Interwencja na Ukrainie – jak powstrzymać Putina? [Analiza]

Adolf Hitler wywołał II wojnę światową, ponieważ go nie powstrzymano. Władimir Putin może wywołać III wojnę światową, jeśli mu na to pozwolimy. Różnica polega na tym, że Hitler do tej wojny dążył za wszelką cenę. Putin chciałby wygrać z Zachodem bez potrzeby prowadzenia bezpośredniego konfliktu zbrojnego. Jednak próbując wymusić uległość UE i NATO, może posunąć się zbyt daleko, by później można było tej wojny uniknąć. To od nas zależy, czy pozwolimy Putinowi na przekroczenie czerwonej linii, czy też wybijemy mu z głowy podejmowanie kolejnych agresywnych działań.

 

Polityka appeasementu i jej skutki

26 lutego 1935 roku Adolf Hitler złamał traktat pokojowy powołując oficjalnie do życia niemieckie siły powietrzne – Luftwaffe.  7 marca 1936 toku świeżo utworzony Wehrmacht wkroczył na obszar zdemilitaryzowanej wcześniej Nadrenii. Przejmując pełną kontrolę nad strategicznie kluczowym regionem III Rzeszy. Francuzi i Brytyjczycy nie zareagowali, mimo, że armia niemiecka była wówczas bezzębna i w praktyce niezdolna do podjęcia walki.

Hitler nie tylko zabezpieczył w ten sposób najbardziej uprzemysłowiony region Niemiec, z którego wydobywano kluczowe z punktu widzenia militarnego surowce. Mógł również zbudować wzdłuż granicy francusko-niemieckiej tzw. Linię Zygfryda, która uniemożliwiałaby podjęcie przez Francuzów ewentualnej akcji ofensywnej na teren III Rzeszy. Zwłaszcza w momencie, gdyby ta prowadziła wojnę na wschodzie (np. z Polską).

Następnie 12 marca 1938 Adolf Hitler ponownie złamał Traktat Wersalski dokonując aneksji Austrii. Również przy bierności Londynu, Paryża, Rzymu, ale i Warszawy. Później, we wrześniu 1938 roku, Fuhrer zagroził inwazją na Czechosłowację. W wyniku tego doszło do rozmów w Monachium zakończonych układem z 30.IX.1938 roku na mocy którego III Rzesza zyskiwała Sudety wraz z całą tamtejszą infrastrukturą obronną (umocnienia). Pół roku po tym – 15 marca 1939 roku – Wehrmacht dokonał agresji na Czechosłowację zajmując całe Czechy i tworząc marionetkową Słowację. Już po tygodniu, 23 marca 1939 roku Hitler anektował litewską Kłajpedę. Dwa dni wcześniej wysunął również żądania wobec Polski dotyczące m.in. włączenia Gdańska do III Rzeszy. Dopiero 26 marca 1939 roku – trzy lata po remilitaryzacji Nadrenii – Hitler usłyszał pierwszą odmowę. Warszawa nie ugięła się i odrzuciła hitlerowskie żądania, a pięć dni potem Londyn i Paryż oficjalnie udzieliły Polsce gwarancji bezpieczeństwa.

Strategię polityczną Zachodu wobec ekspansywnej postawy Adolfa Hitlera nazywa się dziś polityką appeasementu. Jej skutkiem był wybuch II Wojny Światowej. Tak, wybuch najstraszliwszego konfliktu ludzkiego o skali globalnej był konsekwencją polityki państw zachodnich. Mimo, że odpowiedzialnymi za wywołanie hekatomby byli oczywiście Adolf Hitler i Józef Stalin. Jednak należy pamiętać o tym, że:

  1. bez przemysłu ciężkiego oraz strategicznych surowców wydobywanych z terenu Nadrenii, a także bez Linii Zygfryda,
  2. bez przemysłu austriacko-czeskiego,
  3. bez dziesiątek tysięcy sztuk uzbrojenia pochodzącego z Austrii i Czech, w tym nowoczesnych czeskich czołgów,
  4. bez przewagi strategicznej wynikającej z uzyskania dogodnych do ataku na Polskę uwarunkowań geograficznych (a wcześniej po anschlussie na Czechosłowację),

Adolf Hitler nie mógłby nawet pomyśleć o wywołaniu wojny przeciwko komukolwiek. Nie mówiąc już o wojnie przeciwko całej zachodniej koalicji państw. Jeszcze we wrześniu 1938 roku Wehrmacht posiadał zapasy amunicji, które wystarczyłyby do prowadzenia wojny jedynie przez 3 tygodnie. Linia Zygfryda była niegotowa do obrony przed ewentualnym atakiem ze strony Francji. Niemiecka generalicja zdawała sobie z tego wszystkiego sprawę, była przerażona możliwością uderzenia na III Rzeszę przez Francję i szykowała się do obalenia Hitlera, gdy ten zaczął grozić uderzeniem na Czechosłowację (posiadającą gwarancje bezpieczeństwa z Francji i ZSRR). Spisek został przygotowany i od wojskowego puczu dzieliły Hitlera godziny. Godziny, w czasie których wykonano do Berlina połączenie z Londynu. I zaproponowano rozmowy w Monachium, sugerując zgodę na ustępstwa. Hitler był krok od porażki, gdy przestraszony Zachód wyciągnął mu pomocną dłoń. Pucz się nie odbył, a Wódz III Rzeszy odniósł swoje – chyba najbardziej istotne – polityczne zwycięstwo w okresie międzywojennym. Zwycięstwo, którego zresztą nie chciał, bowiem dążył do małej zwycięskiej wojny z Czechosłowacją i był wściekły, że Zachód zgodził się na wszystkie jego żądania.

Wśród historyków panuje pełna zgoda co do tego, że Adolf Hitler do ostatnich dni pokoju był przekonany, że w momencie gdy zaatakuje Polskę, to II Rzeczpospolita także zostanie pozostawiona sama sobie. I dlatego łatwo było mu podjąć decyzję o inwazji na Polskę. Zresztą warto pamiętać o tym, że Fuhrer wpadł w furię 31 marca 1939 roku, gdy Londyn ogłosił gwarancje dla Warszawy. Drugiego szoku doznał 25 sierpnia 1939 roku gdy Polska i Wielka Brytania zawarły traktat sojuszniczy. Niemiecki dyktator w panice – w ostatniej chwili – odwołał rozkaz inwazji, która miała nastąpić 26 sierpnia. Dopiero 28 sierpnia – zapewne, gdy znów zdołał się przekonać, że Zachód nie kiwnie nawet palcem w obronie Polski – Hitler zadecydował o rozpoczęciu wojny 1 września 1939 roku.

Gdy Wielka Brytania i Francja przystąpiły do konfliktu w dniu 3 września 1939 roku, niemiecki dyktator ponownie był zszokowany. Wciąż bowiem uważał, że Zachód bluffuje, a III Rzesza spokojnie i bezproblemowo rozprawi się z osamotnioną Polską. Stało się inaczej i wszyscy mieli już świadomość tego, że wybuchła II Wojna Światowa. Kości zostały rzucone. Hitler nie uniknął tego, czego najbardziej się obawiał. Wojny na dwa fronty. Choć taka sytuacja nie powstrzymała go w 1939 roku (z wielu przyczyn) i dopiero otwarcie frontu włoskiego (lipiec 1943) a następnie normandzkiego (czerwiec 1944) w czasie walk między III Rzeszą a ZSRR przechyliło szalę zwycięstwa.

Jest niemal oczywistym, że powstrzymanie Hitlera do września 1938 roku byłoby relatywnie łatwe, a Francja, Zjednoczone Królestwo oraz II Rzeczpospolita były razem silniejsze niż samotna wówczas III Rzesza. Pozwolono jednak Hitlerowi na zwiększenie swojego potencjału, przez co mógł uporać się z Polską na tyle szybko, by jej sojusznicy nie zdołali zareagować.

Później było tylko gorzej. Odnoszący zwycięstwa Hitler stał się niebezpieczny dla wszystkich wkoło, a jedyną szansą na przetrwanie dla wielu państw było przyłączenie się do potężnej III Rzeszy. I tak, do państw osi dołączyły: Słowacja, Włochy, Węgry, Rumunia, Serbia, Chorwacja, Bułgaria, Finlandia, a nawet Francja Vichy.

Efekt kuli śnieżnej sprawił, że w 1941 roku (zaledwie 2 lata po rozpoczęciu wojny!) Adolf Hitler stał się w zasadzie panem Europy. W sytuacji, w której jeszcze 1938 roku jego władza w samym Berlinie wisiała na włosku.

Od zdobycia władzy, Adolf Hitler posuwał się coraz dalej i stworzył sobie dogodne warunki do tego, by wywołać wojnę. Dokonał tego oraz ostatecznie wywołał wojnę głównie z jednej przyczyny. Ponieważ nie bał się Zachodu i nie wierzył, że ktokolwiek z Paryża czy Londynu spróbuje go powstrzymać. I do pewnego momentu nie mylił się.

 

Tuczenie wilka – a w zasadzie rosyjskiego niedźwiedzia

Wydarzenia z XX wieku potwierdzają tezę, że za eskalację i ewentualny wybuch konfliktu zbrojnego odpowiada głównie strona silniejsza. Zachód Europy był silniejszy od III Rzeszy do 1939 roku (a można nawet postawić tezę, że łącznie z 1939 rokiem). Jednak, gdy Hitler nabrał sił i rozprawił się z Polską, to później trzeba było blisko 6 lat wojny, pomocy ZSRR i milionów ofiar, by pokonać III Rzeszę i jej sojuszników.

W sierpniu 2008 roku Rosja uderzyła na Gruzję. Samotni Gruzini zostali pobici militarnie, ale uratowały ich odważne działania polityczne inicjowane w dużej mierze przez Polskę, Litwę i Ukrainę. Już w 2009 roku Amerykanie ogłosili tzw. reset relacji z Federacją Rosyjską. Amerykanie zgodzili się na szereg ustępstw wobec Putina, m.in. zrezygnowali z tarczy antyrakietowej w Polsce i Czechach oraz zlikwidowali II Flotę US Navy, która była odpowiedzialna za nadzorowanie rosyjskiej Floty Północnej. Z kolei Niemcy przystąpili do realizacji projektu Nord Stream. Co wszystko razem, dużo szerzej, opisałem w tekście pt.: „Reset Obamy uratował Świat i Polskę?”.

W 2014 roku Władimir Putin wydał rozkaz aneksji Krymu, a następnie rosyjskie wojska wkroczyły do Donbasu. Zajmując teren i do pewnego momentu bijąc ukraińską armię w polu. Po rozmowach mińskich, jeszcze tego samego roku Angela Merkel zadecydowała o budowie Nord Stream II. Realizując strategiczne plany Putina. Wprowadzono wprawdzie szereg sankcji, jednak nie były one zbyt bolesne dla Rosji. Perspektywa zwiększenia uzależnienia Europy od rosyjskich dostaw gazu i ropy naftowej dawała Putinowi gwarancję tego, że wszystko idzie zgodnie z planem. Zwłaszcza, że Moskwa wciąż zarabiała na sprzedaży surowców do Europy. Jednocześnie uległa postawa Niemiec przekonała Putina, że interesy z Berlinem pozostaną w mocy nawet, jeśli Rosja przejmie kontrolę nad całą Ukrainą.

Od kwietnia 2021 roku Władimir Putin gromadził wojska wzdłuż granicy z Ukrainą. Zimą 2021 roku odciął Europę od dostaw gazu. W grudniu Rosjanie przedstawili swoje nierealistyczne żądania wobec NATO (nie wobec Ukrainy), a następnie w lutym 2022 roku spróbowali wykonać „specjalną operację” na Ukrainie, która przerodziła się w krwawą wojnę. Należy w tym miejscu podkreślić, że Ukraina miała być tylko etapem działań przeciwko Zachodowi. Celem lutowej operacji Rosji było szybkie przejęcie Kijowa i w dalszej kolejności prawdopodobna aneksja Mołdawii.  NATO i UE miały zostać postawione przed faktami dokonanymi. Ukraina i prawdopodobnie Mołdawia miały wejść pod całkowitą kontrolę Kremla, a wojska Federacji Rosyjskiej stanąć wzdłuż całej wschodniej granicy NATO i UE. Chodziło o dalsze wywieranie presji przeciwko Zachodowi.  Putin w zasadzie wydał wojnę Zachodowi, ale nie mogąc go militarnie pokonać, uderzył zbrojnie na Ukrainę. Wojna na Ukrainie to rosyjska wojna zastępcza (proxy-war) przeciwko NATO i UE. Co szerzej uzasadniłem w tekście pt.: „To jest nasza wojna” .

Tymczasem dziś wciąż są tacy, którzy przekonują, że po zajęciu Ukrainy, Władimir Putin złagodniałby i byłby skłonny porozumieć się z NATO. Choć oczywistym jest, że tuczenie i wzmacnianie wilka nigdy nie kończy się dobrze, a apetyt bestii rośnie w miarę jedzenia. Ponadto Rosjanie zbyt wiele stracili już na Ukrainie, by po ewentualnym zwycięstwie odpuścić i stwierdzić, że nic im ono nie dało. Gdyby Zachód wciąż nie kupował gazu i ropy od Rosji, to sytuacja rosyjskiej gospodarki byłaby dramatyczna. Putin wplątał się w sytuację bez wyjścia. Nawet po zajęciu Ukrainy będzie musiał dalej eskalować i wywierać presję na Zachód, póki ten nie zniesie sankcji. Inaczej Rosja upadnie. Natomiast, jeśli Zachód by się ugiął i dał Putinowi to, czego ten chce, to zostałoby to uznane za słabość. I ludzie z Kremla – za pieniądze Europejczyków uzyskiwane ze sprzedaży gazu i ropy – podjęliby kolejne działania w celu podporządkowania sobie Europy. Zresztą już teraz można stwierdzić, że Zachód sfinansował pośrednio inwazję z 24.II.2022 roku nie odcinając Putina od kapitału już w 2014 roku.

W XX wieku Francuzi i Brytyjczycy nie chcieli umierać za Nadrenię (1936). Nie chcieli umierać za Austrię (III.1938). Nie stanęli w obronie Czechosłowacji (IX.1938). W konsekwencji walczyli za Gdańsk. Jednak to nie terytoria odgrywały tutaj znaczenie, tylko postawa Adolfa Hitlera. Gdyby ten otrzymał Gdańsk, to Francuzi i Brytyjczycy ginęli by za Brukselę, Amsterdam lub wreszcie Paryż i Londyn. W zależności od tego, w którym momencie powiedzieliby „stop”. Jednak czy rzeczywiście Hitler wywołałby wojnę w każdym scenariuszu? Jak wskazano na początku, prawdopodobnie wystarczyło powstrzymać go wcześniej. Przed październikiem 1938 roku było ku temu, nie jedna, a kilka okazji.

Współczesna propaganda rosyjska próbuje zrobić wszystko, by przekonać społeczeństwa Zachodu, że nie warto umierać za Ukrainę. Tyle tylko, że tak samo jak Francja i Wielka Brytania w latach 1935-1938 miały szansę powstrzymać Hitlera bez walki, tak dziś Zachód może zatrzymać Władimira Putina jeszcze na Ukrainie. Również bez potrzeby bezpośredniej walki. Być może rok 2023 będzie XXI-wiecznym odpowiednikiem września 1938 roku. Wtedy – w imię pokoju – zdecydowano się na Monachium i pozostawiono Czechosłowację na pastwę Hitlera. Ten wojnę wywołał i tak.

Na początku 2023 roku Ukraina stoi prawdopodobnie przed najtrudniejszym sprawdzianem. To może być ostatni moment, by powstrzymać Putina przed eskalacją konfliktu z Zachodem. Zwycięstwo Putina na Ukrainie może go upewnić, że posiada przewagę nad słabym i przestraszonym NATO. Przekonanie Putina o słabości Zachodu zachęci go do dalszych działań w celu osiągnięcia kolejnych korzyści. Następną ofiarą stałaby się prawdopodobnie Mołdawia. Później byłyby możliwe działania hybrydowe przeciwko Zachodowi, zwłaszcza na terenie państw bałtyckich. NATO znów musiałoby podejmować decyzję: umieramy za Bałtów, czy tak jak z Ukrainą, ograniczamy się do wsparcia ale bez bezpośredniej walki? Problem byłby jednak poważniejszy, bo działania przeciwko Litwie, Łotwie i Estonii byłyby działaniami przeciw NATO i Sojusz musiałby odpowiedzieć. Twarda postawa – wobec wcześniejszego dystansowania się – mogłaby zaskoczyć Putina podobnie, jak postawa Brytyjczyków w 1939 roku zaskoczyła Hitlera.

Putin nie może wygrać na Ukrainie, bowiem sukces i pewność siebie mogą doprowadzić go do błędnego przekonania, że jest w stanie w sposób bezpośredni uderzyć NATO bez żadnych konsekwencji. Choćby poprzez działania hybrydowe. Na początek. Jeśli NATO wciąż by się cofało, to „specjalne operacje” na Litwie, Łotwie czy Estonii nie byłyby wykluczone. To doprowadziłoby do wojny NATO – Rosja.

Jednocześnie, gdy Rosja wygra na Ukrainie to niemożliwym będzie osiągnięcie zadowalającego obie strony trwałego układu pokojowego. Bowiem, jeśli NATO zgodzi się na utrzymanie Ukrainy pod butem Kremla, to zawsze będzie istniało ryzyko dalszej eskalacji. Zwłaszcza, gdyby Amerykanie wycofali wojska z Europy. Wówczas Putin mógłby rozpocząć kolejne agresywne działania w celu podporządkowania sobie Unii Europejskiej oraz odbudowania imperium rosyjskiego (poprzez aneksję Białorusi, Mołdawii, a następnie zażądanie korytarza do Obwodu Kaliningradzkiego i dążenia do aneksji Litwy, Łotwy i Estonii w celu uzyskania dogodnej pozycji strategicznej na Morzu Bałtyckim). Póki Kreml nie przejmie kontroli nad Ukrainą, póty nie uzyska dogodnej sytuacji do prowadzenia bardziej bezpośredniej walki z Zachodem.

Nie jest teraz istotne, czy Putin myśli dzisiaj o dalszym atakowaniu Zachodu czy też po zajęciu Ukrainy zamierza przystopować. Istotne jest to, że jak tylko pojawi się okazja do osłabienia  UE i NATO, to bardzo prawdopodobnym jest, że Putin z niej skorzysta. Zwłaszcza, że dotychczasowe jego działania wskazują, że posiada ww. plany i zamierza je realizować. Dlatego kluczowym jest, by uniemożliwić Rosji doprowadzenie do sytuacji, w której mogłaby posunąć się o krok dalej. Putina trzeba zatrzymać na Ukrainie i wybić mu z głowy jakiekolwiek plany na przyszłość.

 

Dziś sam jutro z całą koalicją

Jednocześnie nie bez znaczenia jest sytuacja polityczna. Dziś Putin jest sam. OUBZ to papierowy twór. Nawet Aleksandr Łukaszenka miga się przed zaangażowaniem wojsk Białorusi w wojnę na Ukrainie. Jednak najpóźniej po zajęciu Ukrainy Putin anektuje Białoruś, a jej wojska (po ew. mobilizacji) wzmocnią potencjał rosyjskiej armii. Potencjał ten może zresztą później zostać zwiększony również o rekrutów pochodzących z Naddniestrza. Nie wykluczone ponadto, że w obliczu groźby rosyjską inwazją, Mołdawia sama nie przyłączyłaby się do Putina. Zwiększając pulę mobilizacyjną.

Jednocześnie po upadku Ukrainy, Putin mógłby zabrać się za pacyfikację chwiejnego politycznie Kazachstanu. Z większą łatwością mógłby odzyskać kontrolę nad całą Azją Centralną.

Uwolnienie sobie rąk na Ukrainie, otwierałoby opcje na innych kierunkach. Dla przykładu współpraca z Iranem przeciwko Azerbejdżanowi mogłaby obrodzić w stworzenie bardziej ścisłego rosyjsko-irańskiego sojuszu. Wówczas front przeciwko Zachodowi obejmowałby całą szerokość kontynentu. Od Morza Barentsa po Zatokę Perską. Działając wspólnie i w ścisłym sojuszu, Rosja i Iran mogłyby razem pokusić się o zablokowanie Zatoki Perskiej! Jak poradziłaby sobie wówczas Europa z kryzysem energetycznym?

Jednocześnie, gdyby to Rosjanie mogli namówić Iran na blokadę Zatoki Perskiej (dając im sprzęt wojskowy i wsparcie na wypadek ataku lokalnych wrogów) to wówczas z większą łatwością mogliby uzyskać pomoc od Chin. Pekin – widząc sukcesy Moskwy – byłby bardziej skłonny zaryzykować i postawić na „wschodnią” kartę. Zwłaszcza, że zależałoby mu na surowcach z Iranu i Rosji (w obliczu blokady Zatoki Perskiej).

Tak więc Putin, tak jak kiedyś Hitler, po zdobyciu Ukrainy może dostać szansę na to, by niemal z pełnej izolacji na arenie międzynarodowej stać się liderem całego sojuszu. W  krótkim czasie zbudować wspierający go blok lub sieć podległych mu państw. Gdyby tak się stało, Zachód nie borykałby się tylko z Putinem, ale całym blokiem wschodnim. O ile bardziej Putin byłby agresywny, gdyby poczuł, że posiada odpowiednią siłę? O ile trudniej byłoby go powstrzymać? O ile wyższe koszty należałoby ponieść, by odeprzeć zagrożenie z jego strony?

Sytuacja stałaby się niezwykle niebezpieczna i to w skali globalnej. Zwłaszcza, że Putin mógłby nie tylko być przekonany o swojej przewadze, ale i postawiony (przez siebie samego) pod ścianą.

Warto też pamiętać, że III Rzesza w roku 1939 roku musiała wywołać wojnę nie tylko z powodu ambicji Hitlera, ale z uwagi na fakt, że finanse Rzeszy były w opłakanym stanie. Współczesna Federacja Rosyjska idzie na dno. Nawet po zdobyciu Ukrainy, jej wewnętrzna zapaść jest kwestią czasu. Pisałem o tym m.in. w tekście pt.: „Federacja Rosyjska już przegrała. Pytanie ile szkód zdoła jeszcze wyrządzić?” . W warunkach zbliżającej się zapaści Putin może być zdesperowany i próbować ratować sytuację kolejną wojną. Ten scenariusz będzie tym bardziej prawdopodobny, im Putin będzie miał większą nadzieję na ostateczny sukces.

 

Bierność = pokój?

Strach przed kolejną hekatombą wojenną był na zachodzie Europy w latach 1918-1939 porównywalnie silny, jak współczesny strach przed wojną nuklearną. A nawet większy, bowiem bardziej realny. Adolf Hitler wykorzystał te nastroje przeciwko pacyfistom. Zdołał ziścić ich najgorszy koszmar – wywołać II Wojnę Światową –  tylko dlatego, że w imię pokoju Francja i Wielka Brytania pozostawały do pewnego momentu bierne i w dużej mierze uległe. To właśnie strach przed wybuchem wojny doprowadził do konfliktu.  Gdyby w Paryżu i Londynie myślano chłodno, w sposób realistyczny i podjęto by wysiłek odgadnięcia szerszej strategii politycznej Adolfa Hitlera, wówczas pokuszono by się prawdopodobnie o stworzenie własnej strategii poradzenia sobie z problemem. Tymczasem zachodni przywódcy działali w sposób reaktywny. Rozstrzygano dany problem jednostkowo. Za każdym razem mając nadzieję, że zaspokojenie danych żądań Hitlera jest ostatnią sprawą, jaką trzeba załatwić, by ten wreszcie dał Europie spokój. Jednocześnie za każdym razem myślano o tym samym równaniu:

  1. Remilitaryzacja Nadrenii? -> Bierność = pokój. Reakcja = wojna.
  2. Anschluss Austrii? -> Bierność = pokój. Reakcja = wojna.
  3. Zajęcie Sudet/Monachium? -> Uległość = pokój. Reakcja = wojna.
  4. Zajęcie Czech? -> Uległość = pokój. Reakcja = wojna.

Kompletnie nie rozeznano, że tak naprawdę to zrealizowanie wszystkich 4 ww. punktów umożliwiło Hitlerowi wypowiedzenie wojny. Innymi słowy, w ujęciu strategicznym równanie wyglądało zupełnie odwrotnie –> bierność = wojna, reakcja = pokój.

 

Zachód wyciąga wnioski?

O ile nie można na polityce appeasementu pozostawić suchej nitki, o tyle sytuacja anno domini 2022 wyglądała na szczęście inaczej. Stany Zjednoczone, Polska i Zjednoczone Królestwo pamiętały doświadczenia sprzed 1939 roku. Jeszcze przed 24 lutego 2022 roku dostarczono na Ukrainę broń dla piechoty (głównie wyrzutnie przeciwpancerne i przeciwlotnicze). Gdy wybuchł konflikt, ww. pastwa zadziałały aktywnie. Wysłano na Ukrainę setki tysięcy amunicji, dziesiątki tysięcy sztuk sprzętu piechoty, setki czołgów i wozów opancerzonych i dziesiątki sztuk systemów artyleryjskich. Jednocześnie Zachód zaczął nakładać kolejne sankcje na Federację Rosyjską, mrożąc równocześnie jej rezerwy walutowe. Europa w błyskawicznym tempie zaczęła zabezpieczać sobie dostawy gazu i ropy z innych kierunków, stawiając przy tym niezbędną infrastrukturę. Stopniowo minimalizowano odbiory rosyjskich surowców energetycznych.

Jednak fałszem byłoby stwierdzić, że zrobiono wszystko co możliwe. Gdy Polska wysyłała blisko 300 czołgów i drugie tyle wozów opancerzonych, kraje Zachodu już wtedy powinny myśleć o dostawach zachodniego sprzętu ciężkiego. I rozpocząć szkolenia ukraińskich żołnierzy. Tak, by dwa lub trzy miesiące później dostarczyć Ukrainie kolejną dużą partię ciężkich wozów bojowych, a także samoloty bojowe. Nie zrobiono tego i dziś trwają gorączkowe rokowania polityczne w tym zakresie. Niemieckie czołgi obiecane niedawno Ukrainie (178 Leopardów 1)  powinny już tam dawno być.

Między kwietniem a sierpniem 2022 roku Ukraińcy odnieśli wiele sukcesów w skali operacyjnej. Być może wiara w to, że Kijów już zwyciężył, jak również opieszałość niektórych państw przyczyniły się do tego,  że dziś drżymy o to, czy Ukraińcy są gotowi do odparcia kolejnej rosyjskiej ofensywy.

Warto w tym miejscu spojrzeć na wojnę na Ukrainie oraz postawę Zachodu z szerszej perspektywy. Nie tej z lutego 2022 roku, kiedy to zaskoczony Zachód Europy nie był gotowy udzielić odpowiednio silnego wsparcia Ukrainie. Odsuńmy na chwilę całą otoczkę mentalną. Pamięć o naszych wrażeniach, które sugerują, że jak na nasze wcześniejsze wyobrażenia, Zachód i tak pokazał jedność i zrobił bardzo wiele dla Ukrainy. Zapraszam na małą wycieczkę w przyszłość:

Przenieśmy się 50 lat w do przodu, kiedy to po w szkole prowadzona jest lekcja historii o latach przedwojennych. Poprzedzających trzeci wielki konflikt globalny. III Wojnę Światową, która wybuchła niewiele lat po zajęciu przez Putina Ukrainy. Wyobraźmy sobie, jak następne pokolenie – w wyżej wskazanej klasie szkolnej – wystawia nam ocenę za prowadzoną politykę zagraniczną. Czy pomoc sprzętowa, zaopatrzeniowa i finansowa będą oceniane jako odważne i bezpardonowe działania, które jednak nie zdołały powstrzymać Putina przed zajęciem Ukrainy? Czy też przyszłe pokolenia ocenią, że Zachód zadziałał asekuracyjnie, wobec czego Putin osiągnął kluczowy cel jakim było zajęcie Ukrainy? Co z kolei doprowadziło do tragicznej w skutkach sekwencji wydarzeń, która nigdy by się nie wydarzyła, gdyby Ukraina się obroniła.

W porównaniu z latami 1935-1939 współczesną politykę Zachodu należy ocenić dobrze, ale jeśli Ukraina upadnie, to ostateczna ocena działań wciąż będzie musiała być mierna. Zwłaszcza, że już teraz można stwierdzić, że poziom pomocy z Zachodu dla Ukrainy mógłby być o wiele wyższy, a tempo jej udzielania znacznie większe.

Ponadto Zachód – o czym pisałem w ostatnim tekście #tojestnaszawojna! – boi się prezentować twarde i niejednoznaczne stanowisko polityczne względem Rosji. Z jednej strony podejmowane są działania, które znacząco wykraczają poza granice pojęcia neutralność (wojna ekonomiczna, sankcje, szkolenie żołnierzy, pomoc finansowa, darowizny sprzętu wojskowego), a z drugiej zachodni politycy dystansują się od przyznania, że walczą pośrednio przeciwko Rosji. To powoduje, że Władimir Putin posuwa się ciągle dalej i eskaluje konflikt na Ukrainie. Sądząc, że Zachód się go boi, a szantaż atomowy działa.

Należy przekonać Putina, że on tej wojny na Ukrainie nie wygra. Nie ma na to najmniejszych szans. Jednak by Putin w to uwierzył, należy zademonstrować, że jesteśmy gotowi do podjęcia wszelkich dostępnych działań by osiągnąć ten cel. Musimy w sposób stanowczy zakomunikować Putinowi, że linia Dniepru jest czerwoną linią, poza którą NATO (a przynajmniej wybrane państwa pod przewodnictwem USA) podejmie bardzo konkretne kroki. I ta groźba musi być wiarygodna. Poprzedzona przygotowaniami i zgromadzeniem odpowiedniego potencjału.

W tym miejscu wracamy do tematu groźby. Jak powinna ona wyglądać, a jednocześnie jakiego rodzaju działanie może skutecznie powstrzymać rosyjską armię przed osiągnięciem strategicznych celów? Groźba wykonaniem pierwszego uderzenia atomowego – którą zresztą stosuje Putin – byłaby z perspektywy Zachodu niewiarygodna, nieakceptowalna i w zasadzie bez pokrycia. Przecież wszyscy – w tym na Kremlu – wiedzą, że Zachód nie wywoła wojny nuklearnej z powodu konwencjonalnej inwazji na niezrzeszoną z NATO Ukrainę. Wykluczonym jest również grożenie atakiem wojsk konwencjonalnych na terytorium rosyjskie. Wówczas to Putin nie miałby skrupułów by bronić się przy pomocy atomu.

Także groźba zaatakowania wojsk rosyjskich – gdziekolwiek, czy to na morzu, czy ten na terytorium ukraińskim – byłaby niezwykle ryzykowna. To państwa Zachodu musiałyby bowiem zdecydować się na akt agresji wobec Rosji. Co znów powodowałoby możliwość odwetu atomowego. Tak więc groźby podjęcia militarnych działań ofensywnych wiążą się ciągle z tymi samymi dylematami.

Jednak jak powstrzymać ewentualny pochód Rosji na prawy brzeg Dniepru i dalej w kierunku granicy NATO? Zwłaszcza w sytuacji, gdy nie pomagają sankcje, izolacja polityczna oraz wspieranie Ukrainy w dotychczasowej formie?

 

Kordon sanitarny

Drugiego dnia po inwazji na Ukrainę, dokładnie 25 lutego opublikowałem tekst pt.: „Co należy zrobić by uratować Ukrainę i pobić Putina?”. Opisałem w nim szereg polityczno-militarnych działań, które powinny być realizowane na kolejnych etapach starcia z Rosją. Stwierdziłem wówczas m.in., że Finlandia i Szwecja powinny zostać możliwie najszybciej włączone do NATO. To się teraz dzieje. Tekst był pisany pod wpływem chwili i przy świadomości, że Rosjanie kierują się na Kijów i być może są w stanie go zdobyć. Drugiego dnia pełnoskalowej wojny na Ukrainie sytuacja wydawała się podbramkowa. Dziś wiemy, że Rosjanie nie podołali, a Ukraińcy walczą do teraz.

Niemniej, perspektywa przekroczenia przez Rosjan linii Dniepru wciąż jest realna. Podobnie jak ich zwycięstwo w wojnie i przejęcie kontroli nad Kijowem. Tym samym, koncepcja działań jakie należy podjąć – którą opisałem w tekście sprzed roku – stała się na powrót bardzo aktualna.

Już wtedy opisałem, że wkroczenie zachodnich wojsk na Ukrainę w celu ochrony zachodniej części jej terytorium – aż po Kijów – może okazać się niezbędne. Koncepcję wysłania pewnego rodzaju misji pokojowej czy też stworzenia kordonu sanitarnego przez wojska wybranych państw NATO przedstawiałem wielokrotnie. Miała być ona odpowiedzią na dalszą eskalację konfliktu ze strony Władimira Putina. Minął rok, a podawane dziś argumenty przeciwko temu pomysłowi nie posuwają dyskusji ani na krok do przodu. Przeciwnie, cofają ją.

Koronne argumenty stawiane przeciwko koncepcji kordonu sanitarnego wyglądają w ten sposób:

  1. Wprowadzenie wojsk na Ukrainę wywoła wojnę z Rosją,
  2. Wprowadzenie wojsk na Ukrainę jest wyjściem z bezpiecznego „kokonu” NATO, bowiem walka z wojskami rosyjskimi na Ukrainie nie uruchamia art. 5 NATO, tak więc państwa interweniujące pozostałyby same w obliczu rosyjskiego zagrożenia,
  3. Interwencja na Ukrainie rozbiłaby jedność NATO.
  4. Interwencja może skończyć się wojną atomową.

Wszystkie ww. argumenty wydają się być logiczne. Jednak podnoszenie ich w kontekście aktualnych wydarzeń na Ukrainie i sytuacji politycznej na linii NATO-Rosja jest błędne. Cała ta argumentacja oparta jest o sytuację „na dziś”. Innymi słowy, powstaje fałszywy mechanizm logiki: bierność = pokój, reakcja = wojna, który odnosi się do obecnej sytuacji geopolitycznej oraz marnych postępów Rosjan na froncie. Zupełnie pomija kwestie geostrategiczne i nie odpowiada na pytanie, jakie są cele Władimira Putina i w jaki sposób ten człowiek zamierza je realizować? Tym samym, nie odpowiada się na pytanie, co się stanie, jeśli Rosja przejmie kontrolę nad Kijowem i całą Ukrainą? Konsekwencje takiego sukcesu Putina opisałem wyżej, ale i w poprzednich analizach.

Tak więc odkładając strach i emocje na bok, trzeba sobie uświadomić, że zwycięstwo na Ukrainie otworzy Putinowi kolejne opcje agresywnej polityki zagranicznej. To wszystko może doprowadzić do bezpośrednich działań przeciwko NATO i UE. Tak więc istotnym jest zrozumienie, że linia Dniepru wraz z Kijowem to jest linia, poza którą rosyjskie wojska nie mogą przejść. Ukraina musi się obronić i pozostać poza Moskwą, a po wojnie musi znaleźć się w NATO.

Skoro tak, to oczywistym staje się, że to jest ten moment na powstrzymanie Putina. I tu pojawia się zasadnicze, kluczowe dla Zachodu pytanie. Na jakie decyzje musimy być gotowy, by zatrzymać Putina w drodze do III Wojny Światowej? Czy wysyłanie broni i asekurancka postawa to wszystko co powinniśmy przedsięwziąć? A jeśli to nie wystarczy? To co dalej? Jakie inne kroki można  a nawet trzeba będzie podjąć? Jak sytuacja może wyglądać jutro?

Krytycy pomysłu dotyczącego interwencji na Ukrainie wskazują, że byłoby to działanie zbyt daleko idące. Dziś tak się może wydawać. Jednak co się stanie, gdy Rosjanie ruszą z impetem w stronę Kijowa, a Ukraińcy nie będą w stanie ich powstrzymać? Tu trzeba wykraczać poza teraźniejszość i aktualny stan faktyczny. Kluczowym jest odpowiedzenie na pytanie, jaki najgorszy scenariusz na Ukrainie może się wydarzyć i co powinniśmy wówczas zrobić? Odpuścić? Pogodzić się z porażką Ukrainy? Czy zareagować?

Należy myśleć szeroko, w ujęciu strategicznym i wybiegać myślami w przyszłość. Inaczej można – tak jak Zachód w 1939 roku – popełnić błędy prowadzące do odwrotnych skutków niż te, jakich chcielibyśmy uniknąć. Bowiem bierność lub uległość wobec działań Putina nie niweluje ryzyka wybuchu wojny, a właśnie je zwiększa.

Jednocześnie należy zrozumieć, że wprowadzenie wojsk na Ukrainę byłoby wbrew pozorom działaniem defensywnym. Przy zgodzie Ukrainy, państwa sojusznicze mogłyby objąć ochroną niezajętą przez Rosjan część zachodniej Ukrainy aż po Kijów. Stworzyć kordon sanitarny i przyjąć postawę obronną. Wówczas to wojska rosyjskie – jako agresor przebywający bezprawnie na Ukrainie – musiałyby podjąć ofensywne działania, gdyby chciały kontynuować ofensywę i osiągnąć cele strategiczne istotne dla Kremla. W takim przypadku to Rosjanie ryzykowaliby wojną i to ze znacznie silniejszym przeciwnikiem (bowiem interwencja powinna być przeprowadzona pod egidą i przy uczestnictwie wojsk USA).

Wojska interwencyjne koalicji zainteresowanych państw powinny być w 100% przygotowane do odwetu. Tak, by Rosjanie bali się podejmować walkę w świadomości, że reakcja zetrze w pył rosyjskie wojska przebywające na Ukrainie.

Oczywiście, że w takim scenariuszu ryzyko walki wojsk koalicji z Rosjanami istnieje. Jednak nie podjęcie – w krytycznym momencie – właściwych decyzji przez Zachód może skutkować znacznym zwiększeniem prawdopodobieństwa wybuchu wojny NATO kontra Rosja lub gorzej, NATO kontra Wschód.

 

Koreański wariant

Pamiętać również należy, że nawet gdyby przypadkowo doszło do jakiś incydentów i lokalnych starć pomiędzy wojskami Rosji i koalicji, to ryzyko wojny nuklearnej wciąż byłoby niskie. Bowiem obie strony przebywałyby na terytorium państwa trzeciego. Co umożliwiałoby podjęcie negocjacji w celu deeskalacji konflikt. Żadna ze stron nie miałaby politycznego obowiązku by demonstrować, że musi bronić swojego terytorium wszelkimi możliwymi środkami. Ani terytorium NATO, ani terytorium Rosji nie zostałyby naruszone. Tak więc nawet w czarnym scenariuszu, w którym doszłoby do walk pomiędzy siłami Koalicji i Rosji, mielibyśmy powtórkę z wojny koreańskiej z lat 1950-1953. Przypomnijmy, że wówczas na Półwyspie Koreańskim wojska USA i Chin walczyły bezpośrednio przeciwko sobie. Mao Zedong wprowadził do Korei Północnej setki tysięcy chińskich żołnierzy, którzy zaatakowali wojska ONZ (a w zasadzie USA) i wyparli siły koalicji z Korei Północnej.  Jednak do bezpośredniej, oficjalnej wojny amerykańsko-chińskiej nigdy nie doszło. Obie strony zdawały sobie sprawę z konsekwencji wybuchu takiego konfliktu. Więc niszczyły swoje wojska w ramach wojny koreańskiej. Co istotne, Amerykanie dysponowali wówczas bronią jądrową, natomiast Chińska Republika Ludowa jej jeszcze nie posiadała! Jednak atom nie został użyty, mimo, że amerykańska armia przeżywała bardzo trudną sytuacje na froncie.

Wybrane państwa Zachodu – na czele z USA – muszą demonstrować gotowość do realizacji „koreańskiego scenariusza”. Putin musi mieć pewność, że Zachód jest gotowy wydać mu na Ukrainie bitwę konwencjonalną i ją wygrać. Tylko wówczas będzie można zatrzymać pochód rosyjskiej armii i wybić jej z głowy atak na wojska koalicji. Zmuszenie Putina do tego by zatrzymał swoje wojska w obliczu zachodniego kordonu sanitarnego na Ukrainie jest zupełnie realne. Przewaga militarna po stronie USA i Zachodu jest potężna. W zakresie obrazowania pola bitwy , doktryny wojennej, a przede wszystkim na płaszczyźnie technologicznej. W wojnie konwencjonalnie Rosjanie zostaliby zmiażdżeni. Całkowita dominacja w przestrzeniach: kosmicznej (informacja), powietrznej i morskiej byłaby gwarantowana. Możliwe byłoby uzyskanie przewagi w domenie cyber. Przy takich przewagach – nawet gdyby Putin wydał szaleńczy rozkaz ataku – mogłoby nie dojść do starć pomiędzy wojskami lądowymi. Te rosyjskie zostałyby bowiem zniszczone z powietrza.

Co istotne, rosyjscy generałowie – na bazie doświadczeń walk przeciwko znacznie słabszym Ukraińcom – mają świadomość słabości wojsk Federacji Rosyjskiej względem USA i NATO. Tą świadomość trzeba wykorzystać, a nie czekać, aż Rosjanie uwierzą kolejny raz w swoją propagandę o nowej reformie amii, która za 3-4 lata znów będzie prezentowana jako niezwyciężona.

Realna i podparta odpowiednią gotowością groźba Zachodu w zakresie przeprowadzenia interwencji na Ukrainie – w sytuacji przekroczenia przez Rosjan czerwonej linii – byłaby narzędziem, która mogłaby powstrzymać pochód Putina i doprowadzić do deeskalacji.


Autoreklama: Zakup książkę lub ebooka: “TRZECIA DEKADA. Świat dziś i za 10 lat” i dowiedź się, co nas może jeszcze czekać w nadchodzących latach. Oprócz wojny na Ukrainie, która została opisana w rozdziałach z prognozami.

TRZECIA DEKADA. Świat dziś i za 10 lat


(Nie) równowaga atomowa

Dość częstym argumentem mającym wskazywać, że bierność jest znacznie lepsza niż postawa aktywna, jest ten dotyczący broni jądrowej. Putin i jego świta nie wahają się przed sugerowaniem gotowości użycia atomu. Na tego rodzaju groźby niektórzy reagują paraliżem umysłowym. Tymczasem należy pamiętać, że  Zachód posiada porównywalną ilość głowic jądrowych jak Federacja Rosyjska (ok. 6 tysięcy z czego podobnie jak u Rosjan 1600 jest rozmieszczonych i teoretycznie gotowych do użycia). Jednak w zastraszaniu na tej płaszczyźnie nie chodzi o to, kto ma większy arsenał. Tylko to, czyja broń jest bardziej precyzyjna i kto posiada lepsze systemy obrony.

Amerykańska technologia satelitarna jest poza rosyjskim zasięgiem. Amerykanie mają zdolność do namierzenia i zidentyfikowania właściwych celów i to w czasie bliskim rzeczywistemu. Rosjanie mogą o tym jedynie pomarzyć. Ponadto Ukraińska wojna obnażyła rosyjskie słabości w zakresie precyzji rażenia celów oraz awaryjności środków przenoszenia (pocisków rakietowych). Rosjanie mają problem z trafieniem nawet w nieruchome cele. Rosja ma problem nawet ze swoimi najnowocześniejszymi technologiami, czego dowodził nieudany test z 2019 roku w obwodzie archangielskim. Kiedy to pocisk eksplodował na poligonie wywołując skażenie.

W kontekście rosyjskich możliwości, rozwiązań technologicznych, korupcji, jak również możliwości finansowych, pojawia się pytanie ile z tych „gotowych” do użycia rosyjskich głowic, rzeczywiście jest gotowych. Ponieważ to kosztuje. Słono. Oczywiście nie można lekceważyć rosyjskiego potencjału jądrowego, ale należy mieć świadomość, że może być on znacznie mniejszy niż ten deklarowany.

Nadto Stany Zjednoczone posiadają nowoczesny i dość rozbudowany system obrony przeciwrakietowej. Oczywiście Zachód jako całość nie ma możliwości zestrzelenia każdej głowicy jaka zostałaby wystrzelona w jego kierunku. Natomiast biorąc pod uwagę obronę przeciwrakietową, zawodność rosyjskich systemów uzbrojenia, ich celność, a także realną – zapewne niższą – ilość gotowych do użycia głowic, to dysproporcja siły na płaszczyźnie broni jądrowej może być spora. Na korzyść Zachodu. Co jest stanem zupełnie innym niż ten za czasów ZSRR. A wówczas – jak pamiętamy – Sowieci nie zaatakowali USA, gdy Kennedy nakazał zatrzymanie ich statków płynących na Kubę w czasie tzw. kryzysu kubańskiego.

Jest więc zupełnie niezrozumiałym stosowanie narracji, wg której tylko my powinniśmy obawiać się wojny nuklearnej. Przecież Putin, jego otoczenie i ich rodziny są narażone na skutki takiego konfliktu. Na Kremlu boją się wojny jądrowej tak samo jak w Warszawie czy Waszyngtonie. Dlatego Zimna Wojna pozostała „zimną”.

Uleganie atomowym szantażom Władimira Putina nie ma zupełnie sensu. Ukraińcy przekłuwali już zresztą ten balon kilkukrotnie. Pamiętajmy, że Ukraina nie dysponuje bronią jądrową, a mimo tego Putin nie użył własnej. Nawet w obliczu katastrofy na froncie (marzec/kwiecień 2022), a także faktu, że Ukraińcy niejako „zaatakowali” terytoria zdobyte i zaanektowane wcześniej przez Rosję. Moskwa dokonała na początku października przyłączenia zajętych w czasie walk ziem, co teoretycznie objęło je parasolem atomowym. Bodaj już dobę później jedno z anektowanych miasteczek zostało odbitych przez Ukraińców, którzy prowadzili kontrofensywę.

Mechanizm szantażowania działa zawsze tak samo, niezależnie od tego, jakim narzędziem posługuje się szantażysta. Czy to będzie płaszczyzna energetyczna, militarna czy atomowa. Chodzi o uzyskiwanie korzyści po minimalnych – najlepiej zerowych – kosztach. Uległość szantażowanego prowadzi jedynie do stawiania kolejnych żądań. Jeśli dziś odpuścimy Kijów, to jutro przedmiotem staną się Kiszyniów, Tallin, Ryga czy Wilno. W dalszej kolejności Warszawa. Czy powiedzenie „stop” dopiero wówczas, gdy Putin zyska dogodne warunki do ataku na Polskę byłoby rozsądne?

Putin musi zostać zatrzymany na Ukrainie. A metoda prowadzenia przez Rosjan polityki poprzez groźby i szantaże musi okazać się nieefektywna i prowadząca do porażki. Inaczej świat zapłonie. Jeśli Federacja Rosyjska nie dostanie nauczki, to podobne metody działania mogą za chwilę stać się codziennością dla komunistycznych Chin, Pakistanu, Iranu, Turcji oraz innych państw, które będą gotowe siłą zaprowadzać porządki w swoim sąsiedztwie.

Stany Zjednoczone mają ogromną przewagę technologiczną na płaszczyźnie militarnej. Także w zakresie broni jądrowej. Rosjanie o tym wiedzą, więc starają się wywierać presję tam, gdzie mają pewne atuty. Np. w potencjale taktycznego użycia atomu. Jednak to nie powód by zachować postawę bierną czy uległą. Przeciwnie, trzeba demonstrować gotowość do zareagowania na taki wariant wydarzeń, w którym Putin używa atomu. I taką demonstracją była październikowa wypowiedź gen. Davide Petraeusa – byłego szefa CIA – który stwierdził, że gdyby Rosjanie użyli atomu, to Flota Czarnomorska zostałaby zniszczona, a na terytorium Ukrainy nie pozostałby żaden rosyjski żołnierz lub sprzęt wojskowy zdolne do walki.

 

Koalicja zainteresowanych

Mając świadomość tego, że sytuacja wojenna na Ukrainie może potoczyć się w bardzo niekorzystnym kierunku, a także tego, że groźba interwencją mogłaby Putina powstrzymać, warto zastanowić się, jak taka groźba powinna wyglądać.

Przede wszystkim, złudnym byłoby liczenie, że całe NATO będzie gotowe do podjęcia tak bezkompromisowych działań. Natomiast udział USA w koalicji państw zainteresowanych jest warunkiem sine qua non tego rodzaju inicjatywy. Jeśli Waszyngton nie będzie gotowy do interwencji, to groźba ze strony Zachodu nie będzie ani realna, ani prawdopodobnie groźna dla Putina.

 

Rozpad NATO i brak ochrony z art.5 traktatu?

Przy założeniu, że koalicja zostałaby sformowana pod przewodnictwem Stanów Zjednoczonych, problem z ewentualnym uruchomieniem art. 5 NATO w zasadzie staje się bezprzedmiotowy. NATO to w dużej mierze Stany Zjednoczone, zwłaszcza w kontekście sfery broni nuklearnej. Objęcie wybranych koalicjantów parasolem ochronnym przez USA oraz uczestnictwo Waszyngtonu w interwencji dawałoby wystarczający efekt odstraszający.

Jednocześnie argument o „złamaniu” NATO poprzez interwencję wybranych państw koalicyjnych na Ukrainie nie wytrzymuje zderzenia z doświadczeniami historycznymi. Atak na Irak z 2003 roku został przeprowadzony w koalicji trzech państw. Inwazji dokonały głównie wojska USA i Zjednoczonego Królestwa, a dodatkowo Polska również wiosła swój udział. Poszczególne państwa NATO ingerowały również w wojnie domowej w Libii w trakcie arabskiej wiosny. Mało tego, libijski konflikt wewnętrzny wciąż trwa, a należące do NATO Francja i Turcja wspierają przeciwne strony. Ponadto regularnie dochodzi do spięć pomiędzy Atenami a Ankarą. W żadnym z tych przypadków nikt nie mówił o rozpadzie Paktu Północnoatlantyckiego. Często wskazuje się, że postanowienia traktatowe są na tyle luźnie, że osłabiają wizerunek NATO jako jedności gotowej reagować na zagrożenia. Jednak w pewnych sytuacjach te same zapisy traktatowe pozwalają działać poszczególnym członkom Paktu z dużą samodzielnością bez narażania spójności całego NATO.

W kontekście wojny na Ukrainie tylko Węgry wyłamują się ze wspólnego stanowiska państw należących do NATO. Tak wiec w Pakcie Północnoatlantyckim panują powszechne zrozumienie i akceptacja co do potrzeby wsparcia Ukrainy. Różnice dotyczą skali zaangażowania poszczególnych państw.

Ewentualna interwencja wybranych państw koalicji na Ukrainie byłaby pozbawiona ochrony z art. 5 NATO (choć  powinna podlegać pod ochronę USA). I dobrze. Właśnie dlatego, NATO mogłoby pozostać jednością. Bowiem interwencja jednych, nie narażałaby na negatywne skutki wojenne innych państw. Dzięki temu nikt nie musiałby opuszczać NATO w obawie przed ryzykiem rosyjskiego odwetu. To właśnie stworzenie małej koalicji państw wewnątrz NATO – gotowych do podjęcia niezbędnych działań na Ukrainie – pozwoliłoby zachować spójność Paktu. Bowiem w przypadku braku jednomyślności, konsekwencje braku podjęcia działań mogłyby doprowadzić do wewnętrznych konfliktów w NATO i zapoczątkować proces jego rozpadu. Możliwość podjęcia działań wykraczających poza ramy traktatowe jest tutaj wręcz atutem i daje niezbędną w trudnych sytuacjach elastyczność.

 

Bezkompromisowa siódemka

Nie ulega wątpliwości, że NATO – jako całość – powinno współdziałać w celu ograniczania zapędów Federacji Rosyjskiej, przeciwdziałania agresji Putina oraz zapobiegania scenariuszom wojennym. Dopuszczenie do sytuacji, w której Putin będzie mógł uderzyć w NATO będzie oznaczało porażkę Sojuszu Północnoatlantyckiego w zakresie odstraszania. To jest scenariusz, który może rzeczywiście rozbić jedność NATO. Bowiem w obliczu prawdziwego i bezpośredniego zagrożenia, poszczególne państwa Paktu – zwłaszcza te mniej zagrożone –  rzeczywiście mogą zacząć się dystansować od reszty.

Z drugiej strony, w przypadku śmiałych działań wymagana jest jednomyślność, o którą trudno w tak szerokim gronie. Z tych powodów, podjęcie niezbędnych działań zapobiegawczych przez wybraną, mniejszą koalicję państw, może wręcz uratować NATO przed wewnętrznymi sporami i dezintegracją.

W przypadku wojny na Ukrainie wyklarowała się już grupa państw, które są bardzo mocno zaangażowane we wspieranie Ukrainy. Są to Stany Zjednoczone, Polska, Zjednoczone Królestwo i państwa bałtyckie. Rezultat wojny na Ukrainie jest również kluczowy dla Rumunii. To siedem państw, które są żywo zainteresowane tym, by Kijów został obroniony. Trzeba również pamiętać, że także Francuzi oraz Turcy potrafią podjąć trudne decyzje.

W przypadku Polski, Rumunii, Litwy, Łotwy oraz Estonii, porażka Ukrainy może oznaczać przeniesienie walki – z pewnością na poziomie hybrydowym – na tereny tych państw. Stanie się państwem frontowym będzie oznaczało utratę uciekającego od ryzyka kapitału, potrzebę znacznych nakładów finansowych na zbrojenia, a także zwiększenie zależności od pomocy sojuszników. W konsekwencji większą podatność na sugestie z zewnątrz. Ponadto zajęcie Ukrainy przez Rosjan może oznaczać masowy exodus Ukraińców. Ci uciekaliby głównie do Polski, co wiązałoby się z kryzysem humanitarnym, a także znacznymi nakładami finansowymi po stronie Warszawy. Takiej sytuacji należy uniknąć.

Choć Stany Zjednoczone oraz Zjednoczone Królestwo nie są w bezpośrednim ryzyku, to jednak z punktu widzenia geopolitycznego klęska Ukrainy byłaby również klęską amerykańskiej hegemonii. Z wielu – omawianych na tym blogu w różnych wpisach – powodów.

Wyżej opisane państwa powinny stworzyć koalicję szybkiego reagowania (szpicę NATO?), która byłaby gotowa do natychmiastowej reakcji na przekraczanie przez Rosjan czerwonych linii. Takimi byłoby: użycie broni jądrowej, uszkodzenie reaktorów w elektrowniach położonych na Ukrainie lub próba przekroczenia Dniepru oraz zdobycie Kijowa.

Równolegle do tego, NATO – jako całość – powinno zabezpieczyć całą wschodnią flankę sojuszu. W ramach realizowania doktryny obronnej.

 

Interwencja

Koncepcja podjęcia – w sytuacji krytycznej – interwencji na Ukrainie nie jest ani koncepcją wchodzenia do wojny, ani nie zakłada potrzeby realnego wprowadzenia wojsk koalicji na Ukrainę. Chodzi o to, by się na taki scenariusz przygotować, zademonstrować Putinowi gotowość jego zrealizowania, co w konsekwencji ma odstraszyć Rosjan od posunięcia się za daleko. Ukraina musi pozostać niezależna i niepodległa od Moskwy, a Kijów musi znaleźć się po wojnie w NATO (inaczej będziemy mieli trzecią inwazję Rosji). To są cele strategiczne Zachodu, które muszą być klarownie zakomunikowane drugiej stronie. W taki sposób, by Putin zrozumiał, że nie jest w stanie zrealizować planów przejęcia kontroli nad całą Ukrainą i by nawet tego nie próbował. Jednocześnie Zachód musi pokazać gotowość do przyjęcia i oddania uderzenia, a także wyprowadzenia własnej operacji (kordon sanitarny).  W tym celu, o czym pisałem w ostatnim tekście, NATO a także poszczególne państwa w ramach wspomnianej koalicji powinny zademonstrować:

  1. panowanie nad Bałtykiem i Morzem Czarnym,
  2. gotowość do zneutralizowania ewentualnego ataku rakietowego na terytorium państw NATO.
  3. gotowość do przebicia wrogich systemów przeciwlotniczych i dokonania penetrujących uderzeń z powietrza, również na zaplecze wroga,
  4. obecność sił lądowych wzdłuż granicy całej tzw. wschodniej flanki NATO oraz gotowość odparcia ewentualnej inwazji lub działań hybrydowych, a także do wykonania działań zaczepnych (tak by Łukaszenko bał się angażować wojska na Ukrainie i miał jednocześnie pretekst przed Putinem by Białoruś nie uczestniczyła aktywnie w trwającej wojnie, z uwagi na potrzebę zabezpieczenia granicy polsko-białoruskiej i litewsko-białoruskiej),
  5. potencjał do wykonania precyzyjnych i zmasowanych uderzeń na Obwód Kaliningradzki i Białoruś, w celu neutralizacji zgromadzonego tam arsenału rakietowo-jądrowego,
  6. obecność wojsk Koalicji na granicy z Mołdawią oraz gotowość do wkroczenia do niej, a następnie przejęcia kontroli nad pro-rosyjskim Naddniestrzem,
  7. gotowość do opisanego wcześniej wkroczenia na Ukrainę (Koalicja),
  8. gotowość do przejęcia całkowitej dominacji w powietrzu nad Ukrainą oraz wsparcia ewentualnej operacji lądowej (misja stabilizacyjna – kordon sanitarny).

Jeśli pomimo tego rodzaj sygnałów, Putin zdecydowałby się na zajęcie Ukrainy, wówczas należałoby wprowadzić wojska Koalicji na Ukrainę w celu stworzenia kordonu sanitarnego. Objęcia zachodniej części Ukrainy – wraz z Kijowem – ochroną. Decyzja o tego rodzaju akcji na wypadek działań Rosji musi zapaść wcześniej i najlepiej by została ogłoszona do publicznej wiadomości. Tylko wówczas odstraszanie będzie mogło zadziałać. Jednak, gdyby już doszło do interwencji, powinna ona zostać wykonana w taki sposób, jakby się spodziewano walki  z armią rosyjską. Tylko gotowe do strzału lufy mogłyby zatrzymać pochód Rosjan i przekonać ich, że nie warto zaczynać walki z Koalicjantami.

 

Podsumowanie

Na bazie historycznych, ale i także współczesnych doświadczeń (vide postawa Merkel w sprawie Nord Stream II w 2014 roku) należy uwypuklić wniosek, że postawa bierna lub uległa oznacza w dalszej perspektywie zwiększenie ryzyka wybuchu wojny. To postawa aktywna, wyprzedzająca działania Putina jest  tą, która może go powstrzymać. Jeszcze na Ukrainie, w konflikcie, w którym Rosja krwawi i ponosi wysokie straty. Uniemożliwienie Rosji zrealizowania jej celów strategicznych dotyczących Kijowa przekreśla dalsze rosyjskie plany ekspansji oraz wywierania bezpośredniej presji na członków NATO i UE. Póki działania wojenne skupiają się na wybranym odcinku frontu i nie prowadzą do przejęcia kontroli nad całą Ukrainą, póty strategiczne interesy NATO, UE, Stanów Zjednoczonych, Polski i innych państw Zachodu nie są żywotnie zagrożone.

Jednak ewentualne przejęcie kontroli nad Kijowem, przejście przez Rosjan linii Dniepru oraz uzyskanie łatwego dostępu do Naddniestrza i granicy NATO na odcinku ukraińskim, byłyby dla Zachodu porażką. I dawałoby Putinowi cień szansy na to, że w wyniku dalszej eskalacji i presji zmusi Zachód do uległości.

Rosjanie o tym wiedzą, dlatego wciąż zależy im na całej Ukrainie. A skoro tak, to należy spodziewać się kolejnych prób pokonania Ukrainy. Zniszczenia jej armii, obalenia legalnych władz oraz uczynienia z niej państwa wasalnego wobec Kremla.

NATO oraz poszczególne państwa muszą być na taki scenariusz przygotowane. Na wariant, w którym sami Ukraińcy – pomimo olbrzymiej pomocy – nie będą w stanie się obronić samodzielnie. Trzeba mieć gotowy plan działania oraz rozwiązania, które pozwolą powstrzymać Rosjan i zniweczyć ich plany.

W tym kontekście wariant interwencji w celu stworzenia kordonu sanitarnego byłby przedsięwzięciem zupełnie realnym do wykonania, które blokowałoby postępy wojsk rosyjskich na froncie. Jednocześnie taki krok byłby ze swojej natury defensywny i nie wymagałby podejmowania decyzji o strzelaniu do wojsk rosyjskich. Przeciwnie, to Putin i jego generałowie stanęliby przed dylematem wydania rozkazu do ataku na wojska Koalicji. Co wiązałoby się z ogromnym ryzykiem eskalacji i rozszerzenia wojny o kolejne państwa, w tym o Stany Zjednoczone.

Warto w tym wszystkim wsłuchać się w narracje propagandy rosyjskiej. Ta przekonuje, że Stany Zjednoczone i Polska chcą dokonać aneksji zachodnich ziem ukraińskich. Co miałoby się stać właśnie poprzez wprowadzenie wojsk na Ukrainę. Jest to oczywista próba propagandowej neutralizacji scenariusza, w którym sprzymierzone wojska przychodzą Ukraińcom z pomocą. Rosjanie obawiają się takiego ruchu więc ich propaganda – wyprzedzająco – próbuje zmanipulować społeczeństwa zachodnie oraz samych Ukraińców. Wmówić im, że ewentualna interwencja byłaby równoznaczna z wejściem do wojny z Rosją (fałsz odstraszający Zachód), a jednocześnie miałaby na celu rozbiór Ukrainy (fałsz zniechęcający samych Ukraińców).

W tym kontekście należy powtórzyć, że wkroczenie wojsk Koalicji na terytorium państwa trzeciego – na zaproszenie lub prośbę tego państwa – byłoby misją pokojową, defensywną i rozjemczą. To strona rosyjska – jako atakująca – wciąż pozostawałaby agresorem. I to ewentualne działania Rosjan względem wojsk Koalicji stanowiłyby casus belli i naruszenie warunków pokojowych. To Władimir Putin wszedłby do wojny z USA, gdyby nakazał strzelać do wojsk Koalicji przebywających na terenie Ukrainy. Rozmieszczenie wojsk wybranych państw NATO na terytorium innym niż należące do Rosji czy państw należących do OUBZ nie stanowi działań wojennych przeciwko Rosji czy Organizacji Układu o Bezpieczeństwie Zbiorowym. Choć kremlowscy propagandziści próbują to w taki sposób przedstawiać.

I z tego powodu niespodziewana wizyta prezydenta Joe Bidena w Kijowie z dnia 20 lutego 2023 roku miała tak istotny wymiar. Nie  tylko symboliczny, ale i polityczny. Pierwszy obywatel Stanów Zjednoczonych odwiedził terytorium Ukrainy, na którym trwa wojna, a strona rosyjska jest agresorem. Dzień później, już w Warszawie, Joe Biden stwierdził: “Ukraina nie będzie rosyjskim zwycięstwem”. Należy to wszystko odczytywać jako dość jasną deklarację Stanów Zjednoczonych: „to jest nasza wojna i ją wspólnie z Ukraińcami wygramy! Wy – Rosjanie – jesteście agresorem, którego należy pokonać i to zrobimy”.

Natomiast za tego rodzaju postawą, muszą iść konkrety. Bowiem Putin ma w zwyczaju testować, czy słowa i demonstracje oponentów są oparte o realne zdolności i gotowość działania.

 

Krzysztof Wojczal

Geopolityka, polityka, gospodarka, prawo, podatki – blog

 

 

 

Wartościowe? Pomóż rozwijać bloga
Twitter
Visit Us
Follow Me
RSS
YOUTUBE
YOUTUBE

50 komentarzy

  1. Napiszę brutalnie nie obchodzi mnie dobro Ukrainy. Putin nie chce wojny z NATO więc nie zaatakuje Polski. Mnie obchodzi INTERES POLSKI i niepodległa Ukraina utuczona z ukradzionych ziem polskich po IIWŚ nie jest konieczna dla niego.

    1. Uwaga wszystko wskazuje, ze uaktywnił się ruski troll – Marietta.
      Gratuluje Panu KW – ma już fanów ze wschodu.

  2. Panie Krzysztofie,
    to może w ramach podobieństw i różnic do 1938r.
    zajęcie Nadrenii, anschluss Austrii, zajęcie Moraw, dopiero atak na Polskę,
    Putin popełnił błąd i zmienił kolejność,
    zajęcie Krymu, zajęcie Donbasu, atak na UA, dopiero ( potencjalny anschluss Białorusi) i ew. Naddniestrza.
    innymi słowy, gdyby trzymał się “planu” Hitlera i zajął najpierw Białoruś i Naddniestrze to okrążyłby UA i wtedy mogłoby mu się udać zająć UA od razu w pierwszej fali. ? tylko jeszcze nic nie jest przesądzone i pewnie ma Pan rację, że trzeba działać, nie dopuścić do zajęcia BY i wejść z misją pokojową na zachodnią UA. (no ale do tego trzeba cohones i zgody UA, a ona pewnie będzie dopiero jak będą pod ścianą)

  3. Dziekuje za kolejny swietny artykul. Mam jednak dwie kwestie, gdyby mogl Pan sie do nich ustosunkowac w nastepnym artykule:

    1. Zwyciestwo Ukrainy vs. czerwona linia na Dnieprze. Raz pisze Pan, ze Ukraina musi zwyciezyc, innym razem, ze Dniepr musi zostac nieprzekraczalny dla Putina. Czy zadowolimy sie czerwona linia? Czy to jest zwyciestwo? Raczej kompromis, uklad, ale czy nie konieczny? Czy Zachod chcialby pomagac, az do pelnego odzyskania terytoriow przez Ukraine?

    2. Pisze Pan, ze Rosja wywolala wojne, bo slabnie, pisal Pan juz o tym w 2019 r. Ale czy USA tez nie slabnie? BRICS, Chiny, etc. chca wytracenia hegemonii USA. Czy USA tez nie jest jednak na reke duza wojna, nie tylko o hegemonie, ale o zniwelowanie poteznych dlugow? Czy i tak.i tak nie idzie to wszystko w strone III WW?

    Pozdrawiam,
    M.

  4. Moim zdaniem zachodnia część Ukrainy nie jest Putinowi do niczego potrzebna – nie ma tam niemal wcale surowców, za to jest mnóstwo banderowców, których byłoby jeszcze więcej, gdyby tego terenu nie pozostawić Ukraińcom. Dalej niż za Dniepr bym się na miejscu Putina nie pchał, bo nie ma po co – zakładając, że zachodnia Ukraina pozostanie neutralna. Gdyby jednak chciała dołączyć do NATO, to już Putin musiałby rozważyć, czy granica NATO nie byłaby zbyt blisko Moskwy – być może chciałby wtedy przejąć całość Ukrainy, nawet kosztem wyżej wymienionych ryzyk.

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *