Filipin przez Rodrigo Duterte w czerwcu 2016 roku. Niedługo trzeba było czekać, by o nowej głowie tego wyspiarskiego państwa usłyszał cały świat. I to nie tylko za sprawą realizacji obietnic przedwyborczych dotyczących bezwzględnej walki z przemysłem narkotykowym. Nie minęły jeszcze 3 miesiące od wyboru, a Duterte w sposób bardzo niepochlebny wypowiedział się o ówczesnym prezydencie Stanów Zjednoczonych – Baracku Obamie. Już w październiku 2016 roku na spotkaniu z Xi Jingpingiem, Duterte zapowiedział separację od Stanów Zjednoczonych i sugerował możliwość utworzenia wraz Chinami i Rosją sojuszu obronnego lub gospodarczego. Były to sensacyjne wieści, jeśli chodzi o politykę międzynarodową tamtego regionu. Zwłaszcza w kontekście tego, że Filipiny wciąż mają nierozstrzygnięty spór terytorialny z Chinami o strefy wpływów na Morzu Południowochińskim.

Utrata Filipin byłaby dla USA ogromną porażką. I nie chodzi tutaj tylko o kwestie prestiżowe. Wyspy filipińskie są jednym z elementów kordonu, który strzeże wody Zachodniego Pacyfiku przed oddziaływaniem chińskiej floty. Ewentualny sojusz filipińsko-chiński sprawiłby, że główna baza wojskowa Stanów Zjednoczonych w regionie – wyspa Guam – znajdowałaby się w trudnym położeniu (zagrożenie bezpośrednim atakiem).

Jeszcze w maju 2017 roku Rodrigo Duterte, na ponownym spotkaniu z przewodniczącym Chin w Pekinie, zapowiedział zakup chińskiej broni o wartości pół miliarda dolarów. Zastrzegł jednak, że jeśli chodzi o spór na Morzu Południowochińskim jest gotów pójść nawet na wojnę. I wydaje się, że ta właśnie kwestia była kluczową.

Sytuacja została opanowana przez wybranego na stanowisko prezydenta Stanów Zjednoczonych – Donalda Trumpa, który w listopadzie 2017 roku zawitał w Manili. i został przyjęty przez prezydenta Filipin wręcz śpiewająco (dosłownie). Spór pomiędzy Filipinami, a Chinami wydaje się być spoiwem dla amerykańsko-filipińskiego sojuszu. Jednak ostatnie lata pokazały, że Duterte nie waha się grać na kilku fortepianach. Balansować i szukać opcji korzystniejszej dla Filipin. I o tym Amerykanie muszą pamiętać.

 

Australia

Australia, podobnie jak USA, była dawniej brytyjską kolonią. Państwo to od uzyskania niepodległości zawsze wchodziło w skład angloamerykańskich sojuszy (USA, Wlk. Brytania, Kanada, Australia, Nowa Zelandia). Australijczycy do dziś są formalnymi poddanymi brytyjskiej królowej – Elżbiety II (choć ma to dziś znaczenie czysto symboliczne). Ten bardzo telegraficzny skrót na wstępie miał uzmysłowić jedno. Australia od zawsze była silnie związana politycznie, historycznie i kulturowo z Wielką Brytanią, a następnie również z USA. Jednakże geografia sprawia, że jeśli chodzi o kwestie gospodarcze i handlowe, Canberra musi bardziej oglądać się na Pekin, niż na Londyn czy Waszyngton.

Dlatego naturalnym było, że gwałtowny i wysoki wzrost gospodarki Chińskiej Republiki Ludowej miał bardzo duży wpływ na Australię. Chiny stały się kluczowym parterem handlowym Australii. Państwo Środka jest największym importerem towarów z Australii, co jest ogromnym atutem negocjacyjnym we wzajemnych relacjach politycznych. Dlatego też Pekin podjął starania w celu uwiązania Australii wykorzystując w/w okoliczności.

W 2010 roku Australia i Chiny podpisały serię porozumień gospodarczych wartych łącznie 10 mld dolarów australijskich (głównie w sektorze surowców i energii). W 2014 roku oba państwa zawarły długo negocjowaną umowę o wolnym handlu. Wówczas do australijskiej przestrzeni medialnej trafiła debata dotycząca relacji z Chinami i ewentualnego wyboru pomiędzy nimi, a USA. Już sam ten fakt stanowił zagrożenie dla amerykańskich interesów. Soft power Stanów Zjednoczonych zadziałało w tym przypadku niezwykle szybko i skutecznie. Seria wzajemnych politycznych spotkań na wyższych szczeblach przekonały australijskie władze do dalszego podążania za USA, natomiast liczne publikacje publicystyczne zadbały o odpowiednie modelowanie postrzegania omawianej kwestii przez australijskie społeczeństwo. Ostatecznie Australia dokonała wyboru (a raczej tego nie zrobiła) i pozostała wierna swoich dotychczasowym partnerom. Świadczyło o tym choćby wysłanie swoich samolotów w 2015 roku nad Morze Południowochińskie co rozzłościło decydentów w Pekinie. Jeszcze w marcu 2017 roku australijska premier zachowywała pozory neutralności, jednakże oficjalna chęć przystąpienia do konkurencyjnego przedsięwzięcia względem chińskiego Nowego Jedwabnego Szlaku wydaje się być oczywistym sygnałem.

Warto w tym wszystkim odnotować, że mimo dyplomatycznej porażki Chin, Pekin pokazuje swoją polityczną siłę w regionie. I nawet taki wydawałoby się angloamerykański bastion jak Australia, nie okazał się niewzruszony wobec chińskich zalotów.

 

Malezja

Królestwo Malezji to kolejny przykład państwa, którego najważniejszym partnerem gospodarczym są Chiny. Jednak ponownie, łączy je silna więź polityczna z USA. Stanom Zjednoczonym zależy na Malezji z uwagi na kluczowe położenie geograficzne pozwalające kontrolować Cieśninę Malakka. Z tego względu, gdy w późnych latach 60-tych w państwie wybuchło pro-komunistyczne powstanie (wspierane przez Chiny), z pomocą rządowi Malezji pośpieszyły Wielka Brytania, Nowa Zelandia i Tajlandia. Komuniści ostatecznie przegrali walkę, dzięki czemu do dziś Malezja znajduje się w „zachodniej” strefie wpływów. Jednak nie oznaczało to, że Pekin poddał swoją politykę względem państw Indochińskich na dobre. Wręcz przeciwnie. Chińczycy nie tylko zwiększali swoje oddziaływanie gospodarcze w stosunku do Malezji, ale i także rozwijali swoją diasporę. Obecnie w Malezji żyje ok. 6,5 mln Chińczyków, którzy stanowią ponad 23% całej populacji tego kraju.

Gdy w 2016 roku premier Malezji Nadżib Razak podczas wizyty w Chinach stwierdził, że:

Byłe państwa kolonialne nie powinny pouczać krajów, które kiedyś je wyzyskiwały, w sprawach wewnętrznych

wydawało się, że amerykański porządek na zachodnim Pacyfiku może się całkowicie załamać. Zwłaszcza, gdy wydawało się wówczas, iż Filipiny również wybiorą opcję ukierunkowania się na Chiny. Malezyjczycy skorzystali z chwili słabości hegemona i postanowili wynegocjować coś dla siebie także w Pekinie. Na w/w wizycie w Chinach ustalono przeprowadzenie wspólnych inwestycji infrastrukturalnych w Malezji, a także zakup chińskiego sprzętu wojskowego.

Jak widać, lata 2014-2016 były okresem chińskiej politycznej ofensywy w regionie. Administracja Baracka Obamy traciła grunt pod nogami i to nie tylko na froncie wewnętrznej walki politycznej w czasie kampanii prezydenckiej (w której Barack Obama zaangażował się jako stronnik Clinton). Jednakże z pomocą dla Amerykanów prawdopodobnie znów przyszła geografia. A konkretnie spór pomiędzy Malezją, a Chinami w zakresie… A jakże. Wód Morza Południowochińskiego. Był to z pewnością ważny powód, dla którego stosunki pomiędzy Malezją, a USA wracają do normy. Na tyle, że nowy prezydent USA – Donald Trump nie zawahał się zaprosić do Waszyngtonu oskarżanego o afery korupcyjne premiera Malezji – Najiba Razaka (za co zresztą D. Trump był mocno krytykowany). Niemniej wpływy gospodarcze Chin w Malezji nie zmalały i wydaje się, że USA nie może traktować premiera Razaka jako pewnego sojusznika (zwłaszcza w kontekście wciąż pogłębiającej się chińsko-malezyjskiej współpracy gospodarczej).

 

Indonezja

Republika Indonezji to kolejny niezwykle istotny gracz w regionie, który dodatkowo ma ogromny wpływ na kontrolę nad Cieśniną Malakka. Kraj tysiąca wysp to najludniejsze państwo muzułmańskie na świecie o 260 milionowej populacji. Nic dziwnego, że stanowi dla Chin twardy orzech do zgryzienia. Chińczykom nie tylko trudno jest uzależnić od siebie tak wielką gospodarkę, ale i także przebić się przez różnice kulturowe i rozbieżność politycznych interesów (tu ponownie pojawia się problem sporu w zakresie Morza Południowochińskiego). Jednocześnie Indonezja znajduje się na tyle daleko od Chin, poza ich bezpośrednią strefą oddziaływania, że jest w stanie nie tylko prowadzić całkowicie niezależną od Pekinu politykę międzynarodową, ale i wręcz działać wbrew woli Chińskiej Republiki Ludowej. Czego władze z Dżakarty nie bały się robić (vide liczne incydenty ostrzelania i zatapiania chińskich łodzi rybackich). Wprawdzie w 2015 roku Pekin sondował możliwość przeciągnięcia Dżakarty na swoją stronę (spotkanie Widoko – Xi) jednakże Indonezja pozostała poza wpływami chińczyków, a nadto dość dosadnie demonstrowała swoje stanowisko. Jak choćby poprzez zmianę nazwy części Morza Południowochińskiego na Morze Północnonatuńskie (nazwa pochodzi od indonezyjskich wysp Natuna).

 

Półwysep Indochiński

Pisząc o regionie Zachodniego Pacyfiku nie można pominąć roli Tajlandii i Wietnamu. Jednakże tematem Indochin mam zamiar zająć się bardziej szczegółowo w innym wpisie. Dlatego pozwolę sobie jedynie na ogólne wnioski. Tajlandia znajduje się obecnie pod silną presją Chin w zakresie pogłębiania współpracy i ewentualnej realizacji inwestycji polegającej na budowie kanału Kra, który ma stanowić alternatywę dla Cieśniny Malakka. Z kolei Wietnam, wrogo nastawiony do Chin, stawia otwarcie na gwarancje USA (vide niedawna wizyta lotniskowca US Navy w wietnamskim porcie Da Nang). Jest to bardzo ciekawa sytuacja, w której dawniej współpracująca z „zachodem” Tajlandia (w której nota bene od dłuższego czasu trwa wewnętrzna walka polityczna w wyniku której obalane są kolejne rządy) zaczyna zbliżać się do komunistycznych Chin, a komunistyczne władze w Hanoi, optują za partnerstwem ze Stanami Zjednoczonymi…

 

Półwysep Koreański i Tajwan

W zakresie tematu Korei Północnej, poświęciłem mu kilka osobnych wpisów. Dlatego nie będę go rozwijał (artykuł i tak robi się zbyt długi 🙂 ). Niemniej należy podkreślić, że Chińczycy wciąż są w grze, jeśli chodzi o możliwość politycznego połączenia półwyspu i jego demilitaryzacji (co by odpowiadało Pekinowi). Być może już w tym roku zapadną pewne rozstrzygnięcia w tym zakresie (vide majowe spotkanie Kim Dzong Una z Donaldem Trumpem). Stawką negocjacji jest również Tajwan. Na co jasno wskazują niezwykle sugestywne działania Pekinu. Takie, jak choćby manewry floty u wybrzeży Formozy. Pekin gra kartą „szalonego” Kim Dzong Una w celu wywierania nacisków na Waszyngton i jak dotąd, taktyka ta wydaje się być skuteczna.

 

Manewry wojskowe

Obie strony zmagań (USA i Chiny) od dłuższego czasu prowadzą również pewnego rodzaju podchody w zakresie testowania zdolności wojskowych przeciwnika. USA i sojusznicy wielokrotnie wysyłali lotnictwo w rejon działania chińskich systemów radarowych. Głównie nad Morze Południowochińskie. Ostatnimi czasy, Amerykanie nie stronią również od wysyłania własnej floty w pobliże chińskiego wybrzeża i spornych wód terytorialnych, co miało miejsce w ostatnich miesiącach. Oczywiście wcześniej US Navy kilkukrotnie  testowała reakcje chińczyków na obecność amerykańskich okrętów w pobliżu archipelagi Spralty.

 

Wojna handlowa?

Po nałożeniu przez D. Trumpa ceł na stal i aluminium (co uderzyło również mocno w Chiny), Pekin odpowiedział symetrycznie, nakładając cła na import 128 towarów z USA.  Waszyngton opublikował natomiast listę chińskich produktów, na które również zostanie nałożony wysoki, wręcz zaporowy podatek celny. Spirala wydaje się dopiero nakręcać, co może rodzić niepokój dotyczący przyszłości owej walki i jej konsekwencji dla światowego ładu handlowo-gospodarczego. Wskazać należy, że historycznie, wiele wojen było poprzedzanych właśnie przez tzw. wojny handlowe. Czy będzie tak i tym razem?

 

Grozi nam wybuch konfliktu zbrojnego USA – Chiny?

Cała powyższa treść wpisu świadczy o tym, że obie strony walczą ze sobą na niemal wszelkich możliwych płaszczyznach (poza militarną). Mało tego, USA i Chiny rywalizują ze sobą nie tylko w rejonie Zachodniego Pacyfiku. Ich zmagania można obserwować w głębi Azji, na Bliskim Wschodzie, Afryce i Europie. Nie oznacza to jednak, że tytuł artykułu sformułowałem w sposób przewrotny. Wręcz przeciwnie. Jest on, w moim przekonaniu, całkowicie uzasadniony. I to z bardzo prostych, trywialnych wręcz względów, które nie wymagają wcale szczegółowych analiz.

Pomimo olbrzymiego politycznego napięcia pomiędzy przedmiotowymi mocarstwami, a także szykowaniem się ich obu do wojny przeciw sobie, wojna taka prawdopodobnie nie wybuchnie. Inaczej. Ewentualny światowy, bądź regionalny konflikt zbrojny z udziałem Chin lub USA, nie rozpocznie się od bezpośredniego starcia pomiędzy tymi państwami. Dlaczego? Najogólniej rzecz ujmując, ponieważ to się nie opłaca:

 

  1. na konflikcie zbrojnym tracą wszyscy Ci, którzy walczą, a zyskać mogą Ci, którzy trzymają się na uboczu (w tym przypadku zyskałyby np. Rosja, Indie, UE),
  2. wojna z silnym przeciwnikiem oznacza ryzyko porażki. Bezpośrednia konfrontacja jest olbrzymim ryzykiem dla obu stron,
  3. Chiny i USA dysponują bronią atomową, wybuch konfliktu, może eskalować do momentu jej użycia,
  4. chińskie władze prawdopodobnie są zdania, że nie potrzebują wojny ze Stanami Zjednoczonymi, by sięgnąć po hegemonię regionalną i uniezależnić się od światowego hegemona (na to wskazują inwestycje w infrastrukturę na całym świecie, które w wielu przypadkach okazałyby się stratą kapitału, w sytuacji, gdyby wojna jednak wybuchła),
  5. Stany Zjednoczone nie posiadają dostatecznej zdolności i przewagi, by definitywnie pokonać w wojnie Chiny (z różnych względów również geograficznych), ba, w wciąż trwa dyskusja na temat tego, co oznacza „pokonać Chiny”.
  6. Chiny również nie mają możliwości odniesienia całkowitego, konwencjonalnego zwycięstwa nad USA, natomiast w przypadku wojny, narażą się na przebudzenie kolosa (z czym nie poradziła sobie znacznie silniejsza na morzach Japonia w czasie II WŚ).

 

Jednocześnie trzeba w tym miejscu wskazać na pewną historyczną zależność (do której wielokrotnie nawiązywałem, ale uważam ją za absolutnie kluczową). Stany Zjednoczone Ameryki nie zdobyły światowej hegemonii poprzez uczestnictwo w wojnach światowych. USA stało się hegemonem, ponieważ nie brało udziału w tych wojnach w najtrudniejszych dla aliantów momentach. Waszyngton wkraczał do obu konfliktów później, przeważając szalę i relatywnie tanim kosztem osiągał status zwycięskiej potęgi przy stole negocjacyjnym. A jak już pisałem wcześniej, nie ważne jest, kto zwycięży w wojnie. Najważniejsze jest to, kto wygra pokój.

Ponieważ wyżej opisana strategia sprawdzała się do tej pory, nie ma podstaw by uważać, że decydenci z Waszyngtonu tym razem będą działać inaczej. Reasumując. Stawiam tezę, że USA nie rozpocznie ewentualnego konfliktu od wypowiedzenia wojny Chinom. Co najwyżej przyłączą się do strony już walczącej przeciwko Chińskiej Republice Ludowej (do którego to starcia sami mogą przyłożyć rękę). Natomiast Chiny w obecnej sytuacji geopolitycznej, również nie wypowiedzą wojny Stanom Zjednoczonym, dopóki zagrożeniem dla Pekinu nadal będzie Moskwa.

Czemu więc służą zapasy, które możemy aktualnie obserwować? Zasadnym jest przytoczenie tutaj słów Sun Zi:

 

„Ludzie, którzy mówią pokorne słowa, nasilając przygotowania do wojny, mają zamiar zaatakować. Ludzie, którzy mówią pewnie i posuwają się agresywnie naprzód, mają zamiar się cofać

 

W moim przekonaniu trwają negocjacje, o których pisałem kilkukrotnie. Obie strony podwyższają stawkę próbując polepszyć swoją sytuację przy stole. Amerykanom zależy w tej chwili na taktycznym odwróceniu Chin, w celu uporania się w pierwszej kolejności z Rosją. Chinom zależy, póki co, na zabezpieczaniu i poszerzaniu swojego bezpośredniego sąsiedztwa (Korea, Tajwan). Osłabienie Rosji może opłacać się obu stronom, z których żadna nie chce, by Kreml działał na korzyść przeciwnika (a moskiewskie władze z kolei próbują być języczkiem u wagi – co nie pomaga ich wizerunkowi lojalnego sojusznika na przyszłość).

Bezpośrednia walka USA vs Chiny mogłaby przysłużyć się wszystkim, tylko nie stronom walczącym. Jeśli reszta świata będzie jedynie obserwatorem tej walki, to niewątpliwie obie strony stracą względem tych, którzy będą się od konfliktu trzymać daleko. Rozumieją to z pewnością zarówno w Pekinie jak i Waszyngtonie.

 

Krzysztof Wojczal

geopolityka, polityka, gospodarka, prawo, podatki – blog

 

Pozostałe materiały:
https://www.express.co.uk/news/world/602055/Explosion-China-Shandong-Tianjin-blast
https://wpolityce.pl/polityka/151390-tajna-komorka-hakerow-chinskiej-armii-atakuje-firmy-w-usa
https://www.wprost.pl/swiat/247535/atak-hakerow-usa-chca-chinskiego-sledztwa.html
https://wiadomosci.wp.pl/cybernetyczna-wojna-usa-chiny-amerykanska-strategia-odstraszania-chinskich-hakerow-nie-dziala-6027386575991425a
http://www.newsweek.pl/polska/ustawa-o-trybunale-konstytucyjnym-dlaczego-krytykowana-,artykuly,388799,1.html
https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/swiat/238280,1,australia-i-chiny—beda-z-nich-prawdziwi-przyjaciele.read
https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/swiat/238280,1,australia-i-chiny—beda-z-nich-prawdziwi-przyjaciele.read
http://fakty.interia.pl/raporty/raport-katastrofa-samolotu-malaysia-airlines/aktualnosci/news-chiny-malezja-coraz-wieksza-wrogosc,nId,1399478
Wartościowe? Pomóż rozwijać bloga
Twitter
Visit Us
Follow Me
RSS
YOUTUBE
YOUTUBE

24 komentarze

  1. “Wręcz przeciwnie. Chińczycy nie tylko zwiększali swoje oddziaływanie gospodarcze w stosunku do Malezji, ale i także rozwijali swoją diasporę. Obecnie w Malezji żyje ok. 6,5 mln Chińczyków, którzy stanowią ponad 23% całej populacji tego kraju.”
    To akurat jest chyba wzięte z sufitu. Dane z wikipedii (https://en.wikipedia.org/wiki/Malaysian_Chinese#Demographics) pokazują odwrotny trend i choć liczba Chińczyków się zwiększała, to ich udział w populacji malał:
    “The Chinese population in Malaysia has been consistently declining percentage-wise since Malayan independence, from 37.6% in 1957 to 24.6% in 2010 and 21.4% in 2015.”

    BTW Co do chińskich diaspor to ciekaw jestem czy ChRL działa jakoś w kwestii Singapuru, gdzie Chińczycy stanowią większość, ale jednocześnie istnieją oczywiście spore różnice między nimi, a Chińczykami z ChRL.

    1. Dziękuję za czujność.
      Zweryfikuję jeszcze te dane, choć z mojego źródła (jeden z podanych linków pod tekstem) wynikało, że proporcje po 2015 na powrót zaczęły rosnąć. 23% to statystyka z 2016 roku. Niemniej, jeśli chodzi o rozwój diaspory bardziej miałem na myśli np. przyjeżdżanie do Malezji Chińczyków z kapitałem, którzy inwestują “swoje” lub oficjalnie państwowe pieniądze w malezyjską gospodarkę.
      pozdrawiam
      KW

  2. ten pojedynek już się odbył, tajemniczych wybuchów i innych nieszczęśliwych wypadków było więcej, warto wspomnieć o juanie w koszyku walut rezerwowych, zaakceptowanym przez USA mimo nie spełnienia stawianych przez Waszyngton warunków, momentem przesilenia w tym pojedynku było wyautowanie Pekinu na Ukrainie. Dziś to starcie odbywa się w zakresie wyścigu po kosmiczne surowce, to wynik tego pojedynku określi kto zaprojektuje nowy ład w XXI wieku. Dziękuję za kolejny bardzo ciekawy wpis. Pozdrawiam.

  3. Chciałbym zasugerować aby Pana wpisy bardziej koncentrowały się na naszym regionie, i wydarzeniach które są kluczowe tu i teraz i co taka decyzja może potem oznaczać, bo ciągłe wałkowanie o wojnie USA vs Chiny do niczego nowego się nie przyczynia nie ma żadnych nowych wniosków, jest to długotrwały temat którego nie warto powielać. Może lepiej częściej o wydarzeniach które maja znaczenie w europie? Tylko proszę zachować długość tekstów i dogłębną analizę bo to Pana wyróżnia. Pozdrawiam

    1. Nie lubię być monotematyczny 😉
      Kilka ostatnich wpisów było o PL, teraz przyszedł czas na inny rejon globu.
      Poza tym nie można zapominać, że nasze aktualne problemy/wyzwania/wybory powstają właśnie dlatego, że trwają zmagania USA vs Chiny.
      I te zmagania mają i będą miały ogromny wpływ na to, co się będzie działo np. w Europie Centralnej.
      Tym samym decyzje podejmowane przez polskie władze będą efektem tego, jak wzajemne relacje USA i Chin będą wyglądać.

      Niemniej planuję w najbliższym czasie “wrócić do Europy”. Choć nie tak całkiem blisko PL 🙂
      pozdrawiam i dziękuje za komentarz.
      KW

  4. wesole jest czytanie cytatow SunZi z ktorego na wet chinczcycy sie smieja, to na marginesie

    niewyjasnione wybuchy to najprawdopodobniej w/g plotek w PRC to rozgryki wewnetrzne walki “mandarynow” podczas przejmowania/umacniania wladzy przez Xi

    mieszkajac pomiedzy a Los Angeles a Shanghaiem powiem ze w USA zle sie dzieje, i rzad USA szuka wroga plus rozpaczliwie zatyka dziure w balansie wymiany exportowej, w US czuc na ulicach brak pracy powiew rewolucji oraz niepoewnosc kraju, pomachywanie szabelka to tylko cel wewnwtrzne wzmacniania opinii w kraju, Xi ma podobny problem, te 6.5% wzrostu to wlasciwie 1.2% plus rozpaczliwy brak technologii i ciagly strach o spokoj spoleczny

    i po trzecie, historycznie nigdy Chiny nie szukaly konfliktu na globalna skale poprzez ostatnie 2 tys lat

  5. Panie Krzysztofie, po pierwsze gratuluję bloga – większość artykułów czytam od deski do deski, jednak mam prośbę, aby przeanalizował Pan jeszcze raz kierunek, w jakim powinna podążać Polska po przyjęciu przez amerykański kongres ustawy 447. Bo ja się, delikatnie mówiąc, wkurzyłem na Amerykanów i uważam, że teraz Polska powinna zmienić kierunek o 180 stopni i zacząć ponownie współpracować z Paryżem i Berlinem w ramach UE, a także z Rosją i Chinami w ramach jedwabnego szlaku. Teraz w końcu się przekonaliśmy, ile wart jest sojusz Polsko-Amerykański, oraz że Ameryka rządzą tak naprawdę żydzi. Oczywiście w ustawie 447 nie ma ani słowa o Polsce, ale wszyscy wiemy jakie wpływy i formy nacisku mają na świecie Amerykanie, więc wymuszenie na Polsce wypłaty odszkodowań dla żydów pewnie nie byłoby problemem. Ja już nie ufam USA i chciałbym poznać Pana opinie na ten temat po ostatnich wydarzeniach.
    Pozdrawiam.

    1. W bardzo dużym skrócie. Amerykańskie prawo nie działa na terenie III RP. Jeśli nasze polskie władze będą bronić naszych polskich interesów, wówczas tego rodzaju akty jak 447 guzik nas będą obchodzić 🙂 Równie dobrze, my możemy sobie uchwalić ustawę o tym, że Niemcy mają nam zapłacić reparacje wojenne.
      Natomiast jeśli nasze władze nie będą bronić interesu Polski, wówczas czy takie ustawy jak 447 będą oficjalnie funkcjonować, czy też nie, to i tak nie będzie to miało absolutnie żadnego znaczenia. Ba. Nawet lepiej, gdy oficjalnie będą funkcjonować, wówczas przynajmniej wiemy co się święci. Bo jak władze danego państwa nie działają w jego interesie, to przeważnie deale wszelkie robione są pod stołem.

      Reasumując. Ustawę 447 uważam za pewnego rodzaju bat. Grę USA. Ostrzeżenie dla Polskiego rządu, który wyraźnie dokonał w tym roku zbliżenia z Berlinem.

      Co to oznacza? Że być może rząd nie do końca jest tak posłuszny USA jakby Amerykanie tego chcieli. Więc jak widać, moje wnioski są zupełnie odmienne od większości prezentowanych. Tj. uważam, że ustawa 447 nie weszła dla tego, że Polska jest na smyczy USA, a Izrael dzięki temu robi co chce. Jest odwrotnie. Ustawa 447 weszła, bo prawdopodobnie Polski rząd jednak próbuje grać na wielu fortepianach.

      A to akurat może dobrze świadczyć, jeśli chodzi o politykę zagraniczna.

      Oczywiście to wszystko tylko spekulacje.

      Najważniejsze jest to, co napisałem na wstępie. Bez zgody naszych władz, nikt nam kamienic nie zabierze, ani nie nakaże płacić odszkodowań. To jest aż tak proste.

      pozdrawiam
      KW

      1. Ok, ale tak jak pisałem USA to mocarstwo, które ma potężne wpływy i wiele form wywierania nacisków na inne państwa, o czym Pan sam doskonale wie. Więc pomimo tego, że ustawa 447 nie może FORMALNIE obowiązywać w Polsce, to przecież Jankesi mogą po prostu wymusić na rządzących wypłatę tych odszkodowań poprzez naciski. Więc mimo braku formalnego działania tej ustawy w Polsce, to i tak wypłacimy żydom te odszkodowania.

        Naprawdę Pan uważa, że uchwalenie tej ustawy przez kongres USA nie wpłynęło w żaden sposób na relacje Polska-USA?

        Pozdrawiam

  6. Bardzo ciekawe spostrzezenie dot. Rosjii – zeby byla jak najslabsza co by jej nikt nie mogl uzyc. Wiekszosci umknelo. Kolejne ciekawe o zblizeniu z Niemcami i bat w formie ustawy. Jakie naciski maja Amerykanie? Jezeli ustawa dotyczy PL to rowniez innych krajow w tym powaznych jak Francja. Ciekawy jestem tych naciskow – ratingi moze i wywolanie kryzysu?

  7. Bardzo żal mi usa. Ten kraj jest osaczany i prześladowany przez bardzo wiele państw.
    Na przykład Rosja nie napada na Chiny. W ten sposób zagraża pośrednio żywotnym interesom i bezpieczeństwu narodowemu usa wzmacniając gospodarkę tych krajów.
    Również Chiny nie napadają na swoich sąsiadów.
    To powoduje perfidne wzmacnianie gospodarek tych krajów i w konsekwencji wkroczenie marines może być klęską dla dzielnych żołnierzy amerykańskich. Wredność Chin i Rosji polega również na tym, że nie mają zamiaru blokować zatoki meksykańskiej i tym samym nie można zatopić tam okrętów najeźdźców.
    Na szczęście propaganda usa kształtuje obiektywne poglądy społeczności międzynarodowej i nie wtrąca się w sprawy wewnętrzne innych krajów.
    Ten kraj nie ma szpiegów na obcym terenie, nie wpływa na wybory ani nie ma wasali chroniących jego żywotnych interesów. Dzięki temu ten osaczony kraj nie panoszy się i nie narzuca swojej woli nigdzie na świecie. Gdyby zabrakło obecności usa to nastąpiłby natychmiastowy atak Chile lub Brazylii na Australię albo Francję lub Turcję. Tak więc usa jest zbawieniem dla świata.
    Ponieważ miłujący pokój naród indiański stoi na straży bezpieczeństwa na świecie.

    1. Można spojrzeć na to w inny sposób. Zawsze ktoś chce być hegemonem, lub przynajmniej mocarstwem i rządzić.
      Hegemonia USA to niekoniecznie najgorsza rzecz jaka się mogła światu przytrafić. Wystarczy wspomnieć ZSRR.
      Nie powiedziane też, że świat miałby się lepiej w czasie hegemonii hitlerowskich Niemiec, Cesarstwa Japonii czy nawet obecnych Chin.
      Co nie oznacza, że należy bezkrytycznie spoglądać na poczynania Wielkiego Brata i bezwzględnie się go słuchać 🙂
      pozdrawiam
      KW

      1. Z tym niekoniecznie to bym zaczekał. Bo ta hegemonia jeszcze się nie zakończyła. USA idą ścieżką ZSRR i Chin. Zamiast niszczyć życie własnych obywateli niszczyli i będą coraz bardziej aktywnie niszczyć życie wszystkich innych, a teraz powoli dobierają się do swoich też.

        Imperia wykorzystują wszystko co mogą aby utrzymać swój status: przez zasoby materialne [mineralne], poprzez środowisko naturalne do zasobów ludzkich [obcych i swoich] na koniec bo to już ma kiepską prasę i ludziki się burzą. Każde imperium jest złe, a jak się chyli to przeżera je coraz bardziej ostentacyjna korupcja [czy nie jest tak, że korupcja jest zawsze i wszędzie, tylko jak wszystkim brakuje to ją widać?].

        Może właśnie temu nastąpiło pomieszanie języków – aby te zło ukrócić. Może temu jedno imperium człowieka przewidziane jako ostatnie jest przewidziane właśnie jako te najgorsze i właśnie ostatnie? – w końcu wtedy wszyscy będą się kłaniać jednemu władcy.

        1. Moze przestanmy z tymi biblijnymi bzdurami. A ludzie to sie budza od 500 lat i jakos lepiej im nic nie wychodzi. Teraz przynajmniej mamy wiecej zasobow do zmarnowania bo mamy wieksze moce produkcyjne wiec jedzenie w rozwinietych krajach nie jest problemem.

          1. Bzdury , mówisz tak bo nie masz wiedzy.Jezus to jedna z najbardziej udokumentowanych postaci historycznych.Wielu znanych kronikarzy pisało o nim w tamtych czasach.Przewidział zburzenie Jerozolimy (i tak się stało 70r.n.e) Powiedział jakie będą czasy końca i własnie one są.Obiecał że przyjdzie ponownie.To nie polityk który kłamie .Jego ostatnie słowa
            …” świadczy o tym ten który to mówi.Przyjdę wkrótce .Amen……”

            Ameryka to ostatnie 7 mocarstwo, i istnieje tyle ile mu pozwoli istnieć Wiekuisty (Alfa i Omega)

            Pozdrawiam

      2. Oczywiscie. Przy czym chciałam uprzejme zauważyć że prawie każdy zna angielski i może sobie poczytać co robi USA, a b. mało ludzi zna Chiński i wie co myśli rząd Chiński, co myślą Chińczycy lub ich spora część. Kto tzna dobrze Chiński 1% polaków, czy może mniej? I kto twie że wpływowi laowai’e którzy pracują i mieszkają w Chinach nie mogą tak swobodnie mówić przeciwko partii Chińskiej i przeciwko rządowi XI bo mogą im uciąć wizy, co zresztą zrobili już dla kilku dziennikarzy. To tak samo jak w Iranie, nie wolno pisać pewnych rzeczy o Iranie bo rząd nie przyzna wizy. I dlatego pewne rzeczy o Chinach dziennikarze lub ludzie związani pracą z Chinami piszą już wtedy kiedy już nie mają zamiaru wracać lub mieszkać w Chinach.czy w Iranie (czy w KSA, czy w Katarze)

  8. Jeśli chodzi o:
    “Stany Zjednoczone nie posiadają dostatecznej zdolności i przewagi, by definitywnie pokonać w wojnie Chiny (z różnych względów również geograficznych), ba, w wciąż trwa dyskusja na temat tego, co oznacza „pokonać Chiny”.

    Stany mają więcej możliwości, np. tzw. “odległej blokady”, którą mogłyby utrzymywać bardzo długo i dusić Chińczyków. Dzięki całkowicie dominującej flocie podwodnej nic z lub do Chin nie przepłynie przez dowolne cieśniny morskie. Połączywszy to z wykluczeniem ze swiftu, całkowitą blokadą interesów od strony morskiej, Afganistanu, ewentualnie Turcji, i szeregiem innych działań, można wywrzeć na Chinach dobitną presję.

    Jeśli chodzi o definicję pokonania Chin, to ładnie to niedawno wyłożyli amerykańscy dyplomaci, a czego nie mogę teraz znaleźć, ale sprowadzało się generalnie do całkowitego ograniczenia chińskiego rozwoju, zbrojeń, wojny informacyjnej, wszelkich projektów typu NJS, China 2025, oraz poddania się pełnej kontroli ze strony “międzynarodowej społeczności” :).

    1. Kluczowym, w cytowanym fragmencie, było słowo: “wojna”.
      To co Pan opisał oczywiście może być do zrobienia, ale to działania raczej okołowojenne. Zimnowojenne bym powiedział 🙂
      pozdrawiam
      KW

      1. No właśnie, bo tu różne opcje są możliwe – ale również militarna. A ponieważ toczyłaby się z dala od Chin (w okolicach cieśnin), te nie miałyby już tak dużej przewagi jak w pierwszym/drugim łancuchu wysp.
        Osobiście uważam, że odległa blokada to byłby długoletni konflikt o średnim natężeniu (wojna cybernetyczna, morska, jakieś proxy). Jeśli miałbym obstawiać, to właśnie taką opcję :).

  9. Kto miałby walczyć z Chinami, do kogo miałyby sie przyłączyć US by wygrac wojne? Lub inaczej – kto byłby w stanie wytrzymac tak długo wojne z Chinami by osłabic i siebie i Chiny, a jadnoczesnie dac czas US na mobilizacje i przechylenie szali zwyciestwa na strone US i wygranie pokoju.
    Bo nie Wietnam, Formoza czy koalicja wyspiarskich państw w stylu Filipiny, Malezja, Singapur.
    Japonnia, Korea, Australia nie bo US od razu musiałby interweniować.
    Indie nie bo o co? + Himalaje nawet jeśli stały sie “przejzdne” przez drogi które zbudowały Chiny.
    Rosja? O co jest – Syberia – ale po co teraz? By US mogły wygrac kosztem Rosji i Chin?

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *